Tuż przed świtem ze snu wyrwał go wyraźny skrzek nadlatującego ptaszyska. Kiedy basior otworzył oczy, zorientował się się, że był sam. Łypnął ślepiami na boki - nie było przy nim wilczycy Red, którą poznał zeszłej nocy. Był za ta znajomy kruczek. Opierzony towarzysz wylądował tuż przy jego spoczywającym na łapach pysku. Rozwarł szczęki, mlasnąwszy leniwie.
- Chyba cię jakoś nazwę, ptaszyno. - Skrzek.
- Co? Nie podoba ci się ten pomysł? - Skrzek.
-Hmmm.... Kruczy. Będziesz Kruczy, co ty na to? Mało oryginalnie, ale nic lepszego na chwilę obecną nie przychodzi mi do głowy. - Kruk potrzepał łebkiem, chowając dziób pod skrzydłem.
- I nadal nie wiem, skąd się wziąłeś. I dlaczego za mną łazisz. Latasz.... Cokolwiek. - Basior podniósł się, prostując grzbiet. - Pora rozejrzeć się po tym miejscu. - Jak powiedział, tak poczynił.
Zatopił łapy w miękkiej, chłodnej trawie, zaciągając się świeżym zapachem rosy o poranku. Pierwsze promienie słońca nieśmiało wyjrzały zza horyzontu, zwiastując kontrastujący z jasną zielenią otoczenia wschód. Czuł się dobrze. Dzięki pomocy Red Dust rany zasklepiły się, a on odzyskał pełnię sił. Wstąpiła w niego nowa energia. Musiał to wykorzystać. Droga, którą szedł rozszerzała się w pewnym miejscu, niedaleko niewielkiego obniżenia terenu. Odnogi stanowiły trzy wydeptane ścieżki, które wiły się wśród gęstej roślinności porastającej wzgórze.
- Przyjemny obrazek. A ty co? - Wilczy zadarł łeb, spoglądając ku górze. - Ty to dopiero masz niezły widoczek, hę? Tam, z góry. Zazdroszczę ci, ptaszyno. - Odpowiedział mu piskliwy dźwięk. Velganos zaobserwował jak Kruczy zatoczył nad drzewami imponujący manewr zawracania przy w pełni rozpostartych skrzydłach, a zakończył szybkim pikowaniem w dół już przy złożonych. Trzy gibkie akrobatyczne beczki i sprawne lądowanie na wystającym z ziemi konarze. Wszystko pięknie, ale ptaszyna nie spodziewała się jednego - Velganosowi dopisywał dobry nastrój, szczególnie do żartów. Wybił się z tylnych łap, dopadając niczego nie spodziewającego się kruka od tyłu. Taka zabawa. Mini-polowanko. Nerwowa szamotanina skrzydeł poszła w ruch Po lesie, odbiwszy się echem w eterze, rozszedł się dźwięczny śmiech basiora, który przygwoździł kruka łapą do podłoża.
- Leżysz, ptaszyno. Mam cię. - Zbliżył pysk do jego dzioba, zmarszczywszy nos. - Nie wiem jak, ale powiesz mi czym jesteś. - Rozszerzywszy nozdrza, powąchał Kruczego. - Pachniesz śmiercią i mrokiem podobnym do mojego. "Czarne skrzydła, czarne słowa" - Zacytował pewną frazę.
Velganos sięgnął pamięcią do starych wierzeń, które poznał dzięki matce Nariaeth. Które - w jego rodzinie - przekazywane były z pokolenia na pokolenie. A może i jeszcze dalej. Przekręcił łeb, przyjrzawszy się uważnie krukowi - zwiastunowi śmierci, nieszczęścia, choroby i wszelkiego plugastwa. Wiedział jednak, że ptaki te ceniono za niebywałą inteligencję, dzięki czemu często pełniły funkcję posłańców przybywających z innego świata.
- Wojna, zaraza.... - Wydyszał tuż nad głową zwierzęcia, nie zwolniwszy przytrzymującej go łapy.
Wątły blask, przebijającego się przez zbitą gęstwinę koron drzew słońca, oświetlił sylwetkę basiora, rzucając nań przygaszony półcień. Małe serce zamknięte w pierzastej piersi Kruczego zabiło szybciej, niosąc dudniący odgłos do wrażliwych uszu wilka. Ptak znieruchomiał niczym kamień. Albo ze strachu, albo....? Wiatr zaszumiał złowrogo.
Jednolitego koloru oczu więźnia nie poruszały się, gałki nie przesuwały, a wzrok wydawał się pusty i nieobecny. Jakby ptaszysko było ślepe. Pozbawione życia i wyrazu ptasie patrzałki wywróciły się gałkami do góry nogami, zachodząc martwą bielą. Ten zwierz zdecydowanie nie należał do tych zwyczajnych. Coś się działo - aura wokół zgęstniała. Velganos wyczuł czarną magię. Rozejrzał się szybko. Mgła wystąpiła z ziem, a nagły podmuch porywistego wiatru przemknął obok basiora niczym niezauważony szpieg.
- Szlag... Naprawdę? - Wilczy szybko zrozumiał, że powinien puścić Kruczego wolno. Zabrał łapę, cofnąwszy się. Czarnuch odleciał z głośnym trzepotem skrzydeł Chwilę później wszystko wróciło do normy - mleczna mgła opadła, a wiatr przestał siać postrach.
Tyle pytań i tyle brakujących odpowiedzi. Aż tak bardzo generował mrok i drzemiący w nim chaos? Sądził, że nie miał już z tym problemu. Albo przynajmniej, że owy problem zakopał żywcem w sobie. W szczelnej klatce podświadomości.
Ruszył się z miejsca, w tym jednym momencie odstawiwszy myśli związane z krukiem. Biegł. Bieg był dobrym lekarstwem na strapiony umysł. Przymknął oczy, zdając się na węch i słuch. Ściągnął brwi, skupiwszy się. Bieg. Bieg był dobrym lekarstwem na strapiony umysł. Powtarzał w głowie jak mantrę. Dobrą mantrę. Udało się - wyminął drzewo, unikając bolesnego zderzenia czaszki z twardym pniem. Nie otwierał oczu. Biegł.... A las nie stawiał przed nim żadnych granic.
Tak dotarł do Leśnych Wrót. Zmrużył oczy, kiedy dostrzegł czerwoną końcówkę wilczego ogona, znikającą tuż za kamiennym murem.
C.D.N.
>Red Dust?<