· 

Górki Nieprzyjaciel [część #10] - Przytłaczające myśli...

Tarou spoglądał na wszystkich zebranych, wszystkich, którzy ostatnimi czasy stali się jego nową najbliższą rodziną. Może i już od dłuższego czasu należał do watahy, ale często miewał wątpliwości, każdy je przecież ma. Samiec westchnął. Czeka go próba. Próba, która może kosztować go życie, ale przecież jest na to gotowy. Obiecał sobie, że będzie bronił domu, aż po ostatnią kroplę krwii z jego wilczego ciała. Został przydzielony do oddziału wsparcia jako wojownik. Funkcja ta nie była do końca mu obca. W watasze pracował jako strażnik oraz skrytobójca. Co nieco wiedział o pracy wojownika, lecz ta z pewnością różni się, od jego obecnego zadania. Arelion, który był dowódcą jego oddziału, zarządził, aby wilki najpierw pożegnały się z bliskimi. Bliscy... Czy tak naprawdę Tarou zbliżył się do kogoś tak batdzo? Jego zimny charakter utrudniał mu wszystko, każde nawiązanie znajomości i przyjaźni. Po rozejściu się, czarny samiec nie wiedział dokąd może pójść. Czuł się samotny. W duchu zastanawiał się, czy podoła zadaniu? Nie miał doświadczenia w wielkich bitwach. To miał być jego pierwszy raz. Pierwsza szansa, aby pokazać ile znaczy dla niego wataha i wilki, które były mu rodziną, choć nie z każdym zamieniał słowo. Jednak... Czy było to konieczne? Czy musiał z kimś rozmawiać, by wiedzieć, że chce walczyć za niego i dla niego? W końcu ruszył z obecnego miejsca. Wędrując przez watahę rozglądał się. Być może nie wróci. Może zginie na polu chwały niczym wielcy bohaterowie? Pomimo tego, że za owego bohatera nigdy się nie uważał? Przysiadł na moment, gdy znalazł się w Jaskini Przejścia. Widział wiele wilków, które z pewnością obawiały się tego co nadejdzie. Sam Tarou bał się, choć nie przyznałby się do tego. Chciał być silny, chociaż zewnętrznie. Wewnątrz natomiast czuł się słaby i nieporadny. Wstał po chwili i podszedł do swojego legowiska. Spoglądał na nie tak, jakby już nigdy miał się na nim nie ułożyć. Przymknął oczy. Ciemność, która zapanowała wkoło znów sprawiła, że czerwonooki poczuł się całkiem sam w tym wszystkim. Przecież nie był sam. Wiele wilków także naraża swe cenne życie. Max, który razem z Taro jest wojownikiem w oddziale wsparcia. Same alfy, Arelion, Alice, Etria. Nawet jego przyjaciel Mitchell, którego poznał podczas pierwszych dni w watasze. Oni wszyscy narażali swe życie. Tarou otworzył swoje ślepia, słysząc i czując, jak ktoś się do niego zbliża. Zwrócił głowę w kierunku wilka, którym okazał się jego drugi przyjaciel, Lucas. 

 

- Boisz się? - spytał zatrzymując się kilka metrów za czarnym samcem. Tarou westchnął, lecz milczał przez dłuższą chwilę. Jego pewna część wręcz wołała o to, by móc się komuś zwierzyć. Przyznać, że tak naprawdę czarny wręcz panikował w duszy. Że ciągle miewa wątpliwości co do swojego postanowienia. Co jeśli nie jest wystarczająco dobry? Co jeśli zawiedzie? Co jeśli przez niego coś pójdzie nie tak? Te wszystkie pytania przytłaczały Tarou sprawiając, że jego dusza wręcz płakała. Druga strona nakazywała mi zachować wszelkie uczucia i myśli dla siebie. Nie może ukazać słabości i musi być silny. Wiele wilków na nim polega, na nim, jak i na całych obu oddziałach. 

 

- Ani trochę. - odpowiedział wreszcie na pytanie, zadane przez skrzydlatego samca. Lucas spoglądał na niego z delikatnym uśmiechem, który prawdopodobnie miał podnieść Tarou na duchu. Czarny nieco skrzywił się, lecz Lucas wiedział co tak naprawdę kryje się w Tarou, co tak naprawdę czuje... 

 

- Nie bój się. Jestem pewny, że wszystko dobrze się skończy. - zaczął, siadając obok Tarou. 

 

- Co jeśli się mylisz? Co jeśli nie uda nam się? Co jeśli zawiedziemy całą watahę lub co gorsza, co jeśli będziemy musieli odejść? - spytał Tarou, a jego głos pierwszy raz od wielu lat załamywał się. Lucas zdawał się tym całkiem zaskoczony. Po chwili jednak otrząsnął się i położył łapę na ramieniu Tarou. 

 

- Nie myśl o tym w taki sposób. - zaczął skrzydlaty. - Myśl raczej o tym, że należy bronić tego co kochamy. Skupić się na tej sprawie. Wszelkie inne myśli są całkiem zbędne. - słowa Lucasa zdawały się mieć sens, który był dla Tarou nieco zbyt mało widoczny na pierwszy rzut oka. Jednak z każdym słowem białego, Tarou czuł się lepiej. Uczucie samotności zanikało, zastąpione chęcią walki i determinacją. 

 

- Masz rację. - przyznał. Westchnął, a następnie oparł swój pysk o ramię Lucasa. Skrzydlaty basior spiął się na jego czyn, lecz po chwili jego mięśnie rozluźniły się, pozwalając tym samym cieszyć się chwilą, która zdawała się być tak krótka, a tak potrzebna. 

 

- Nie wiem, jak mam ci dziękować Luca. - odparł Taro. Lucas machnął na jego słowa łapą. 

 

- Nie musisz dziękować. Po prostu wróć w jednym kawałku. - powiedział z uśmiechem, choć czarny mógł dostrzec cień smutku, który skrył się w uśmiechu młodszego. 

 

- Postaram się. - Wyznał Tarou. Jednak w duchu widział, że wolałbym oddać życie za watahę, niż wrócić okryty hańbą strachu. Rozmowa z Lucasem znacznie podniosła czerwonookiego na duchu. Sprawiła, że jego ponure myśli, nieco zanikły. Lucas, zanim Tarou opuścił jaskinię, przytulił przyjaciela co tym samym spowodowało umknięcie pojedynczej łzy z oka Tarou. Basior przetarł ślepia łapą, chcąc ukryć swoje wzruszenie. Po chwili był już w drodze do miejsca, w który mieli się wszyscy spotkać z Arelionem i poćwiczyć, przed wyruszeniem w drogę. Mieli mało czasu i wiele pracy. Najbardziej nieodpowiednie połączenie w tak trudnej sytuacji. Gdy dotarł na miejsce jego oczy ujrzały, jak Arelion walczy z innym wilkiem w ramach treningu. Cóż... Tarou nieco się przestraszył metod skrzydlatego samca. Z boku stał Max, który nie wyrażał jakiegokolwiek zaskoczenia. Kolejnym przeciwnikiem Areliona w ramach treningu był stojącym obok Tarou, Max, a następna kolej należała do czerwonookiego. Po stoczonej bitwie, która zakończyła się porażką czarnego basiora, Arelion podsumował co i jak powinno zostać poprawione. Tarou zestresował się treningiem, przez goniący ich czas i to, że odbywał się on w nowym towarzystwie. Dodatkowo Arelion wydawał mu się wilkiem, który nie przepada za jakimikolwiek pomyłkami. Następnym punktem lub też etapem ich treningu były walki w parach. Max i Tarou mieli zacząć jako pierwsi. Czerwonooki skupił się i starał wypaść lepiej, niż za pierwszym razem. Udało się mu to, dzięki czemu wygrał walkę z basiorem. Na koniec podziękował mu za wspólną walkę. Następnie obserwował z boku walkę swojego przeciwnika z czarno-białym wilkiem imieniem Midnight. Max ponownie przegrał, lecz Tarou mimo to podziwiał walkę obu samców. Widać, że zależało im na tym, alby dobrze się przygotować na to, co nadejdzie. Gdy ich walka się zakończyła, przyszła pora na Tarou. Spojrzał na basiora, który stał się jego przeciwnikiem. Walka rozpoczęła się, lecz ostatecznie zwycięzcą został Midnight. 

 

Po walkach ich dowódca zaczął wymieniać wady i wskazywał co muszą poprawić i dopracować, aby stać się lepszymi. 

Gdy Skrzydlaty basior zaczął wymieniać słabe punkty przeciwników, Tarou starał się zakodować w głowie ich jak najwięcej. Z pewnością przydadzą się w praktyce. Zwłaszcza, że czeka ich ciężki przeciwnik, którego nie znają za dobrze. W duchu samiec żałował, że dopiero teraz zebrał się w sobie, aby walczyć za watahę. Miał nieco więcej okazji, lecz zawsze rezygnował, co było świadectwem jego tchórzostwa. Jednak tym razem był przekonany, że powinien się przełamać. Każda para łap się przyda. Każdy zostanie doceniony w szeregach. To dawało basiorowi siłę. Siłę i wiarę. Po treningu mogli się rozejść. Tarou ruszył przed siebie, jednak dokąd? Łapy same prowadziły go drogą. Myśli ciągle były chaotyczne i przyprawiały go o zawroty głowy. 

 

- Za dużo tego wszystkiego. - szepnął sam do siebie. - Powinienem się skupić. - dodał. Spojrzał ku niebu, tak jakby to był ostatni raz gdy może się w nie tak po prostu, bezkarnie spojrzeć. Nim się obejrzał nastała noc. Powinien wracać... Przygotować się i wyspać... Basior był przyzwyczajony do późnych pór zasypiania i wczesnego wstawania. Dlatego nie przejmował się zbytnio porą. Jednak wiedział, że nie powinien tej sytuacji lekceważyć. Zwykła ignorancja niebezpieczeństwa może się źle skończyć. Wróciwszy do jaskini udał się do swego leża. Spojrzał na nie wzrokiem pełnym bólu. 

 

Co jeśli już tu nie wrócę? Co jeśli zawiodę? 

 

Czerwonooki westchnął zrezygnowany. Rozejrzał się zastanawiając co może zrobić, co może spakować i zabrać ze sobą. Broń oddał w łapy Areliona zaraz po treningu. Na ziołach nie znał się zbyt dobrze. Może nieco prowiantu na drogę? Łowcom będzie nieco lżej. Ale czy na długo? Choć lepsze to niż wcale nic nie wziąć, a basior naprawdę nie miał bladego pojęcia co należy zabrać. Do swojej małej torby spakował kilka jagód i kwiatków niezapominajek. Odkrył, że dzięki ich zapachowi lepiej znosi wszystko dookoła. Po przygotowaniu niewielkiej sakiewki ułożył się na posłaniu. Ostatni raz spojrzał na gwieździste niebo, by następnie udać się do krainy snów, jednak zanim tam trafił, znów usłyszał kroki. Otworzył jedno ślepie, aby ujrzeć kto się zbliża. Był to Lucas. Tarou zdziwił się nieco, że basior znów do niego podchodzi. 

 

- Śpisz ? - spytał Lucas niepewnym głosem. 

 

- Nie, jeszcze nie. - odparł spokojnie starszy i podniósł pysk. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Tarou dostrzegł lęk w oczach skrzydlatego. 

 

- Martwisz się i boisz. - zauważył Tarou. 

 

- Tak, wcześniej to ja podnosiłem cię na duchu, lecz teraz sam mam wątpliwości. Boję się co nastanie. Gdybym miał więcej odwagi, sam również ruszył bym w bój, ale jestem jaki jestem. - odparł spuszczając wzrok na swoje łapy. Tarou wstał i podszedł do niego. Położył łapę na jego ramieniu, a Lucas spojrzał na niego zaskoczony i nieco zarumieniony. Tarou uśmiechnął się w miarę łagodnie. 

 

- Jesteś naprawdę wyjątkowy Luca. To, że nie bierzesz udziału w wyprawie nie świadczy o tobie nic złego. Przydasz się tutaj w watasze. Jeśli coś poszłoby nie daj Jowiszu nie tak, to każda para łap się tutaj przyda. 

 

- Oby to nie nastąpiło. - szepnął. 

 

 - Też mam taką nadzieję. Choć szczerze naprawdę się.... Boję. Każdy z nas ma do tego prawo, a ja w końcu zrozumiałem, jak wiele mnie w życiu ominęło. Nigdy nie czułem tak wielu emocji. Dobrze móc je poczuć. - wyznał. - Wybacz, trochę mieszam. To z powodu jutrzejszego wymarszu. 

 

- Rozumiem cię Taro. Wiesz... Może dziś ci będę towarzyszył? Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. - powiedział niepewnie skrzydlaty. Tarou przytaknął z uśmiechem, a następnie ułożył się ponownie na swoim legowisku. Lucas położył się tuż obok. Obaj zasnęli po dłuższej chwili. Tarou przed snem ciągle starał się odgonić mroczne myśli i obrazy. Bał się... Bał tego co ma nastać..  

 

Następnego dnia zbudził się bardzo wcześnie nie chcąc przegapić wymarszu opuścił jaskinię, nie budząc swojego przyjaciela. Dotarł na miejsce nieco przed czasem. Arelion oddał im ich bronie. Na uwagę samca Tarou nieco się zaniepokoił. Przyjrzał się ostrzu, a następnie wziął je. Przypasał do swego boku, niedaleko skórzanej sakiewki, a zioła, które również zostały mu wręczone, schował do sakiewki. 

 

”Jowiszu, miej nas w swej opiece.”

 

Pomyślał i westchnął ciężko. Po chwili poczuł napływ determinacji i pewności siebie. Uderzył łapą o ziemię i uniósł dumnie pysk ku niebu. 

 

- Dam radę. - szepnął do siebie. - Za Watahę Wilków Burzy. Za nasze szczęście i wolność. - dodał. Wszelkie złe myśli opuściły jego umysł, zastąpione chęcią walki i determinacją. Tarou czuł w kościach, że jest gotów. Mimo lęku, mimo wątpliwości będzie walczył. Nawet jeśli to będzie jego ostatnia walka. To jest jego dom, ich dom. Bogowie z pewnością będą czuwać nad nimi i okażą pomoc podczas boju. Nie należy się bać. Należy myśleć o tym, jak obronić dom. Tarou zaczął przypominać sobie i powtarzać wczorajszy trening z Arelionem. Wszystkie te punkty i wskazówki. Był gotów walczyć. Walczyć za Watahę Wilków Burzy, walczyć za ich dom. 

 

C.D.N.

 

<Kathia?>