· 

W ostatniej chwili #4

Początkowo samka nie zwróciła uwagi ani na kruka, ani na samego Velganos'a, któremu wcześniej pomagała. Leśne Wrota, to miejsce właśnie wybrała. Przyszła tutaj, aby się napić, a następnie ruszyć na polowanie. Na razie to ona właśnie zajmowała się bursztynowookim, więc chciała dać mu dostarczyć wszystkiego co potrzebne.

 

Velganos podążył za śladem wadery. Z pochylonym przy ziemi pyskiem prześlizgnął się między drzewami, czyhając na nią w ukryciu. Postanowił, że najpierw chwilę poobserwuje ją, a potem.... zapoluje.

 

Wadera siedziała nad rzeczką mieszając prawdopodobnie jakieś rośliny z wodą i jadem swojego przyjaciela. Mieszankę następnie wypiła. Wstała, zatoczyła kółko, po czym upadła łapami w wodę. Zemdlała?

 

Ukryty w krzakach basior zastrzygł uszami, przekręcając ciekawsko łeb. Wysunął nos z zarośli, węsząc podstęp. To było doprawdy dziwne zjawisko. Poruszywszy się, postąpił parę kroków naprzód. Podszedł do wilczycy, trąciwszy ją pyskiem. - Hej, ty... Żyjesz? - Rozszerzył nozdrza, obwąchawszy teren wokół niej. Rozejrzał się pobieżnie, zwróciwszy ciało w północną stronę. Nie zauważył, jak korpus nieprzytomnej Red osuwa się do strumyka, a chłodna woda powoli pokrywa kończyny i grzbiet. Z zamysłu wyrwał go cichy, acz doskonale słyszalny plusk. Odwrócił się ku źródle niepokoju, reagując niemalże natychmiast. Wystawiwszy pysk, złapał waderę za kark, zaciskając zęby na fałdzie skórnej. Niespecjalnie zadbał o delikatność - prąd rzeczny rwał naprzód, nie było czasu na sentymenty. Pociągnął ją ku sobie, targając na brzeg. Puścił dopiero w momencie, w którym nabrał całkowitej pewności, co do jej bezpiecznego położenia - z dala od porywistego strumyka. Otrzepał się, warknąwszy krótko. - No dalej, śpiąco królewno, budź się.

 

Ciemnofutra otworzyła delikatnie i niemrawo oczy. Podniosła się ledwo na równe łapy, skierowała łeb ku swojemu wybawcy, ostrzegawczo na niego warcząc. - Nie zbliżaj się. - Sunia zawarczała i ustawiła się w pozycji do ataku.

 

Velganos nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zdezorientowany przyjrzał się samce, zmarszczywszy brwi. Sytuacja była co najmniej dziwna i niezrozumiała. Nie cofnął się jednak. - Spokojnie, Red. - Ochłoń, skup się i powiedz, co się stało? - Basior był czujny, miał się na baczności.

 

Red nie była raczej skora do rozmów. W pewnym momencie chwyciła za Smocze ostrze i skierowała je w stronę Velg'a. Nie widziała w nim już bursztynowookiego basiora, a wroga. Dokładnie jednego z jej „przyjaciół” z czasów laboratorium. Całe ciało bardzo ją bolało.

 

Harde spojrzenie błyszczących oczu wilka padło na klingę. Rozwarł szczęki, ale tylko po to, aby wydać z gardzieli stłumiony warkot. Spiąwszy mięśnie, postąpił krok do tyłu. Nie spuszczał uważnego, ale i już teraz zadziornego, gniewnego wzroku z postaci wadery. - Świetnie, tak. Tego mi było trzeba, mhm. - Mruknął, poniekąd domyślając się, że wilczyca Red Dust, którą poznał nad Leśnym Potokiem nie była już tą samą osóbką, którą stała się teraz. Coś się zmieniło i to diametralnie. Popatrzył jej w oczy. - Odłóż to, opuść broń, nie radzę... - Ton jego głosu dawno nie brzmiał tak stanowczo, groźnie i twardo. - Popełniasz błąd. Red. - Basior zamachnął ogonem, wysuwając pazury z łap. - Ani ty, ani ja nie chcemy czegoś pożałować. Jeśli zaatakujesz, nie pozostanę ci dłużny. - Tylko pytanie, czy coś w tym momencie do głowy, do świadomości wilczycy docierało? Na ile rozumiała słowa wilka, a na ile nie, jednocześnie poddając się własnemu instynktownemu działaniu?

 

Jednak ona nie opuściła broni. Każde słowo wypowiedziane przez Velganos'a brzmiało w jej głowie jak groźba, a wadera tym razem nie zamierzała dać się skrzywdzić. - Nigdy więcej nic mi nie zrobisz... Nie dam się, potworze. - Powiedziała oschle. Podeszła do samca i zamachnęła się bronią w jego stronę.

 

Velganos kierował się myślą, że na pewno - to co czyniła teraz Red Dust - dało się jakoś logicznie wytłumaczyć. Liczył na to. Zniżył łeb, przygotowując się do obrony. - Cholera, Red, mylisz mnie z kimś! - Lata spędzone w służbie wojskowej sprawiły, że miał spore doświadczenie w walce wręcz. Choć sam obecnie nie posiadał żadnej broni, potrafił poradzić sobie z uniknięciem pierwszego ciosu zadanego przez samkę. Odskoczył na bok, usuwając się z linii cięcia ostrza. Wadera przecięła powietrze. - Pierwszy błąd, nigdy nie uderzaj płazem. Dobrze mierz - zawsze na 1/3 długości klingi. - Ciekaw był jej reakcji.

 

Samka zaatakowała jeszcze kilka razy, oczywiście chybiła. W pewnym momencie upuściła broń i położyła się na ziemię, wydając dźwięk zbitego psa. Coś okropnie ją bolało.

 

-Kiedy już dojdziesz do siebie, przyjdź na porządne lekcje. - Ostatnie cięcie w eter i ostatnie uchybienie się przed ostrzem. Basior nie tracił czujności. Ostatnie kilkanaście lat spędzonych na wiecznych walkach, nie pozwoliły mu wyjść z wprawy. Nie atakował jej, nie widział takiej potrzeby. Wadera była słaba i nie była sobą. - Szlag, Red Dust... - Podbiegł do niej. Odsunął Smocze Ostrze na bezpieczną odległość - tak na wszelki wypadek. Pochylił się, póki co wzrokowo oceniając jej stan. - Niech cię szlag, Red. - Powtórzył się, warknąwszy. Przylgnął cielskiem do ziemi, władowując sobie samicę na grzbiet. Podniósł się z nią. - A spróbuj tylko coś wywinąć. Idziemy znaleźć pomoc.

 

Nie była w stanie się ruszać. Jęczała z bólu. W jednym momencie zamknęła oczy, a nieprzyjemne dźwięki ucichły.

 

Basior westchnął ciężko, poprawiwszy sobie samicę na grzbiecie. Odgiął łopatki, spiąwszy odpowiednie mięśnie w ciele. - Ostatnimi czasy sporo gadam do siebie. Ale wiesz co, Red? Dobrze, że chociaż jesteś przytomna. - Zerknął w bok - Tyle o ile. - Dopowiedział, zmierzając w kierunku wyjścia z ruin. Zatrzymał się. Nagle, tu i teraz. Coś go tknęło. - Zaraz, moment... Gdzie to cholerstwo? - Powściągnął brwi, rozglądając się nerwowo po okolicy. Dostrzegł glinianą miseczkę pozostawioną nad potokiem. Podszedł do tamtego miejsca, obwąchawszy naczynko. - Co to takiego, coś ty wytworzyła. - Zielarstwo nigdy nie było jego mocną stroną. Wiedział jednak, że powinien się pospieszyć i działać szybko. Widział cierpienie wadery - ciekaw był, co takiego zadziało się w jej głowie, w umyśle.

 

Z jednego z drzew zeskoczył znany mu już gad. Apollyon ustawił się w ostrzegawczej pozycji. Chyba bał się, że Velganos zaatakuje jego właścicielkę.

 

Czarnuch zatrzymał się w pół kroku. Zmrużył ślepia, spojrzawszy na węża. - Jeśliś dobrym obserwatorem, to wiesz, że nie zamierzałem zrobić twej przyjaciółce krzywdy. Chcę jej pomóc, cierpi. Zejdź mi z drogi, gadzino. - Basior skierował pysk w stronę wiszącej na jego grzbiecie wadery. - Im szybciej dotrę z nią do pozostałych członków watahy, tym lepiej. - Velganos nie mógł wiedzieć, czy gad go rozumiał, czy - jak zwykle - gadał sobie w eter. Wypuścił powietrze przez rozszerzone nozdrza, zaczekawszy cierpliwie na ruch Apollyona.

 

Jednak gad nie ustąpił. Nie pozwolił przejść Velg'owi, jednak pomimo iż znał wilczą mowę,nie zamierzał się odzywać. Chciał, aby ten odstawił Red na ziemię.

 

-A więc uważasz, że jesteś w stanie jej pomóc? Proszę bardzo, to twoja towarzyszka. - Velganos przewrócił oczami; cóż on czynił. Czy właśnie oddawał nieprzytomną wilczycę wężowi? Naprawdę sądził, że gadowi się uda? I co takiego Apollyon mógł zrobić.... Wilczy schylił się, aby ostrożnie umieścić waderę na ziemi. Jej ciało osunęło się bezpiecznie na miękkie poszycie.

 

Velganos takiego obrotu sprawy spodziewał się najmniej. Spokojnie stał i obserwował sytuację.

 

Gad otworzył środkową paszczę, po czym wbił zęby w brzuch wadery.

 

A to się Velganos zdziwił. Poczekał na dalszy rozwój wydarzeń.

 

Wyciągnął kły z ciała wadery, po czym oblizał zębiska z krwi. Wysunął języki, aby po chwili znowu je schować. Odsunął się delikatnie, szturchnął swoją właścicielkę, jakby chciał, aby się obudziła, ale nic z tego, samka dalej leżała jak nieżywa, pchnął ją w stronę Velganos'a dając znać, że powinien zabrać ją do uzdrowiciela, albo chociaż innego medyka.

 

Velganos przyglądał się uważnie poczynaniom węża. Był pewien, że skoro gad uparł się, aby zostawić przy nim nieprzytomną waderę, pomoże jej. Tak się nie stało. Jego metoda nie zadziałała. Velganos obnażył kły, warknąwszy. - Zawodne metody. Trzeba było pozwolić mi przejść. A co jeśli każda upływającą minuta ma znaczenie? Próbowałeś... A teraz z drogi. -Czarnuch nie miał przyjemnego wyrazu pyska. Przylgnął do ziemi, wrzucając sobie Red Dust z powrotem na grzbiet. Rozejrzał się, myśląc nad najkrótszą i najszybszą drogą. Ruszył. Po chwili żważy trucht zamienił w bieg. Uważał na wilczycę - pilnował, aby nie zsunęła mu się z grzbietu.

 

Red nie ruszała się w dalszym ciągu. Po krótkim biegu dotarli do Etrii, drugiej medyczki w watasze. Velganos zostawił u niej Red Dust, po czym wyszedł. Etria kilka następnych godzin zajmowała się strażniczką, na szczęście, wszystko skończyło się pozytywnie. Red wyszła z jaskini cała i poczęła szukać Velganos'a. Kiedy go znalazła, bardzo podziękowała mu za jego wysiłki i chęć pomocy.

 

 Ciemnofutra powoli zaczęła sobie przypominać co się stało. Poszła na miejsce zdarzenia i zaczęła węszyć. Znalazła miseczkę z ziołami. Włożyła do niej nos, głośno kichnęła.

 

- Pomieszałam zioła. - Rzekła zdenerwowana swoją pomyłką. - Jak to się stało... - Zastanowiła się wadera.

 

C.D.N.

 

>Velganos<