· 

W ostatniej chwili #2

Szarofutra samka znalazła to ledwo żywe truchło nad Leśnym Potokiem. Cały czarny, spory, umięśniony basior. Zdechł? Red jak najszybciej podbiegła do tego czegoś. Żył, miał liczne rany, chwyciła samca za ogon i poczęła ciągnąć go w stronę Jaskini. Był strasznie ciężki... 

 

Zapewne sam Velganos nie spodziewał się, że ktoś odważy się naruszyć jego spokój i prywatną przestrzeń osobistą. Leżąc, wciąż z przymkniętymi powiekami, zamachnął kilkukrotnie ciężkim ogonem, rozwarłszy szczęki do potężnego ziewnięcia. Z gardła uleciał warkotliwy skowyt budzącej się do życia bestii. Obolałej, rannej, ale wciąż bestii. Zmarszczył ostro brwi, nie będąc pewnym, czy to, co się działo z jego cielskiem było jawą, czy rzeczywistością. Z wielką łaską otworzył oczy, potrzepawszy łbem. Pewny chwyt obcych zębów sprawił, że czujnie, ale nerwowo zastrzygł uszami. W pierwszym odruchu zerwał się, spiąwszy wszystkie mięśnie. Obnażył kły, warknąwszy ostrzegawczo. Dopiero po chwili zwrócił pysk w stronę odważnego delikwenta. Wysunięte z masywnych łapsk pazury zaryły w ziemi, hamując przymuszony poślizg. Ostro szarpnąwszy ciałem, wyrwał się nieznajomej wilczycy, którą obdarzył niebezpiecznym, hardym spojrzeniem błyszczących w świetle księżyca ślepi. Czarna, połyskliwa sierść zjeżyła się na grzbiecie, a wrogo nastawiona postawa umięśnionej sylwetki nie pozostawała złudzeń - jeśli lada moment tamta sprawczyni zbrodni nie powie mu, kim jest i czego chce, nie zawaha się przed czynem ostatecznym. 

 

Samka nie spodziewała się tak gwałtownego ruchu ze strony nieprzytomnego basiora. Chciała oszczędzić sobie i jemu niepotrzebnych urazów i rozlewu krwi. - Jestem Red. Chciałam po prostu pomóc. - Powiedziała dość szybko, aby samiec nie musiał czekać, miała nadzieję, że nie będzie zmuszona do walki z tym większym od niej samcem.

 

Basior nie spuszczał wadery z oczu, patrzył długo, wyczekująco i podejrzliwie. W pewnym momencie poczuł, jak własne łapy zawodzą, zmuszając go do podparcia się o pobliski, wystający z ziemi korzeń drzewa. Sapnął, wywinąwszy wargi. Przechyli łeb z wściekłości i bezsilności. Ewidentnie potrzebował pomocy i leków. - Red... - Wolno wycedził jej imię przez zaciśnięte zęby. - Co to za miejsce? - Nie brzmiał przyjemnie. Głęboki baryton wprawił powietrze w ruch, płosząc pobliskie ptactwo, które z głośnym trzepotem skrzydeł wyleciało z gęstych koron, odlatując. - Kiepski sposób. - Ból zdominował gniew, Wilczy przysiadł na tylnych łapach, dziarsko zadzierając wielki łeb. 

 

- Jesteś właśnie na terenach Doliny Burz, a dokładniej nad Leśnym Potokiem. - Wadera zbliżyła się powoli do bursztynowookiego samca aby pomóc mu przejść dalej do jej jaskini.

 

Velganos rozejrzał się mimochodem.... znowu. No bo tak jakby już tego wcześniej nie robił. W charakterystyczny dla siebie sposób zmrużył miodowe ślepia, odchylając nieco głowę. - Świetnie, czyli trafiłem na tereny nieznanej mi watahy... Cholerne pieczęcie, nienawidzę ich. - Mruknął bardziej do siebie, niż do niej. - Macie tu medyka? Potrzebuję pewnej mieszanki eliksiru i szczypty magii. Moja się do tego nie nadaje. - Wyznał otwarcie, podejmując próbę odklejenia szanownego tyłka od podłoża. - Zapłacę.

 

Wadera spojrzała na niego przymrużonymi oczami. Ona była medykiem, ale nie chciała za to zapłaty. Przecież nie na tym jej zależało. - Jestem ja. Z wielką chęcią Ci pomogę. - Sama Red dopiero zaczynała, jednak była pewna, że poradzi sobie z tymi ranami.

 

-Skąd ta bezinteresowność? Nie znasz mnie, ani ja nie znam ciebie. W dodatku chciałem cię drasnąć i to dotkliwie, odbierając twoją chęć pomocy jako atak z zaskoczenia. Podziwiam ufność. 

 

- To normalne. Jesteś samotny, nieufny, nieprzyzwyczajony do pomocy. Zgadza się coś? - Odparła czerwonooka 

 

Basior zastrzygł uchem, spojrzawszy w kierunku źródła niepokoju - coś zamierzało wyłonić się z czeluści gęstwiny. Usłyszał znajomy łopot skrzydeł. Nabrał podziwu dla samego siebie, że potrafił go już rozpoznać. Rozciągnął kącik pyska w przebiegłym pół-uśmiechu na widok kruka, który, wytarłszy łebek o bok beczułkowatego ciałka, przysiadł na rzecznym kamieniu. Czarne niczym wyciągnięte z dna morza perły oczyska ptaka błysnęły, kiedy obrócił głowę w kierunku wadery. - Ciekawe, zaiste ciekawe.... - Velganos głośno myślał. Po chwili wrócił uwagą do nieznajomej. Uśmiechnął się lekko, ale - w rzeczy samej - uśmiech w przypadku tego osobnika był wielce śliskim czynem, nigdy nie było wiadomo, co basior miał na myśli i z jakimi intencjami się obnosił. Niepewność wśród potencjalnych odbiorców jego osoby zazwyczaj wywoływały oczy, gesty, mimika i postawa ciała. Nauka na życie, nauka na przyszłość - nigdy nie bądź zbyt pewny siebie przy tym gęstym draniu. - Owszem. A pomocy rzadko kiedy potrzebuję, lecz tym razem.... Powiedzmy, że coś podczas mojej dalekobieżnej wędrówki zaskoczyło mnie na tyle, że nie byłem na to AŻ tak przygotowany. Sięgnąłem po improwizację, czego skutki odczuwam właśnie teraz. Ale tak jak mówiłem - nie chcę niczego za darmo. - Ptaszysko nagle rozpostarło skrzydła, by w gwałtownym podrywie zerwać się do lotu, zatoczyć koło nad głowami wilków i miękko wylądować na grzbiecie wadery. Velganos zaobserwował tę sytuację, ciekaw był reakcji wilczycy. I czym, do jasnej cholery, był ten ptak! I dlaczego za nim podążał. Co więcej - pilnował go. 

 

Samica obróciła głowę w stronę ptaka, a na jej pysku zagościł delikatny uśmiech. - Jest twój? - zapytała zastanawiając się, czy basior się przedstawiał, a jej z głowy wyleciało jego imię. - A jak ty masz właściwie na imię?

 

Czarnuch przyjrzał się krukowi. Zanim zareagował, zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. -Nie... Zobaczyłem go przy... - Zawahał się, zmrużywszy ociężałe powieki. Ptaszysko zaczęło skrobać dziobem okolicę karku wilczycy. Delikatnie, nieagresywnie, spokojnie, ot - dla przyjemności i na potwierdzenie tego, że nie zamierzało nikomu zrobić krzywdy. -Mądry kruczek - Skomentował Velganos, który nie wiedział, jak go rozgryźć. I co właściwie o nim myśleć. -Nie jest mój, pojawił się znikąd. - Westchnął cicho, ruszywszy się z miejsca. - A nazywam się Velganos. - Pochylił lekko łeb ku ziemi na znak godnego poszanowania powitania, wszak - jak podejrzewał - lada moment miał oddać się w pomocne łapy wadery. - Zdaje się, że wspominałaś coś o jakiejś jaskini? Prowadź zatem. 

 

Red zaprowadziła go do Jaskini Błękitnych Ogników, bowiem tam właśnie miała wszystkie swoje rzeczy, widok gościa nie do końca jednak spodobał się jej pupilowi. Pięciogłowy wąż syknął ostrzegawczo na basiora.

 

Kruk wleciał do jaskini jako pierwszy, zakreśliwszy nad głową węża obszerny łuk, po czym zawrócił, tym razem przysiadając na plecach basiora. Ten od razu warknął. Przez ptaszysko, które non stop krążyło mu nad głową, nie zauważył ciekawego mieszkańca jaskini, którą zamieszkiwała Red. Zatrzymał się w pół kroku, ochoczo przekręcając łeb. -  Witaj, przyjemniaczku. - Zdecydowanie nie chciałby mu podpaść. Poza tym, od poprzedniej akcji na wzgórzu źle kojarzyły mu się stworzenia z więcej niż jedną głową. Tamten stwór miał dwie i kilka nienaturalnie wyglądających kończyn. Aż się otrzepał. Rzucił okiem na wnętrze. - Zwie się jakoś? - Wskazał wysuniętym pyskiem na gada.

 

- Apollyon. - Odpowiedziała krótko samica. - Zapraszam tutaj. - Pokazała machnięciem łba na miejsce obok strumyka.

 

-Jeszcze nie zdecydowałem czy zabiję cię teraz czy później, a więc spadaj. - Basior próbował zrzucić z siebie kruka. No niestety - szybko tego pożałował. Rany, pod wpływem gwałtowności ruchów, poszerzyły się, zapiekły żywym ogniem, a sam wilk zacisnął z mocą szczęki, charknąwszy gardłowo, złowrogo. To zdecydowanie nie był jego dzień. Dobra passa poszła się chędożyć. -A niech to... - Przeszedł do miejsca, które wskazała mu wadera. Usiadł przy strumyku, rozciągając mięśnie w łapach. - Ach, Apollyon? Skąd go masz? 

 

Samica zabrała się za mieszanie specjalnych ziół. - Wykluł się z jajka, które kiedyś dostałam od przyjaciela. - energicznym ruchem zamieszała zioła, które w końcu zamieniły się w jednolitą maź, machnęła jednocześnie łbem przywołując swojego pięciogłowego przyjaciela.

 

Wciągnął nosem powietrze, chcąc wyczuć specyficzną woń mieszanki, którą przyrządzała Red. - Jesteś pewna, że to pomoże? Jak wiele razy miałaś do czynienia z podobnymi obrażeniami, co moje?

 

- Zanim odpowiem na to pytanie, ty odpowiedz na moje. Jak bardzo odporny na ból jesteś?

 

Basior zastanowił się. Ściągnął brwi, rozciągając mięśnie grzbietu. Strzyknęło. Pytanie wilczycy zabrzmiało chytrze i niebezpiecznie. - Bardzo. Cóż szykujesz takiego? - Popatrzył, najpierw na nią, a potem po sobie. - Ból towarzyszy mi od zawsze, odkąd pamiętam. Cholerny nieodzowny element mojego życia. - Zgrzytnął nieprzyjemnie na zębach, skupiając na waderze mocne, konkretne spojrzenie bursztynowych oczu.

 

- Magiczne rany wymagają specjalnych środków. - Wytłumaczyła podsuwając pod nos jednej z głów swojego gada miseczkę z mieszanką. Gad otworzył pysk, a z jego kłów zaczęła sączyć się zielonkawa ciecz.

 

Przewrócił oczami, westchnąwszy przeciągle. - Coś czułem, że tak właśnie będzie... I godzę się na to z własnej woli, niebywałe. Pieprzone szamańskie sztuczki. - Tu miał na myśli to, co mu się przydarzyło. Wiedział bowiem, że tym razem magicznie zadane rany nie uleczą się samoistnie. - Kim jesteś, Red? Ach, i pozostała ci jeszcze odpowiedź na poprzednie moje pytanie. - W międzyczasie zerknął na gada i upuszczany z jego kłów jad.

 

Zamilkła zastanawiając się nad odpowiedzią. - Dużo razy widziałam magiczne obrażenia. Nie martw się, będziesz żył. - Samica odciągnęła od paszczy gada miseczkę. Nie była do końca pewna, czy nie pomyliła głów, a mieszanka właśnie nie zamieniła się w śmiercionośny eliksir, ale nie dawała po sobie poznać swojego zawahania. - Kim jestem...? Cóż. Jestem Red Dust, cyborg o dobrym serduszku, moi rodzice umarli zanim zdążyłam ich poznać, a siostra mieszka daleko ode mnie. Jestem początkującym medykiem i strażnikiem. - odparła samka kapiąc sobie na łapę odrobinę tej substancji, aby sprawdzić, czy nie wyżre jej pacjentowi skóry, kiedy była pewna, że to dobra mieszanka, nałożyła ją samcowi na rany. - Może trochę piec. - Umyła łapę w strumyku. - No , ale dość o mnie. Co mi opowiesz o sobie? - Zapytała zabierając się za przyrządzenie kolejnego eliksiru.

 

Basior słuchał jej uważnie, co jakiś czas strzygąc uszami. Obserwował jej ruchy i skupienie podczas przyrządzania eliksirów - Początkującym? Nie brzmi zachęcająco dla kogoś kto...  - Nie dokończył, bo wadera zdążyła uraczyć go lepką mazią, którą nałożyła na rany. Poczuwszy pieczenie, syknął przez zęby, odsuwając się odruchowo. Ufał jednak, że wiedziała co robi. - Coś o sobie? - Zrobił adekwatną minę, która świadczyła o tym, że nie lubił opowiadać o sobie. - Imię moje już znasz. Przybywam z...  - Zawahał się wyraźnie. - ....z daleka. Historie o samotnych wędrowcach są błahe i przereklamowane, dlatego oszczędzę ci tego.

 

- A więc jesteś wędrowcem? To ciekawe... - Medyczka do kolejnej mieszanki ziół nalała odrobinę krystalicznej wody po czym podsunęła ją basiorowi pod pysk. - Pij.

 

- Poniekąd, tak. Wciąż i wciąż poszukującym swojego miejsca na świecie. - Błysnął długimi kłami w uśmiechu, przekrzywiając nieznacznie łeb. Popatrzył w dół na miseczkę z tajemniczą cieczą. - Co to takiego? - Powąchał, krzywiąc się. - Najpiękniejszej woni to to nie ma.

 

- Dobrze też nie smakuje. - Zaznaczyła wadera. - Niemniej pomoże ci, poczujesz się lepiej, rany będą się szybciej goić.

 

- Ach, potrafisz zachęcić. Zdaje się, że nie mam wyjścia, co...  - Przełknął ślinę, pochylając pysk ku ziemi. Ostrożnie sprawdził jęzorem z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Zacisnął szczęki, trawiąc soczyste przekleństwo w głowie. Napił się.

 

- Czyżbyś wolał, abym cię okłamywała o smaku tej substancji? To raczej nie w moim stylu. - Zaczęła patrzeć na rany. - A rodzinę? Masz?

 

-Nie musisz. Z doświadczenia wiem, że tym podobne specyfiki nigdy nie smakują dobrze, bo nie o to chodzi. W końcu mają zaleczyć magicznie zadane rany. - Przełknął to świństwo, wzdrygnąwszy się. Popatrzył na waderę, unosząc pysk znad ziemi. -Owszem- Sięgnął łapą do zawieszonego na szyi medalionu z zamkniętą w środku duszą matki Nariaeth. - Tutaj. - Odchrząknął zalegającą w gardle gulę. -Kiedy to zacznie działać? Posiadam zdolność samo-regeneracji, powinno pójść sprawnie. - Uśmiechnął się smutno. - To tereny twojej watahy, czy mogę zatrzymać się tutaj do czasu, aż zaleczę obrażenia? Nikomu nie będę szkodził ani wchodził w drogę.

 

- A nie chciałbyś zostać na dłużej? - zapytała z lekką nutką niepewności przyglądając się ranom. Samka wywołała delikatny wiatr, który sprowadził na sierść poszkodowanego wodę ze strumyka. - Myślę, że naszej alfie nie będzie przeszkadzać twoja obecność.

 

- Nie przywykłem do tego... - Wyłożył się na trawie, węsząc nowy, przyniesiony przez wiatr zapach. Orzeźwiające krople wody były kojące i przyjemne; basior wymruczał gardłowo coś nieartykułowanego, kładąc łeb na łapach. - Może. Na jakiś czas. Kto wie. Skuszę się. - Rozciągnął kąciki pyska w enigmatycznym uśmiechu, przymykając powieki. - Hej... Red?

 

- Jesteś śpiący? - zapytała samka.

 

-Niezupełnie... W ten sposób zbieram siły. Ale, Red? - Otworzył leniwie ślepia, posyłając waderze długie, wyczekujące, ale ciepłe spojrzenie. - Dziękuję.

 

C.D.N.

 

>Velganos!<