· 

"Po każdej burzy, wychodzi słońce"

Deszcz coraz mocniej uderzał o ziemię. Ulewa trwała od dobrych kilku godzin, a ja leżałam przy wyjściu z jaskini, wpatrując się pusto w przestrzeń. Wiał silny wiatr, a wokół leżało pełno gnijących, przemokniętych liści. Zapach jesieni i burzy wypełniał moje czułe nozdrza. Pogoda była jak najzupełniej adekwatna do obecnej pory roku, aczkolwiek jednocześnie miałam wrażenie, że idealnie odzwierciedla obecny stan mojej duszy. Ostatnie kilka tygodni były wyjątkowo przygnębiające...

 

Nagle dojrzałam charakterystyczną białą sylwetkę człapiącą gdzieś w oddali, a wraz z nią kilka kolejnych. Mimo że widoczność była słaba przez wszechobecny deszcz, wiedziałam, że poznałabym je dosłownie wszędzie. Bez wahania wybiegłam spod suchej kryjówki, pozwalając, by krople wody całkowicie przemoczyły moje szare okrycie. Pasma mojego futra gwałtownie oklapły, ale ja nie zwróciłam na to uwagi. Z prędkością światła zagrodziłam wilkowi drogę.

 

-Znaleźliście ją?! -zmartwiona zaczęłam potrząsać Arelionem, jednak basior jedynie zdołowany, acz wciąż niewiarygodnie poważny odwrócił wzrok. Wiedziałam, co to spojrzenie oznacza.

-Niestety nie, przykro mi -na te słowa mój wzrok zatrzymał się na pustej przestrzeni. Zmarznięty i ubrudzony od błota naczelny powoli mnie ominął -Wybacz mi, ale jestem wykończony -rzekł, po czym poczłapał na swoich zapewne obolałych łapach do jaskini.

 

Po półbogu kosmosu obok mnie przeszło kilka kolejnych zwiadowców będących w grupie poszukiwawczej. Midnight, Skaza, Savilla, Etria, wszyscy byli obolali, przemoczeni i ubłoceni. Przez ostatnie tygodnie podzieleni na grupy zwiadowcy, od świtu do zmierzchu brali czynny udział w poszukiwaniach Telishy, nie tylko na terenach watahy, ale także wiele kilometrów poza nią. Niestety bez skutku... Beta tak po prostu zapadła się pod ziemię. Kilka miesięcy temu wyruszyła wraz ze swoją kotką Lemottien na szkolenie uzdrowicieli, by pogłębić swoją wiedzę na temat medycyny. Mijały kolejne dni, tygodnie, a one nie wracały znacznie dłużej, niż przewidywano. W końcu Alessa zarządziła i wraz z Arelionem zorganizowała poszukiwania. W ten sposób się dowiedzieliśmy, że ostatnim wilkiem, który ją widział, był nijaki Sa'luk, a potem jak gdyby nigdy nic ślad się urwał. Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Czy została porwana? Zabita...? Tak po prostu przepadła, jak kamień w wodę.

 

Po moim pysku spłynęła kolejna wymieszana z deszczem łza, a moje serce ogarnęła rozpacz. Te poszukiwania miały być ostatnią szansą dla Lishy i dobrze o tym wiedziałam. Wraz z nimi mieliśmy ją odnaleźć albo ostatecznie pogodzić się z faktem, że ona już nie wróci... Niestety padło na to drugie.

 

-Robiliśmy co w naszej mocy -nagle poczułam na łopatce dotyk czyjejś ubłoconej łapki. Etria spoglądała na mnie swoimi pięknymi, acz smutnymi oczami. Wilczyca, podobnie jak pozostali miała za sobą wiele godzin marszu w deszczu. Nie wyglądała najlepiej, z jej mokrego i zmierzwionego przez wiatr futra wystawało kilka gałązek oraz małych listków. Kątem oka dostrzegłam jej trzęsące się z wysiłku mięśnie łap.

 

Widząc jej stan, okropnie żałowałam, że za pomocą swoich mocy nie byłam w stanie zapewnić śmiałkom przynajmniej dobrej pogody. Ta konkretna burza była magiczna, wywołana przez energię i moc magiczną naszych terytoriów. Nawet jeśli po tylu latach posługiwanie się magią pogody miałam opanowaną niemal do perfekcji, wciąż nie miałam na nią żadnego wpływu.To Dolina Burz, tutaj musi padać raz na jakiś czas i nawet sam Faun tego nie zmieni.

 

-Dlaczego to nas spotyka? -wyszeptałam do zielonookiej z trzęsącą się dolną szczęką. Kątem oka dostrzegłam przechodzącego obok Skazę, spoglądającego na nas z zaciekawieniem.

-Może jeszcze wróci... i oni też... -odpowiedziała Etria swoim delikatnym jak zwykle głosem. Mówiąc to, miała na myśli nie tylko Telishę. Niedługo przed wszczęciem poszukiwań bety, Niyebe, wadera lodu i duszy opuściła watahę niemal bez słowa, a niedługo po, kolejna piątka wilków w tym Marston, Velganos i Red Dust. Wybrały i podążyły własną drogą... Czy są teraz bezpieczni? Czy mają gdzie spać i co jeść? Czy w ogóle żyją? Tylko Jowisz wie...

 

-Podać ci jakieś zioła na uspokojenie? -spytała medyczka. Na pysku wadery malowała się troska.

-Nie, nie trzeba. Idź odpocząć -odpowiedziałam jej. Wilczyca krótko, acz niepewnie przytaknęła, po czym ruszyła w swoją stronę.

 

W tym momencie zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się słabo. Przez chwilę przez myśl przeszło mi czy by jednak nie zawołać Etrii. Poczułam okropny ból w żołądku, tym razem niewywołany stresem, nie...

 

-Wszystko w porządku Alice? Strasznie pobladłaś -usłyszałam przyjazny dla ucha głos tuż za mną. Wyczułam obecność i zapachy kilku innych wilków. Odwróciłam się.

-T-Tak, tak wszystko okej -odpowiedziałam, spoglądając na Lucasa. Basior zamrugał kilka razy. Wraz z nim byli Shira, Mitch, Raksha oraz Harmony, czyli większość łowców naszej watahy.

-Jadłaś coś dzisiaj? -Mitch spytał z troską, przykładając łapę do mojego czoła. Jakby chciał sprawdzić, czy to na pewno głód, a nie jakieś przeziębienie.

-Nie... Jakoś dzisiaj nie miałam ochoty, by cokolwiek jeść... -wyznałam, a z mojego żołądka wydobyło się charakterystyczne burknięcie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem głodna. Odkąd odeszła Niyebe nie miałam zbyt dużego apetytu, a dzisiaj to już zupełnie nie miałam głowy, by o tym myśleć...

-To niedobrze. Ostatnie zapasy rozeszły się szybciej, niż przewidywaliśmy. Mieliśmy się właśnie wybrać się na polowanie, by je uzupełnić -rzekł Raksha, spoglądając na wciąż przysłonięte burzowymi chmurami niebo.

-I tak miałam to zrobić. Muszę się czymś zająć i zacząć myśleć o czymś innym niż... -westchnęłam -...to, co stało się z Lishą.

-Więc przejdziemy się wszyscy razem -rzekła wesoło Harmony, po czym posłała mi delikatny uśmiech, jakby oczekując, że go odwzajemnię. Chciałam to zrobić, chociażby żeby sprawić jej przyjemność, ale jakoś nie mogłam... To byłoby zbyt sztuczne. Widząc moją reakcję, Harmony nie mogła powstrzymać smutnego wyrazu.

-A więc chodźmy jak najszybciej. Pod drzewami znacznie mniej zmokniemy niż tutaj, na tej otwartej polanie -wyjaśnił Raksha, po czym poprowadził nas w stronę lasu

 

W czasie drogi, Mitch, Lucas oraz Shira rozpostarli skrzydła, aby osłonić nas, chociaż odrobinę przed deszczem. Chociaż okazało się to bezcelowe, nasze futra już i tak były dostatecznie przemoczone już od dłuższego czasu. Szczególnie niezadowolony z tego faktu wydawał się Raksha, który już odruchowo co jakiś czas odwracał głowę, by ułożyć swoje okrycie, jednocześnie starając się, by na nic nie wpaść. Musiałam przyznać, że wyglądało to dość zabawnie. Basior miał już na karku prawie osiemnaście lat i świetnie polował. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego nigdy nie chciał choćby spróbować awansować wyżej w profesji?

 

Niedługo potem dotarliśmy do Puszczy Życzeń. Gęsiego, po kolei wskakiwaliśmy na powalone drzewo, by przejść na drugi koniec strumyka. Płynąca woda była na tyle płytka, a linia jej nurtu cienka, że z łatwością bylibyśmy w stanie ją przeskoczyć czy nawet po niej przejść, Jednak skoro mamy okazję, by nie ubrudzić sobie łap, to czemu by z niej nie skorzystać?

 

Przechodząc na drugą stronę, dostrzegłam krople deszczu zatapiające się we wcześniej wspomnianej rzeczce. Zostawiały na niej liczne, charakterystyczne kółka. W tamtym momencie przypomniałam sobie, jak to wiele lat temu byłam tutaj z Irni. Była to jedna z moich pierwszych przygód i wycieczek na nieco bardziej oddalone tereny watahy. Nasza eskapada nie skończyła się co prawda najlepiej, ale w końcu udało nam się bezpiecznie wrócić do domu. Hah, kiedy to było? Cztery? Pięć lat temu? Jeszcze wtedy towarzyszyła nam Vixen, z którą również przeżyłam nie jedne tarapaty, za każdym razem wychodząc z nich cało. Ten czas leci tak niewyobrażalnie szybko... Czasem chciałabym go po prostu zatrzymać i żyć wiecznie w obecnym, niezmiennym stanie. Jednak wiem, że nawet jeśli byłoby to możliwe, na dłuższą metę zatęskniłabym za obecnością jakichkolwiek zmian. Zmiany są nierozłączną częścią mnie i całego świata. Nie można być szczęśliwym bez obecności ich w życiu.

 

Po pewnym czasie upatrzyliśmy kilka parzystokopytnych stworzeń. Co dopiero skończył się okres rykowiska i Jowiszu dzięki, byki, czyli samce jeleni nieco się uspokoiły i wycofały ze stada by jak co roku zregenerować siły. Jeszcze kilka dni temu strach było do nich podchodzić, a polowania zdawały się trudne, szczególnie, że te cały czas towarzyszyły samicom, albo biły się między sobą.

 

-A więc jaki jest plan? -spytałam z nietypową dla mnie powagą i brakiem entuzjazmu. Dzisiejszy dzień naprawdę wydawał się szary i melancholijny... Dziwnie czułam się w takim stanie, naprawdę nieczęsto mi się zdarzał.

-Widzicie te dwa samce? Wyglądają idealnie. Trzeba tylko poczekać, aż trochę się oddalą -wyszeptał Mitchy, przyglądając się uważnie zwierzętom. Jeden ze wspomnianych przez niego jeleni właśnie w tym momencie ruszył się z miejsca i podążył przed siebie, w naszą prawą stronę. Brązowofutry basior przykucnął, podobnie jak wszyscy pozostali. Dyskretnie ruszyliśmy w kierunku, w którym szła nasza potencjalna zdobycz.

 

Zdziwiona odwróciłam głowę, wyczuwając, że stojąca jeszcze przed chwilą obok mnie Shira nie podążyła za mną. Wilczyca stała w miejscu, kuląc się i drżąc.

 

-Coś nie tak? -wyszeptałam do niej spokojnie, przybierając zdziwiony wyraz pyska. Wraz ze mną zatrzymali się pozostali i jednocześnie spojrzeli na skrzydlatą waderę.

-T-t... On jest taki duży... Nie możemy zapolować n-na coś mnie-mniejszego... ? -Wypiszczała, niemal trzęsąc się ze strachu.

-Czymś mniejszym nie wykarmimy watahy -wyjaśniła Harmony zatroskanym tonem.

-A-ale jeśli on kopnie kogoś z nas? C-co wtedy...? -kontynuowała Shira, powoli wpadając w lekką panikę.

-Spokojnie, nie bój się. Robiliśmy to setki razy -wyszeptał Lucas -Poza tym, zawsze łapiemy te najsłabsze sztuki, a nie w kwiecie wieku...

-A-ale wciąż może zrobić krzywdę... -odpowiedziała skrzydlata wadera, kręcąc jednoczenie głową i mrużąc oczy. Pomyślałam przez chwilę, co można by zrobić, aby pomóc białofutrej.

-Hmm... może Shira i Raksha pójdą złapać kilka królików, a ja, Lucas, Mitch i Harmony zajmiemy się jeleniami? -spytałam, licząc, że stary, doświadczony basior nauczy kilku sztuczek młodziutką Shirę. Może sprawi, że przy nim poczuje się pewniej i bezpieczniej niż przy tak licznej grupie, jak nasza?

-Może być -przytaknął niebieskooki, po czym patrząc na Shirę, wskazał łbem kierunek, w którym mieli iść. Nieco przestraszona wadera podążyła za nim. Wiedziałam, że zostawiam ją w dobrych łapach.

 

Przez chwilę wpatrywałam się w odchodzącą parę. Zastanowiłam się, czy podczas wcześniejszej rozmowy nie powinnam powiedzieć czegoś więcej? Czegoś bardziej wspierającego i podnoszącego na duchu...? Albo czy sama nie powinnam pójść pomóc skrzydlatej waderze, zamiast kazać to zrobić komuś innemu? Ech... ale tego dnia naprawdę nie czułam, że byłabym w stanie pomóc pozytywnym słowem komukolwiek. Czułam się z tego powodu okropnie, potwornie wręcz, gdyż wydawało mi się, że jestem zimna jak lód... że wszystko, co mówię, jest takie chłodne...

 

Nie podobał mi się ten stan, chciałam, by minął jak najszybciej. Wiedziałam, że jest to kwestia dni, tygodni w najgorszym wypadku, ale mimo to... to wciąż wydawało się jak wieczność wypełniona katorgami. Będąc przygnębioną, pozbawioną energii i optymizmu Alice, nie byłam sobą. To jak przykucie niewiarygodnie ciężkimi łańcuchami do jakiejś obcej mentalności. Z drugiej strony... kim bym była, gdyby nagłe zaginięcie tak wielu członków naszej rodziny nie zrobiło na mnie absolutnie żadnego wrażenia i nie wywołało żadnych emocji?

 

W brzuchu jeszcze raz mi zaburczało. Mój ściśnięty żołądek coraz bardziej domagał się pożywienia. Porządnego posiłku jak najszybciej.

 

-Przepraszam... -wyszeptałam, dostrzegając, że pozostali również usłyszeli, jak kiszki grają mi marsza. W końcu, czy istnieje coś, co mogłoby przerazić takiego jelenia, bardziej niż odgłos wygłodniałego żołądka jakiegokolwiek mięsożercy? Nie wydaje mi się.

 

Po cichu zbliżaliśmy się coraz bardziej do upatrzonej zdobyczy. Kiedy byliśmy już wystarczająco blisko, nie mogliśmy zacząć porozumiewać się werbalnie, aby nie spłoszyć zwierzyny. Pozostały tylko gesty i znaki, które po tylu latach mieliśmy opanowane już do perfekcji. Stanowczo kiwnęłam głową, wskazując Mitch'owi i Lucasowi jelenia, którym mieli się zająć oraz odpowiedni kierunek do ataku. Wilki spojrzały na mnie porozumiewawczo, wyraźnie zgadzając się z moim planem, po czym ruszyli w kierunku stworzenia, natomiast ja i Harmony podążyłyśmy w stronę tego drugiego.

 

W odpowiednim momencie wyskoczyliśmy i skutecznie oddzieliliśmy wypatrzone wcześniej samce od reszty grupy. Poszło stosunkowo łatwo. Po tylu latach współpracy razem w tej profesji potrafiliśmy dawać sobie nawzajem sygnały bez użycia słów oraz doskonale działać w taki sposób, by dopasowywać się do siebie nawzajem. Lata praktyki i pracy razem dały wyraźnie widoczne efekty.

 

Dopadnięcie zwierzyny nie było więc wymagające. Powalenie jej jednak często okazywało się najtrudniejszą częścią tej pracy, jednak tym razem nie napotkaliśmy żadnych nieprzewidzianych okoliczności. Wspólnym ciężarem tak jak zawsze ja i Harmony przygniotłyśmy samca, wcześniej go osłabiając silnymi ukąszeniami. Chciałyśmy już zakończyć robotę, najszybciej jak tylko było to możliwe. Z apetytem wgryzłam się w soczyste mięso. Dopiero gdy do mojego nosa dotarł jego zapach, tak naprawdę odczułam, jak bardzo byłam głodna, jednak nie mogłam teraz jeść. Zawsze wierzyłam w zasadę, że dobry łowca w pierwszej kolejności karmi watahę, potem siebie. Jednak odkąd stałam się pierwszą przyszłą alfą, ta kwestia stała się dla mnie jeszcze ważniejsza.

 

Chciałam przytrzymać zwierzę i pozbawić je życia najszybciej jak tylko mogłam, bez zbędnych cierpień, jednak... nagle stało się coś nieprzewidywalnego. Stworzeniu, mimo naszych usilnych prób udało się podnieść i wstać. Odruchowo, poczęło wierzgać i wymachiwać wszystkimi czterema kończynami. Harmony niestety się nie utrzymała i z impetem uderzyła na szczęście o miękką trawę. Nasza ofiara wymknęła się nam spod kontroli. Gdy zwierzę padało po raz drugi, nieomal przygniotłoby swoim i moim ciężarem lekko ogłuszoną i oszołomioną waderę. Musiałam działać szybko.

 

Wokół białofutrej powstała solidna lodowa tarcza. Jeleń zamiast w wilczycę uderzył w chłodną pokrywę, wydając przy tym dość niepokojący dźwięk. To był już koniec...

 

-Uff... mało brakowało -wysapała samka, spoglądając na mnie z wdzięcznością.

 

Dostrzegłam, że chłopaki też sobie nieźle radzą. Chwilę później Mitch już zlizywał z pyska ostatnie kropelki krwi, przez co ten przybrał charakterystyczny odcień wyblakłej czerwieni. Tak jak zawsze, podziękowałam w myślach zwierzynie za jej ofiarę dla mnie i dla mojej watahy, po czym odmówiłam krótką modlitwę do Pluta i do Flory. Wraz z wilczkami wspólnie pogratulowaliśmy sobie nawzajem za wspólne polowanie. Dwa byki to idealna zdobycz. Jedzenia było wystarczająco dużo, by cała wataha najadła się do syta, a jednocześnie nie za dużo. Jako łowcy musieliśmy też pilnować, by pożywienia w watasze nie było więcej, niż potrzebowaliśmy, inaczej mięso zaczęłoby gnić, stając się dla nas trutką lub całkowicie nienadające się do spożycia. Żaden szanujący się łowca nie mógł sobie pozwolić na marnowanie jedzenia.

 

-Dobra robota -pochwaliłam swoją drużynę -Jak zawsze znakomita współpraca.

-Zgodzę się -Harmony przyznała mi rację, przytakując ochoczo głową.

 

W tym momencie, zza krzewów wyłonili się Shira i Raksha. Oboje wyglądali na dość zadowolonych z udanego polowania. Z ich pysków zwisały po dwa dość sporej wielkości króliki.

 

-Widzę, że Flora czuwała również nad wami -Harmony lekko się uśmiechnęła.

-Tak, wygląda na to, że tak -odpowiedział krótko Raksha, kładąc króliki na ziemi. Shira jedynie w milczeniu pokiwała głową. Zdawało mi się, że na jej pysku pojawił się delikatny uśmiech. Chyba się powoli oswaja z naszym towarzystwem. Powoli, bo powoli, ale jednak. Sama na tę myśl nie mogłam powstrzymać lekkiego uniesienia kącików mojego pyszczka.

 

-Pozostaje tylko zanieść to do watahy -wysapałam, wciąż jeszcze zmęczona po solidnym wysiłku.

-Alice, a ty? -spytał Lucas -Nic dzisiaj nie jadłaś...

-Myślę, że wytrzymam jeszcze trochę -odpowiedziałam. -Poza tym, wataha zawsze dostaje jedzenie pierwsza. To jedna z moich osobistych zasad -wyjaśniłam, łapiąc za poroże zwierzęcia, chcąc zaciągnąć je do obozowiska. Pozostali jedynie popatrzyli na mnie, obserwując, jak się siłuję.

-Od tego jednego królika mniej nikt w watasze nie umrze z głodu -Mitch wzruszył ramionami -Szczególnie teraz, gdy jedzenia jest pod dostatkiem.

-Wiem... ale i tak... Po prostu wolę mieć pewność, że każdy z naszych ma pełny żołądek -kontynuowałam.

-No dobra -odpowiedział brązowy basior, po czym lekko pokręcił głową -W takim razie zbieramy się -rzekł do reszty. Nie pozostało już nic innego jak wracać z jedzeniem do watahy.

 

Tak też uczyniliśmy. Targaliśmy ogromne w porównaniu do nas zwierzęta przez las. Szczerze mówiąc, czasem miałam wrażenie, że ta część mojej pracy jest jeszcze bardziej wyczerpująca fizycznie niż samo polowanie. Dzisiaj w dodatku towarzyszył nam deszcz i wszechobecne błoto... Ta pogoda z czymś mi się kojarzyła. Z pewną bardzo nostalgiczną sytuacją, a mianowicie z dniem, w którym dołączyłam do watahy. Do dziś pamiętam go z każdymi najdrobniejszymi szczegółami, jednak dzisiaj taki stan rzeczy niestety nie działał na naszą korzyść... Mi przynajmniej nie doskwierał wiatr oraz wszechobecne zimno, ale reszta... Mimo, że nigdy nie było dane mi tego odczuć, mogłam się domyślić iż cierpienie z powodu zimna nie jest niczym przyjemnym.

 

Gdy znaleźliśmy się w końcu na miejscu i odłożyliśmy upolowaną przez nas zwierzynę "na stos" czyli miejsce, w którym składujemy jedzenie. Tam każdy członek watahy mógł się posilać do woli, przynajmniej tak długo, jak nie nadchodziły trudne czasy i sroga zima. Gdy na naszych terenach trudniej o porządny posiłek, a głód staje się wszechobecny wtedy Vesna i Alessa racjonują jedzenie, przydzielając je w pierwszej kolejności szczeniętom oraz najsłabszym członkom. Była to bardzo sprawiedliwa zasada.

 

Po skończonej pracy moi kompani usadowili się w Jaskini Przejścia, aby porozmawiać i przy okazji uchronić się przed wciąż padającym deszczem. Natomiast ja udałam się nad jezioro, chcąc szybko popić. Przy okazji wypełniłam swój żołądek chłodnym płynem, dzięki czemu było mi ciut łatwiej wytrzymać. Chciałam trochę odczekać, aż głodne wilki w watasze zabiorą to, na co tylko mają ochotę, dlatego poczęłam obserwować. Sama nie wiedziałam, jak długo wypadałoby odczekać, w końcu o tej porze nie wszystkie wilki wciąż siedziały w obozowisku. Jednak zawsze, gdy sięgałam po jedzenie zaraz po polowaniu, czułam się speszona. W końcu moją pracą jest karmienie watahy, a nie samej siebie, dlatego właśnie zwykle w takiej sytuacji idę upolować coś dla siebie, bardziej "prywatnie", jednak dzisiaj brzuch już tak bardzo bolał...

 

Nieśmiało podeszłam do stosu, czując na sobie spojrzenia wszystkich wilków watahy, nawet jeśli nie było to fizycznie możliwe. Ostrożnie sięgnęłam po jednego z królików, którego wcześniej upolowała Shira, po czym ułożyłam się nieopodal pozostałych łowców.

 

Poczęłam pochłaniać mięso, z takim apetytem jakiego dawno nie miałam. Soczyste, kruche i pełne intensywnego smaku, takie, jakie lubię najbardziej. Rozkoszowałam się tą przyjemnością i każdym najmniejszym kęsem z takim zapałem po raz pierwszy od dosyć dawna. Mój posiłek przerwało mi poczucie czyjejś obecności.

 

-Mogę się dosiąść i zjeść z panią kolację? -usłyszałam ciepły głos, należący do basiora.

-Ależ proszę -odpowiedziałam uprzejmie. Ketos położył się obok mnie, kładąc swoją porcję obok mojej.

 

Oboje zaczęliśmy jeść w milczeniu, słuchając jedynie przypadkowych pogaduszek wilków oraz dudnienia kropel wody na zewnątrz. Kilka z nich skapywało z górnej części wyjścia z jaskini, uderzając o skały i wydając ten swój charakterystyczny dźwięk. Przeżuwałam mięso, dużo rozmyślając i wpatrując się zamyślonym wzrokiem, to w jedzenie, to w zawieruchę na zewnątrz.

 

-Martwisz się o Telishę? -spytał w końcu, widocznie dostrzegając mój nijaki wyraz pyska. Znał mnie już zbyt dobrze.

-Chyba każdy w watasze się martwi... -odpowiedziałam krótko.

-Tak... wiem... -granatowofutry uniósł lekko łeb w wyraźnej zadumie -Nie powinnaś aż tak się tym przejmować. Telisha nie chciałaby... -przerwał, chyba rozumiejąc, że zabrzmiało to, jakby miał na myśli, że nasza beta jest już w niebiosach -Nie lubię, kiedy jesteś smutna...

-Wiem... -odpowiedziałam zatroskana. Ja za to jeszcze bardziej nie lubiłam, kiedy on się przejmował z mojego powodu. Keto, spontanicznie skradł mi czuły pocałunek, a ja nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu. Jego obecność zawsze sprawiała, że wszystko wokół stawało się lepsze.

 

-Heeej, gołąbeczki. Nie jesteście tu sami, to publiczna jaskinia -spojrzenia moje i mojego ukochanego zwróciły się w stronę pozostałych wilków. Mitch puścił nam oczko, posyłając przy tym zadziorny uśmiech, na co Lucas wybuchnął donośnym śmiechem -A ty się tak nie ciesz, na ciebie również przyjdzie czas -dodał Mitchy.

-J-jak to? -białoskrzydłego na chwilę zatkało. Momentalnie zrobił się czerwony na pyszczku, jednak wciąż udawał, że nie wie, o co basiorowi chodzi.

-Przecież wszyscy widzą, jak patrzysz na tego czarnofutrego przystojniaka o długiej grzywce i czerwonych oczach -wtrąciła się Harmony.

-Prze-prze- przestańcie -zawstydzony Lucas ukrył się za swoimi skrzydłami. O tym, że czuł coś do Tarou, trąbiła już właściwie cała wataha, jednak z jakiejś przyczyny ta wiadomość wciąż jeszcze nie dotarła do samego zainteresowanego. Był to nie lada cud, gdyż jakiś czas temu niektóre wilki zakładały się nawet co do tego, kiedy się zejdą.

-Nie przejmuj się. O tym, że was do siebie ciągnie, nie jest jeszcze tak głośno, jak o Midnighcie i... -brązowofutry basior w tej chwili przerwał, jakby zdając sobie sprawę ze swoich słów. Nerwowo obejrzał się za siebie, spoglądając w miejsce, w którym niegdyś swoje legowisko miał Mid.

 

Na szczęście czarno-biały basior już dawno temu wyprowadził się do Jaskini Wschodzącego Słońca, a teraz pewnie odsypiał u siebie i nie było go nigdzie w pobliżu. Mitch zdając sobie z tego sprawę, odetchnął z ulgą. Dostrzegłam na pyszczkach wilczków smutne wyrazy... jak zawsze łamiące serce.

 

Wtedy to zrozumiałam. Boleśnie i bardzo dobitnie. Zaginięcie Telishy i odejście reszty zabolało nie tylko mnie, zabolało całą watahę... Jednak dopiero teraz ujrzałam jak bardzo przez ten cały dzień, starali się tego nie okazywać... Jak bardzo robili dzisiaj wszystko, byleby odciągnąć od tego swoje i moje myśli... Spoglądanie na ich smutek było nie do zniesienia.

 

-Wiecie... -nagle przerwałam nieznośną ciszę -Może, gdy przestanie padać, wybierzemy się wszyscy razem na Beztroską Polanę spędzić razem miło czas...? -spytałam cicho i niepewnie, chcąc skupić ich myśli na czymś weselszym. Najwyższa pora bym to ja zaopiekowała się i skupiła na tych, którzy nam zostali...

-Jasne. Czemu nie -usłyszałam ochocze i pogodne głosy aprobaty. Widząc to, również się uśmiechnęłam, po czym skupiłam swoją uwagę na Ketosie -Oczywiście bez ciebie nigdzie się nie wybieram -rzekłam zalotnym tonem.

-Bardzo chętnie skorzystam -wilk polizał mnie czule po policzku -Ale jutro chciałbym spędzić trochę czasu tylko we dwoje.

-Oczywiście -zgodziłam się, a pozostałe wilki zbliżyły się do nas rozmawiając na coraz to luźniejsze tematy. Niektóre ważniejsze, inne mniej, ale wszystkie były po prostu... takie nasze. Wypełnione pozytywną energią, tak jak to zawsze było.

 

Szczerze się uśmiechnęłam. Wśród przyjaciół nagle poczułam się dużo lepiej. W końcu zrozumiałam, że najwyższy czas, by czerpać szczęście z tego, co jest tu i teraz. Czasu nie cofnę... nie ubłagam tych wilków, które odeszły, by jednak zostały. Nikogo nie zmuszę, by wciąż do nas należał, nawet jeśli bardzo bym tego chciała. Muszę zadbać o wilki obecne z nami tu i teraz oraz być gotową zrobić niemal wszystko by ich chronić przed całym złem tego świata.

 

Ketos czule mnie objął, a Lucas, Mitch i Harmony się do niego przyłączyli, przyciągając przy okazji do siebie nieśmiałą Shirę oraz poważnego Rakshę. Dokładnie w tym momencie zza chmur zaczęły powoli prześwitywać pierwsze promyki słońca. Deszcz ustawał. Może ten dzień nie jest jeszcze spisany na straty? Może to pora by spojrzeć w przyszłość i pogodzić się z teraźniejszością? W końcu jak to powiedział ktoś bardzo mądry...

 

"Po każdej burzy wychodzi słońce."

 

KONIEC

 

(Jakby któryś ze zwiadowców był chętny rozwinąć wątek i opisać w swoim opowiadaniu jak dokładnie wyglądały poszukiwania Telishy, byłabym bardzo zaszczycona ^^)