Gdy Alessa wydała rozkaz, by zająć się treningiem oddziału, tuż po jej mowie odwróciłem się do przydzielonych mi wilków.
- Chcecie najpierw trening czy iść się zająć swoimi sprawami? Dostosuje się. - bez uczuć spytałem się wilczków.
- Lepiej będzie później, lepiej się psychicznie nastawić. - odparł mi czarno-biały basior
- A reszta jak? - ponownie zapytałem.
Oni tylko pokiwali twierdząco głowami, zgadzając się z moim przedmówcą.
- Zatem postanowione, spotykamy się na treningu tuż przed zachodem słońca, będę na was czekać na łące na południe stąd, tej z tym głazem pośrodku. Rozejść się. - powiedziałem chyba najważniejsze sprawy odnośnie do treningu.
Osobnicy wchodzący w skład oddziału skinęli głową na znak, że zrozumieli i każdy rozszedł się w swoją stronę. Szczerze, nie wiedziałem, w co pierwsze wsadzić łapy, czy na szybko iść uszykować mieszanki ziół wspomagające psychikę, a może iść do Ciri, powiedzieć jej, że muszę znikać. Na dodatek będę mieć na sumieniu wilki, które zaufają mi jako ich dowódcy. Usiadłem w miejscu, gdzie stałem, za plecami słyszałem jeszcze głosy alf, jak i Ketosa. Nie wsłuchiwałem się w to, miałem za dużo we łbie i próbowałem sobie to poukładać. Niespodziewanie podeszła do mnie wadera, usiadła koło mnie i zaczęła mówić:
- Dasz radę Arelionie, wierzę w ciebie, nikt inny nie nadawałby się lepiej do tej funkcji jak nie ty, w końcu ciebie znam najdłużej i wiem, na co cię stać. - była to Alessa, najwidoczniej musiała zauważyć, że coś mnie trapi i sobie z tym nie radzę.
- Dziękuję, nawet nie wiesz, jak czasem takie słowa umieją podnieść na duchu. - pełen wdzięczności jej podziękowałem.
- Jestem pewna, że ich przygotujesz, najlepiej jak możesz, w końcu jako strateg spisałeś się idealnie to i z tym dasz radę. - wadera nie przestała podnosić mnie na duszy.
- Pewnie masz rację, jeszcze raz dzięki. - ciepło powiedziałem do wadery.
Wstałem i po pożegnaniu się z waderą w pierwszej kolejności ruszyłem do swej jaskini z magicznymi rzeczami. Chciałem przygotować, choć po jednej mieszance ziół dla każdego z wilków, które będą walczyć, nigdy nie wiadomo kiedy przyda się dodatkowe wsparcie psychiczne, nie każdy mimo wszystko może spokojnie spać po zabiciu innego wilka, nawet wroga. Z tyłu łba jednak miałem myśl, jak pożegnać się z Ciri, obiecałem jej, że już nigdzie nie będę znikać, ona nie lubi, gdy wychodzę na dłuższy czasem. Raczej jest to oczywiste, chyba żadne dziecko nie lubi, gdy rodzic go opuszcza, choć moja mała już nie jest taka mała, w końcu już ma dwanaście miesięcy.-
Już wiem! - wykrzyczałem sam do siebie.
- Spróbuję zakląć miecze naszych wojowników, dzięki czemu ich broń biała będzie zatruwać ich krew. To jest plan. - dumny z siebie zacząłem przygotowywać truciznę, która ma zostać wchłonięta przez stal, oraz szykowałem małe mieszanki ziół.
Gdy skończyłem swoją robotę, mieszanki schowałem już do sakwy, trucizna z jaskółczego ziela, jagód śliny i łusek wraz z rozrysowanym ma ziemii kręgiem alchemicznym zostawiłem tak by, po treningu od razu wziąć się do roboty.
Poszedłem szukać Ciri, prawdopodobnie siedzi gdzieś niedaleko jaskini, idąc i tak miałem cały czas czarne i burzliwe myśli, tłoczące się jak muchy przy padlinie. Mój zmysł ojcowski się nie mylił Cirilla grzecznie siedziała przed jaskinią czytając księgę o ziołach, jaką jej przyniosłem, by uczyła się fachu skoro chce zostać tak jak ja cudotwórcą.
- Lunek! -Wadera wstała, podbiegła do mnie i rzuciła się na mnie.
- Czemu wróciłeś tak wcześnie, nie zdążyłam przeczytać książki do końca. - lekko zdezorientowana powiedziała. Wyrwałem się z jej objęcia i usiadłem lekko posmutniały przed nią.
- Słuchaj kochana... - zacząłem mówić.
- Muszę na jakiś czas odejść, wraz z częścią watahy idę walczyć o nasz dom. - mówiłem
- Rozumiem... Skoro tu chodzi o dom. To gdybym mogła też bym zrobiła tak samo. - szczęście w jej oczach zgasło, ale cieszyłem się, że zrozumiała powagę sytuacji.
- Cieszę się, że rozumiesz. - wziąłem córkę pod skrzydło i przytuliłem się do niej mocno.
- Obiecuję, że jak wrócę nauczę się latać, najwyższy czas kochanie. - mówiłem ciepło, przekonany swych słów.
Wiem, że nie mogę jej tego obiecać, ale nie mam zamiaru tam zginąć.
- Trzymam cię za słowo tato, będę się codziennie wyglądać. - ze łzami w oczach odpowiedziała.
- Nie płacz. - otarł skrzydłem jej łzy.- Takie piękne oczy, nigdy nie powinny zachodzić słonymi łzami, są zbyt cenne. - próbowałem ją pocieszyć. Wadera mi nie odpowiedziała.
- Chodź do jaskini chwilkę sobie odpoczniemy i będę musiał się zbierać na trening, jutro rano wyruszamy.
-Dobrze... - bez ducha powiedziała i powlokła się przede mną do jaskini.
Położyliśmy się razem tak, jak zwykle razem w kłębku. Nie mogłem usnąć patrzyłem przed siebie, w stronę wyjścia i myślałem. Myślałem nad tym wszystkim, czy wolno zabijac, nie ważne czy wrogowie czy Jowisz wie kto jeszcze, dusza to dusza, a nie jesteśmy bogami, by decydować o losie innych wilków, dobra nie każdy z nas jest Bogiem. Może to tylko moja słaba psychika albo jak zwykle za dużo myślę.
W międzyczasie Ciri usnęła w moich ramionach, ja niestety cicho wyszedłem od niej i podążyłem powoli do miejsca treningu wiem, że mieli oni jeszcze trochę czasu, ale chciałem być pierwszy. W końcu nie wypada, by czekać na kogoś, kto ma komuś coś pokazywać. Czekałem jakieś małe pół godziny, siedząc na głazie i myśląc nad tym wszystkim, a mianowicie ,, co nas różni od tamtych wilków, skoro będziemy tak samo mordować, jak oni?". Zatem temat do rozmyślań istnie poetycki.
Z zadumania wyrwał mnie Midnight, przyszedł jako pierwszy, usiadł przed moją osobą, i chrząknął.
- A witaj Midnight'cie, widzę, że przyszedłeś to, co zaczynamy? - od razu zeskoczyłem i stanąłem przed basiorem dumnie jak zwykle, odsuwając na tą chwilę swoje myśli.
Jako iż Mid, jak i Max byli zwiadowcami, wiedziałem czego mogę się po nich spodziewać, w końcu sam regularnie robię im treningi.
- Tak jak zwykle? - pewny siebie się odezwał.
- Tak, lecz z tą różnicą, że na koniec udzielę tobie, jak i reszcie krótkiego wykładu. - odparłem.
Po tych słowach stanęliśmy naprzeciwko siebie, napięliśmy wszystkie mięśnie i skoczyliśmy na siebie walcząc w ramach treningu. Niestety, basior tak jak zwykle popełniał te same błędy.
- Ile razy jeszcze mam ci wytykać te same błędy? - warknąłem w trakcie bitwy.
Basior nie odpowiedział mi. Po kilku szybkich i zgrabnych ruchach czarno- biały basior leżał pod moimi łapami.
- Wiesz, co zrobiłeś źle? Czy mam ci to tłumaczyć po raz dziesiąty? - cierpliwie, nawet niezdyszany się go spytałem.
- Tak, nie musisz tłumaczyć. - lekko podirytowany mi odpowiedział.
Zszedłem z wilka, pozostała dwójka już tu była i patrzyła na nas, Tarou lekko przestraszony, Max już przyzwyczajony do moich metod treningowych.
- No to który następny? Najpierw każdy zawalczy ze mną, a następnie każdy z każdym, jeden na jednego ja będę was obserwować, na koniec poweim co było źle i na co uważać. - oznajmiłem.
Drugim moim przeciwnikiem był Max. Dość szybko minęła mi z nim walka tak, jak z Tarou dla którego, miałem więcej wyczucia, nie wiedziałem na ile go stać.
- Max, zby odsłaniasz brzuch, postępujesz zbyt lekkomyślnie i przewidywanie, każdy wilk po ruchach twojego ciała bez problemu przewidzi, co chcesz zrobić. - szorstko podsumowałem jego styl walki.
- Dobrze, zrobię co w mojej mocy, by to naprawić. - odparł Max
- No tak myślę. - lekko się uśmiechnąłem do Basiora.
- A co do ciebie. - Podszedłem do Tarou.
- Musisz pewniej stać na łapach, łatwo wybić cię z równowagi, oraz wykorzystuj bardziej swoją masę w walce. - wymieniłem w sumie jego najpoważniejsze błędy, przez które najszybciej straciłby życie.
- Tak jest! - lekko zestresowany wykrzyczał mi w twarz.
- No takie podejście to ja lubię. - uśmiechnąłem się do czerwonookiego.
- Dobra walki czas zacząć, najpierw Max z Tarou, następnie Max z Midnight'em a na koniec Midnight na Tarou. Wszystko jasne? - zarządziłem.
Midnight o dziwo wygrał każdą swoją bitwę, mimo swych błędów jest on silny, Tarou wygrał raz, niestety Max nie wypadł najlepiej na tle innych, ale widzę w nim mega duży potencjał. Powiedziałem im ich błędy na tle całej grupy, mam nadzieję, że krytyka i rady dotarły do ich serc.
- Czy wiecie jak zabić szybko i skutecznie, gdzie zaatakować? - zapytałem się wilczków.
- Brzuch, rozwalisz brzuch już po przeciwniku. - pewny siebie Max wyszedł przed szereg.
- Nie do końca, ale masz rację. Atakujcie w szyję, tylne kończyny, nasadę ogona, dolne partie brzucha, tuż przy kolanie, oraz mostek. Tam przebiegają największe żyły w naszych ciałach. Istnieje duża szansa, że jeżeli uszkodzicie te naczynia, a przeciwnik szybko się wykrwawi, będzie mniej ogarniać, będzie mieć opóźnioną reakcje na wasze ruchy, jednym słowem wygrana jest po waszej stronie. Wiedząc gdzie najlepiej zaatakować, sami musicie być świadomi tych miejsc i na nie uważać, wy jesteście tak samo wrażliwi w tych miejscach, jak oni.
- powiedziałem wszystko, co wiedziałem na temat wrażliwych punktów u wilków.
Drużyna słuchała mnie uważnie, po ich wzroku było widać, że starają się zapamiętać jak najwięcej. Cieszyło mnie to, że moje słowa nie idą na wiatr. Stanąłem na głazie, miałem jeszcze jedną dość ważną informację do przekazania.
- Jest jeszcze jedna rzecz, dajcie mi swoje bronie, sprawie by były na jakiś czas troszkę leprze, od ich obecnego stanu. - zauważyłem niepewność na ich mordkach.
- Spokojnie jutro przed wymarszem oddam wam je. - zapewniałem basiory. Chwilę stali nad swoimi brońmi, po czym odłożyli, robiąc z nich kupkę dość drogocennej stali.
- Dziękuję wam za trening, mam nadzieję, że coś z niego wynieśliście, możecie się rozejść. - dałem im rozkaz spoczynku, a zarazem sam poczułem ulgę, że mogę trochę wyluzować, jeden punkt odhaczony.
- Też dziękujemy. - wilki razem odpowiedziały i rozbrojeni, każdy ruszył w swoją stronę.
Zostało mi jeszcze znaleźć grupę Vesny i Alessy, pozbierać od nich żelastwo i ruszyć, zaklinać truciznę. Nie było to problemem, każdy wilk poza alfami oddał mi swą broń nie powiem, zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy wilki tak mi zaufały. Choć nie spodziewałem się, że broń będzie aż tyle ważyć.
Wróciłem do swojej jaskini, w której wszystko było już gotowe do wykonania rytuału, położyłem bronie na środku, wylałem truciznę z wywaru łusek dracona połączoną z wilczymi rytuałami i śliną wiwerna. Wszystko zaczęło emanować zieloną aurą, ja stanąłem tuż przed okręgiem i wypowiedziałem sentencje by rytuał się spełnił
.- Actus lupis non dignitas iudicentur Quapropter suscipe benedictionem hanc venenum lumen terebramus acuto ferro - czułem jak część moich sił witalnych przeszła w te bronie.
Płyn został wchłonięty przez stal a bronie były gotowe na użycie w wojnie. Nie byłem pewien na jak długo to zadziała, ale trzy ranki powinno wytrzymać. Cały dumny z siebie sprawdziłem, czy mam dobrą ilość mieszanki ziołowej dla wilczków, i poszedłem spać w tym przesiąkniętym magią miejscu.
Wstałem przed świtem i czym prędzej ruszyłem z wszystkimi brońmi i ziołami i paroma miksturkami dla siebie. Na miejscu zbiórki były już alfy, dałem im po paczuszce ziół, pewnie nie potrzebnie, ale jak już dawać to wszystkim. Wraz z przybyciem następnych wilków, oddawałem im ich bronie w zestawie z ziołami.
- Tylko uwaga, nie zatnijcie się nimi. - ostrzegałem innych.
Tak oto zrobiłem wszystko, co chciałem przed wyruszeniem w bój, myślę, że jestem gotowy nawet na śmierć.
C.D.N
<Vesno?>