· 

Górski Nieprzyjaciel [Część #5] - Niewiadoma

Mój wzrok zatrzymał się na Arelionie i wilkach należących do jego oddziału. Rozmawiał z nimi i zapewne ustalał godzinę szkolenia. Gdy odwróciłam głowę, ujrzałam Alessę i Vesnę. Obie wilczyce spokojnie podeszły do naszej grupki, chcąc również uzgodnić wszystkie niezbędne szczegóły treningów. Do moich uszu dotarła jedynie pora i miejsce lekcji samoobrony. Miałam dwie godziny, żeby się spakować i pożegnać... Przyjęłam do siebie wszystkie te informacje, ale jednocześnie stałam jak wryta i zupełnie oderwana od wszelkiej rzeczywistości. Tępo wpatrywałam się, stojąc w tłumie chętnych do walki wilków. Nim zdążyłam sobie zadać jakiekolwiek niezbędne pytania, strach po raz kolejny sparaliżował mnie od uszu po samą końcówkę ogona. Nie skupiłam się na niczym innym niż na tym obrzydliwym uczuciu. Tak jak za każdym razem nie miałam najmniejszego zamiaru się mu poddać i dać się pokonać... ale to wciąż nie znaczy, że nie dawał mi wyraźnie o sobie znać.

 

Wizja kolejnej wojny była niewiarygodnie straszna i przerażająca... Poprzednio znaliśmy naturę naszego wroga. Wiedziałyśmy, że Alessa go już w przeszłości pokonała, a Vesna była przez niego szkolona. Nasze dowódczynie miały doskonałe pojęcie o tym, czego możemy się spodziewać, jakie są jego słabe punkty... Dzisiaj nie wiedzieliśmy nic.

 

Chciałam się uspokoić. Porozmawiać z kimś, poszukać ukojenia. Chciałam, by ktoś mnie przytulił, zapewnił milion i więcej razy, że nie ma się czego obawiać, że nie ma czego się bać. Może to głupie... ale miałam wrażenie, że jeśli owych zapewnień nie otrzymam to koszmarne uosobienie lęku i strachu będzie ryrać moje wnętrze do końca mych dni... Było to okropne uczucie.

 

Jednak nikt nie miał czasu. Wszystkie wilki mnie mijały, zamieniając jedynie kilka słów. Nikt nie miał siły ani ochoty, by słuchać na głos słów określających to, jak w gruncie rzeczy się wszyscy czuliśmy. Tak naprawdę nie dziwiłam im się. Pracy było całe mnóstwo, trzeba było jak najszybciej rozpocząć przygotowania do walki. Przeprowadzić trening, naostrzyć broń, pożegnać się i... Koniec końców wyruszyć. Ja również powinnam zabrać się do pracy, ale najpierw chciałam zamienić kilka słów z pierwszą, alfą... o kwestii która męczyła mnie już od samego początku tej historii.

 

-Alesso, mogłabym chwile porozmawiać? -nieśmiało podeszłam do pierwszej alfy.

-Ależ tak, oczywiście Alice -wadera się zatrzymała, skupiając na mnie w pełni swoją uwagę -Niezmiernie cieszy mnie fakt, że znów zdecydowałaś się stanąć u mojego boku... Takie oddanie bardzo się ceni -dodała.

-Dziękuję -odpowiedziałam onieśmielona.

-A więc, o czym chciałaś porozmawiać? -spytała, spokojnie siadając na ziemi.

-Pomyślałam... Chciałam się spytać, czy to aby na pewno rozsądne? -zaczęłam.

-Co masz na myśli? -dopytała wilczyca wyraźnie zaintrygowana moimi słowami.

-Organizować całe oddziały i wojowników oraz wzbudzać ogólny niepokój jedynie na podstawie słów Mida... -rzekłam niepewnie.

-Chcesz powiedzieć, że heros mógł... -przerwałam Alessie, nim dokończyła zdanie. Dobrze wiedziałam, co chciała powiedzieć.

-Na niebiosa, nie sugeruję, że Midnight mógł kłamać lub przeinaczać prawdę celowo... Po prostu... Nie jestem pewna czy szykowanie stanu wojennego na podstawie relacji jednego wilka jest dobrą decyzją... Mid mógł coś źle zinterpretować albo to wszystko tylko kwestia nieporozumienia... Może zaatakowali Midnighta, bo go z kimś pomylili...? - tłumaczyłam, nawet jeśli Alessie mogło się to zdawać dość naiwnym myśleniem -Nie kwestionuję twoich decyzji, ale czy nie lepiej by było, gdybyśmy najpierw na spokojnie zbadali tę sprawę...? Starali się znaleźć inne rozwiązanie niż walka?

-Taki jest cel tego wszystkiego... Trochę nie rozumiem -Alis spojrzała na mnie znacząco. Mimo jej słów, w jej dwukolorowych oczach było widać, iż wie, o co mi chodzi.

-Alesso, ja po prostu... - zaczęłam, jednak walkiria szybko mi przerwała.

-Znasz mnie Alice, mimo iż jestem boginką wojny, nie uważam, by było w niej cokolwiek dobrego i pięknego... Nie mogę uwierzyć, że chociaż przez chwilę pomyślałaś, że mogłabym w tej kwestii działać zbyt pochopnie...

-Tak, pewnie masz rację, przepraszam -przyznałam szybko. Faktycznie to wszystko mogło źle zabrzmieć.

-Nie Alice, nie przepraszaj -wadera złapała mnie za ramiona i spojrzała głęboko w oczy. Tak jakby chciała mieć pewność, że jej słowa do mnie dotrą -Ale chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie naraziłabym nikogo z watahy, idąc na bezsensowną wojnę, a już na pewno nie ciebie, Vesnę i Ketosa. Wiem, że podczas potyczki mogę stracić was i wszystkie wilki burzy, dlatego przysięgam ci, że zrobię wszystko, aby okazać tym obcym pokojowe zamiary, rozumiesz? - spytała łagodnym głosem.

-Rozumiem -odpowiedziałam, czując wyraźną ulgę.

-Pójdziemy sprawdzić, jakie są intencje tych wilków, a potem... zobaczymy -walkiria stwierdziła stanowczo. -Ale mogę ci obiecać, że nikt niewinny nie zginie. Nie, póki ja tu jestem.

-Ufam ci Duchu Walki -odrzekłam z zatroskaniem w głosie, po czym ze spokojem ruszyłam w stronę Jaskini Lazurowych Kryształów.

 

Gdy dotarłam na miejsce, w środku nikogo nie zastałam. Jedynie echo moich kroków rozeszło się po korytarzu. Szczerze mówiąc, liczyłam, że uda mi się spotkać drugą alfę w naszym mieszkanku oraz że podczas pakowania dotrzymamy sobie towarzystwa. Przy okazji wilczyca mogłaby mi doradzić, co będzie najbardziej potrzebne, w końcu miała doświadczenie i wiedzę. Niestety wyglądało na to, że będę musiała zdać się na swoje własne, proste rozumowanie. Moje zawiedzione spojrzenie napotkało jej legowisko, a później miejsce, w którym niegdyś spał Velganos... teraz znajdowała się tam jedynie zimna, kamienna podłoga.

 

Zdając sobie w pełni sprawę z tego, że nie mam zbyt wiele czasu, zdecydowałam się rozpocząć przygotowania w samotności. Po zebraniu zgubiłam cynamonowofutrą przyjaciółkę z oczu i nie miałam pojęcia, gdzie mogłabym ją teraz znaleźć. Spokojnie wyciągnęłam porzuconą za jednym z kryształów torbę, po czym położyłam ją na swoim legowisku. Tą samą, która towarzyszyła mi podczas wojny z Westem. Tyle już przeszła, a wciąż trzymała się bardzo dobrze, chociaż poza wyjątkowymi przypadkami nieczęsto gdziekolwiek ją zabierałam.

 

Skupiłam swój wzrok na pustym plecaku, zastanawiając się, co mogłabym do niego spakować. Chciałam, żeby niczego mi nie zabrakło, a jednocześnie nie mogłam pozwolić sobie na chodzenie zbyt obładowaną. Na pewno potrzebne będą mi zioła i opatrunki... hmm... Po treningu samoobrony wybiorę się z Etrią do jaskini medyka i stamtąd zabiorę wszystko, co będzie mi potencjalnie potrzebne. Po odejściu Telishy i Red... to zielonooka właśnie przesiadywała tam najczęściej oraz opiekowała się tym miejscem. Z początku tylko po to, aby grota całkiem nie zarosła pajęczynami na czas wyjazdu bety, jednak teraz gdy ta wraz z Red przepadła bez śladu, Etria była jedyną, która czuwała nad zdrowiem wszystkich wilków w watasze. Wilczyca miała wiedzę, doświadczenie i umiejętności. Była szkolona przez samą Telishę oraz tak jak dzisiaj pełniła rolę medyka podczas wojny z Westem. Jeśli istniał wilk, który mógłby godnie zastąpić Lishę, z całą pewnością była nim Etria. Jedyne czego jej brakowało... to pewność siebie oraz wiara we własne umiejętności. Martwiłam się, że przez to wadera nie będzie miała odwagi, by iść do przodu...

 

-Jedzenie... -wyszeptałam na głos, chcąc lepiej się skupić na swoim obecnym zadaniu. Teoretycznie nie było potrzeby żadnego zabierać, w końcu mieliśmy po to łowców, ale z drugiej strony nie możemy wiedzieć, jakie napotkają nas warunki.

 

Postanowiłam spakować ze sobą trochę suszonego mięsa. Nie było może aż tak dobre, jak to świeżutkie i miękkie, ale było tak samo odżywcze i można przetrzymywać je miesiącami, a ono wciąż bez problemu nadaje się do spożycia. Poza tym było to znacznie praktyczniejsze i bardziej higieniczne. Brak ściekającej krwi, torby przemokniętej tłuszczem i innymi nieapetycznymi rzeczami...

 

Skrupulatnie ułożyłam w plecaku wcześniej wspomniane jedzenie oraz bukłak z wodą. Ta z pewnością okaże się niezbędna podczas bitwy. W końcu nie wiemy, jak długo to wszystko może potrwać... a bez niej niestety długo nie pożyjemy. Maksymalnie trzy dni, tyle zwykle może wytrzymać wilk całkowicie odcięty od tej życiodajnej substancji.

 

Niespodziewanie, dostrzegłam na dnie torby delikatny blask srebrnych i złotych zdobień. Pewnym ruchem wyjęłam przedmiot. Był to sztylet od Vesny... pozwoliła mi go zatrzymać lata temu, niedługo po tym, gdy ocaliła mi życie. I pomyśleć, że ta niepozorna broń zalegała tutaj do tej pory. Serce podskoczyło mi do gardła, a ja zdałam sobie sprawę, że historia lubi się powtarzać... Wojna z Westem, iluzja świętego drzewa. Jednak tym razem to wszystko nie było jedynie próbą... to się działo naprawdę. Do mojej głowy momentalnie przybyło wiele niepokojących myśli... Tak bardzo nie chciałam musieć kiedykolwiek go użyć... W zamyśleniu poczęłam obracać niepozorną broń w swoich roztrzęsionych łapach. Po chwili moje spojrzenie zatrzymało się na lśniącej stali. Ujrzałam odbicie moich zaszklonych oczu. Nie chciałam pozbawiać życia kogokolwiek... nie chciałam walczyć... Wszystko, co chciałam to tylko żyć w spokoju ze swoją watahą...

 

W jednej chwili ambiwalentne i przeczące sobie nawzajem uczucia ogarnęły moje serce. Przeżyłam coś w rodzaju chwilowego załamania... Raz miałam ochotę błagać z płaczem Lunę i Fortunę o to bym nigdy nie musiała pozbawiać żadnego wilka życia, chwilę potem chciałam się spoliczkować, zadać sobie największy możliwy ból za to, że zmuszam innych do brudzenia sobie łap i sumienia za mnie... ponieważ ja nie daję rady... Mimo przejścia próby świętego drzewa czułam, że w głębi duszy już zawsze pozostanę tchórzem...

 

"Nie chcę nikogo zabijać... nie chcę mieć krwi na łapach... Jestem przyszłą alfą a mimo to, gdy przyjdzie co do czego, wataha nie może na mnie liczyć... Tak okropnie się z tym czuję..." takie zdania rozbrzmiały w mojej głowie. Rozdarte, mieszane i niezgodne. Płakałam, ślęcząc nad stalowym ostrzem. Sama już nie wiedziałam czemu. Ze strachu? Poczucia winy? Bezradności? Przez moment czułam się, jakbym była malutkim szczeniaczkiem, kulącym się na środku zbyt brutalnego dla niego świata... Chciałam jedynie, by moja rodzina była bezpieczna...

 

Po raz kolejny spojrzałam w lśniącą stal. Nie pozostało mi nic innego niż zabrać ze sobą sztylet... Nie chcę tego robić... ale nadeszły ciężkie czasy, muszę wiedzieć jak obronić siebie i innych. W sytuacji kryzysowej koszmar, który ujrzałam przy świętym drzewie, może się ziścić. Ktoś z naszych może zginąć, ponieważ ja nie będę w stanie zapewnić mu ochrony... nie mogę na to pozwolić...

 

W tym momencie do moich uszu dobiegł charakterystyczny szum. Dźwięk czyiś kroków odbił się echem w korytarzu. Ktoś wszedł do środka. Otarłam szybko ostatnie łzy. Nie chciałam, by ktokolwiek to był, musiał martwić się tym wszystkim razem ze mną. Z pozornym spokojem wyjrzałam w kierunku wyjścia z jaskini.

Moim oczom ukazało się śnieżnobiałe futro Araceli. Pomimo wszechobecnego na zewnątrz błota, okrycie wilczycy jak zawsze było nienagannie czyste i zadbane. Młoda samka ze spokojem ruszyła w moim kierunku.

 

-Ach, witaj Alice -uprzejmie się przywitała, po czym skinęła z szacunkiem głową. Postanowiłam odpowiedzieć jej tym samym.

-Witaj -rzekłam, przyglądając się poczynaniom wadery.

-Wszystko w porządku...? -młoda czarodziejka spytała, niepewnie na mnie spoglądając. Chyba zauważyła moją nietęgą minę.

-Tak, teraz już jest dobrze -szybko ją zapewniłam -Znaczy... jak na obecną sytuację...

-Rozumiem... -przyznała przyszła druga alfa, kręcąc delikatnie łepkiem. Wyglądało na to, że widziała, iż wolałabym zmienić temat. Uszanowała to w pełni, a ja bardzo to doceniłam.

 

Nie mając nic więcej do powiedzenia, wilczyca spokojnie mnie minęła, po czym skierowała się do miejsca, w którym znajdowało się jej legowisko. Jej wyraz pyska momentalnie zwrócił moją uwagę, był nie lada specyficzny. Araceli wyglądała na pogodną i radosną, jednak to wszystko zdawało się jedynie maską. Zupełnie jakby wadera się uśmiechała, jednak jej oczy zdradzały całą niepokojącą prawdę, lęk oraz zmartwienia. Widocznie i na nią wpłynął aktualny stan rzeczy.

 

Podopieczna Vesny bez wahania poczęła przeszukiwać swoje legowisko, energicznie przerzucając kolejne zwierzęce skóry, koce i inne rozmaite przedmioty. Wytworzyła przy tym wokół siebie niemały bałagan. 

 

-Czego szukasz? -w końcu spytałam, gdy jedna z jelenich skór wylądowała mi na grzbiecie. Spojrzałam młodej waderze przez ramię.

-Selenitu, jest mi bardzo potrzebny to wykonania amuletów... -odpowiedziała zamyślona, jednocześnie wciąż przeszukując swoje miejsce spania -O tutaj są! -rzekła, z zapałem pokazując mi kilka białych jak tarcza księżyca kryształków.

-Piękne są -przyznałam, niemal czując, jak w moich oczach rozbłysło kilka malutkich iskierek. Zaiste, błyskotki wyglądały naprawdę ładnie. Jestem pewna, że Lunie szczególnie by się spodobały.

-Prawda? Mój mentor pomoże mi je zaklnąć, tak by chroniły was przed zaklęciami -wyjaśniła, chowając kamyczki do sakiewki -Myślę... myślę, że to mogłoby uratować życie kilku z was, albo przynajmniej choć trochę pomóc na polu bitwy -wyznała, zatrzymując na mnie swój wzrok. Przez chwilę wilczyca wpatrywała się w moje oczy z niespotykaną wręcz intensywnością.

-Huh? -jęknęłam, widząc spojrzenie wadery. Momentalnie moim ciałem zawładnęła fala zażenowania. Czyżbym miała coś na pysku?

-Hmm... -zaczęła, na chwilę przechylając łepek -Myślę, że do ciebie pasowałby ten -Araceli z entuzjazmem i zapałem prawdziwej pasjonatki wyjęła kolejny kamyczek.

-Ach... -widząc to, poczułam, jak moje oczy rozszerzają się ze zdziwienia. Nie spodziewałam się takiego gestu.

-To opal, niezwykle rzadki i cenny kamień szlachetny z dość interesującą właściwością -wyjaśniła, przykładając obiekt do jednego z oświetlających naszą jaskinię kryształów. Niepozornie blady kamyczek  przybrał mocnego pomarańczowo-niebieskiego zabarwienia.

-Niesamowite -rzekłam z ogromnym podziwem. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym nigdy nie była już w stanie oderwać wzroku od tej niezwykle pięknej bryłki.

-Wygląda jak ogień i lód zamknięte razem w jednym niepozornym elemencie. Pasuje do ciebie idealnie -stwierdziła.

-Ale-ale dlaczego? -spytałam, nie do końca rozumiejąc toku myślenia wadery.

-Nie wiem, tak po prostu -przyznała, wzruszając ramionami -Weź go na szczęście. Na pewno ci się przyda, szczególnie w tych ciężkich czasach -rzekła, przysuwając w moją stronę cenną błyskotkę.

-Dziękuję -odpowiedziałam jej z wdzięcznością w oczach, po czym schowałam podarunek do torby. A nóż faktycznie przyniesie nam wszystkim powodzenie...

 

Mimo wszystko wciąż nie rozumiałam poprzednich słów wilczycy. Jeszcze lód, błękit oraz granat związany z burzą zdawały mi się logiczne, ale co w tym wszystkim robił ogień? Dzisiaj, zdając sobie sprawę z tak wielu rzeczy, jestem w stanie powiedzieć, że Araceli jako artystyczna dusza i przyszła szamanka, już w tak młodym wieku zdawała się dostrzegać znacznie więcej niż przeciętny wilk. Może nawet niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę. Wydaje mi się, że podświadomie... ona już wiedziała.

 

Nastała niezręczna cisza. Zupełnie jakby żadna z nas nie wiedziała co powiedzieć. Przyjemnie było porozmawiać o czymś tak beztroskim, jak kryształy, kamienie szlachetne i ich magiczne właściwości, ale nie mogło to trwać wiecznie. W nasze umysły momentalnie uderzyła świadomość smutnej rzeczywistości...

 

-A ty... co myślisz o tym wszystkim? -w końcu spytała, przenosząc wzrok z podłogi na mnie.

-Nie wiem... zbyt wiele myśli przychodzi mi na raz do głowy. Jest tyle aspektów tego wszystkiego i każdy równie skomplikowany -wyznałam, na co Araceli ze zrozumieniem pokiwała głową.

-Wiesz, zastanawiałam się, czy to koniecznie musi skończyć się walką -rzekła, porządkując z powrotem ten miniaturowy chaos, który wytworzył się w naszej jaskini -Nie wszystko zawsze musi być takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka.

-Jak to mawia Ayven "Nigdy nie ufaj wszystkiemu, co widzisz, bo nawet sól wygląda jak cukier." -zacytowałam.

-Dokładnie -wilczyca przyznała mi rację, układając ostatnie skóry i koce z powrotem na miejsce.

-Rozmawiałam o tym już z Alessą

-Rozmawiałam o tym już z Vesną -rzekłyśmy niemal jednocześnie, przez co nie byłyśmy w stanie powstrzymać rozbawionych uśmiechów. Niewiarygodny zbieg okoliczności.

-Wiesz, ja im ufam. Wierzę, że ochronią i uratują nas wszystkich jak zawsze -mówiąc to, położyłam młodszej waderze łapę na ramieniu, spoglądając na nią wzrokiem pełnym nadziei -Wszystko będzie dobrze, dopóki walkirie i boginie w jednym nami przewodzą -rzekłam.

-Tak -wilczyca odpowiedziała, odwzajemniając spojrzenie. Wtem zaskoczona wychyliła się, spoglądając za mnie, w stronę wyjścia z jaskini -Ach... wybacz mi Alice, ale muszę już lecieć, poszukać Mistrza Areliona. Nie obrazisz się, jeśli cię opuszczę? -spytała, zapewne dostrzegając, jak długo zajęła nam pogawędka.

 

-Ależ oczywiście, że nie, leć -przytaknęłam, na co Araceli w pośpiechu zabrała ze sobą sakiewkę i popędziła na zewnątrz. Odprowadziłam ją wzrokiem. Promienie słońca delikatnie mnie oślepiły, sprawiając, że moje srebrne futro wokół pyska zaczęło połyskiwać złotem. Było już dosyć późno, chociaż zostało mi jeszcze trochę czasu. Moje spojrzenie powędrowało w stronę wcześniej już wielokrotnie wspominanej torby. Musiałam jeszcze zabrać ze sobą kilka skór, na których w razie potrzeby będę mogła położyć rannych, a tak poza tym... Nie wiem, co więcej mogłoby mi się przydać...

Nagle ponownie usłyszałam kroki dobiegające z wejścia do jaskini. Z ciekawością wychyliłam głowę. Może Araceli czegoś zapomniała?

 

Na progu ujrzałam umięśnioną sylwetkę, której stanowczo nie da się pomylić z tą należącą do wadery. Basiora oświetlały jasne promienie słońca. Z ulgą do niego podeszłam, chcąc się przytulić.

 

-Ketosie, jak miło, że przyszedłeś -rzekłam, składając na jego pysku słodki pocałunek.

-Witaj kochanie -heros odpowiedział mi tym samym -Ja... chciałem porozmawiać.

-O czym? -zdziwiłam się. Mówią, że gdy twój partner zaczyna zdanie w ten sposób, to nigdy nie wróży niczego dobrego.

-O niczym konkretnym... po prostu... Nie podoba mi się cała ta sytuacja... Mam wrażenie, że świat zwariował. Odnośnie tego wszystkiego co się obecnie dzieje, zastanawiam się... Kto i dlaczego miałby nas atakować? -spytał. Wyglądało na to, że wcześniej dużo o tym wszystkim myślał. Pewnie dlatego przyszedł porozmawiać o tym dopiero teraz.

-Nie wiem... ale jutro na pewno się o tym przekonam -odpowiedziałam w zamyśleniu.

-Ech... -basior ciężko westchnął. Wyglądał, jakby coś go trapiło -Wiem, że Alessa będzie nad tobą czuwać i nie pozwoli, by coś ci się stało, ale... -wilk nie zdążył dokończyć.

-Martwisz się o nią?

-Bardzo... Zresztą nie tylko o nią, o wszystkich, o przyszłość Watahy Wilków Burzy... o ciebie najdroższa... i nic nie mogę z tym zrobić.

-Rozumiem ten ból... ale nie mam wyjścia. Zrobię wszystko dla rodziny Ketosie, wszystko, a Wataha Wilków Burzy jest dla mnie rodziną... ty nią jesteś -wyznałam.

-To niesprawiedliwe... Po raz drugi to ty idziesz na front, a ja zostaję w obozowisku -rzekł z ogromnym żalem w głosie i w oczach -Czuję, że nie powinienem się tak łatwo na to godzić.

-Ketosie... niepotrzebnie się przejmujesz -zaczęłam, chcąc jakoś podnieść basiora na duchu. Zgadywałam, że fakt, iż po raz drugi nie bierze udziału w walce, do której de facto był szkolony całe życie, mógł urazić w jakiś sposób jego męską dumę.

-Alice, to ja powinienem cię chronić, nie na odwrót... To ja powinienem ryzykować życie dla ciebie, a nie chować się w obozowisku jak ostatnich tchórz... -mówił basior, ze zdenerwowaniem kopiąc jakiś kamyk.

-Nie jesteś tchórzem. Przecież nie jest to zależne od ciebie. Ktoś musi tu zostać... oni cię potrzebują Ketosie w razie, gdyby coś poszło nie tak -tłumaczyłam, kładąc swoje łapy na jego ramionach. -A ja... poradzę sobie.

-Najdroższa... Nie powinnaś czuć tej powinności, tylko, dlatego że dzielisz ze mną tytuł przyszłej alfy -odrzekł. Jego wyraz pyska wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.

-O czym myślisz? -spytałam, dostrzegając tę minę. Po tylu latach razem znałam go zbyt dobrze by się nie domyślić, iż coś chodzi mu po głowie

-Porozmawiam z Alessą. Przekonam ją, byś to ty mogła zostać tutaj. Też jesteś przyszłą alfą, masz takie samo prawo do tego, co ja -wyjaśnił, chcąc już, teraz, zaraz wyjść z jaskini. -Ja zajmę w szeregu twoje miejsce.

-To tak nie działa Ketosie -zagrodziłam mu drogę. - Mój oddział potrzebuje medyka... Nie znając się na medycynie, nie mógłbyś zająć mojego miejsca ani ty, ani żaden inny wilk. -Heros ciężko westchnął. W jego pięknych niebieskich oczach coś zgasło... jakaś iskierka nadziei -Poza tym, naprawdę myślisz, że tak łatwo pozwoliłabym ci ryzykować? -spytałam, lekko się uśmiechając.

-Pewnie nie -mój partner cicho parsknął -Po prostu... do tej pory jest mi źle z tym, że wtedy na wojnie z Westem musiałaś przeżyć takie piekło... Wziąłbym za ciebie całe zło tego świata Alice, gdybym tylko mógł... -samiec przerwał. Jego pysk był lekko otwarty, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie wiedział jak to ubrać w słowa. Jednak nie musiał tego robić. Jego oczy zdradzały wszystko, całe zmartwienie, całą troskę, odpowiedzialność i poczucie winy.

-Niepotrzebnie -czule polizałam mojego ukochanego po pysku -Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Kto wie, może się nawet okazać, że nie dojdzie do żadnej walki -rzekłam z nadzieją i optymizmem w głosie.

-Mam taką nadzieję -Ketos czule mnie objął, a ja zatonęłam w jego miękkim, granatowym futrze. Pachniał tak cudownie. W jego ramionach czułam się tak bezpiecznie, jak nigdzie indziej. Basior skradł mi kolejny pocałunek.

-Kocham cię -rzekłam.

-Ja ciebie też -wyszeptał Ket, a ja momentalnie zdałam sobie sprawę, ile czasu minęło.

-Na niebiosa! Spóźnię się na trening! -krzyknęłam, spoglądając przerażona na ukochanego.

 

Na policzku miłości mojego życia złożyłam szybki pocałunek, po czym zabierając swój bagaż, niezwłocznie wybiegłam na zewnątrz. Nie chciałam się spóźnić, więc pognałam przed siebie, niewiele się zastanawiając. Gdzie mieliśmy się spotkać? Moment... muszę sobie przypomnieć...

W tym momencie w coś uderzyłam, lądując twardo na ziemi, tuż obok błotnistej kałuży. Podziękowałam Fortunie w myślach, że nie wpadłam do środka. Szczęście w nieszczęściu.

 

-Prze-prze-przepraszam -usłyszałam cichy, piskliwy głosik -Nie chia-chia-chia... -Shira zacięła się, nie mogąc z siebie wydusić słowa.

-Wszystko w porządku, to moja wina -uspokoiłam ją -Nic ci nie jest?

-Chyba nie... -wyszeptała, podnosząc się z ziemi. Chciałam pomóc jej wstać, lecz ta poradziła sobie, nim zdążyłam to zrobić.

-Też idziesz na trening z Alessą? -spytałam.

-Mhm... -do moich uszu dobiegło niemal niesłyszalne przytaknięcie.

-W takim razie musimy się pospieszyć -stwierdziłam, spoglądając jeszcze raz na pozycję słońca na niebie -Mieliśmy się spotkać gdzieś przy wschodnim lesie prawda?

-Tak mi się wydaje -wilczyca zrobiła zamyśloną minę. To był jeden z nielicznych razów, kiedy nie zająknęła się podczas wypowiedzi. Patrząc na nią, przypomniałam sobie swoje pierwsze dni w watasze. Również byłam nieśmiała, chociaż na pewno nie do takiego stopnia jak Shira, ale po spędzeniu kilku miesięcy wśród wilków burzy pożegnałam się z tą cechą niemal całkowicie. Miałam nadzieję, że skrzydlata wadera też z czasem zacznie się na nas otwierać.

-W takim razie nie ma czasu do stracenia -uśmiechnęłam się smutno, chcąc nieco ośmielić wilczycę. Mimo faktu, że nasz świat... cóż, właśnie obracał się do góry nogami.

 

Bez dalszej zwłoki wspólnie pognałyśmy w stronę wcześniej wspomnianego miejsca. Wszyscy już na nas czekali... Zawstydzona swoim spóźnieniem położyłam niesioną przeze mnie torbę pod jednym z drzew, tak aby nie przeszkadzała. "Później ją zabiorę, gdy poproszę Etrię, by przeszła się ze mną do jaskini medyka." -pomyślałam, po czym usiadłam obok zielonookiej wadery.

 

-A więc? Wszyscy już są? -spytała Alessa, przeliczając nas wszystkich w myślach.

-Tak jest -rozpoznałam głos Mitchella dochodzący gdzieś z tyłu.

-Świetnie -zaczęła walkiria, przyglądając się nam uważnie -A więc jak dobrze wiecie, mają być to zajęcia z samoobrony. Doskonale wiem, że właściwie nikt z was z walką nie miał do tej pory za wiele wspólnego. Zawsze zdawałam sobie sprawę z waszej pokojowej i spokojnej natury, dlatego tym bardziej doceniam fakt, że mimo to zgodziliście się stanąć u mojego boku w obronie watahy. Nigdy nie chciałam, by ktokolwiek z was był kiedykolwiek postawiony w takiej sytuacji jak ta obecna... Oczywiście wraz z wojownikami dopełnimy wszelkich starań, by nikomu nie stała się krzywda. W razie przegrania bitwy jesteście w pełni upoważnieni, by opuścić pole walki. Jednak na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone, nawet te najbardziej brutalne, dlatego i wy musicie być gotowi na wszelką ewentualność. Chciałabym, byście z tych zajęć wyciągnęli jak najwięcej -zakończyła swoją mowę wprowadzającą.

 

-Na sam początek, najlepszym i najbardziej skutecznym sposobem na przeżycie potyczki jest jej unikanie. Chciałabym, byście na polu bitwy byli czujni i ostrożni przez każdą minutę i każdą sekundę, dopóki tam przebywacie. Unikajcie możliwie wszelkich bójek oraz trzymajcie się z dala, gdy widzicie walczących wojowników. Zdaję sobie sprawę, że jest to oczywiste, ale mówię to po to, ponieważ doskonale wiem jak, ciężko jest czasem zachować zdrowy rozsądek w momencie, gdy jesteśmy świadkami... brutalnej przegranej jednego z naszych towarzyszy -wilczyca na chwilę zamknęła oczy i przełknęła ślinę, jakby chcąc sobie poradzić z bolesnymi wspomnieniami. -Nawet medyków prosiłabym o szczególną ostrożność w takich sytuacjach. Istnieją na tym świecie wilki bez żadnych skrupułów i honoru, które nie zawahają się zabić nawet kogoś bezbronnego. Etria, Alice, wiem, że waszym obowiązkiem tam jest ratowanie życia, jednak musicie pamiętać, że martwe nikomu nie pomożecie... Dlatego na pierwszym miejscu macie stawiać przede wszystkim wasze własne bezpieczeństwo -rzekła generał, wyraźnie podkreślając ostatnie zdanie.

 

Tymi słowami Alessa zakończyła pierwszą część wykładu. Przyszedł najwyższy czas, by odpowiedzieć na najważniejsze pytanie. Co zrobić, gdy staniemy z wrogiem oko w oko?

 

-A więc, przechodząc do bardziej konkretnych porad. Co robić w wypadku gdy potyczka staje się nieunikniona? Przede wszystkim, nie okazujcie strachu, bacznie obserwujcie wroga. Nie wiemy jakimi umiejętnościami posługują się tamte wilki, tak naprawdę nie wiemy nawet, jakie będą miały nastawienie. Nieważne co, wy nie możecie pokazać, że się boicie, w miarę swoich możliwości okazujcie pewną, acz nieagresywną postawę. Głowę trzymamy do dołu, patrząc na przeciwnika spod byka. Robimy to, aby ochronić odcinek szyny oraz szczękę przed możliwym niespodziewanym atakiem -mówiąc to, wadera przechyliła głowę tak, aby pokazać nam, jak to wygląda -Szczęka wbrew pozorom jest ważniejsza, niż się większości wilków wydaje, nawet jeśli nie jesteście w posiadaniu broni. Wystarczająco silny cios może sprawić, że fala uderzeniowa dotrze aż do podstawy czaszki, odcinając na chwilę dopływ krwi do mózgu, co jak można się domyślić, jest bardzo niebezpieczną sytuacją. Oczywiście tę wiedzę możecie również wykorzystać na swoją korzyść. Kolejna sprawa, nie rozpraszamy się, nie spoglądamy nigdzie w bok ani tym bardziej do góry. Zachowujcie jak największy możliwy dystans od napastnika. Takie ustawienie nawet w razie ataku daje wam dodatkowy czas na reakcję. W takiej sytuacji stawiajcie na uniki, obserwujcie otoczenie i korzystajcie ze wszystkiego, co znajduje się w waszym zasięgu. Jeden niefortunny upadek lub uderzenie w korę drzewa już może pozbawić wrogiego wilka przytomności. Podobnie w wypadku kiedy wróg jest wyposażony w broń. Wtedy waszym priorytetem jest go tej broni pozbawić, czyli właściwie unieszkodliwić. Kierujcie swe ciosy w pysk i okolice, tak aby spowodować, że wasz przeciwnik wypuści ostrze. Może się to wydawać bardzo trudne, jednak tak naprawdę chwilowy brak skupienia ze strony napastnika może już wam zagwarantować wygraną. Rozpraszajcie i nie dajcie się rozproszyć... a skoro już o tym mowa -wilczyca przejechała łapą po piaszczystym gruncie, na którym stała -Piasek, rzucenie nim w twarz lub oczy nie zrobi krzywdy przeciwnikowi, ale na pewno porządnie go zdezorientuje lub oślepi na przynajmniej kilka sekund. W normalnej walce jest to odbierane jako chwyt niehonorowy, ale tu chodzi o wasze życie. Jako członkowie watahy niebiorący czynnego udziału w bitwie, macie prawo zrobić wszystko, żeby ochronić siebie, lub w przypadku medyków tych, którzy są ranni i bezbronni.

 

Alessa skrupulatnie kontynuowała wykład. Musiałam przyznać, że była urodzoną nauczycielką. Podczas każdej wypowiedzi nie zająknęła się ani razu. Opowiadała pewnie, z pozoru surowo, a jednak z pewną dozą łagodności i troski... o nas. Zastanawiałam się, co musiała sobie myśleć. Czy wierzyła, że sobie poradzimy?

 

-Oczywiście waszą mocną stroną są również wasze umiejętności magiczne -kontynuowała wadera. -Jednak już wy znacie je najlepiej i wiecie jak je najsprawniej wykorzystywać. Mimo to musicie pamiętać, by nie polegać tylko na nich. Magia jest czymś ulotnym, czymś, co można bez problemu zwalczyć za pomocą innej magii -wytłumaczyła kremowofutra.

 

Po tej wypowiedzi Alessa w końcu przeszła do pokazywania konkretnych chwytów i technik obezwładniania przeciwników. Pozbawianie broni, wytrącanie z równowagi, blokowanie barku, podkładanie łapy, odpowiednie przytrzymywanie wroga, oraz wykorzystywanie skrzydeł dla Shiry i Mitchella. Po szybkim omówieniu teorii przeszliśmy do pokazywania, praktyki oraz treningów na sobie nawzajem. Alessa połączyła nas w pary, ja razem z Etrią, oraz Mitchell z Shirą. Musiałam przyznać, że z początku to wydawało się najtrudniejszą częścią tego wszystkiego. Ciągle zapominałam jaki ruch najlepiej wykonać kiedy, ale Alessa bardzo cierpliwie mi pomagała i doradzała. Etria również wykazała się zrozumieniem.

 

-Pewniejsze ruchy Alice, nie bój się robić tych uników. Jesteś sprawniejsza fizycznie, niż ci się wydaje, ale nic to nie da, jeśli będziesz stać jak słup soli -pouczyła mnie walkiria -Mitch, bardzo dobra postawa, oby tak dalej. Shira, nie chowaj się. Staw Mitchellowi czoła -nieśmiała wilczyca kolejny raz pisnęła na słowa alfy. Kremowofutra była zmuszona podejść do niej z chęcią niesienia pomocy. Zostałam sama wraz z Etrią.

 

-No dalej, spróbuj mnie odepchnąć -poradziła już bardziej zaprawiona w bojach przyjaciółka. Chciałam to zrobić, tak jak radziła nam Alessa, jednak wadera stała w miejscu niewzruszona niczym głaz.

-Daj mi trochę forów -jęknęłam, próbując przewrócić wilczycę.

-Przeciwnik raczej na taki układ nie pójdzie -zielonooka pokręciła głową -Spróbuj w ten sposób -Etria pokazała mi odpowiedni chwyt. Kiedy go powtórzyłam, bez problemu udało mi się ją powalić. -Świetnie! -pogratulowała mi, widząc mój postęp.

-Dzięki -zadowolona z siebie, pomogłam medyczce wstać -Wychodzi na to, że ty potrzebujesz tych zajęć z samoobrony najmniej z nas wszystkich.

-Bez przesady... -zwiadowczyni ściszyła głos- Niemniej... cieszę się, że to na czym spędziłam dzieciństwo, mogło komuś się przydać... -wyszeptała, z pewnością mając na myśli to, czego uczył ją jej ojciec... Sierść na grzbiecie mi się zjeżyła, gdy przypomniałam sobie historię wilczycy oraz to, co musiała przejść... Nie chciałam wzbudzać w niej negatywnych wspomnień. Żywiłam nadzieję, że samka nie miała mi tego za złe...

 

-Jak wam idzie? -niespodziewanie usłyszałam głos Alessy tuż za mną.

-Myślę, że nie najgorzej -odpowiedziałam, a Etria jedynie przytaknęła głową.

-To dobrze... -rzekła szybko boginka i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, złapała mnie od tyłu, trzymając przednimi łapami moją szyję i klatkę piersiową. Ignorując początkowe przerażenie niespodziewanym atakiem, bez wahania stanęłam na tylnych łapach, przewracając się wraz z Alis do tyłu i przygniatając ją swoim własnym ciężarem, dokładnie tak jak nas uczyła. Wilczyca natychmiast mnie puściła -No, no, nie najgorzej -uśmiechnęła się do mnie z dumą, na co ja odruchowo zamerdałam ogonkiem.

 

W ten sposób minął nam czas aż do samego wieczora. Trenowaliśmy wszelkie ruchy mogące dać nam czas na ucieczkę lub unieruchomienie przeciwnika. Słońce już niemal całkiem zaszło, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, mimo iż nie było jeszcze nie wiadomo jak późno. Po prostu, z uwagi na obecną porę roku Luna przejmowała swe rządy znacznie wcześniej. Hah, może tak już jest na tym świecie, że śnieg i lód zawsze idą w parze z nocą?

 

Gdy pierwsza alfa się z nami pożegnała, zmęczone wilki zaczęły się powoli rozchodzić. Stwierdziłam, że przy okazji odbierania ziół, zgodnie z planem, dobrym pomysłem będzie zaproponować Etrii wspólną powtórkę z zasad pierwszej pomocy oraz zielarstwa. Miałam nadzieję, że wilczyca zgodzi się spędzić w ten sposób ze mną jeszcze trochę czasu. Zanim jednak to zrobiłam, musiałam zabrać ze sobą swój nieszczęsny tobołek, który zostawiłam pod drzewem.

 

-Alice? -nagle usłyszałam za sobą dobrze mi znany głos. Alessa podobnie tak jak ja wciąż jeszcze nie opuściła polany.

-Tak? -spytałam, odwracając głowę.

-Chciałam spytać się... Jak odczuwasz to wszystko? -walkiria przysiadła na moment, owijając swój ogon wokół przednich łap.

-Jak to odczuwam? Średnio... -westchnęłam -Raz czuję dosłowne deja vu, że znowu nadchodzi to samo co podczas wojny z Westem, raz jest dobrze, właściwie normalnie, bo myślę sobie "Hej, przecież to nie musi skończyć się źle", a innym razem zupełny dół i... pełno złych przeczuć -wyjaśniłam.

-Rozumiem... -przytaknęła walkiria. Mimo że tak jak zwykle starała się ukryć przed światem wszystkie swoje emocje i troski, widziałam, że się po prostu martwi. Niepewność dotycząca tych wrogów, których opisywał Mid, musiała być dla niej wykańczająca... Tym bardziej że nie szła tam sama, prowadziła tam nas wszystkich i jedynie doczekanie do jutra mogło nam pokazać, czy Fortuna będzie łaskawa.

-Myślisz, że... wszystko się jakoś ułoży? -wyszeptałam, szukając jakiegoś pocieszenia.

-Myślę, że tak -przytaknęła wilczyca -Co by się nie działo, ci co zostaną w obozie, będą bezpieczni. Nawet gdyby najgorszy ze scenariuszy się ziścił ty i Ke... -przerwałam wilczycy, nim zdążyła dokończyć.

-Nie, nie chcę tego słyszeć Alesso -zacisnęłam z żalem powieki -Kilka lat temu ty i Vesna pokonałyście upadłego boga, silniejszego niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Nieważne czym będzie ta niewiadoma, te wilki nie mogą być gorsze od tego -mówiłam, nie chcąc do siebie przyjąć tego, co zakładała Alessa. Ona... Mimo że formalnie nie byłyśmy jeszcze rodziną, wilczyca była dla mnie jak druga matka. Traktowała mnie jak córkę i ja widziałam to na każdym kroku. Mimo iż miałam już swoją biologiczną rodzicielkę, którą szczerze kochałam, Alessę również obdarowałam tym uczuciem. Nie chciałam jej stracić, nie chciałam stracić Vesny, nie chciałam stracić nikogo... Było tyle rzeczy, których nie chciałam, ale to się nie liczyło w obliczu tak niekontrolowanego biegu wydarzeń.

-Och Alice... -boginka westchnęła, po czym otarła się swoim policzkiem o mój z ogromną troską -Po prostu mówię... uważaj na siebie i tych, których będziesz miała pod swoją opieką, dobrze?

-Dobrze -przytaknęłam jej, odwzajemniając gest -Wy również uważajcie, jeszcze bardziej...

 

Po pożegnaniu z pierwszą alfą pobiegłam jak najszybciej przez las, chcąc jeszcze dogonić Etrię. Zaczęłam węszyć w powietrzu, szukając charakterystycznego, delikatnego zapachu wadery. Dość szybko udało mi się go wyłapać. Przyspieszyłam, a gdy zobaczyłam w oddali ciemnoszarą sylwetkę, podniosłam głos.

 

-Etrio! Etrio, zaczekaj! -krzyknęłam, nie spuszczając wilczycy z oczu. Gdy w końcu do niej dobiegłam, gwałtownie zahamowałam, nie chcąc na nią wpaść. Medyczka zamrugała kilka razy ze zdziwieniem.

-Coś się stało? -spytała zaskoczona. Po jej spojrzeniu widziałam, że momentalnie do jej umysłu przybyło wiele czarnych myśli. Musiałam ją szybko uspokoić.

-Chcia-chciałam się spytać, czy zaprowadziłabyś mnie do jaskini medyczki? -wysapałam, wciąż jeszcze dysząc po wyczerpującym biegu -Muszę wziąć potrzebne mi zioła na jutro.

-Ach, tak. Tak, oczywiście -odetchnęła z ulgą.

-Świetnie -złapałam się na chwilę za gardło, chcąc nieco uspokoić puls. Etria na moment się zamyśliła -Coś ci chodzi po głowie? -spytałam.

-W sumie, pomyślałam, że mogłybyśmy się przy okazji razem pouczyć. Co o tym sądzisz? -spytała uprzejmie wadera.

-Szczerze mówiąc, wcześniej myślałam o tym samym. Świetny pomysł -zgodziłam się -Przyda nam się mała powtórka.

-Tak... -zielonooka spuściła wzrok -chociaż tym razem musimy poradzić sobie same...

 

* * *

 

Słońce dopiero ledwo co wychylało się zza horyzontu. W powietrzu było czuć chłód, rześkość i świeżość poranka. Delikatna jesienna mgła oraz wilgoć zdawały się wszechobecne nadając panującej aurze jeszcze większego wydźwięku... Nadszedł czas. Jedynie Jowisz i Juna wiedzą co nas tam spotka. Może nic? Może pewna śmierć? Albo jeszcze coś innego...

 

Zgodnie z ustalonym planem wszyscy ochotnicy i nie tylko, stawili się na zbiórkę. Na miejsce spotkania przyszli również ci, którzy nie brali udziału w bitwie, chcąc się pożegnać i życzyć nam powodzenia... na przykład Ketos. W czasie gdy inne wilki jeszcze się zbierały, ja spędziłam w jego ramionach właściwie cały możliwy czas. Właściwie nic nie mówiliśmy... nie musieliśmy, nasze spojrzenia wymawiały dosłownie wszystko. Heros czule położył swoją łapę na moim policzku. Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mi dane poczuć tą bliskość. Świat, w którym mieliśmy dzielić nasze wspólne życie, nie mógł tak po prostu przepaść...

 

-Kocham cię... -wyszeptaliśmy niemal jednocześnie.

-Będzie dobrze, nic nie jest jeszcze przesądzone -rzekłam.

W międzyczasie śnieżnofutry gamma oddał wojownikom ich broń, przestrzegając ich wcześniej, by na nią uważali, natomiast Araceli rozdała amulety, o których wcześniej mi mówiła. Z taką ochroną myślę, że nie mogliśmy być bardziej bezpieczni. Naszyjnik z selenitu wylądował na mojej szyi.

 

Chwilę później Arelion podszedł do mnie, chcąc przekazać mi zawiniątko z ziołami, które chwilę temu podawał reszcie. Ja jedynie pokręciłam przecząco głową. Zawsze byłam negatywnie nastawiona do tych wszystkich ziół na odwagę, dlatego nigdy żadnych nie przyjmowałam. Przerażał mnie ich ogromny wpływ na psychikę wilków... Jeszcze byłam w stanie zrozumieć napar na znieczulenie, melisę na uspokojenie lub lawendę na dobry sen, ale wywoływanie odwagi i odporności psychicznej...? Ja wiem, że miało to im pomagać oraz że mieszanka Areliona nie jest tak silna w działaniu, by jakkolwiek zaszkodzić, ale mimo to... zostałam przy swoim.

 

Dobrze zdawałam sobie sprawę, że Arelion jako cudotwórca na pewno nie podałby wilkom czegokolwiek, co mogłoby im zaszkodzić. Wiedziałam o tym i nie wątpiłam ani przez chwilę, dlatego nie odezwałam się na ten temat ani słowem i zachowałam swoje postanowienie dla siebie. Jedynie grzecznie odmówiłam, wskazując na swoją torbę z roślinami leczniczymi, opatrunkami i tym podobnymi rzeczami. Gamma przytaknął, rozumiejąc, że mam już wszystko, czego potrzebuję.

 

Alessa rozpoczęła swoją ostateczną przemowę motywacyjną do wszystkich wojowników, aby podnieść morale. W międzyczasie niepewnie spojrzałam na Vesnę siedzącą obok mnie, próbując wyczytać z jej pyska jakiekolwiek emocje. Nie myliłam się, bijąca od wilczycy pewność siebie i gotowość na wszystko dodały mi otuchy. Fiołkowooka roztaczała wokół siebie ciężką do opisania aurę... aurę siły. Dostrzegałam ją za każdym razem gdy wadera była w pobliżu. Widząc jej nastawienie od razu moje myślenie stało się bardziej optymistyczne. "Będzie dobrze, nie może być inaczej. Mamy po swojej stronie bogów." -myślałam.

 

 

Po ostatnich słowach pożegnania i odmówieniu modlitwy, naszedł czas by ruszać. Dolino Burz... jeśli będzie taka potrzeba, będziemy cię chronić własnymi łzami i krwią...

 

C.D.N.

 

>Etrio? Po raz pierwszy musimy poradzić sobie bez Telishy... Jak nam poszło?<