[Uwaga, opowiadanie może zawierać przekleństwa.]
Cholerne zaburzenie odżywiania. Choroba która męczyła naszego biedaczynę od małego. Nigdy nie jadał dwa dni pod rząd, zawsze jeden dzień musiał być głodówką. Żebra i kości wystawały z każdej strony, łapy były cieńkie jak patyki. Jednak jemu to w zupełności wystarczało, dążył do perfekcji. Gorzej było z rówieśnikami, niektóre istnienia nie potrafią pilnować swojego nosa, właśnie w taki sposób powstają małe ciekawskie gnidy które jedyne czego pragną to komuś dogryźć czy skrytykować wygląd. Każdy z nas stwierdzi że jest to niemniej żałosne i nie godne rasy wilka. Takie osobniki powinno się izolować lub w najgorszym przypadku likwidować. Takie było zdanie Merlina, ale czy to stwierdzenie było słuszne? Basior wiele przeżył, byle jaka obelga nie była dla niego żadnym problemem, najzabawniejsze jest jednak to że w tym wszystkim czarnemu wilkowi było naturalnie żal tych jednostek. Wtykanie nosa w nie sprawy jest objawem między innymi braku własnych spraw czy problemów. Jest to bynajmniej przykre. Wilki o takich postępowaniach z łatwością można porównać do roślin pasożytniczych. Wyobraźmy sobie drzewo, piękne duże drzewo, niezależnie rosnące bujnie i wysoko. Pewnego dnia, uczepia się go mała roślinka, na początku tylko trochę wadząca. Jednak roślina się rozrasta zasłaniając piękno drzewa i czerpiąc z niego tyko korzyści, wrasta się coraz głębiej. Zielsko zaczyna być przytłaczająco wielkie, a co najlepsze, bez tego drzewa nie przeżyło by następnego dnia. Po paru miesiącach drzewo nie daje rady utrzymać tak wielkiej ilości pnączy i usycha, usycha nie z powodu choroby czy innych czynników. Umiera przy pomocy tej na początku małej niepozornej roślinki. Tak samo jest z takimi istnieniami pod postacią wilków, żerują na cudzym. Wysysają życie swoimi ciętymi dogryzkami i żarcikami. Żałosne.
Dlaczego przypomniał sobie o tym właśnie teraz? Idąc powoli wśród drzew aż zachwycających jesiennymi barwami?
Przecież nie był ani głodny, ani jakiś przygnębiony. Począł zastanawiać się czy to przez to świeże powietrze czy może już jego umysł zaczyna płatać mu figle.
Cóż ja powinienem począć? - pomyślał schylając lekko łeb i przyglądając się fascynująco pięknym kolorom jesiennych liści. Zielone oczy nie były w stanie skupić się na tym intensywnym pomarańczu wymieszanym z czerwienią. Wciąż wspominal. Od zawsze wiedział że to całe szyderstwo wśród rówieśników nie bierze się z nikąd, nic nie bierze się z nikąd, wszystko ma swoją przyczynę. Bardzo dobrze to rozumiał, wręcz momentami popierał niektóre z nieuprzejmości. "Ale chudy", "jak on wciąż stoi na tych łapach?" Tak na prawdę sam Merlin się zastanawiał. Ale tego jesiennego dnia miało być inaczej, tego dnia miał zjeść nie puźniej niż 48 godzin od poprzedniego posiłku.
Ostatniego wieczoru jadł niewiele co z pewnością było plusem w tej sytuacji.
Merlin mimo wielu trudności które tworzyły się w jego małym łbie spiął się i podjął decyzję. Spróbować zawsze można. Przecież trochę jedzenia mu nie zaszkodzi.
Bez pośpiechu udał się w stronę swojej jaskini. Na razie mieszkał w jaskini Przejścia jednak szybko planował to zmienić. Nie odpowiadał mu taki brak prywatności, mimo że wilki są zwierzętami stadnymi. Droga do tymczasowego miejsca zamieszkania Merlina nie trwała długo, zaledwie 10 minut.
Jego pysk nie wyrażał żadnej z emocji prócz znudzenia, w tej watasze panował nieziemski spokój. Wciąż go to zadziwiało, żadnych bitew, kłótni czy morderstw. Nie wiedział co tak na prawdę czuł, nikt nie wiedział. Prawdopodobnie był szczęśliwy że już nie musi walczyć jednak mimo wszystko wciąż brakowało mu wojska. Wojna, wydawanie rozkazów, to rzeczy które łączyły go z innymi wilkami, właśnie dlatego tak to kochał. Mimo wszystko każdy potrzebuje drugiej osoby, jedynym wyjściem na socjalizację dla Merlina była jego armia.
Do tej pory nie udało mu się poznać tutaj żadnego nowego wilka. Często czuł na sobie pytające spojrzenia, które mimo wszystko starał się ignorować ile sił. W głębi duszy na prawdę chciał kogoś poznać, kogoś nowego jednak jego pysk i mimika kompletnie tego nie ukazywały. Żadnego uśmiechu w kierunku innego wilka czy miłego spojrzenia. Nic. Basior wciąż trwał w pustym spojrzeniu i kamiennym pysku.
Gdy dotarł na miejsce pierwsze co, pognał do swoich sztyletów. Wszystkie były równo poukładane i przeczyszczone tak, by ani jeden pyłek kurzu na nich nie osiadł. Przyglądał się im dłuższą chwilę po czym zgarnął dwa krótkie ostrza i pas który założył na siebie i do którego przypiął oba noże. Uśmiechnął się lekko wstając i przyglądając swoim cudeńkom. Następnie nałożył na siebie pelerynę z kapturem pod kolor jego ciemno zielonych oczu, nasunął kaptur na łeb i wyszedł z jaskini. Czas naglił, niedługo miał zapadać zmrok, jeśli czarny basior chciał dopaść jakąś zwierzynę musiał wyruszyć natychmiast. Szybko przebierając, długimi nogami skierował się na najbliższy teren łowiecki. Padło na Puszczę Życzeń. Przecudowną a zarazem tajemniczą przestrzeń wypełnioną drzewami i przeróżną roślinnością. Z legend i opowieści Merlin nie raz słyszał o magicznym drzewie spełniającym życzenia. Mimo wszystko, nudziarz, zawsze zostanie nudziarzem, pół pies nie wierzył w takie brednie, marnowanie czasu i tyle.
Wbiegł w gąszcz i poczuł nieprzyjemny chłód, w tym momencie był wdzięczny że zabrał ze sobą tą zieloną narzutę. Od razu zaczął węszyć trzymając nos tuż przy ziemi i stawiając powoli patykowate łapy. Mijały minuty i wciąż nic. Gdy wilk już miał rezygnować jego nos złapał zapach sarny, dosyć niedaleko. Niewyobrażacie sobie szczęścia Merlina po rozpoznaniu zapachu. Basior poprawił kaptur i pognał w kierunku potencjalnej ofiary. Był coraz bliżej.
Gdy z oddali dostrzegł młodą sarnę zwolnił by następnie podejść do zwierzęcia. Zatrzymał się na przeciwko stworzenia, przymrużył oczy i uśmiechnął się nonszalancko. Był pewien że z łatwością zdobędzie dzisiejszy posiłek. Sarna zaś, dostrzegając zagrożenie, pierwsze co zaczęła uciekać ile sił w nogach. Basior zaśmiał się pod nosem z głupoty zwierzęcia po czym wdał się w pościg. Biegł z niewyobrażalną prędkością tuż za zadem ofiary.
— gdzie tak pędzisz Mała — znów cicho się zaśmiał gdy dorównał tempa sarnie dzięki czemu biegi praktycznie obok siebie.
Ciężko jest się wyobrazić tą prędkość. Drzewa i krzewy migały im przed oczami ale oni byli skupieni tylko na sobie. Sarna by przeżyć, Merlin by troszkę się zabawić i najeść. Można powiedzieć że basior bawił się jedzeniem czego większość z wilków nie toleruje, jednak on robił gorsze rzeczy, choćby najokrutniejszy mord tej sarny byłby dla niego niczym. Dlatego więc bez zmęczenia gnał u boku zwierzęcia. Tu trochę się zaśmiał, tam coś dopowiedział. Jednak cała ta sytuacja szybko mu się znudziła. Sarna to wciąż sarna. Nic ciekawego.
— długo jeszcze będziemy tak biec? — spytał jakby oczekiwał odpowiedzi ze strony zwierzęcia z rodziny jeleniowatych. — już mi się nudzi, zatrzymaj się a załatwimy to szybko i bezboleśnie.
Znów cicho się zaśmiał po czym zwolnił odrobinę. Jego łeb był teraz na wysokości tylnych kopyt sarny. Po niedługim czasie wyciągnął jeden nóż z pochwy i mocno trzymał go w pysku. Skoczył na grzbiet zwierzęcia i szybko, by zadać jak najmniej bólu, wbił jedno z ostrzy pod łopatkę. Zwierzę w mgnieniu oka runęło na ziemie jednak przez ogromną prędkość niestety , swoim cielskiem przygniotło Merlina.
Gdy kurz razem z emocjami opadły basior otworzył oczy. Obie jego łapy leżały pod grzbietem sarny. Warknął cicho na swoje nieszczęście po czym niesamowicie zły na przebieg spraw wygramolił się spod odrobinę mniejszego od siebie stworzenia. Z zniesmaczoną miną przejechał powoli pazurem po kręgosłupie ofiary, zastanawiał się w które miejsce się wgryźć. Z racji że sarnie mięso jest dosyć twarde i niezbyt smaczne basior zdecydował się na kęs wątroby. Wygryzł się w odpowiednie miejsce i zjadł co miał zjeść, co prawda nie było tego wiele. Otarł pysk z krwi i jeszcze raz przyglądnął się zmasakrowanemu ciału.
— gdybym tylko mógł takie polowania przeprowadzać z towarzyszami broni... — westchnął by następnie powstać na wszystkie, długie cztery łapy.
Przeklnął, cicho pod nosem gdy po wstaniu zrobiło mu się niesamowicie niedobrze. Jakby całe zjedzone kilka minut wcześniej mięso, rozpychało go od środka. Zakręciło mu się w głowie, nie widział co się dzieje. Ale przyczyna była jasna, zasad się nie łamie, zjedzenie dzień po dniu nie było rozsądnym pomysłem.
Po chwili, basior z własnej głupoty zwrócił całą zawartość swojego żołądka, na końcu dodał krótkie;
— kurwa.
Koniec