Słowa mojej optymistycznej, rudawej koleżanki napełniły mnie swojego rodzaju nadzieją. Klatki były dość stare, może dałoby się je łatwo rozwalić? Próbowałyśmy, gryzłyśmy, szarpałyśmy. Nic. Klatka nawet nie drgnęła. Siedziałyśmy tam kolejną godzinę, nie mogąc nic zrobić, Clem, aby nie umrzeć z nudów, sięgnęła do sąsiedniej klatki, z której wyciągnęła kość i zaczęła uderzać nią w pręty klatki, tworząc swego rodzaju nieprzyjemną dla ucha muzykę, jednak była szczęśliwa, w porównaniu do mnie. Nie rozumiałam skąd czerpie powody do uśmiechu. Jak ona działa? Postanowiłam, że skoro i tak nie mam co robić, dołączę się do niej, ledwo, bo ledwo, ale sięgnęłam po kość i również zaczęłam tworzyć tę dziwną muzykę, jednak moja kość była... Cóż. Krucha. Po kilku uderzeniach połamała się, tworząc dziwny kształt.
- Nie martw się! Znajdziemy ci drugą! - Wsparła mnie optymizmem rudofutra.
Jednak ja nie przejęłam się tym, a wręcz przeciwnie. Wpadłam na pomysł. Może, jeśli poświęcimy temu chwilkę, uda się zrobić coś, czym wyłamiemy drzwiczki do klatki. Coś jak ludzki łom, tonący brzytwy się chwyta, jak to mówią. Nie możemy tutaj umrzeć, obiecałam sobie, że nie umrę przed setką. Za dużo mam jeszcze do zrobienia, żeby teraz umierać, za dużo do stracenia. Poczęłam ostrzyć kość, aż w końcu mogłam włożyć ją pomiędzy drzwi klatki, ta kość się połamała. To samo z kilkoma innymi, ale w końcu drzwi się na tyle poluzowały, że można byłe je wyłamać. Odsunęłam się trochę, po czym z całej siły uderzyłam w drzwiczki, które wypadły robiąc przy tym spory szum.
- Udało się! - Wykrzyczałam z optymizmem.
Wiedziałam, że gdyby nie Clem, to nie wyszłabym z tego cało. Ta wadera jest niesamowita. Ona zawsze widzi wszędzie coś dobrego, może i czasami zachowuje się dziecinnie, ale co z tego? Kogo to obchodzi? Polubiłam ją. Czuje, że przeżyjemy razem sporo ciekawych przygód. Wybiegłyśmy szybko z klatki, a podłoga pod nami zaczęła się trząść, po czym centralnie pod nami otworzyła się zapadnia. Leciałyśmy kilka sekund, po czym wylądowałyśmy na czymś jak zjeżdżalnia i jechałyśmy na tym w dół. Clementine chyba się to spodobało, ale mi jakoś nie koniecznie. Wylądowałyśmy na ziemi, przed nami był korytarz, a zjeżdżalnia, dzięki której się tutaj znalazłyśmy, zniknęła, nie było wyjścia jak iść dalej przez ten korytarz. Na końcu go znajdowało się światło, może to było wyjście? Zaczęłam iść. Nastąpiłam na ruchomy stopień, który zapadł się pod ciężarem mojej łapy, a ze ściany wystrzeliła strzała, która gdyby nie moja rudofutra koleżanka, przebiłby mi głowę.
- Dzięki, Ruda. - Powiedziałam do Clem z wdzięcznym spojrzeniem, ona odwzajemniła to uśmiechem.
- Co teraz? - Zapytała.
- Tego nie wiem. - Odpowiedziałam zmartwiona tą sytuacją. To może być kłopotliwe.
C.D.N.
>Clementine, przepraszam Ruda, że musiałaś tyle czekać, writeblock :/<