· 

Danie dnia

Na nową porę roku, jesień, Arelion, jak na razie najwyższy rangą w profesji zwiadowcy, postanowił porozdzielać nas na oddziały, ruszające na zwiad o określonej porze. Gdy dana grupa wracała do obozu, następna ruszała w teren. Poprosiłam basiora, aby przydzielił mnie do porannego oddziału. Czułabym się nieco dziwnie, gdybym nie musiała zrywać się o wczesnej porze i opuszczać obozu, gdy reszta wilków dopiero co by się budziła.

 

Basior zgodził się na mija prośbę. Postawił jednak pewien warunek: miałam dzisiaj patrolować północną część Doliny Burz. Rzadko kiedy odwiedzałam tamte rejony, byłam tam bowiem tylko parę razy. Nie mogłam zresztą się temu dziwić: na zwiady wybierałam zazwyczaj las położony na południe od obozu watahy albo wschodnie granice. Z bijącym szybko sercem i z zaciekawieniem wirującym w duszy, wyruszyłam wraz z poranną grupą zwiadowczą na poranny patrol.

 

Moim obowiązkiem było przeczesanie brzegów Jeziora Dusz, granic Lodowego Lasu oraz całej Beztroskiej Polany. Pierwsze dwie lokalizacje zbadałam bez problemu. Zbiornik wody był czysty tak jak na co dzień. Jego szklista tafla spokojnie odbijała szare niebo oraz skały obozu. Bure chmury sennie płynęły po niebie, popędzane co rusz krótkimi podmuchami jesiennego wiatru. Trzciny i pałki delikatnie szemrały u brzegu, pochylając się nieśmiało nad swoimi wodnymi odbiciami.

 

W Lodowym Lesie panowała zaś zupełnie odmienna atmosfera. Szare niebo zdawało się przybierać niemalże czarny odcień na tle białego krajobrazu. Gdziekolwiek by sięgnąć okiem, wszystko było wyścielone miękkim puchem. Śnieg leżał na ziemi, opatulał krzewy i kurczowo trzymał się gałęzi drzew, jakby dopiero co szykował się na odpowiednią chwilę, aby spaść komuś na kark. Gdzieniegdzie można było dojrzeć przezroczyste, ostre niczym szpony sople, niebezpiecznie zwisające ze sklepień niewielkich jam lub konarów. Prócz śniegu chrzęszczącego pod naporem łap, wszędzie panowała nienaturalna, niemalże niepokojąca cisza.

 

Dopiero gdy zrobiłam w tył zwrot i skierowałam się w stronę ostatniego miejsca na zwiad, Beztroskiej Polany, zrozumiałam, dlaczego w Lodowym Lesie panowało takie zimne milczenie. Powodem była ciemna, skłębona chmura, którą nagle wyłoniła się zza ruin Opuszczonej Katedry, zionącej pustką na wschodzie. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się buremu obłokowi nadciągającemu w moją stronę.

 

,,Będzie padać"-na tyłach mojego umysłu odezwał się cichy głosik doświadczenia. Przyśpieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej zakończyć swoje zadanie i schronić się w obozie watahy przed nieuniknioną burzą.

Odetchnęłam głęboko, a ciepłe powietrze, dotychczas gromadzone w płucach, uwolniło się z mojego pyska i zmieniając w biały, ledwo widoczny obłok, poszybowało w górę, ku buremu, jesiennemu niebu. Gdzieś za moimi plecami, wysoko nade mną, rozległ się przeciągły, piskliwy skrzek jastrzębia zataczającej koła nad polem.

 

Drzewa, uśpione chłodem nieprzyjemnej pory roku kiwały się sennie w rytm świszczącego wiatru, a szelest ich liści brzmiał niemal jak przytłumione mamrotania. Trawa, otaczająca mnie zewsząd niczym wody w rozległym Jeziorze Dusz, także zdawała się coś szeptać o cichym, szarym świecie. Od ziemi biło przejmujące zimno; kłuło mnie w poduszeczki niczym igły sosen rozsiane losowo po leśnym gruncie. Cały świat zdawał się przygotowywać do nadciągającej, bezlitosnej zimy. Z każdym dniem robiło się coraz zimniej, a moja sierść wyraźnie gęstniała, chcąc zapewnić mi odpowiednią ochronę podczas codziennych zwiadów.

 

Daleko za mną rozległ się przytłumiony, odległy huk gromu; nagły podmuch szarpnął mną tak silnie, aż niemal się zachwiałam. Udało mi się jednak utrzymać równowagę i ruszyć ponownie przed siebie. Nie mogłam jednak ignorować burzy coraz to bardziej i bardziej szalejącej za moimi plecami. Zwłaszcza że wraz z nieokiełznanym żywiołem pojawiło się coś jeszcze: nieprzerwane, irytujące ssanie w żołądku. Natychmiast pojęłam, co zaatakowało mnie niczym bestia przyczajona w mroku; a był to głód. Niestety, nie miałam możliwości, aby nie zwracać uwagi na pustkę w brzuchu; ignorowanie jej tylko wzmagało ból i pobudzało do życia uczucia, które na co dzień nie dawały o sobie ani jednego znaku życia- gniew, rozdrażnienie i irytacja. Niemalże wbrew własnej woli, byłam zmuszona do jedzenia mięsa, choć te w moim pysku smakowało niczym zgniła potrawa; niezdatna do jedzenia i sucha niczym glina. Jednak cóż miałam temu zaradzić? Jako żywa istota musiałam dostarczać swojemu organizmowi pożywienia, obojętnie jak wielką trudność by mi to sprawiałoby.

 

Z rozmyśleń wyrwał mnie pewien ruch pośród ciemnych, szarpiących się na wietrze źdźbeł. Silny instynkt zwiadowcy nakazał mi przypaść do ziemi. Nie sprzeciwiając się temu niespodziewanemu impulsowi, łagodnie opadłam do pozycji tropiącej i prześlizgnęłam się cichym ruchem do przodu, wyglądając spośród traw. Natychmiast wyłapałem wzrokiem stworzenie, które wywołało to nagłe poruszenie. Bez wątpienia był to królik- to stwierdziłam od razu, bez cienia wątpliwości. Czujne, długie uszy poruszały się na wszystkie strony, kościste, wyposażone w starte i skruszone pazury drapały ziemię w poszukiwaniu pokarmu, a białe, jasne futro wskazywało na to, że zwierzę to przywędrowało tutaj aż z Lodowego Lasu. Nie umknęło mojej uwadze także wiotkie ciało, zgarbione niczym u starca.

 

,,To starszy osobnik!"-uświadomiłam sobie, wytężając wzrok, aby doszukać się kolejnych szczegółów. Zaburczało mi w brzuchu, ale zignorowałam nieprzyjemny odgłos, skupiając się na zwierzynie. Natychmiast wyłapałam wzrokiem coś niepokojącego na ciele gryzonia; pomarańczowa, wysuszona ropa gromadziła się w niepokojąco czerwonych kącikach oczu zwierzęcia. Królik, nieświadom mojej obecności, zwrócił się przodem w moją stronę i podskoczył parę kroków naprzód, węsząc łakomie za kawałkami dorodnej trawy, która mogłaby się ostać jeszcze za czasów ostatniego, słonecznego, ciepłego dnia lata. Powolne ruchy łebka zwierzęcia wyjawiły jednak coś, co z początku było dla mnie niedostrzegalne. Ostatnie promienie słońca, ledwo przebijające się przez ciemne niebo i niechybnie zbliżającą się chmurę burzową, odbiły się nienaturalnym blaskiem w ciemnych ślepkach zwierzęcia. Dopiero światło tańczące na tęczówkach gryzonia wyjawiło przede mną sekret żyjątka: ten królik był ślepy.

 

Wszystko uderzyło we mnie w tej samej chwili równie niespodziewanie: żołądek zaczął coraz silniej domagać się pożywienia, nagła, dzika ochota na soczyste mięso sprawiła, że w kącikach mojego pyska zebrało się nieco śliny, a obezwładniające, brutalne wręcz poczucie winy chwyciło mnie za gardło.

,,Co ja wyrabiam?!"-w umyśle usłyszałam krzyk pełen przerażenia i niedowierzania. Nie poznawałam samej siebie. Głód zawładnął mną tak silnie, że nie zastanawiałam się, co robię. Chciałam zabić żywą istotę...!-,,Nie mogę tego zrobić!"-próbowałam się cofnąć, ale łapy miałam ociężałe niczym głazy. Nie poruszyłam się nawet o krok. Moje ciało przestało się mnie słuchać!-,,Nie pamiętasz, jak to się skończyło poprzednim razem? Naprawdę chcesz mieć na sumieniu kolejne życie? Odwróć się i wracaj do obozu! Nie musisz polować, aby coś zjeść!"-wspomnienia wykwitły nagle z ukrytych kącików mojego umysłu. Zamknęłam kurczowo ślepia, zacisnęłam zęby tak silnie, że aż straciłam czucie w dziąsłach. Niewyraźne obrazy stawały się coraz to jaśniejsze i ostrzejsze pośród ciemności pod moimi powiekami, a ja, pomimo mroku otaczającego mnie z każdej strony, byłam w stanie dokładnie ujrzeć to samo, co wydarzyło się parę lat temu: polowanie, niekontrolowany pościg, a także żal do samej siebie. To wtedy pojęłam, że to, co ładuje w naszych żołądkach, nie jest zwykłym pokarmem, a w rzeczywistości żywą istotą, tak samo cieszącą się z życia, jak ja lub moi pobratymcy z watahy...!

 

...Kłami nagle natrafiłam na coś twardego. Zaciskałam szczęki na jakimś dziwnym przedmiocie...-,,Co to jest?"-okrutna myśl raptem zawitała w mojej świadomości. Brutalnie skaleczyła moje poczucie moralności, a także wszelkie opanowanie, które dotychczasowo jakoś udało mi się przy sobie zachowywać. Rozwarłam z całą swoją siłą ślepia, mroczki zatańczyły dookoła mnie. Skurcz wstrząsnął moim żołądkiem, z trudem powstrzymałam syk bólu. Straciłam czucie w niemalże całym ciele. Całe cierpienie emitowało od brzucha, zagłuszając to, co do niedawna czułam.

 

Było tak, jak przewidywałam- w pysku trzymałam jakiś przedmiot. Nie wiedziałam, skąd nagle się w nim pojawił- przecież wcześniej go przy sobie nie miałam! Jednak to dziwne, rozmazane, szare ostrze wydawało mi się dziwnie znajome... zupełnie jakbym miała z nim wcześniej styczność. Ostra klinga, rękojeść obłożona krótkim włosiem ślizgającym się w zębach... nagle to rozpoznałam. To był mój sztylet, broń, którą zawsze zabierałam ze sobą w skórzanej torbie, gdy tylko wybierałam się na zwiad! Zerknęłam do tyłu, przenosząc wzrok na moją brązową, znoszoną pochwę przytroczoną za pomocą cienkiego pasa, tuż za moją łopatką. Na tle ciemnego nieba i błyskawic strzelających za mną bezgłośnie, kątem oka wyłapałam futerał, który, lekko znoszony i obtarty, był... otwarty. Nie wiedząc co robię, zupełnie jak w transie, sięgnęłam po broń! Teraz dzierżyłam ją zdecydowanie w pysku, czując, jak opuszczają mnie siły i wszelkie wewnętrzne opanowanie.

 

,,To koniec"-zrozumiałam. Skoro nie potrafiłam wyłapać chwili, w której sięgałam po sztylet, to nie było już dla mnie ratunku. Próbowałam się poruszyć, opuścić ostrze, jakimkolwiek ruchem spłoszyć królika, który nadal nieświadomie buszował wśród zieleni. Wszelkie moje starania szły jednak na marne. Tak jak i w poprzednim przypadku, gdy nie mogłam się cofnąć o krok, tym razem nie byłam w stanie powstrzymać mojego ciała, które, kuszone chęcią zdobycia pożywienia, zaczęło poruszać się wbrew mojej woli. Wstrzymując z przerażenia powietrze, mogłam tylko ulegle obserwować, jak unoszę pysk z ostrzem zwróconym ku dołowi, postępuję o krok naprzód i rzucam się kark na ofiary...

 

Wszystko w jednej chwili się zatrzymało. Wiatr przestał wiać, wszelkie zapachy przestały się do mnie docierać. Dźwięki otaczające mnie zewsząd niespodziewanie się urwały, przemieniając się w długi, drażniący uszy pisk. Jedynym odgłosem rozbrzmiewającym w tej pustej ciszy był łomot mojego serca. Wyraźnie czułam, jak łomocze o moje żebra, podchodzi do gardła. Nie potrafiłam uwierzyć własnym ślepiom, nie wierzyłam w to, co się przede mną dzieje. Nie chciałam przyjąć do świadomości tego, co się rozgrywało przede mną i wokół mnie. Czy w tej właśnie chwili... ja naprawdę rzucałam się na bezbronne stworzenie? Dlaczego tak się właśnie działo? Przecież ja tylko miałam patrolować przypisane mi tereny... dlaczego dokładnie teraz byłam tak bliska zabicia kogoś?

 

Właściwie to znałam na te pytania odpowiedź... zawładnął mną głód. Niepohamowane uczucie przejęło władzę nad moim ciałem i zmusiło do poderżnięcia komuś gardła... dlaczego nie miałam w sobie wystarczających sił, aby to wszystko zatrzymać? Czemu nie potrafiłam przejąć kontroli nad moim ciałem? Czyżby... czyżby to był niezaprzeczalny koniec? I dla mnie, i dla tego królika? Już nic nie można było zrobić...? Rozpacz chwyciła mnie za gardło, gdy dotarło do mnie, że naprawdę nic nie można było zaradzić co do aktualnego stanu rzeczy...

 

Jednak dokładnie w tej chwili, wydarzyło się coś niespodziewanego. Świat ruszył do przodu, a wraz z tym wszystko, co mnie otaczało. Gdzieś w pobliżu rozległo się donośne łupnięcie, ziemia zadrżała pod naporem drobnych łapek. Ostrze niechybnie nadal mknęło ku dołowi. Suche źdźbła zaszeleściły, gdy ktoś gnał na naszą stronę. Rozpędził się, wybił i skoczył... pomiędzy mną, ostrzem a bezbronnym stworzeniem z nieopisana wręcz prędkością wślizgnęła się brązowa smuga. Długie uszy wyraźnie drgnęły, kasztanowaty łepek zwrócił się zdecydowanym ruchem w moją stronę. Zdrowe, czarne oczy spojrzały na mnie oskarżycielsko.

 

,,Co...?"

 

Wszystko skłębiło się w chaosie, wydarzenia połączyły się w jedno. Następowały po sobie w zawrotnym tempie, zbyt wiele bodźców zaatakowało mój umysł w ułamku krótkiej chwili.

 

Poleciałam pyskiem do przodu, a świat dookoła mnie zanikł, stopiwszy się w jedną, wielką plamę burych kolorów. Wyciągnęłam szybkim ruchem pazury i rozpaczliwie zatopiłam je w ziemi. Tuż przy uchu usłyszałam słaby, bezsilny pisk, ostrze wyczuwalnie zatopiło się w czymś miękkim. Po mojej prawej podłoże zadrżało; rozległ się dziwny odgłos, ktoś wydał z siebie zaskoczone jęknięcie. W jednej chwili dotarła do mnie odurzająca woń krwi.

Serce niemalże przestało mi bić, ciężka gula podeszła do gardła. W pysku zaschło mi tak bardzo, że z trudem przełykałam ślinę. Poczułam, jak ból żołądka nieco ustępuje; kontrola powracała do moich pozostałych kończyn. Wykorzystawszy ten fakt, uniosłam pysk znad ostrza i obejrzałam się dookoła. W głowie miałam pustkę, a moje ciało drżało całe, jakby w febrze.

 

Pierwsze, co przykuło moją uwagę, był biały, ślepy królik leżący na boku parę kroków dalej. Błysnął szybko oczami, niczym w szaleństwie, wstał na łapy, a z jego oczu wypłynęła dziwna, brudna kropla... łza? Cały grzbiet miał ubrudzony ziemią, w siwych włosach bez trudu można było dostrzec kępki trawy i ciemne skrawki gleby. Stworzenie oddychało ciężko, rozglądając się dookoła. Wyraźnie było widać, że nie do końca zrozumiało, co się właśnie wydarzyło. Ja także byłam dosyć skołowana; przecież zaledwie przed chwilą rzuciłam się na niego ze sztyletem w pysku, nie kontrolując nawet własnych ruchów! Cieszyłam się, że nadal żył... ale dlaczego właściwie nadal był przy życiu? Co tu się wydarzyło?

W chwili, gdy starzec rzucił się do ucieczki, spod moich łap doszło ciche skomlenie. Na ten osłabiony dźwięk po grzbiecie przeszedł mi obezwładniający dreszcz strachu i poczucia winy. Nie do końca pojmowałam co zaszło, ale coraz to przerażające myśli kwitły w mojej głowie niczym niepotrzebne chwasty. Gdybym tylko mogła, wyrwałabym je bez wahania; jednak te zdążyły głęboko zapuścić swoje silne korzenia, a mnie samą oślepić toksycznym sokiem. Ta brązowa plama sprzed chwili... to było...

 

Poddając się wszechogarniającym dreszczom, spuściłam wzrok na moje własne łapy. Coś zacisnęło się na mojej tchawicy, gdy zorientowałam się, jak bardzo są pokryte szkarłatną krwią ofiary... która zaś sama spoczywała tuż pod moim nosem. Z ogromnym trudem powstrzymałam się od okrzyku strachu i rozpaczy.

 

Młode, bezwładne ciało, leżące na boku już wcale się nie ruszało. Łapy drgały jeszcze jakby w przerażeniu, ale umysł brązowego królika bez wątpienia został okryty mgłą śmierci. Czarne jak węgielki oczka przypatrywały mi się spokojnie, choć w gasnących iskierkach życia bez trudu wychwyciłam stanowczy blask żalu.

 

,,Dlaczego to zrobiłaś?"-niemalże dało się słyszeć.

-J-ja...-wyjąkałam jakby w próbie usprawiedliwienia samej siebie. Głos z trudem przechodził przez moje gardło, każde słowo drżało i się załamywało.-To nie ja... to nie moja wina...!

 

Wiedziałam jednak, że wszelkie uzasadniania mojego postępowania są głupie i niesłuszne. Przecież nic nie będzie wystarczającym powodem, aby przebaczyć mój karygodny czyn.

 

Moje całe ciało dygotało, wstrząsane co chwila silnymi drgawkami. Nie potrafiłam już przełknąć śliny- w pysku miałam zbyt sucho. Świat rozmazywał się w moich oczach, trawy i niebo zlały się w nic nieznaczącą, szarą smugę. Tuż nade mną zagrzmiało niebo. Nie potrafiłam się na niczym skupić; wzrokiem stale uciekałam w stronę martwego żyjątka. Sztylet stał równo wbity w nieruchomy bok królika. Brązowe futro niemalże zlewało się z suchą trawą i ziemią dookoła; jedynie krew nadal wypływająca ze śmiertelnej rany zdradzała o obecności gryzonia.

 

Pustka rosła w moim sercu. Nie czułam nic prócz wszechogarniającej rozpaczy i żalu do martwego stworzonka. Poświęcił swoje życie, aby uratować swojego starszego towarzysza... przed oczami nadal widziałam, jak zgrabne ciało wsuwa się tuż pod czubek mojego ostrza, jak silne łapy zatapiają się w siwiejącym futrze kompana... ciemne oczy znów zwróciły się w moją stronę, patrząc na mnie wymownie.

 

,,Morderca, morderca, morderca..."-słyszałam co chwila w swojej głowie. Oskarżycielskie słowa grzmiały w moim umyśle równie głośno co pioruny nad moim łbem. Wszystko straciło ostrość, gdy poczułam, jak łzy napływają do moich oczu. Zacisnęłam powieki; parę kropel spłynęło po moim futrze i skapnęło na zimne ciało. Krew z bulgotem wciąż wylewała się na chłodną ziemię.

 

Na grzbiecie poczułam chłód. Wśród chmur nade mną zaryczały podmuchy. Wiatr zerwał się ze świstem, porywając ze sobą pierwsze krople ulewy. W tej samej chwili zaczęło padać. Zimno przeniknęło wszystko, co znajdowało się dookoła mnie. Trawa, ziemia, roślinność natychmiast zwilgotniały.

Wraz z tym, na świecie rozpętały się dwie burze; jedna silna, głośna, grzmiała wokół mnie, a druga, rozdzierająca i pełna bólu szalała w samym środku mojej duszy.