· 

Górski Nieprzyjaciel [Część #4] -Ukryta w przeszłości prawda

-Na dzisiaj koniec, możecie iść-ostatnie słowa Areliona zdecydowanie wpłynęły na mnie pozytywnie I zebrałem się do tyłu. Zamierzałem spędzić ostatnie chwile przed bitwą samotnie, od odejścia Red z powrotem zamknąłem się trochę w sobie. Wiedziałem, że to nie dobrze, jednak jej wpływ na mnie był tak duży, że jego brak powodował we mnie pustkę. Dzięki mocy teleportacji szybko znalazłem się na pobliskiej górze I usiadłem z powrotem na swoim standardowym miejscu, tutaj zawsze przesiadywałem, gdy się czymś przejmowałem niepotrzebnie.

Za sobą usłyszałem ostatnie śmiechy wilków, przenikające przed noc, sam uśmiechnąłem się pod nosem, lecz natychmiast powrócił grymas smutku I żalu. Oni nie widzieli to, co ja, nie wiedzą, jak naprawdę potężny jest wrogi Alfa. Myśląc I rozmyślając, doszedłem do momentu, gdy oczy same mi się zamykały I powoli odchodziłem w objęcia morfeusza. Zapewne to sprawka nieprzespanych dwóch nocy, pomyślałem I spokojnie zasnąłem, wśród ciemności nocy.

To samo, ta sama jaskinia, jednak... tym razem byłem kimś innym. Stałem nad jakimiś wilkami, wydawałem im jakby rozkazy ? Po odejściu tych basiorów usiadłem z powrotem, bodajże był to tron, dość miękki. Wokół grzmiały wykuwane bronie, pisk batów po jaskini. Wreszcie zauważyłem coś, czego raczej nie powinienem widzieć. Zobaczyłem siebie, ja sam stałem na skraju wejścia do tej groty, byłem widocznie zakamuflowany, jednak moja emanująca moc magiczna zdradzała pozycję. Nie kontrolowałem tego, w jednej chwili wziąłem łuk I spojrzałem sam na siebie. Dziwny błysk I stałem nieruchomo, znaczy ja, znaczy, nie wiem. Cięciwa powoli napinała się wraz ze strzałą, zatrzymał się na majdanie, wcelowany prosto we mnie. UCIEKAJ, UCIEKAJ! Nie mogłem nic zrobić, tylko patrzeć, jak po chwili grot wydał krótki świst I powędrował na lotkach w moją stronę. Jednak nie oberwałem, przede mną pojawiła się ściana lodu, która spowodowała dość mocne spowolnienie drzewca i było słychać tylko krótkie pisknięcie ptaka. Widziałem uciekająca swoją sylwetkę, dosyć śmiesznie przez niedowład nóg.

Wydawało mi się, że coś krzyknąłem I cała zgraja powędrowała za Midem, który chwilowo nie był mną. Niespodziewanie, wokół pojawiło się dość dziwne światło, a z nimi małe okręgi, z których środka wyleciały włócznie, miecze I szpady, po czym powędrowały w stronę samego mnie. Jedna trafiła, rozcinając mój bark, poczułem na sobie ten ból I natychmiast w śnie, złapałem się za bark. To było coś dziwnego, nie byłem w stanie tego wyjaśnić, to było tak realne... Rana natychmiast zregenerowała się, a sam spojrzałem w taflę wody. Byłem tym alfą, te oczy w jednym momencie rozbłysnęły I poczułem te samo uczucie.

Wyskoczyłem jak poparzony, obudziłem się I uderzyłem głową w skałę. Była dalej noc, na moje szczęście, bądź czy nie szczęście? Usiadłem na spokojnie, dalej łapiąc się za pysk, a akanos podarował mi trochę lodu I dalej poszedł spać. Był jeszcze słaby, miał mocno rozerwane skrzydło I chwilowo będzie mu ciężko latać, czy używać magii. Ale ten sen, ten widok mnie jako wrogiego dowódcy nie wychodził mi ciągle z myśli I nie wiedziałem co mam robić.

-Może idź już spać? Nie wyśpisz się-znikąd za mną pojawił się głos samej Alessy, która jak gdyby nigdy nic siedziała tuż za mną, nie spoglądając nawet na mnie. Jak do cholery dostała się za mnie, a ja tego nie słyszałem?! Arelionowi by się taki brak rozwagi nie spodobało, oj na pewno, jednak postanowiłem po sobie tego nie pokazywać dalej, spokojnie spoglądałem w stronę górzystych terenów naszej watahy.

-Powiedz mi, Alesso. Opowiedziałem jej cały mój sen, sam dalej trzymany w objęciach emocji, które tam napotkałem.

-Pewne sny mają poszczególne znaczenie, przez nie również wilki mogą łączyć się między sobą mocą duchową. Brak na to statycznych, które by to jakoś udowadniały.-spojrzała na mnie dalej z pewnym siebie wyrazem twarzy, ale ja wiedziałem już co mam zrobić.

-Powiedzmy... że zrozumiałem.-Po tym słowach, delikatnie wstałem, wziąłem swojego towarzysza I teleportowałem się w jedno miejsce, które w tym momencie bardzo chciałem odwiedzić. Moja obecność była tam niespodziewana, jednak miałem ogromną potrzebę się tam zjawić I po chwili, dzięki mojej mocy, tam bylem.

Ten same mury, ten sam zapach rozlewanej krwi. ” Nic się nie zmieniło” -pomyślałem. Na ścianach było tylko trochę zarośnięte mchem I inną roślinnością. Powoli przechodziłem przez dziedziniec, po ciałach brak śladu, najpewniej zostały zjedzone przez destruentów już w całości. W sumie-z dużym problemem otworzyłem drzwi do środka sali tronowej- minęły dwa lata....

W środku panowała głucha cisza, w sumie wtedy było odwrotnie. Krzyki I jęki zarzynanych jak świnie wilków zdecydowanie sprawiały, że nie chciałem wracać do tego miejsca. Ślady po płonących strzałach, ohydny zapach rozpuszczalników, stosy zniszczonych mieczy. Byłem w dobrym miejscu, tutaj musiałem to sprawdzić. Akanos był ze mną, dodawał mi otuchy, a ja powoli dochodziłem do tego miejsca. Bałem się, bardzo się bałem.

Nacisnąłem pierwszy przycisk, następnie drugi. W ścianie wyrosła dziurka do klucza. Z torby wyciągnąłem malutki kluczyk, który umieściłem w dziurce, po czym cała ściana zaczęła się ruszać I cały mechanizm ruszył, ujawniając największy sekret tego miejsca.

Król starego miejsca, mroczny bóg. Jego ciało powinno wisieć zaklęte po wieki wieków, jednak nic tutaj nie było. Zacząłem się rozglądać, spanikowany. To nie możliwe!- krzyknąłem. To, co zobaczyłem, jeszcze bardziej mnie zniszczyło wewnętrznie. Rękawica gilgamesha, ta, w której mój ojciec walczył I zostawił swój znak magiczny. Jej również nie było....

Uderzyłem z całą wściekłością w ścianę, naruszając jej strukturę, a naskórek pękł, zostawiając małe ślady krwi na mojej łapie. W rogu zauważyłem jednak kruka, dosyć nietypowego, ponieważ z fioletowymi oczyma. Spoglądał na mnie dość skrupulatnie, a sam był bardzo nienaturalny. Szybkim ruchem wbiłem go do ściany, a on, ostatnią energią życiową, wypowiedział zaklęcie, dość dobrze mi znane. Nastąpił ogromny wybuch, płomienie leciały w moją stronę, a ja jedynie przywołałem sztylet I teleportowałem się na zewnątrz. Cała katedra rozniosła się w powietrze, a pył przykrył przynajmniej kilometr obszaru. To, co się dowiedziałem, zdecydowanie wystarczyło.

Usiadłem spokojnie na miejscu zbiórki I myślałem, patrzyłem na jeszcze pogodne wilki, czekające na wyruszenie. Oni jeszcze nie wiedzieli...  

 

 

 

 

<Alice?>