· 

Wyzwanie tytanów #14- Strach przed samym sobą.

No cóż, łatwo powiedzieć, trudno zrobić. Teoretycznie byłem herosem z atrybutem odwagi, a śmierci nigdy się nie bałem, jednak teraz… Teraz miałem co stracić. Kiedyś byłem sam, osamotniony w ogromie świata, porzucony i pozostawiony na śmierć lub życie. Trafiając do watahy, odzyskałem sens życia, teraz czuje, że mogę przenosić góry, wszystko to dzięki jednej czarno-czerwonej waderze, która wspierała mnie w tym czasie. Właśnie dla niej muszę to przeżyć, nie mogę umrzeć w jakimś labiryncie. Zacząłem więc iść w stronę tego ogromnego drzewa, jego kolczaste korzenie wywierały wrażenie bolesnych, jednak po przejściu już tego wszystkiego nie bałem się już niczego. Oczywiście Akanos chciał iść ze mną, skubany nawet wyczuł, że będę chciał go zrzucić, to się wkuł jeszcze bardziej swoimi zimnymi szponami w mój puszysty bark.

 

-Nie możesz iść ze mną, posłuchaj mnie, idź do Red, pobaw się z jej zaskrońcem-powiedziałem do niego, gdy powoli zbliżałem się do miejsca drugiej próby. Na moje słowa feniks momentalnie odwrócił się do wadery i jej węża, po czym zasyczał groźnie, na co wszyscy się zaśmiali po cichu.

 

-Dobra, leć do kogo chcesz, i mnie już nie denerwuj-odpowiedziałem udawaną złością, na co Akanos rozejrzał się po wilkach i poleciał w stronę szarej wadery, która stała na czele reszty. Okazała się nią Alice, sama była zaskoczona, na co ja się zaśmiałem po cichu, po czym wróciłem do swojej maski powagi. Usiadłem przy korzeniach i po chwili poczułem, jak spowijają całe moje ciało, nie było to nie miłe uczucie, raczej dziwne i nieznane. Jednak pomimo tego nic się nie działo, czułem się tak samo, po chwili również plącza powróciły do głębi i siedziałem sobie tak sam w ciemności. O co tu chodzi?

 

To była próba, po odwróceniu nikogo za mną nie było, widziałem tylko małe przebłyski światła, które nie wiedziałem, co oznaczają, jednak po chwili się dowiedziałem. Z nich zaczęli się wyjawiać kolejni członkowie watahy. Zobaczyłem tam Alesse, Areliona, Vesne oraz Red. Nie wiedziałem, o co chodzi, wszyscy szli z widocznymi uśmiechami w moją stronę.

 

- To próba, spokojnie, oddychaj…-zacząłem to w powtarzać w myślach, aż zacząłem się odsuwać do tyłu. Zacząłem się bać. Bałem się, że mnie skrzywdzą, albo ja będę musiał ich zaatakować. Po chwili jednak poczułem, jak moje tylne łapy odsuwają się do tyłu i zacząłem spadać w  ogromną przepaść, jednak w ostatniej chwili zaczepiłem się okolicznej skały moim sztyletem. Nie mogłem się wspiąć wyżej, nie miałem tyle siły, a po zobaczeniu mnie ledwo trzymającego w przepaści, członkowie watahy dalej trzymali swoje uśmiechy na twarzach i poszli w drugą stronę. Spokojnie, to tylko próba strachu, ale dlaczego mnie zostawili? Jak oni mogli? Poczułem, jak całe moje ciało przepełnia złość. Takiego gniewu jeszcze nie czułem, ogromna siła wypełniła moja ciało i rozszalały biegłem w stronę członków watahy.

 

Odzyskałem świadomość, jednak wcale nie chciałem tego teraz widzieć… Przede mną leżały martwe ciała członków mojej watahy, a w łapie trzymałem zakrwawiony sztylet. Upuściłem się na ziemie i patrzyłem na to, co zrobiłem. Nie, to nie mogłem być ja… Wiem, że tracę kontrolę, ale to nie jest prawda. Leżałem na ziemi, nie wiedziałem co ze sobą zrobić, byłem załamany, gdy poczułem znajomą łapę na ramieniu. To był znajomy mi basior, mój wróg, jednak teraz to nie miało znaczenia

 

-To byłeś ty, nie próbuj sobie wmówić, że ktoś inny. Chodź ze mną, pokażę ci ścieżkę, która naprawdę potrzebujesz. -Wziął mnie i zacząłem iść za nim, kompletnie załamany sobą. Wiem, że tracę czasem kontrolę nad sobą, ale żebym ja to zrobił? Zaraz, przecież to jest próba! On nie istnieje, czyli mój strach to utrata bliskich mi wilków i mój szał, którego jeszcze dobrze nie kontroluje.

 

Po cichu wyciągnąłem spod futra mały sztylet, który jest narzędziem mocno awaryjnym i wbiłem go w szyje wilka. Był kompletnie zaskoczony, jednak ja po chwili uśmiechnąłem się od ucha do ucha.

 

-Wiem, że to próba, próbuj dalej.- po chwili mój przeciwnik zamienił się w proch i już go nie było. Dobra, ciekawe czy mogę już wrócić…

-Mid!- usłyszałem za sobą znajomy głos czerwono-czarnej wadery. To była Red, stała jakieś 50 metrów ode mnie.

-Red!- zacząłem biec w stronę wadery, jednak po chwili uderzyłem w niewidzialną ścianę, która zatrzymała moje zapędy. Odbiłem się od niej i z gruchotem poleciałem na twarde skały.

 

Ona jednak nie reagowała, nie widziała mnie, a ona zaczęła być pochłaniana przez ciemność.

 

-RED!- wykrzyknąłem i zebrałem wszystkie siły w siebie. Moje znaki na łapie zaczęły piec, a ja przełożyłem całą siłę w sztylet, który mocno trzymałem. Zamierzałem rozwalić tę ścianę, nie mogę stracić jedynej osoby, na której tak naprawdę mi zależy. Raz za razem uderzałem w ścianę, nawet po złamaniu sztyletu, kontynuowałem mój szał, który spowodował u mnie ogromny ból łapy, po chwili również krew. Zaraz, pamiętam, że gdzieś miałem podobną sytuację. Przestałem uderzać i zacząłem rozmyślać, co mam teraz zrobić. Postanowiłem się uspokoić i spojrzeć na to wszystko inaczej, Red stała tam, gdzie ją widziałem. Popatrzyłem się prosto na nią i przyłożyłem otwartą łapę na niewidzialną ścianę.

 

-Red…-powiedziałem dosłownie szeptem, gdy po chwili ściana zniknęła. Na twarzy wadery pojawił się mały uśmiech i po chwili usłyszałem ciche:

 

-Zdałeś.- po tych słowach poczułem, jak coś mnie wynosi w górę i otworzyłem oczy. Wokół mnie zobaczyłem znajomy pyszczki, które patrzyły się na mnie dziwnie. Nie wiedziałem, o co im chodzi, przecież przechodziłem tylko próbę, którą i tak pewnie każdy przejdzie.

 

-Szkoda, że nie widziałeś, jak się miotałeś podczas tej próby-usłyszałem znajomy głos w mojej głowie, który należał do mojego towarzysza, który dalej siedział na ramieniu Alice, gdy po chwili poleciał wreszcie w moją stronę. Użył swojej magii, aby wylać na mnie mały strumień zimnej wody, co natychmiast mnie wybudziło i wszyscy wokół zaczęli się śmiać. Bardzo śmieszne, no mistrz żartów z mojego ptaka. Złapałem go w łapę i żartobliwie potrząsnąłem kilka razy, po czym wreszcie wstałem z ziemi i poszedłem na bok, aby zebrać wszystkie myśli, które spotkały mnie podczas tej próby. Byłem trochę roztrzęsiony, czego nie było widać na pewno na pierwszy rzut oka, jednak ja potrzebowałem chwili ciszy i odpoczynku. Musiałem przemyśleć kilka kwestii, które były dla mnie dość trudne i skomplikowane. Wataha jednak kontynuowała i zobaczyłem, jak następny z tłumu wyłonił się wilk Irni.

 

C.D.N.

 

  >Irni<