Something wicked this way comes...
Późnowiosenne deszcze, które przez ostatnie kilka dni przetoczyły się przez Dolinę Burz, pozostawiły po sobie ciężkie, wilgotne powietrze. Zgromadzona w roślinności wilgoć parowała pod wpływem ciepła, tworząc ciężkie, skłębione wapory. Całość tworzyła trudną do zniesienia, lepką mieszankę wilgoci i ciepła, której wdychanie było jak napełnianie płuc melasą.
Zarzuciłam nerwowo głową, przechadzają się po granicy terenów watahy, czując, jak krople wody spływają z ciężkich, lepiących się do boków kosmyków sierści. Atmosfera była nieznośna i gdyby nie to, że chciałam się zaznajomić z topografią naszych granic celem lepszego pełnienia obowiązków strażniczych, zapewne by mnie tu nie było. Rozważałam dziś w istocie wybranie się do Północnych Lasów, ale i tak spędzałam tam zbyt wiele czasu. Chyba najwyższa pora zmierzyć się z tym, że szukam tam po prostu czegoś znajomego. Muszę z tym walczyć.
Natura też była przygaszona, jakby nadmiar wilgoci ciążył i jej. Ruch drobnych zwierzątek w ściółce był niemrawy i ledwie słyszalny, owady buczały leniwie, jakby z jakąś fatygą, w większości kryjąc się bezpiecznie pod liśćmi. Cały las pogrążony był w stagnacji.
Być może dlatego, gdy tę leniwą gnuśność zakłócił dźwięk, natychmiast go wychwyciłam.
Pośpieszyłam co prędzej w kierunku jego źródła, usiłując znaleźć się ta blisko, jak pozwoliłyby mi granice naszych terenów. Tuż za moim zasięgiem zapraszająco ciągnął się długi tunel z drzew. Z całą pewnością źródło dźwięku dochodziło z jego końca.
Wytężyłam słuch jeszcze raz, strzygąc podejrzliwie uszami - coś tu było zdecydowanie nie w porządku - ale nie mogłam mieć żadnych wątpliwości.
Gdzieś w głębi lasu kwiliło szczenię.
Zastanawiałam się przez chwilę, co powinnam zrobić. Zapuszczanie się samotnie poza tereny watahy wydawało mi się co najmniej ryzykowne, z drugiej jednak nie mogłam pozwolić temu szczeniakowi umrzeć. Kto wie, w jakim może być niebezpieczeństwie? Zazdrościłam czasem wilkom z pupilami, które mogłyby w takiej sytuacji posłać zwierzaka z wiadomością. Ostatecznie doszłam do wniosku, że nie mogę pozwolić sobie na tracenie czasu, tym bardziej, że nie byłam pewna, czy uda mi się odnaleźć to miejsce ponownie. Nie mogłam natomiast pozwolić, by ktoś - zwłaszcza niewinne stworzenie - umarł z mojej winy. Z takim postanowienie zanurzyłam się w leśny korytarz.
Im dalej szłam, tym bardziej liście wokół mnie nabierały chłodnego, seledynowego odcienia. Zmiana w kolorze sprawiała wrażenie, jakby wokół mnie robiło się coraz ciemniej. Obłoki pary leniwie kłębiły się pod moimi łapami. Coraz trudniej było oddychać.
Kilka minut głębiej w tym kierunku i zaczęłam mieć wrażenie, że przypadkiem obrałam drogę prosto wgłąb rozwartej paszczy piekła.
Im ciemniejszej barwy nabierała roślinność dookoła mnie, tym mniej światła zdawało się przeświecać przez kopułę liści. W pewnym momencie nie byłam już nawet pewna, czy przypadkiem nie zdążyła zapaść noc. Czy mogłam tu być już tyle czasu?
W pewnym jednak momencie przez zbitą ścianę ciemnej zieleni zaczęła przebijać opalizująca biel. Gdy posunęłam się jeszcze dalej wzdłuż ścieżki, moim oczom ukazały się wyłysiałe drzewa, jakby obdarte z kory i wyszlifowane przez wiatr na błysk. Ich długie, kościane palce wznosiły się ku niewidocznemu niebu.
Wpatrywałam się w nie, gdy nagle poczułam, że nadepnęłam na coś wilgotnego i lepkiego.
Powoli zerknęłam pod łapy. Moim oczom ukazała się kałuża jakiejś czarnej cieczy, gęstej, smolistej i ciągnącej się. Zapach zgnilizny uderzył w mój nos.
Wkrótce przekonałam się, że tej dziwnej substancji jest tu więcej. Kapała z gałęzi i z liści, jakby drzewa krwawiły na czarno. Trochę czasu zajęło mi zorientowanie się, że maź nie kapie tak naprawdę z liści, to liście zmieniają się w tę maź. Życie ściekało, skapywało z kościanych gałęzi, tworząc ciągnące się, czarne girlandy na gałęziach i śmierdzące kałuże organicznej mazi w zagłębieniach między korzeniami. Woń rozkładu mieszała się z ciepłym, przesyconym parą powietrzem, tworząc niemal toksyczną mieszankę.
Poczułam ciarki przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Gdyby nie to, że nadal słyszałam szczenię, niewątpliwie zawróciłabym już dawno.
Gdy minęło kolejne kilkanaście minut, a na moim futrze osiadły imponujące plamy czarnej mazi, zaczęłam podejrzewać, że wpadłam w jakąś przeklętą anomalię przestrzenną i pozostanę tu już na zawsze. Jedyne, co utrzymywało mnie na tym samym kursie był fakt, że płacz szczeniaka zdawał się nieznacznie przybliżać. A może to była jedynie iluzja?
Nie, jednak nie! Wreszcie udało mi się dotrzeć do końca tej przeklętej ścieżki, bogom dziękować! Za zakrętem moim oczom ukazała się niewielka, okrągłą polana, po której drugiej stronie znajdowała się jaskinia. U jej wyjścia dostrzec się dało coś zawiniętego w skóry.
Powoli weszłam na polanę i zaczęłam zbliżać się do zawiniątka. W chwili, gdy postawiłam łapę na trawie polany, zerwał się ciepły wiatr, przepychając wapory mgły i posyłając gorący podmuch prosto we mnie. Zamrugałam, czując, jak po rzęsach skapuje mi woda. Miałam wrażenie, że jaskinia odetchnęła mi prosto w pysk.
Kto zostawia szczeniaka samego w takiej łaźni? Nic mi się tu nie podobało.
Podeszłam do zawiniątka, już prawie kładąc na nim łapę i...
Coś było za mną.
Odwróciłam się gwałtownie, aby ujrzeć kościstą waderę o futrze w kolorze kości. Jej pysk zasłonięty był prostą maską, również białą, ale białą w jasny, świetlisty sposób, odcinająca się od przybrudzonej sierści. Oczy maski były idealnie czarne, lśniące niczym pancerz żuka, obramowane wymalowanymi czerwoną farbą, gładkimi rzęsami.
- Jednak przyszedłeś - odezwała się do mnie dziwnym głosem, zmęczonym, lecz równocześnie wibrującym od jakiejś zjadliwej energii.
Przyszedłeś?
- Jednak chciałeś go zobaczyć - kontynuowała, robiąc łbem ruch w kierunku zawiniątka. - Myślisz, że możesz sobie o nim tak po prostu przypomnieć po latach?
Samica zrobiła krok w moim kierunku. Zapach, jaki od niej buchał, dało się porównać do zastałego powietrza w jakiejś starej krypcie. Cofnęłam się odruchowo. Chciałam coś odpowiedzieć,ale gdy otwarłam pysk, poczułam, jakby gęsta ciepła mgła wciskała mi się do krtani, kneblując mnie i wytłumiając słowa.
- Obiecałeś mi coś - stwierdziła oskarżycielsko - Teraz ja ci coś obiecam. Zobaczysz go, za siedem dni.
Wygłosiwszy to złowróżbne proroctwo, wadera odwróciła się ode mnie i rozpłynęła w mlecznym powietrzu.
Co tutaj się stało?
Powietrze nadal było nieprzyjemnie gęste, ale dziwna, opresywna blokada w moim gardle znikła, co wykorzystałam natychmiast by wziąć łapczywy oddech.
Rozglądałam się jeszcze przez chwilę, spodziewając się... może nie ataku, ale jakiejś dalszej eskalacji, może czegoś, co wyjaśniłoby, co się tu właśnie zdarzyło?
Wreszcie, gdy nic się nie stało, postanowiłam podejść się do zawiniątka - podejrzanie teraz cichego.
Pochyliłam się nad pokrytymi zaschniętymi plamami skórami i delikatnie rozchyliłam je nosem, czując coś podejrzanie zimnego i twardego. Wstrzymałam oddech.
Spod szmat wyzierał owalny, okrwawiony kamień.
***
Na tereny watahy wróciłam wciąż niezupełnie pewna, co sądzić o tej całej sytuacji. Nikt nie dopytywał, gdzie byłam - chyba przyzwyczaili się do tego, że przeważnie jestem nieco na uboczu - a ja nie czułam potrzeby tłumaczyć. Wiedziałam, że stanie się to niewątpliwie przyczyną jakich większych, zakrojonych na szeroką skalę działań, a nie miałam na to ochoty. Nie dziś. Dziś chciałam się tylko przespać.
Nie oznacza to jednak, że spałam. Noc upłynęła mi na wypatrywaniu potencjalnego niebezpieczeństwa i wybudzenia się z lekkiego pół-snu przy każdym szeleście. Gdy tak leżałam, z nerwowym i zmęczonym umysłem rozdartym między jawą i snem, doszłam do wniosku, że jeśli przeżyję tę noc, będę musiała coś zrobić.
Noc ostatecznie przeżyłam - nie zauważyłam nawet żadnych niepokojących omenów. Gdy ranek nadszedł i słońce zaczęło przeświecać przez ciemność, doszłam do wniosku, że mój lęk był częściowi irracjonalny - wszak zjawa obiecała mi tydzień.
Przez tydzień powinnam zdążyć coś zdziałać. Może w ostateczności zasięgnąć pomocy współwilków, choć wolałam uniknąć kłopotania ich bałaganem, w który sama się wplątałam i który dotyczył tylko mnie. To dopiero byłoby nie w porządku.
***
Pierwsze, co postanowiłam zrobić, to ponownie odwiedzić tę tajemniczą jaskinię.
Tak, zdawałam sobie sprawę z tego, że to może być lekkomyślne posunięcie, miałam jednak wrażenie, że jeśli chcę się czegoś dowiedzieć, muszę zaryzykować. Owszem, nie wszystkie istoty paranormalne mają konkretny powód dla swoich działań - nie wszystkie są nawet martwymi wilkami, niektóre nigdy nie były żywe - ale jeśli miałabym sugerować się jej słowami, to nie był tego rodzaju przypadek. Ewidentnie w przeszłości tej tajemniczej postaci kryła się jakaś trauma. Jeśli chciałam zapewnić sobie spokój, musiałam odkryć, co to było.
Odnalezienie ścieżki, którą podążyłam tamtego dnia było, szczerze mówiąc, o wiele trudniejsze niż się spodziewałam. Nie chodziło nawet o żadne szczególnie różnice w jej wyglądzie - bardziej w atmosferze, która ją otaczała. W ciągu ostatniego dnia dotarliśmy do stanu lata w pełni - cała wilgoć wróciła między chmury, a wraz z nimi ciężka, duszna, opresyjna atmosfera. Bez wijącej się między drzewami mgły aż trudno było uwierzyć, że to to samo miejsce.
Nie byłam najlepsza w wyczuwaniu duchów - teoretycznie umiałam to robić, jednak w praktyce mój szósty zmysł był cokolwiek przytępiony. Możliwie, że miało to związek z moim lękiem przed jego używaniem (poniekąd uzasadnionym, biorąc pod uwagę choćby tę sytuację, w której znalazłam się w końcu z jego powodu). Nie potrzebowałam go jednak teraz by z pewną dozą stanowczości stwierdzić, że upiornej obecności wadery tu akurat nie ma.
Moje podejrzenia potwierdziły się jedynie gdy dotarłam do głębokozielonej części ścieżki i nie zauważyłam ani śladu czarnej mazi. Bez dalszych zakłóceń dotarłam na polanę, która, po odarciu z niepokojącej, ciepło-zgniłej aury roztaczanej przez zjawę w wilgotnym powietrzu, wydawała się dziwnie banalna. Jednak gdy zbliżyłam się do jaskini, do moich uszu dotarły miękkie, stłumione odgłosy chrapania. Dziwne. Dźwięki wydawały się przyziemne i nieodpowiednie w nawiedzony miejscu. Czyżby mieszkało tu coś żywego?
Wsunęłam głowę do jaskini, co, rzecz jasna, było błędem.
Z przerażającym rykiem z ciemności wypadł wściekły niedźwiedź. Wyglądał na rozsierdzonego moją ingerencją w jego drzemkę, bo gdy jego wzrok skupił się na mnie, wydał z siebie kolejny rozdzierający ryk, po czym ruszył w moją stronę.
Rzuciłam się do ucieczki, szukając najszybszego sposobu aby umknąć z polanki. Gdy moim oczom ukazała się wąska ścieżynka prowadząca w las, nie zwróciłam nawet uwagi na to, że nie była to ta, którą poprzednio tu trafiłam. Zauważyłam to dopiero, gdy bestii widocznie znudził się pościg za mną, a ja mogłam wreszcie dokładniej przyjrzeć się mojemu otoczeniu - tylko po to, aby stwierdzić, że nie rozpoznaję tego, co widzę.
Nie chcąc od razu wracać po własnych śladach ruszyłam dalej wzdłuż ścieżki. Rozumowałam, że na jej końcu coś się przecież musiało znajdować, a jeśli zacznę mieć wrażenie, że zabłąkałam się zbyt daleko, powrót nie powinien być trudny.
Dróżka zaprowadziła mnie wreszcie na brzeg strumienia. Wąska wstążka wody chlupotała żywo, oblewając od dołu wysoki stos kamieni wzniesiony na jego brzegu.
Przyjrzałam się dokładniej tej tajemniczej konstrukcji. Był ewidentnie usypany łapami świadomego stworzenia. Czas odcisnął na nim swoje piętno - kamienie pokryte były mchem a w przestrzenie między nimi wciskały się winorośle i trawa. Ciekawsze był jednak resztki duchowej energii wciąż unoszące się w powietrzu. Nie miałam wątpliwości - to musiał być kurhan.
Mimo, że w tej części lasu słońce spokojnie przeświecało przez liście, kąpiąc zieloność w złotym blasku, zrobiło mi się jakoś nieswojo. Wszelkie myśli o tym, że powinnam nieco odczekać, uleciały z mojej głowy tak, jak cała para uleciała wreszcie do nieba. Nerwowa energia buzowała pod moją skórą. Nie chciałam spędzić tu ani sekundy dłużej. Wróciłam ścieżką na polanę, przemknęłam cichutko po jej obrzeżach i skierowałam się w kierunku watahy, myśląc o tym, czego się dowiedziałam.
***
Myślenie o tym, czego się dowiedziałam, przyniosło więcej pytań niż odpowiedzi.
Po tak spektakularnym fiasku pierwszego dochodzenia nie miałam odwagi wrócić na polane po raz kolejny, co pozostawiło mnie z jedną informacją - że w lesie znajduje się kurhan pod którym prawdopodobnie pochowana jest ta wadera, której ducha widziałam - oraz płynącym z tego wnioskiem, że jej gniew nie jest związany ze zbezczeszczeniem jej ciała. Nie muszę chyba dodawać, że powodowało to jedynie dodatkowe problemy. Dlaczego to nie mogło być tak proste, jak odnalezienie jej szczątków i pochowanie ich?
Co gorsza, nie miałam pojęcia, co robić dalej.
Na moje szczęście los się uśmiechnął i postanowił nie mnożyć komplikacji, gdyż odpowiedzi na pytanie "co dalej?" dostarczył sam, pewnego pięknego wieczora, trzy dni po wypowiedzianej przez zjawę groźbie, gdy wybrałam się pod Leśne Wrota.
Odkąd odwiedziliśmy to miejsce w iluzji Tytanów, chciałam wreszcie obejrzeć dokładnie jego prawdziwy odpowiednik. Już wtedy zrobiło na mnie wrażenie. Jasna cegła odbijała się na tle ciemnego lasy, łagodne łuki pięły się ku niebu. Wpatrywałam się z cienie zbierające się w szczelinach i pod kamieniami, myśląc o historiach, jakie mogły żyć w tych murach - tych, które się tu rozegrały i tych, którymi może je wypełnić nasza wyobraźnia.
Siedziałam na moście, w spokoju kontemplując krajobraz. Zachodzące słońce oblewało całość miękkim, czerwonym blaskiem który w innych okolicznościach uznałabym za piękny, lecz tego dnia skojarzył mi się z krwią.
Powiedziałabym, że moje makabryczne skojarzenia oczywiście musiały sprowadzić na mnie nieszczęście, ale w ostateczności to, co stało się wtedy, miały stac się kluczem do rozwiązania trapiącej mnie zagadki.
Bowiem gdy odwróciłam głowę, moim oczom ukazała się widmowa wadera, leniwie kreśląca łapą jakieś wzory na murze. Czarny śluz wydobywał się z poduszek jej łap (a może jej poduszki topiły się, jak liście na drzewach przy jej leżu?), znacząc powierzchnię jasnych kamieni.
Gdy mnie dostrzegła, wstała i skierowała się w moją stronę, przeciągając się jak zadowolony kot.
- Aż tak było ci do mnie spieszno? - spytała ze słyszalną satysfakcją - Mój drogi, obiecałam ci tydzień, nie wypada tak przybywać bez zapowiedzi!
Gdy mówiła, zbliżała się do mnie coraz bardziej, tak, że gdy kończyła, byłyśmy już niemal nos w nos. Jej oddech pachniał słodko w nieprzyjemny, zepsuty sposób, jak rozkładające się owoce.
- Ale widząc twoją niecierpliwość postanowiłam zrobić ci przyjemność i pojawić się trochę wcześniej.
Powinnam była się bać, ale na te słowa zagotował się we mnie gniew? Zrobiła mi przyjemność? Jak śmiałą w ten sposób sobie ze mnie drwić!
Więc tak, zrobiłam to, zaatakowałam ducha. Bez komentarzy proszę.
Atak mój nie był zbyt imponujący - w istocie nie udało mi się jej nawet dosięgnąć, odskoczyła bowiem nadspodziewanie lekko, jak na kogoś, kto dotąd wszystko czynił z płynną, powolna, duchową gracją. Jedynym, co osiągnęłam, było zerwanie jej maski.
Przez chwilę obie zamarłyśmy - ona z zaskoczenia, że udało mi się ją dosięgnąć, ja - pod wpływem tego, co zobaczyłam.
Pod maską krył się potworny, zdeformowany pysk. Wyglądał, jakby ktoś albo coś pazurami wyrwało z niego ogromne połacie tkanki i strzaskało kości. Oczy praktycznie nie istniały. Przez dziury w dziąsłach prześwitywały zęby. Spod pękniętej czaszki wystawał kawałek przeżartego przez robaki mózgu.
Ta chwila wzajemnego oszołomienia trwała może kilka sekund, choć przysięgam, wydawało mi się wtedy, że mijają wieki, podczas, gdy każdy detal tego monstrualnego pyska odciskał się w mojej pamięci. Wreszcie wilczyca, podobnie jak przy naszym pierwszym spotkaniu, odwróciła się i umknęła w kierunku lasu. Jakoś nie miałam w sobie siły aby ją gonić.
Rzuciłam okiem na to, co wymalowała na ścianie. "Sinag", głosił czarny napis. Ciekawe. Słyszałam to słowo już kiedyś, używane jako imię. Nie mówiło mi jednak wiele ponadto i byłam głównie zniesmaczona, że zjawa zwandalizowała to spokojne sanktuarium z marmuru. Czy mamy w watasze jakiegoś wilka wody? Przyda mi się pomoc w zmywaniu tego paskudnego piętna.
Następnie długo wpatrywałam się w czarne, żukowate oczy maski. Jeśli ta wilczyca nie miała własnego wzroku - czy to była jedyna para oczu, jaką posiadała? Jedyne okna do jej duszy? Obróciłam maskę, tym razem przyglądając się jej wewnętrznej stronie. Z tej perspektywy dało się dostrzec, że to, co zasłaniało oczodoły było w istocie półprzezroczyste.
Z (być może nieco lekkomyślną, przyznaję) ciekawością przyłożyłam maskę bliżej do pyska, chcąc ujrzeć, jak będzie wyglądać świat widziany przez te czarne soczewki.
Nie byłam gotowa na to, co zobaczę...
***
Gdzie on jest?
Czułam, jak moje kończyny rozsadza niecierpliwa energia. Kiedy on się wreszcie pojawi?!
W głębi jaskini szczenię zakwiliło niespokojnie. Biedne maleństwo! Podeszłam do niego i delikatnie trąciłam je nosem, równocześnie nasuwając na jego małe ciałko kołderkę. Nie mogłam na razie
położyć się obok niego i go ogrzać, Sinag może pojawić się w każdej chwili!
Sinag! Uśmiechnęłam się na wspomnienie pyska basiora. Nie mogłam doczekać się aż wreszcie się tu pojawi i wspólnie wybierzemy imię dla naszego dziecka! Żałowałam jedynie, że jeszcze nie będzie mógł odejść ze mną, ale przecież obiecał, ze prędzej czy później to zrobi! Obiecał, że już zawsze będziemy razem...
Gdzież on się podziewa?
Szelest! Krzaki szeleszczą!
Wystrzeliłam z jaskini i skierowałam się w stronę źródła dźwięku. Coś poruszało się w roślinności - w wieczornym świetle trudno było dokładnie zobaczyć co, ale to musiał być on!
- Sinag!
Szelest zamarł, po czym nagle to, co ukrywało się w zaroślach zaczęło się zbliżać. Było ogromne, ciemne, górowało nade mną. Cofnęłam się lekko i położyłam uszy po sobie, czując nieprzyjemny skręt w żołądku. To nie wyglądało jak...
- ...Sinag?
Wielka masa ciała i futra spadła na mnie, gruchocząc wszystkie kości. Ogromne pazury wpiły się w moje ciało, rozszarpując delikatne tkanki na strzępy. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, póki jeszcze mogłam widzieć, była rozwarta niedźwiedzia paszcza pełna kłów. Nie byłam w stanie zrobić nic, nie byłam pewna, czy w ogólnie byłam jeszcze żywa, gdy bestia porzuciła moje zmaltretowane ciało i skierowała swoje ciężkie kroki w kierunku...
W kierunku jaskini.
Gdzie kwiliło nasze szczenię.
Błagam, nie, tylko nie to...
Wysoki pisk.
Nie...
Błagam, niech on się pojawi, niech ratuje nasze szczenię, obiecał przecież...
Miażdżenie kości.
Ostatnią rzeczą, którą byłam w stanie pomyśleć zanim mój umysł ogarnęła ciemność było "okłamał mnie".
Okłamał mnie.
***
Sarni tłuszcz zachlupotał w kamiennej misie gdy wrzuciłam doń kawałek siarki, krzywiąc się nieco od jej zapachu. Po namyśle dorzuciłam odrobinę magnezu który znalazłam, wraz z siarką, w Kryształowych Grotach. Przydatne miejsce. Znalazło się nawet kilka kamieni które mogły służyć jako barwniki.
Po spotkaniu z wilczycą przy Leśnych Wrotach doszłam do wniosku, że następnym krokiem powinno być skontaktowanie się z wilkiem z jej wspomnień. To, że sam był już duchem było w gruncie rzeczy strzałem w ciemność, ale takie tragedie przeważnie bywały stare. Imię to niewiele, ale jeśli on rzeczywiście nie żyje, to oraz wspomnienia wilczycy powinny wystarczyć.
Dawno już nie próbowałam przeprowadzić rytuału i szczerze mówiąc, nie ekscytowała mnie szczególnie ta perspektywa. W gruncie rzeczy, odrobinę mnie niepokoiła. Nie, to nie to. Nie oszukujmy się - bałam się to zrobić. Ostatni raz... wszyscy wiemy, jak zakończył się ostatni raz.
Z drugiej strony, byłam już tak daleko od moich poprzednich terenów, że ich duchy nie powinny mnie dosięgnąć. To miejsce miało zupełnie inny panteon. Poza tym byłam dorosłą, doświadczoną waderą, nie nieopierzoną młódką. Przeżyłam próby Labiryntu Tytanów. Uda mi się. Poza tym przy pierwszym sygnale, że coś jest nie w porządku, przerywam wszystko. Wdech. Wydech. Będzie dobrze.
Ogień wystrzelił w misie kolorowymi iskrami, wspaniały i wysoki. Jęzory barwnych płomieni lizały strop jaskini, a ja poczułam, patrząc na nie z dołu, malutka i niepewna, jak niepokój, który udało mi się zwinąć w małą kulkę na dnie żołądka, znów zaczyna się rozkręcać, przeciągać, rozpychać. Powinnam się teraz zrelaksować, wpatrzyć w grę barw w ogniu i zagubić moją jaźń, by dotrzeć na drugą stronę, zamiast tego jednak śledziłam jego ruchy spięta i podejrzliwa. Gdy iskry strzeliły z trzaskiem, oma nie krzyknęłam.
W tym momencie, ku mojemu zaskoczeniu, ogień zaczął przygasać. Malejący płomyczek strzelił jeszcze kilka razy żałośnie snopem iskier aż wreszcie pozostawił do sobie osmaloną misę z dymiącymi, zwęglonymi resztkami.
***
- Nie wiem, czego się spodziewałaś - stwierdził Arelion marszcząc brwi, choć w jego głosie nie było wymówki.
Gdy rytuał nie udał się kolejny i kolejny raz, pomimo moich przez zaciśnięte zęby czynionych wysiłków, wybrałam się do Areliona po radę, jako do naszego watahowego cudotwórcy i autorytetu w sprawie magicznych rytuałów
- Magia - kontynuował rzeczowo - to jest, rytualna magia, w odróżnieniu od wrodzonych mocy magicznych czy rzucania zapisanego zaklęcia, działa najlepiej, jeśli czujesz się bezpiecznie i spokojnie podczas wykonywania rytuału. Iskry, zapachy, mgły i lustra, nic z tego nie jest tak naprawdę konieczne, ale pomaga stworzyć atmosferę, w której łatwiej uwolnić moc. Jeśli rytuał, który wybrałaś, wiąże się z traumatycznymi wspomnieniami, nie dziwota, że twoje moce zostały zblokowane.
Pokiwałam głową. Wydawało mi się to logiczne i zgadzało się z moją, nieco już zapomnianą, wiedzą na temat szamaństwa.
- Co więc powinnam zrobić? - spytałam.
- Najlepszym rozwiązaniem w twoim przypadku będzie znalezienie nowej ceremonii, takiej, która pomoże ci odpowiednio wczuć się w rytuał, który chcesz przeprowadzić.
Zanim wypowiedział kolejne zdanie, namyślał się przez chwilkę. Jego pysk przybrał wyraz... zmartwienia?
- Jeśli chcesz, Niyebe, mogę ci pomóc. Nie jestem pewien, co dokładnie planujesz, ale wiem, że masz trudną historię z magią. Nie powinnaś musieć zmagać się z tym sama.
Ach, a więc o to chodziło. Uśmiechnęłam się lekko.
- Doceniam propozycję, ale wydaje mi się, że to problem, który muszę jednak rozwiązać samodzielnie.
Arelion skinął łbem, choć nadal nie wyglądał na przekonanego.
- Cóż, jesteś dorosła. Pamiętaj tylko, aby być ostrożną - no i jeśli coś pójdzie nie tak, jestem do dyspozycji.
- Zapamiętam. Dziękuję.
***
Nowa ceremonia, nowa ceremonia...
Siedziałam w mojej jaskini, wodząc bezmyślnie piórem po pergaminie i od czasu do czasu zapisując jakieś losowe skojarzenie, mimo irytującej świadomości, że marnuję cenny materiał na bazgroły. Pomagało mi to myśleć.
Jeśli stare dobre kolorowe ognisko nie zadziałało, do czego mogę się zwrócić? Skoro ogień się nie nadaje, może spróbować wody? Trudno mi było nawet powiedzieć, skąd to szczególne skojarzenie - być może po prostu zwróciłam się do przeciwieństwa.
Więc woda, tak? Uśmiechnęłam się, a moja wyobraźnia wypełniła się przyjemnymi wizjami wonnego olejku, płatków kwiatów na powierzchni małego zbiorniczka, może jakieś światła...
Pióro znów zaczęło się poruszać po papierze w leniwych, zrelaksowanych esach-floresach. Światła na wodzie, światła, świecąca woda...
Tak! To jest to! Z uśmiechem zwinęłam pergamin i skierowałam się ku wyjściu z jaskini. Wiedziałam już, co chcę zrobić.
***
Jezioro Dusz było, jak zwykle, niebiańsko spokojne. Na moje szczęście, nikt nie kręcił się w pobliżu. Gdybym mogła, poprosiłabym wszystkich otwarcie o chwilę ciszy, ale wtedy musiałabym wyjaśnić im całą tę historię, w którą się zaplątałam. Długie, problematyczne i prawdopodobnie spowodowałoby opóźnienie, gdyby każdy zabrał się za obmyślanie rozwiązania. Ogólnie rzecz biorąc, lepiej tego uniknąć, wiem przecież, co robię.
Cóż, przynajmniej taką mam nadzieję...
Usiadłam na brzegu i przypatrzyłam się z uwagą mojemu odbiciu w wodzie, wodząc oczami po kosmykach włosów, liniach pyska i wpatrując się w wąskie, nawet w momencie rozszerzenia stresem oczy z uniesionymi w niepokoju brwiami. Mój obraz na powierzchni kołysał się leniwie, zniekształcany przez drobne zmarszczki fal i naturalne, perłowe światło jeziora, które zdawało się przeświecać mnie na wylot.
Nie wiem, ile czasu spędziłam nad jego brzegiem - godziny same zdawały się przeobrażać w ciecz, przelewając się gładko i powoli. Im dłużej wpatrywałam się w powierzchnię wody, tym bardziej oderwana czułam się od obrazu, który na nim widziałam. Powietrze było przyjemnie chłodne, trawa miękka i aksamitna a puls magicznego światła wprawiał dusze w ożywcze drganie. Zdawało mi się, że cała moja jaźń stopniowo rozpuszcza się, spływając do jeziora i rozpływając się w jego krystalicznej toni. Przez chwilkę miałam wrażenie, że patrzę spod powierzchni wody na srebrzystą wilczycę pochylającą się nad taflą, ale nie miałam czasu, by myśleć o niej zbyt długo, ponieważ mój płynny umysł wreszcie prześlizgnął się przez szczeliny śmiertelnego świata.
Znalazłam się na rozbujanym oceanie duchowej energii. Czułam, że otaczają mnie spokojne, zadowolone dusze. Dlaczego tutaj byłam? Skupiłam całą moją uwagę na przypomnieniu sobie. Nie mogłam pozwolić, by kojący nurt wiekuistego spokoju mnie ukołysał, albo nigdy się stąd nie wydostanę. Muszę znaleźć tego, którego widziałam w wizji.
Miałam imię. To już było coś. Ale imię to za mało, mogło być wiele wilków noszących dane imię. Potrzebowałam czegoś dodatkowego, jakiejś przynęty do zarzucenia, aby wywołać z właściwego wilka z lasu - czy też, w tym przypadku, z morza.
Skupiłam się na wszystkim, co wiedziałam na temat tej historii - tym, co sama odkryłam i tym, co widziałam we wspomnieniach zjawy. Gdy miałam już jasny obraz tego, kogo szukam - jakiego wilka, powiązanego z kim i w jaki sposób, zaplątanego w jaką sytuację. - postarałam się wyrzucić z siebie te myśli, wysłać je w prąd dusz. Czułam niespokojne ruchy, gdy bolesne wspomnienia znalazły się pomiędzy ukontentowanymi duchami. Czekałam spokojnie, aż wreszcie z płynnej, pasywnej, stopionej fali energii wyłoniła się pojedyncza świadomość.
"Czego ode mnie chcesz?" usłyszałam, jak jego głos odbija się i wibruje wewnątrz mnie, odbierany bardziej dotykiem, niż słuchem.
"Masz niedokończone sprawy", posłałam ku niemu.
Poczułam, jak przepływa ku mnie jego frustracja.
"Nie wiem, o czym mówisz."
"Ta wilczyca z którą miałeś szczenię zapewne się z tobą nie zgodzi."
Przez chwilę na łączu panowała cisza, aż wreszcie poczułam, jak z jego duszy wyrywa się fala energii - gdy mnie opłynęła, miałam wrażenie, że usłyszałam zmęczone westchnienie.
"Dlaczego mi o tym przypominasz? Chcę tylko mieć już spokój. Miałem spokój."
Poczułam jak wzbiera we mnie gniew.
"Ty chciałeś mieć spokój? Co z nią? Co z waszym szczenięciem?"
"Co z naszym szczenięciem?!"
Gdy to powiedział, poczułam, jak z morza jaźni wyłania się jeszcze jedna dusza. W porównaniu ze swoim ojcem była niczym iskierka porównana z płomieniem, drobna, ruchliwa i żywa. Gdybym miała moje fizyczne ciało, zmarszczyłabym brwi. Jeśli duch szczenięcia jest tutaj, to... co chciała pokazać mi Mayumi?
"Nasze szczenię jest tu ze mną, już od dawna. To wina Mayumi, że nie była w stanie pójść w jego ślady!"
Gdy to powiedział, poczułam, jak do mojej świadomości wkrada się wizja. Na początku nie byłam pewna, co widzę - patrzyłam, jak zakrwawiony, zdeformowany pysk znika pod szarym kamieniem. Dopiero po chwili ten, przez którego oczy oglądałam tę scenę przeniósł wzrok na całość obrazu.
Więc ten kopiec w lesie...
"Sądziłaś, że mnie nie obchodziła? Że złamałem moją obietnicę?"
Przez chwilę czułam, jak przez fale energii przelewa się jego ból, czysty, rozdzierający, odstraszający wszystkie szczęśliwe dusze wokół nas, które pierzchały niczym rybki.
"Spóźniłem się. To wszystko."
Przez chwilę Sinag pozwolił, by to oświadczenie wisiało w powietrzu.
"Sądzisz, że nie cierpiałem, gdy znalazłem ich ciała? Że nie nosiłem żałoby? Oczywiście, że tak - ale... co więcej mogłem dla nich zrobić? Pochowałem ich, a potem, cóż, żyłem. Znalazłem inną partnerkę, umarłem otoczony bliskimi wilkami, a po śmierci odnalazłem spokój. Nie spodziewałem się, że nie spotkam tu Mayumi, ale teraz nie jestem w stanie już nic z tym zrobić. Ja jestem tu, a ona została na ziemi, pochłonięta przez swój gniew."
"A gdybym powiedziała ci, że jest sposób, aby to naprawić?"
Nie spodziewałam się ciszy, jednak mój rozmówca długo wahał się nad odpowiedzią.
"...czy to konieczne?"
Tym razem to z mojej strony czekała go cisza. Nie byłam nawet pewna, co mu odpowiedzieć. Czyżby nie chciał drugiej szansy?
"Odnalazłem już mój spokój. Nie chcę się znów angażować. Proszę, czy nie możesz nas zostawić? Jestem pewien, że jakoś dasz sobie radę."
"Mógłbyś wreszcie wypełnić tę obietnicę..." próbowałam go podkusić.
"Wypełniłem ją już!"
"Ale tym razem możesz sprawić, aby to coś znaczyło. Z tego co wiem, obiecywałeś...Mayumi, tak Obiecywałeś jej też, że pewnego dnia będziecie razem już na zawsze"
Tym razem cisza, która zapanowała na łączu była tak dojmująca, że byłam w stanie usłyszeć spokojne, proste myśli pozostałych dusz. Czyżbyśmy tracili połączenie? Czyżby Sinag postanowił, że nie warto ze mną dłużej rozmawiać?
Aż wreszcie...
"Powiedz mi, co powinienem zrobić."
***
Kłamałabym, gdybym powiedziała, że nie miałam wątpliwości do tego wszystkiego.
Plan był prosty - pozwoli, by Sinag rzeczywiście spotkał się z Mayumi, poprzez udzielenie mu mojego ciała jako naczynia w tym świecie. Może, jeśli faktycznie uda jej się ujrzeć tego, na której jej od początku zależało, całą tę klątwę uda się zdjąć.
Jednak plany sobie, praktyka sobie. Coś o tym wiedziałam.
Uczucie posiadania drugiej duszy z którą dzieliłam moje ciało było niewygodne, wstydliwe i upadlające. Czy moje ciało w ogóle było moje jeśli ktoś poruszał za mnie kończynami, patrzył moimi oczami, mówił moimi ustami?
Twoje ciało ma być synonimem ciebie. Ma być czymś, czego nikt nie może ci odebrać, przejąć dla siebie. W moim przypadku nawet ciało musiało, siłą rzeczy zostać oddalone ode mnie. Jedynym co, takie miałam wrażenie, jest naprawdę mną, jest dusza, która rozpychała się w nim obecnie wraz z duszą dawno martwego basiora.
Może faktycznie powinnam była coś komuś powiedzieć, zorganizowalibyśmy elegancki egzorcyzm i do całego tego upokarzającego cyrku by nie doszło.
"Myślisz, że to zadziała?" spytałam z głębin umysłu.
- Sama to zaproponowałaś - odparły mi moje usta.
Wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepszym pomysłem będzie nie czekanie na Mayumi na terenach watahy, ale raczej wyjście jej naprzeciw idąc ścieżką do jej kryjówki - tą samą, którą podążył Sinag tamtego pechowego dnia. Cały ten plan miał jakiś ironiczny, gorzki wydźwięk.
Gdy spomiędzy zieleni zaczęły prześwitywać białe plany, a ja poczułąm ściekającą po boku smolistą kroplę, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełniłam wielkiego błędu.
Gdy byliśmy już blisko końca ścieżki, gdy z daleka majaczyła już jaskinia...
Coś było za nami.
Odwróciliśmy się i naszym oczom ukazała się biała postać Mayumi. Na jej okaleczonym pysku dało się rozpoznać dalekie echa wyrazu satysfakcji. U jej boku truchtało...
Wystarczył jeden rzut oka by zorientować się, że w tym, co przyprowadziła na spotkanie Mayumi nie ma już życia. U jej boku truchtały słabo poskładane, szczenięce zwłoki, trzymane w jednym kawałku jedynie przez siłę jej woli - tego samego, co wprawiało je w ruch. Podczas, gdy dusza szczenięcia już dawno była w zaświatach, ciało pozostało tutaj jako makabryczna marionetka w łapach matki. Moim szóstym zmysłem czułam niemal, jak dusza Mayumi niespiesznie przelewa się w małe, zmasakrowane, rozkładające się ciałko.
Poczułam, jak żółć podchodzi mi do gardła. Gdybym była sobą, zapewne w tej chwili zaczęłabym czynić wysiłki aby zwymiotować. Naprawdę miałam nadzieję, że Sinag wie co robi.
Poczułam w sercu jakieś nerwowe drgnięcie, którego nie umiałam jednak połączyć z żadnymi moimi odczuciami. Domyślałam się, że to musiał być objaw uczuć Sinaga. Nie miałam wglądu do jego emocji, domyślałam się jednak, że to musiał być dla niego tragiczny widok.
Zgniłe wargi Mayumi - a przynajmniej ich resztki - drgnęły, jakby usiłowała unieść kąciki ust w szyderczym uśmiechu. Nie dało to takiego efektu, o jakim zapewne myślała, ponieważ z jej pyska wyrwane zostały kawałki mięsa i jej zęby i tak były cały czas odsłonięte, ale w samej próbie było coś makabrycznego.
- Przyszedłeś - stwierdziła przy akompaniamencie świstu powietrza przez dziurawe policzki. - Chciałeś go zobaczyć, prawda?
Wykonała łapą szeroki gest w kierunku szczeniaka.
- Naciesz oczy! To wszystko twoja wina! Nie doszłoby do tego gdybyś się pojawił!
Powoli zbliżyła się do nas. Zwłoki u jej boku truchtały niezgrabnie wraz z nią.
- Przyszedłeś wreszcie po mnie - stwierdziła głosem niemal czułym, gładząc łapą bok mojego pyska - Teraz JA przychodzę po ciebie!
Na moich oczach wilczyca zaczęła rozpuszczać się, spływać na ziemię w formie tej samej czarnej mazi, którą widziałam na drzewach w dniu, w którym cała ta przygoda się rozpoczęła. Kałuża śmierdzącego, ciemnego śluzu przelała się po ziemi i zaczęła pełznąć w górę moich łap. Gdybym była w pełni sobą zapewne w tej chwili zaczęłabym się opierać, ale ponieważ kontrolę nad moim ciałem przejął Sinag, mogłam jedynie przyglądać się z obrzydzeniem jak substancja zbliża się do pyska, by wreszcie wedrzeć się w pysk i nos. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułam, jak czarna, mazista dusza Mayumi wdziera się we mnie, jak wypełnia wszelkie wolne przestrzenie i zatoki mojego ciała, rozpycha się w moich tętnicach, zatyka drogi oddechowe. Z trzema duszami wewnątrz jednego, delikatnego ciała, zastanawiałam się, czy rzeczywiście uda mi się z tego wyjść, czy kiedykolwiek uda mi się ponownie przepchnąć do sterów. Pozostało mi jedynie modlić się do Wenus, choć sama nie wiedziałam, ile moja patronka może tutaj zdziałać, aby konfrontacja Mayumi i Sinaga zakończyła się pomyślnie.
A konfrontacja ta, mimo,że odbywała się we wnętrzu jednego ciała, była zdecydowanie zażarta. Nie byłam częścią tej rozmowy - naturalnie, dziś mogę sobie z perspektywy czasu sarknąć, przecież nikt nie pomyśli o tym, by uwzględnić medium w rozmowie! - ale wyczuwałam jej strzępki, gniew i napięcie, wyrażone częściowo za pomocą słów a częściowo za pomocą czystej energii. Nie pozostało to bez wpływu na moje - nasze - ciało. Czułam, jak serce tętni szaleńczo, jak mięśnie kurczą się i rozkurczają w rozpaczliwych spazmach, jak trzepoczą mi powieki... Nie ma mowy, myślałam, trzy dusze, jedna zrozpaczona, jedna wściekła i jedna pozbawiona kontroli to stanowczo zbyt wiele dla jednego ciała, oni mnie rozedrą na kawałki...
Stopniowo jednak zaczęło dziać się coś, czego, jak sobie w tamtej chwili uświadomiłam, nawet się nie spodziewałam - napięcie między tamtą dwójką zaczęło powoli się rozluźniać, przepływ informacji zwolnił, echa ich psychicznych krzyków przycichły. Aż wreszcie usłyszałam pierwsze w pełni ukształtowane zdanie, wypowiedziane melodyjnym, waderzym głosem:
"Chyba powinniśmy jej podziękować, kochany"
Zawtórował jej znany mi już głos basiora.
"Masz rację najdroższa. Masz nasze najszczersze podziękowania... um..."
Poczułam, jak wewnątrz mnie zbiera się zjadliwy śmiech. Ta dwójka wykorzystała moje ciało jako arenę swojego spirytualnego pojedynku a nawet nie wiedzieli dotąd, jak mam na imię.
"Niyebe" przytaknął prędko Sinag "Nazwiemy po tobie naszego syna"
"Jestem... prawie pewna, że to damskie imię" odparłam niechętnie. Ostatnie, czego potrzebowałam, to jakiś szczeniak w zaświatach noszący pośmiertnie moje imię. Nie byłam nawet pewna, czy nie ściągnę przez to na siebie jakiejś klątwy.
"Tak czy inaczej" wtrąciłą Mayumi, której Sinag chyba nie powiadomił o tej decyzji "Dziękujemy za twoją pomoc. Dzięki tobie wreszcie możemy być razem - na zawsze, tak jak w obietnicy."
Poczułam, jak Sinag i Mayumi opuszczają moje ciało i było to jak wzięcie długiego, ożywczego oddechu po zanurkowaniu. Byłam sama.
Ekstaza nie potrwała długo, gdy poczułam ,że czarna maź nadal zatyka moje płuca. Pochyliłam łeb i zaczęłam kaszleć, wypluwając z siebie obrzydliwe, ciągnące się wstęgi czarnej mazi. Moje płuca bolały, gardło piekło, a ja zanosiłam się kaszlem, usiłując oczyścić ciało z resztek paskudztwa.
Kaszlałam póki nie zdarłam gardła, póki jedynym, co wydostawało się z mojego pyska nie były ślina i krew, bez śladu czerni. Gdy skończyłam, wciąż miałam na języku smak pleśni. Czułam się obrzydliwa i brudna. Z tą myślą powlokłam się w kierunku najbliższego zbiornika wodnego, chcąc zmyć z siebie ciężar tego dnia.
Czy na ty właśnie miałaby polegać moja praca gdybym nie pogrzebała poprzedniego życia? Na oddawaniu siebie innym by pomóc im rozwiązać ich problemy?
Im bardziej myślałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że jeśli cokolwiek dobrego przyszło z tego wszystkiego, to jest to porzucenie tej przeklętej ścieżki.
KOMENTARZE ORAZ PUNKTACJA:
- Ilość słów: 5592 (6 punktów)
- Fabuła: Oryginalna, dobrze rozwinięta i poprowadzona, wszystkie wątki zostały wyjaśnione i doprowadzone do końca. (10 punktów)
- Ortografia: 1 błąd (4 punkty)
- - „Kilka minut głębiej w tym kierunku i zaczęłam mieć wrażenie, że przypadkiem obrałam drogę prosto wgłąb rozwartej paszczy piekła.” – Prawidłowa forma: „w głąb lasu”.
- Interpunkcja: 8+ błędów. (0 punktów)
- „Moje podejrzenia potwierdziły się jedynie, gdy dotarłam do głębokozielonej części ścieżki i nie zauważyłam ani śladu czarnej mazi.” – Przed: „gdy”, powinien być przecinek.
- „Czas odcisnął na nim swoje piętno - kamienie pokryte były mchem, a w przestrzenie między nimi wciskały się winorośle i trawa.” – Przed: „a”, powinien być przecinek.
- „Nie chcąc od razu wracać po własnych śladach, ruszyłam dalej wzdłuż ścieżki.” – brak przecinka pomiędzy dwoma czasownikami: „chcąc”, a „ruszyłam”.
- „Po tak spektakularnym fiasku pierwszego dochodzenia nie miałam odwagi wrócić na polane po raz kolejny, co pozostawiło mnie z jedną informacją - że w lesie znajduje się kurhan, pod którym prawdopodobnie pochowana jest ta wadera” – Brak przecinka, przed: „pod którym”.
- „Szelest zamarł, po czym nagle to, co ukrywało się w zaroślach, zaczęło się zbliżać.” – Brak przecinka pomiędzy dwoma czasownikami: „ukrywało się” i „zaczęło się”.
- „Sarni tłuszcz zachlupotał w kamiennej misie, gdy wrzuciłam doń kawałek siarki, krzywiąc się nieco od jej zapachu. Po namyśle dorzuciłam odrobinę magnezu, który znalazłam, wraz z siarką, w Kryształowych Grotach. Przydatne miejsce. Znalazło się nawet kilka kamieni, które mogły służyć jako barwniki.” – Brak przecinków, przed: „gdy” oraz „które”.
- „Uczucie posiadania drugiej duszy, z którą dzieliłam moje ciało było niewygodne, wstydliwe i upadlające.” – Przed: „z którą”, powinien być przecinek.
- Gramatyka/błędy językowe: 2 błędy. (4 punkty)
- „Wiedziałam, że stanie się to niewątpliwie przyczyną jakich jakiś większych, zakrojonych na szeroką skalę działań” – Nieprawidłowa odmiana, poprawna forma: „jakiś”
- „Ale imię to za mało, mogło być wiele wilków noszących dane imię.” – Zdania nie powinno się zaczynać od „Ale”.
- Budowa: Brak uwag, dobrze napisane dialogi, wyraźne akapity, zdania dobrze złożone. (5 punktów)
Łączna ilość punktów: 29/33