· 

HELL [Obietnica]

Słyszalny szelest trawy uprzedzał kroki wilka. Ciche łupnięcia zwiastowały nadejście dużego, majestatycznego basiora, który swoją postawą mógł przyćmić nie jedną wilczą duszę. Niczego niespodziewający się wilczur został nagle przewrócony przez czarnofutrą waderę, która wleciała w niego z całym impetem.

 

Obydwie postacie zatrzymały się uderzając o pień czarnego rozłożystego dębu.

 

- Rimmon! Tak dawno Cię nie widziałam! - wykrzyczała Atseli - Ozyrysie przenajświętszy, czyś Ty oszalała?! Co Ty masz w tym swoim durnym łebku ciuciurućmo! Odpowiedział mu głośny śmiech

- No juuuż juuuż, nie gniewaj się, znasz mnie i wiesz, że lubię Ci tak robić Rimmusiu. - Rimmusiu?! - sceptycznie uniesiona brew czarno-brązowej kuli rozwichrzonego futra powędrowała do góry

- A tak, Rimmusiu, tak jak uwielbiasz – bezczelny uśmieszek rozjaśnił pysk Atseli. Sarkazm – jej nieodłączna część osobowości - spowodował przewrócenie oczami i skrzywienie się basiora.

 

No cóż, taka była, on to akceptował i jakimś sposobem ta dwójka z niewiadomych im do końca przyczyn zaczęła się przyjaźnić. Pomyśleć, że to wszystko zaczęło się od jednej niewinnej obietnicy...

 

 

**~ 2 lata wcześniej ~**

 

Święcące nienaturalnie niebieską, wręcz turkusową barwą oczy zwiastowały nadejście mocy, która wkrótce wydobyła się z przeciętnych rozmiarów wadery. Wiatr ściął parę głów. Niespodziewanie ktoś próbował wbić Atseli sztylet od tyłu, co prawie mu się udało - gdyby nie to, że odskoczyła w ostatniej chwili, już mogło by jej nie być. Zrugała się za to w myślach, musi być bardziej ostrożna walcząc na tylu wrogów. Szanse przeżycia były niewielkie – chora rzeź obejmowała 500 wilków.

 

Wszyscy jako nadmiar zostali wrzuceni do ciasnego pomieszczenia, gdzie mieli wzajemnie się wybić. Ostatni, który zostanie wygra i powraca do celi. Ktoś się zapyta - dlaczego? Odpowiedź jest prosta - przyczyniła się do tego patowa sytuacja polityczna Veinoru. Z racji, że wadera była bliska Alfie tego terenu, uczestniczyła też w różnych obradach i spotkaniach jako jej doradca. Nikt nie mógł się spodziewać, że Veinor zostanie zdradzony, przez co będzie musiała oddać się w niewolę. Jako jedna z nielicznych po uratowaniu Królowej Ingrid została siłą zgarnięta przez żołnierzy Herrestii. Z powodu wyczerpania nie potrafiła postawić odpowiedniego oporu, co przypłaciła swoją wolnością. Gwałtownie zanurkowała pod cielskiem większego od niej przeciwnika, rozdzierając mu od dołu brzuch.

 

Niestety nie zdążyła się uchylić przed wypływającymi wnętrznościami, przez co wypadające jelita musnęły jej futro, barwiąc na czerwono. Szybki uskok uratował ją od latającej kuli ognia. Strzegła swój umysł mrokiem, a i tak chwilę później poczuła silny napór czyjejś obcej mocy. Nie dobrze, sekunda rozproszenia i nieuwagi może kosztować ją życie. Z rozpędu wskoczyła na plecy jakiejś mało wyrośniętej wadery, chwytając ją za kark i przewalając w tył, w celu rozdarcia jej tętnicy wiatrem. Żywioły szalały, każdy z wilków miał jakieś umiejętności, niektóre rzadkie, inne się powtarzały powodując jeszcze większe zamieszanie niż przy zwyczajnej walce na pazury. Z drugiej strony było to dla Atseli nieco bezpieczniejsze – wiedziała czego i jak używać, bardzo dobrze znała swoje ograniczenia. Niespodziewanie wleciało na nią ciężkie cielsko, rozpędem rzucając nią o ścianę. Głucho pacnęła tracąc dech. Nie mogła się jednak poddać, nie teraz... obiecała Ingrid, że się jeszcze zobaczą i miała zamiar spełnić tę obietnicę. Jej silna wola była tu niezawodna, bo właśnie dzięki niej zaszła tak daleko. Szybko się wyprostowała uskakując i unikając następnego ciosu – a przynajmniej tak myślał. W rzeczywistości przeciwnik okazał się być iluzjonistą. Sekundę później poczuła obezwładniające uderzenie.

 

Nie nie nie nie nie, tak nie może być. Skupiła swoją moc tylko i wyłącznie na tym osobniku, co było poniekąd niebezpieczne, jednak gwarantowało jej pokonanie go – z tak krótkiej wymiany ciosów wyhaczyła, że basior tak naprawdę jest osiłkiem, który idzie przed siebie bez namysłu; to nie mogło się dla niego dobrze skończyć. Chwilę później niewidoczne ostrza pognały w jego stronę, trafiając w tętnicę za trzecim razem.

 

Do trzech razy sztuka, no nie? Sarkastycznie rozbrzmiało jej w głowie. Znów obrała sobie mniejsze cele – takie których może szybko i łatwo się pozbyć zmniejszając ilość walczących. Znów parę głów powędrowało w powietrze i... znów jakiś nieznajomy wilk – tym razem okazało się wadera - próbował dziabnąć ją od tyłu.

 

Szybkim ruchem pazurów pozbyła się wilczycy. Głośny harmider rozbrzmiewał po zabrudzonym ciałami, wnętrznościami krwią i masą innych wilczych elementów, z czasem ucichając. Wilków było coraz mniej. Oceniała że po godzinie zażartych walk została jeszcze około setka. Niektórzy nawet się nie bronili, pozwalając szybko zabrać się śmierci. No cóż, ich decyzja.

 

Atseli mimo wszystko postanowiła bronić się dalej - wyraźnie dużo słabsza niż od początku całej tej zabawy, robiła uniki i wymieniała uparcie ciosy. Wydawać by się mogło, że koniec miał nigdy nie nadejść. Niby straszny sen, koszmar rozmazany mgłą, a jednak prawdziwe wydarzenia.

 

Stos zakrwawionych trupów rósł, nie było miejsca, gdzie nie było by martwego ciała. Podłoga przestała istnieć, wszyscy poruszali się po zwłokach, futrach i wnętrznościach, brudząc się coraz bardziej, często potykając o czyjąś sztywną łapę, czy ogon.

 

W końcu - niby cała wieczność, a tak naprawdę około 1,5 godziny później - zostało 7 wilków. Ona, dwie szarofutre wadery, czarno-brązowy basior z blizną na oku, rudy wilk bliżej nieokreślonej płci, oraz dwa szczeniaki. Wszyscy stanęli w okręgu bacznie siebie obserwując. W końcu wystartowali – najpierw Ci najbardziej narwani, najmłodsi doskoczyli do siebie sięgając swoich gardeł. Następnie stojące obok siebie szarofutre wadery, do których dołączyło się rude ono. Pozostała tylko ta dwójka, która ostrożność przesunęła nad narwanie. Krążyli wokół siebie, próbując wytypować odpowiedni moment ataku jednocześnie pilnując pleców przed pozostałymi.

 

Basior niespodziewanie wybił się tylnymi łapami w jej stronę, na co Atseli odskoczyła. Widziała, że był wyraźnie silniejszy, jednak nie był też bezmyślnym osiłkiem, z jakim przedtem walczyła. Chwilę później znów spróbował dopaść ją susem; czarnofutra tym razem nie odskoczyła, a tylnymi łapami wybiła się nurkując pod basiorem z próbą przedziurawienia mu brzucha, co niestety jej nie wyszło. Kolorowy zdążył się wykręcić, jedynie go drasnęła. Reszta potoczyła się szybciej – on skręcił w prawo, ona zrobiła szybki wykręt w przeciwnym kierunku chwytając go pyskiem za kark. Uparty przeciwnik poparzył ją swoim żywiołem - widocznie władał ogniem. Nie poddając się z dobrą jak na ten stan szybkością ponowiła swój poprzedni ruch tym razem chwytając nieco niżej i mocniej. Zaczęła szarpać szczęką ignorując niemal piekące się żywcem podniebienie.

 

Wilczur widząc, że ogień nie zmusił jej do jego puszczenia, wyskoczył wysoko w powietrze, obracając się plecami ku ziemi – tak, chciał przygnieść waderę, a później wykończyć. Nie mogła na to pozwolić. Domyślając się, co ten planuje tuż przed twardym lądowaniem puściła go, próbując odskoczyć, co nie do końca jej wyszło. Zdołał przygnieść jej zad i tylne łapy. Niekontrolowany pisk bólu wydobył się z wadery. Był piekielnie ciężki, nic nie mogła na to zaradzić. Chyba zdołał nawet ją nieco połamać.

 

On sam też oberwał. Widział, że Atseli go puściła, jednak nie zdążył się obrócić nawet na swój bok, przez co walnął z impetem swoim kręgosłupem. Chwilowo go zamroczyło, było to widoczne po jego oczach. Mogła go wykończyć, jednak tego nie zrobiła. Nie zbyt miała jak... a po za tym... coś w jej głowie nie zbyt chciało to zrobić. Tak, pomimo tego że przedtem zabijała niemal bez opamiętania wszystko co się dało, coś jej mówiło że może nie warto go zabijać. Co oczywiście nie oznaczało, że tego nie zrobi. Owszem, zrobi to. Pomiędzy wyborem “albo on, albo ja” odpowiedź była niemal oczywista. Nagle i niespodziewanie, ku jej zaskoczeniu z podwieszanych głośników wydobył się głos. Niebyt przyjemny i lodowaty, mówiący że najchętniej wrzuciłby wszystkich do komory gazowej. - Nowy komunikat... powtarzam, nowy komunikat. Wasi opiekunowie zmienili zasady. Zwolniły się miejsca, zamiast jednego mogą zostać cztery wilki. Aktualnie jest was czwórka, skończcie tę zabawę bo za minutę przyjdą po was strażnicy. Koniec komunikatu... powtarzam, koniec komunikatu. Nastąpił niemiłosierny zgrzyt i pisk.

 

Zaskoczona Atseli i półprzytomny leżący na niej basior rzucili sobie szybkie zszokowane spojrzenia. Wilczur próbował się podnieść, co niezbyt mu wyszło. Jeszcze bardziej szokując zarówno czarnofutrą jak i samego siebie, odezwał się zachrypniętym i wyczerpanym głosem.

 

- Nie... nie mogę... się podnieść - mówił przez zaciśnięte zęby dysząc - coś... chr... chrupnęło... kręgosłup... nie da... dam rady. - Opowiedz mi o tym geniuszu. Przygniotłeś mi łapy, najprawdopodobniej jedna jest złamana, bo boli jak jasny kij – czysty sarkastyczny głos dotarł do uszu kolorowego.

- Nie chciałe... chciałem... musiałem... wiesz o tym... że tak... tak... było... albo Ty, albo... albo... ja... znasz... znasz to. Jakże porywającą konwersację przerwał zgrzyt otwieranych metalowych drzwi.

 

Skrzypnięcie rozległo się po pełnym trupów pomieszczeniu. Wmaszerowali – zamaskowani strażnicy Herrestii. Starając się jak najmniej ubrudzić, podeszli do wszystkich po kolei... a dokładniej tych, którzy byli jeszcze żywi. Tak jak mówili - cztery wilki. Rudofutre ono, jeden szczeniak, przygniatający ją basior i ona sama. Kolorowy został brutalnie zdarty z Atseli i rzucony obok niej. Początkowo nie mogła się podnieść, jednak po dłuższym włożonym w tę czynność wysiłku psychicznym, udało jej się zmusić swoje ciało do działania. Eskorta była gotowa. Na każde z nich przypadło 4 strażników. Wszystkie wilki oprócz basiora stały.

 

Cicha rozmowa strażników poniosła się po otoczeniu.

 

- Zabić go? Może nie przeżyć, wezwanie medyka może być nieopłacalne - szeptali

- Może się przydać do eksperymentów, nie wiem.

- Pozbądźmy się go, jest tu tyle martwych że możemy powiedzieć, że padł po drodze.

- Nieeeee, oni się dowiedzą. Znasz ich.

- Racja racja, ale przeniesienie też będzie kłopotliwe. Nawet nie jesteśmy pewni, czy wytrzyma do rana... - dało się słyszeć wahanie w szepcie - weźmy go na wszelki wypadek.

 

Eskorta podniosła pod łapy nieznajomego i pomogła mu się podnieść, co uczynił z jękiem. Zaprowadzili nas korytarzem, tym razem innym niż tu trafiliśmy. Ah te środki bezpieczeństwa. Były tylko trzy stałe drogi – do jadalni, pod prysznice i do gabinetu doktora. Przy czym z tego ostatniego raczej nie wracałeś. Wszystko pozostałe gdzie by Cię zabierali... zawsze, ale to zawsze wracało się i szło inną drogą. Tak, że nie można było się połapać. Jednak... dla chcącego nic trudnego, prawda? Jeśli miałeś bystry wzrok, dobrą pamięć i niezwykły zmysł eksploracji, istniała szansa, że z czasem powoli opracujesz schemat poruszania się. To też od dobrych paru miesięcy czyniła Atseli – na płytce z jej celi rysowała zapamiętane przez nią tunele. Powoli pojawiała się jej całkiem niezła mapka, której nauczyła się na pamięć. Tak na wszelki wypadek. Widziała, że już się zbliżają do jej więzienia; chciała odruchowo skręcić, jednak ku jej zaskoczeniu została zablokowana przez strażnika. - Nie tu, zmiana waszych sypialni.

 

Dostaliśmy jasne wytyczne, Ci którzy zostali, mają trafić do jednej celi. Później ktoś do was przyjdzie wyjaśnić więcej. - rozległ się o dziwo łagodny i spokojny głos - Jak to? - wyrzuciła z siebie, zanim się powstrzymała - A co z naszymi rzeczami? - Zostaną przeniesione. Kiedy tam dotrzemy, już będą. Przez chwilę myślała, że jego koleżka obok ją uderzy, na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Zamiast ciosu natomiast usłyszała ciche szpetne przekleństwa swoich towarzyszy niedoli. No cóż. Poszli tam, gdzie zupełnie nie kojarzyła żadnego z minionych miejsc. Wyprowadzili ich tam, gdzie jeszcze nigdy nie była i nie miała okazji tego odkryć, tylko po to, aby po chwili wrzucić ich do dużo większej celi, niż były one zwykle, a następnie pozostawić wszystkich samym sobie. Niespodziewanie znowu przemówił on

 

– kolorowy – jak go zaczęła nazywać w myślach.

- Nie zabił... zabiłaś mnie, po... pomimo, że miałaś... miałaś okazję. Wte... wtedy, wiesz kie... kiedy. Leżeliśmy... Dlaczego... wahanie? - dalej ciężko dyszał i mówił, jednak wiadome było do kogo się zwracał

- Po prostu miałeś szczęście - odpowiedziała mu Atseli

- Nie... nie... nie prawda... coś... Ty... nie... zabić... chciałaś... nie chciałaś mnie zabić... to widać... oczy... w oczach... - mamrotał półprzytomny.

 

Inni nie byli w lepszym stanie, choć może i tego nie okazywali. Tak naprawdę każdy był padnięty i u kresu sił.

 

- Obydwoje byliśmy w takim stanie, że mi się nie chciało - czarnofutra przybrała zbywający ton. Sama chciała odpocząć w ciszy, nie chciało jej się rozmawiać.

- Nie... nie prawda... jakbym zaatakował, zabiła... byś... ta... tak?

- Ta, a teraz cisza, chcę odpocząć

- D... dlaczego?

- Co dlaczego? - Dlaczego tego nie... nie... skończy... aś... mogłaś be... bez pro...lemu... skróci...ć mi żyć... życie... - irytujący wilczur wpadł w słowotok, tym razem urywając zupełnie niektóre litery i coraz bardziej zapadając w nieprzytomność

- Weź już odpuść, utkaj się, chcę spać

- A... ale... - Motyla noga, na Pluto twarz, jak się zamkniesz to obiecuję Ci, że dam Ci mój jutrzejszy obiad. Tylko serio, utkaj się. Pozostała dwójka pokiwała w poparciu łbami. Nie wiadomym było, czy do kolorowego dotarło, że irytuje pozostałych swoimi próbami paplaniny, czy po prostu zemdlał.

 

**~ Teraźniejszość ~**

 

- Taaak, i w taki sposób zaczęła się nasza piękna przyjaźń. - zaśmiał się basior. Wzięło ich na wspominki, co poradzić. Okres niedoli też trzeba czasem wspólnie przeanalizować, żeby było wilkowi lżej na duszy

- I chodziłam później głodna - dopowiedziała Atseli z wyrzutem – Nasza przyjaźń powstała dzięki mojemu poświęceniu odmówienia sobie żarcia, żeby Twój spasły tyłek mógł się nażreć - ponownie dało się słyszeć śmiech Rimmona.

- Nie narzekaj marudo, ja później również złożyłem obietnicę - z rozbawieniem w głosie basior przypomniał jej o tym, dzięki czemu tak naprawdę udało im się uwolnić. Obydwoje nagle spoważnieli.

- Wiem, pamiętam. Nasz upór doprowadził do wolności. Szkoda jedynie, że Kyoko i Seikatsu nie mogą tego zobaczyć. Pamiętasz, jak czołgaliśmy się wraz z Sei’em po wentylacji żeby wybadać teren? Naprawdę było mi go szkoda.

- Nikomu do głowy nawet by nie wpadło, ale tak, czarnofutra miała kogoś, kogo śmierć męczyła ją po dzisiaj, o czym świadczą łzy, które właśnie pojawiły się w jej oczach.

- Ats, nie obwiniaj się, wiesz że to nie Twoja wina. - Wiesz, że jest inaczej. To ja nieuważnie obiłam się o ściany wentylacji, przez co Sei się poświęcił. - A Ty wiesz, że nikt Cię o to nie obwinia, to mogło się zdarzyć również i jemu; zrobiłabyś to samo. Mieliście najtrudniejsze zadanie w całym naszym planie, gdyby nie to, nie było by nas tutaj.

 

 

**~ 2 lata wcześniej, jakiś czas po Rzezi Niewinnych ~**

 

Czwórka wilków siedziała myśląc w skupieniu co dalej. Wszyscy byli zdrowi, kolorowy też. Dzięki obecnej tu drugiej waderze udało mu się powrócić do pełnego zdrowia - okazało się, że ta była wcześniej medykiem.

 

- Tak właściwie... może byśmy się sobie przedstawili? - zapytał “szczeniak”.

- No cóż, nie głupi pomysł. Jestem Seikatsu. - Odpowiedział jej rudofutry.

- Ja zwę się Rimmon. - Tym razem kolorowy zabrał głos.

- Atseli. - wadera nie siląc się na więcej, odpowiedziała wprost.

- Miło mi, ja nazywam się Kyokyo. - biała wadera odpowiedziała.

- Tak właściwie... co tu robią szczeniaki? - Zapytał Rimmon ku oburzeniu małej wadery. - Szczeniaki? Ph. Jestem dorosła, może się nie wydaje, ale mam siedem lat. - Brwi wszystkich powędrowały w górę. - Siedem? - z niedowierzaniem w głosie Seikatsu powtórzył - A tak, siedem. Podejrzewam, że jestem najstarsza z tego towarzystwa, prawda? - błysnęła swoimi kłami w wyszczerzu.

 

Może sytuacja była nieodpowiednia biorąc pod uwagę to, jakie męki tutaj przechodzili, jednak wpadanie w depresję na pewno nic by im nie dało.

 

- Ode mnie na pewno – odezwał się kolorowy

– ja mam 5 lat

- Ode mnie również - z nadal niedowierzającą minką Sei powiedział zaraz po Rimmonie

– To jest moja 4 wiosna. - Atseli wiedząc, że współwięźniowie i zarazem współlokatorzy celi będą chcieli poznać ile ta z kolei ma lat, ponownie nie siliła się na nic innego, po za podaniem swojej liczby.

 

Nie była zbyt rozmownym stworzeniem.

 

- Trzy - rozbrzmiało - Woah czarna jesteś niezwykle rozmowna. - sarknął rudy - mogłabyś bawić głuchoniemych. - na pyskach wszystkich zebranych pojawił się cień uśmiechu spowodowany głupim żartem.

- Wolę ślepych, Ci by przynajmniej nie widzieli kto ich zrzuca w przepaść - o dziwo rozbawiona pokręciła łbem.

 

Seikatsu i Rimmon jednocześnie prychnęli ukrywając tym swoje rozbawienie, Kyokyo natomiast nie kryła się, przez co po pomieszczeniu rozbrzmiał cichy śmiech. Nastała cisza. Niezmącona niczym trwała przytłaczając coraz bardziej. Tak samo jak się pojawiła, tak samo znienacka została przerwana przez kolorowego. Śmiertelnie poważny ton rozbrzmiał po celi.

 

- Wiecie co? Obiecuję wam, że się stąd wydostaniemy. Zróbmy wszystko co w naszej mocy, żeby nie musieć nigdy więcej postawić tu łapy. Miał to coś w głosie... to coś, po czym każdy poczuł na sobie ciarki. Nie było już śmiechu i żartów - teraz pojawiła się potrzebna analiza koszmaru w którym się znajdowali. Może to denne i głupie, ale... właśnie ta niewielka - dla kogoś patrzącego z boku - też i niepoważna obietnica... ona... dała im nadzieję.

 

Nadzieję, bez której nic nie popchnęło by ich do dalszego działania. Jednak... zawsze się pojawiają wątpliwości, prawda? Tak było i też tym razem. Pierwsza odezwała się Kyokyo.

 

- Jak? - zapytała - Przecież strażnicy... obchody co pół godziny... to nie daje zbyt wiele możliwości. Mało tego nie mamy gwarancji, że wszyscy do czasu ucieczki będą bezpieczni. Wiesz, że mogą znowu nas w każdym momencie wziąć i eksperymentować, prawda?

- Wiem – dało się słyszeć konsternację w głosie basiora – jednak choć niewielka, to istnieje. Ta mała, wręcz nieprawdopodobna szansa, prawda? - w jego głosie pobrzmiało to ziarenko, które później wykiełkowało w tak olbrzymie pokłady determinacji. Wszyscy chcieli być po za tym miejscem, wszystkich motywowało to do tego, żeby jak najszybciej się postarać i zawalczyć... zawalczyć o swoją wolność. Wszyscy wiedzieli też, że nie będzie to takie proste.

- Tooo... od czego zaczniemy? - zabrał głos Seikatsu

- Najpierw trzeba ustalić choć część korytarzy. Jak wyglądają, dokąd mogą prowadzić i tak dalej. Wiecie o co chodzi. Zastanawiam się... - basior na chwilę przerwał rozglądając się po pomieszczeniu. Chwilę później na jego pysk wpłynął lekki zmęczony uśmiech

- ...jest. Wentylacja. Ktoś musi się czołgać, najlepiej 2 osoby. Musimy rozrysować wszystko, co zobaczycie, gdzie będziecie i tak dalej. - Mam fragment tuneli - powiedziała Atseli - rysowałam od czasu, kiedy przydzielili mi celę na dłużej, pamiętam wszystko, co narysowałam.

 

Mogę to odwzorować gdzieś tu, na jakimś kamieniu, czymkolwiek, czym będzie się dało pisać. Szok wystąpił na trójce pozostałych pysków. Jakaś część żmudnego procesu rozpoznania terenu z głowy.

 

**~ Teraźniejszość ~**

 

- Ozyrysie, ile nam to zajęło - westchnęła Atseli - zżyliśmy się. Półtora roku w tym piekiełku? Dobrze mówię? - Dokładniej rok i dziesięć miesięcy. Prawie dwa lata Ats. Pomyśleć, że radosna i niczym niepohamowana Kyokyo miała takiego pecha.

- Rimmon odwrócił wzrok. Obydwojgu znów łzy zalśniły w ciemnych oczach na wspomnienie starszej przyjaciółki, która zawsze wnosiła radość choćby w tych najgorszych dniach. Do momentu, w którym ktoś nie uznał, że była gotowa. Nikt nie wie na co, to jest to co usłyszeli.

 

Nikt nie spodziewał się, że po śmierci Sei'a stracą też ukochaną przyjaciółkę i osobę, do której Rimmon żywił głębsze uczucie niż przyjaźń. Zostali we dwoje. Dwa wilki i jedna szansa na ucieczkę. Pojawi się pytanie; skąd wiecie, że Kyokyo nie żyje? Odpowiedź równie prosta co na to poprzednie – widzieli jej ciało. Nieudany eksperyment. Zmasakrowana wadera leżała na stalowym stole, cała we krwi. Nie ruszała się, nie oddychała. Kiedy ją zobaczyli... wcięło ich. Trzynaście minut - dokładny czas jaki spędzili na wpatrywanie się w stół, Kyokyo i wilki chodzące wokół.

 

Po to, żeby się upewnić. Nasuwa się następne pytanie; Jak? Jakim cudem widzieliście jej zwłoki? Następna odpowiedź - Dzień ucieczki. To był dzień ucieczki. Chcieli ją znaleźć, wziąć ze sobą. Cały plan był gotowy jakiś czas temu, upewniali się parę razy, czy się powiedzie. Wychodzi na to, że o dwa za dużo. Gdyby wcześniej się odważyli... ona poszłaby z nimi.

 

- Wiesz, że to nie Twoja wina. To mogło się zdarzyć w każdym momencie i każdemu z nas - widząc minę Rimmona, Atseli zabrała głos.

- Wiesz, że jest inaczej - powtórzył jej wcześniejsze słowa - plan był moim pomysłem. Uznaliście mnie za tego, kto będzie pseudo-przywódcą i zdecyduje o gotowości.

- Nie myśl tak. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka i wiedzieliśmy, że w każdym momencie możemy umrzeć. To było coś, czego podjęliśmy się wszyscy z okrutną świadomością, że każde z nas może pewnego dnia nie wrócić.

- A... Ale... - Nie ma żadnego “ale” Rimmon. – wadera wcięła mu się w zdanie

- pomyśl czy Kyokyo byłaby szczęśliwa wiedząc, że się obwiniasz o coś, na co nie miałeś wpływu. - Atseli skutecznie zamknęła mu pysk. Doskonale wiedziała, że białofutra na bank nie chciałaby, aby Rimmon się o to obwiniał, czy chociażby jej żałował. Zrobiła coś co robiła rzadko.

 

Podeszła do basiora, przytulając go i wdychając jego zapach. Zapach lasu i piżma. - Boli, co nie? Nikt się nie spodziewał, że kiedykolwiek przytrafi się nam coś takiego. Jednak wiesz? Jestem szczęśliwa wiedząc, że oni już nigdy nie będą cierpieć. Trafili do lepszego miejsca, zapewne stoją u boku swoich bogów. My jesteśmy wolni. Żadne z nas tam nie zostało; zgodnie z obietnicą nasze łapy więcej tam nie staną. Dziękuję Ci Rimmon. Gdyby nie ta nadzieja... gdyby nie ta determinacja... i ten upór.... nawet nie chcę myśleć, co mogło by się stać. Dotrzymałeś swojej obietnicy. Dziękuję. - ledwo dostrzegalna łza Atseli potoczyła się, znikając po chwili w gęstym futrze kolorowego.

 

Obietnica. Słowo klucz – wiele osób uważa ją za coś śmiesznego, złudzenie marzeń, puste słowa wypowiedziane aby osiągnąć swój cel, jednak... jeszcze więcej uważa ją za coś, co daje niezwykłe uczucie - nadzieję. Z czasem niby niepozorna, ponoć jedna z mniej ważniejszych emocji potrafi się przerodzić w coś wspanialszego - determinację, siłę i chęć walki. Bez tych trzech rzeczy nie osiągnęlibyśmy tego, co dobre w naszym życiu. Niepozorne słowo składające się z 5 samogłosek i 4 spółgłosek, a tak wiele znaczące, tak wiele zmieniające w naszych postępowaniach, czynach i słowach. Bez niej świat byłby inny... ponury... bez żadnego celu... bo tak, obietnice mogą być swojego rodzaju wyznacznikiem tego, co chcemy osiągnąć. Motywują nas do dalszego działania, a czasem choć błahe skutkują niespodziewanymi wydarzeniami, które mogą zupełnie odmienić nasze życie, czy postrzeganie świata.

 

 

KOMENTARZE ORAZ PUNKTACJA:

  • Ilość słów: 3572 (4 punkty)
  • Fabuła: Oryginalna, dobrze rozwinięta i poprowadzona, wszystkie wątki zostały wyjaśnione i doprowadzone do końca. (10 punktów)
  • Ortografia: 0 błędów (4 punkty)
  • Interpunkcja: 8+ błędów (0 punktów)

 

- „Obydwie postacie zatrzymały się uderzając o pień czarnego, rozłożystego

dębu.” – Po drugim przymiotniku powinien być przecinek.

- „Zrugała się za to w myślach, musi być bardziej ostrożna, walcząc na tylu wrogów.” – Pomiędzy „Zrugała”, a czasownikiem „walcząc”, brakowało przecinka.

- „Żywioły szalały, każdy z wilków miał jakieś umiejętności, niektóre rzadkie, inne się powtarzały, powodując jeszcze większe zamieszanie niż przy zwyczajnej walce na pazury.” - Pomiędzy „powtarzały”, a czasownikiem „powodując”, brakowało przecinka.

- „Oceniała, że po godzinie zażartych walk została jeszcze około setka.” – Przed: „że”, powinien być przecinek.

- „Zaczęła szarpać szczęką, ignorując niemal piekące się żywcem podniebienie.” – Brak przecinka pomiędzy czynnościami: „szarpać”, a „ignorując”.

- „Tak, pomimo tego, że przedtem zabijała niemal bez opamiętania wszystko co się dało, coś

jej mówiło, że może nie warto go zabijać.” -  Przed: „że”, powinien być przecinek.

- „Niebyt przyjemny i lodowaty, mówiący, że najchętniej wrzuciłby wszystkich do komory gazowej.”- Przed: „że”, powinien być przecinek.

  •  Gramatyka/błędy językowe: 2 błędy (4 punkty)

- „W rzeczywistości przeciwnik okazał się być iluzjonistą.” – Poprawna formą jest: „okazał się”, używanie tego czasownika z „być”, jest błędem.

- „Stos zakrwawionych trupów rósł, nie było miejsca, gdzie nie było by byłoby martwego ciała.” – cząstkę -by, piszemy łącznie z czasownikami.

  • Budowa: Brak uwag, dobrze napisane dialogi, wyraźne akapity, zdania dobrze złożone. (5 punktów)

 

 

Łączna ilość punktów: 27/33