Dlaczego się zgłosiła? Dlaczego to zrobiła? Nie wierzyła w samą siebie. Przecież ona nic nie potrafi. Nie miała odwagi normalnie rozmawiać, a co dopiero walczyć! Ba, bała się, ogromnie bała się krzywdy. Zastanawiała się, czy nie lepiej by było gdyby po prostu się wycofała. Była przekonana, po prostu pewna, że sobie nie poradzi. Jednak… Jeśli się wycofa, to będą musieli znaleźć kogoś innego na jej miejsce. Kogoś, kto ma tutaj rodzinę, przyjaciół, albo chociaż znajomych. A Shira uważała, że nie miała tutaj nikogo. Jakby teraz zniknęła, nikt by za nią nie płakał, a być może większość by nawet nie zauważyła jej zniknięcia. Więc nie ma nic do stracenia. Chyba (z mocnym naciskiem na chyba) jednak wolała się poświęcić, żeby ci, którym naprawdę na kimś zależy, nie musieli się niepotrzebnie martwić i wypluwać flaków ze stresu i obawę o bliskich. Szkoda tylko, że nie miała okazji nikogo z tej watahy dobrze poznać, a drugiej takiej już pewnie nie będzie, gdyż przygotowana była na to, że jeśli faktycznie dojdzie do walki, na polu bitwy zwyczajnie zginie. Co nie znaczyło, że była gotowa na śmierć. Nie chciała tego, bała się. Mimo wszystko nie wycofała się, nawet z tak ogromnym strachem. Bo uspokoić się też nie potrafiła.
Osadzono ją na stanowisku łowcy. Oczywiście, bo profesja zobowiązuje. Starała się wziąć głęboki wdech, aby chociaż trochę się ogarnąć nerwy i przetrawić informacje. Nie potrafiła. Urywany oddech drżał przy każdym drżeniu samego ciała wadery. Gdzieś podczas przemowy tych ważniejszych wilków, których imion nie pamiętała, jej wrażliwe uszy wyłapały wiadomość, o której będzie się odbywać przyspieszony kurs samoobrony, czy coś takiego. Do tego czasu powinna sobie poukładać parę rzeczy w głowie. Nieprzytomnym wzrokiem obrzuciła zgromadzonych i nie pożegnawszy się nawet, odeszła chwiejnym krokiem gdzieś przed siebie. Nie patrzyła dokąd idzie, po prostu szła. Potykała się co jakiś czas o własne łapy, albo o korzenie wystające spod ziemi czy inne tym podobne. Jeden z nich był większy od pozostałych. Upadła z głuchym łoskotem. Pisnęła cicho, ale nie podniosła się. Po prostu przesunęła bliżej drzewa, do którego należał ten wielki korzeń, i zwinęła się w ciasną, drżącą kulkę. Zacisnęła oczy najmocniej jak potrafiła.
– Hej… Shira? Co tu robisz? – odezwał się jakiś głos.
Dosyć dużo czasu minęło, zanim ktoś ją tu znalazł. Uchyliła ostrożnie jedno ślipie, aby sprawdzić, kto. Kojarzyła go… To łowca z drugiego oddziału. Chyba. Czego od niej chciał…? Owinęła się ciaśniej skrzydłami, ale błękitno-żółte oczy uważnie wpatrywały się w sylwetkę basiora. Drgnęła, kiedy zarejestrowała ruch wilka w jej stronę.
– Ej… Spokojnie – zaczął, już się nie poruszając.
Chyba zauważył, że jego ruch wywołuje u białofutrej stres. Starała się go słuchać, ale uczucie strachu zaciskającego się na jej gardle skutecznie odpychało wszelkie bodźce z zewnątrz.
– ...po prostu uwierz w siebie – ostatnie zdanie jakoś trafiło do przerażonej samiczki.
Kiwnęła ostrożnie głową, zapewniając, że zrozumiała jego słowa. A to, że wcale ich nie zrozumiała, zatrzyma już dla siebie. Już? Mogła sobie iść?
– Zbliża się kurs samoobrony, lepiej się nie spóźnij – poradził jeszcze, po czym odszedł w swoją stronę.
Ojej! Prawie o tym zapomniała. Odczekała jeszcze chwilę, aż basior zniknie jej z pola widzenia i wstała na drżące łapy. Pognała czym prędzej najpierw do jaskiń. Gdzieś w międzyczasie zderzyła się z Alice, co o mało nie przyprawiło ją o zawał. Dotarły razem na miejsce, minimalnie spóźnione.
Znowu przestała radzić sobie z emocjami. Nie zdążyła się uspokoić zanim tu przybyła. Dreszcze nie ustępowały, a niespokojny umysł starał się przyswoić to, co mówi alfa. Zaraz nadszedł czas na praktyczne sprawdzenie tego, co potrafią wilki. Shira nie umiała. Jedynie unikała, zamiast atakować, uciekała i chowała się. To szło jej nie najgorzej, ale przecież nie o to chodziło.
Serce jej przyspieszyło, kiedy usłyszała swoje imię. A jeszcze mocniej, kiedy Alessa podeszła właśnie do niej, chcąc tylko pomóc. Nie mogła się skupić na niczym innym niż pilnowaniu, aby jej słabe serduszko nie wyskoczyło jej z piersi. Słyszała tylko je. Czuła, jak żyły pulsowały w szaleńczym rytmie, a mroczki przed oczami się do niego dostosowują. Nie poradzi sobie. Zginie, jak nic.
Weź się w garść!
Poczuła się jakby ktoś chlusnął ją zimną wodą w pysk, kiedy wadera powaliła ją na ziemię. Musi zmienić swoje myślenie chociaż na czas walki. Może sobie nie poradzi, ale starać się zawsze warto.
Wciąż z jakimś wahaniem, ale odepchnęła atak Alessy. Pierwszy raz. Potem drugi. Tak jest! W końcu trening został uznany za udany. Jednak Shira bała się, że więcej razy nie zdobędzie się na odwagę, żeby coś podobnego zrobić. Przecież to był tylko trening, a nie prawdziwa walka! Wkrótce wszyscy rozeszli się, zgodnie z poleceniem pierwszej alfy, a z nimi również skrzydlata wadera. Nie doszła do jaskini, poddała się w połowie drogi. Ułożyła się gdzieś pod drzewem, wśród drgawek stresu zaczynając oddychać bardziej nerwowo. Znowu zaczęła się nakręcać. Niedostarczanie do płuc odpowiedniej ilości tlenu wcale nie pomagało. Szybkie, coraz płytsze wdechy, mocniejsze drżenie całego ciała i straszne łomotanie serca. Podchodziło to już pod atak paniki? Starała się ukryć przed samą sobą, że jest jej słabo.
– Shira?
No nie, znowu ktoś coś od niej chciał. Nie uraczyła przybysza nawet krótkim spojrzeniem.
– Co się dzieje? – zapytała łagodnie, jak się okazało, Alice.
Szybki oddech przerodził się w świszczące piski.
– Hej, hej, nie, przestań… – wadera podeszła do trzęsącej się jak galaretka Shiry.
Nie, niech sobie idzie! W jej oczach stanęły łzy.
– Hej… Spokojnie.
Szara samica chwyciła głowę Shiry w łapy, nakierowując jej pysk w swoją stronę, zmuszając tym samym do spojrzenia jej w oczy. Jednak wzrok błękitnookiej został w tym samym miejscu co wcześniej. Nogi jak z waty nie były w stanie utrzymywać jej w takiej pozycji, czuła, jak chwieje się jeszcze bardziej. W końcu, po kilku niezręcznych minutach ciszy, no, prawie ciszy, bo piszczący oddech ją zagłuszał, odważyła się na zwrócenie wzroku na oczy wadery. Były bardzo… Kojące. Nie wiedziała jak, ale jej serce… Zwolniło. Niesamowite.
– Tak, o to chodzi – Alice ostrożnie odsunęła się od wilczycy, posyłając jej lekki uśmiech.
Drżała nadal, ale już znacznie mniej.
– Słuchaj, zastanawia mnie jedno… Skoro tak się boisz, dlaczego po prostu nie zrezygnujesz? Myślę, że nikt nie będzie miał ci tego za złe, zważając na twój stan psychiczny.
Nastawiła uszu. Właściwie… Sama nie wiedziała, dlaczego.
– Że-żeby-by i-i-inni nie-nie musieli… – zaczęła, jednak sama sobie by nie uwierzyła w to co mówi – ch-chcę pomóc…
– Cóż, skoro tak, to… Wyluzuj. Nie stresuj się tak, będzie dobrze. Nasza wataha radziła sobie z gorszymi rzeczami, tym razem też damy sobie radę, uwierz mi. Postaraj się już nie panikować, dobrze? Wszystko będzie w porządku.
Kiwnęła głową, że zrozumiała. Zamyśliła się. Teraz zdała sobie sprawę, że Mitchell mówił podobnie. Skoro oni wszyscy wierzyli w nią, dlaczego ona sama w siebie nie wierzyła?
– Chodźmy może do jaskini, co ty na to? – zapytała ostrożnie Alice.
Waderka zgodziła się, bez słowa już podążając za szarofutrą. Nie wiedziała jak, ale jakimś cudem dodała jej otuchy. Będzie musiała jej kiedyś podziękować.
C.D.N
<Savilla?>