· 

Wyzwanie Tytanów #13 – Boję się... Tak bardzo się boję...

W czasie gdy pewnie podążaliśmy za głosami Red Dust i Midnighta lepiej przyjrzałam się wyrazowi pyska mojego ukochanego. Nie był on smutny, raczej... rozbity? Wyglądał, jakby nad czymś wiele rozmyślał. Zaczęłam się zastanawiać, co mogło się okazać jego pokusą. Zawsze przecież był typem wilka, który cieszy się tym co ma...

 

- Co zobaczyłeś? W swojej wizji... -wyszeptałam do niego zmartwiona.

- Ja... -Ketos niepewnie spojrzał mi głęboko w oczy i już nabrał powietrza, by powiedzieć coś jeszcze, kiedy nagle usłyszeliśmy głos Aarela.

- Hej! Patrzcie tutaj! -basior stał między ścianami labiryntu z zadowolonym uśmiechem na pysku.

 

Naszym oczom ukazało się centrum labiryntu. Było podobne do tego miejsca, które widziałam podczas swojej próby, tam, gdzie spotkałam Jowisza i Junę. Było to coś na wzór uroczego ogrodu z potężnym drzewem na środku, z którego zwisały długie liany. W tym wszystkim od razu dostrzegliśmy naszych przyjaciół Midnighta, Red, Skazę i Irni, którzy widocznie dotarli tutaj już jakiś czas temu. Bez wahania do nich podbiegliśmy.

 

- Ładnie tu. Chociaż trochę zbyt jaskrawo jak na mój gust -zaczął Aarel, mrużąc lekko oczy, na co ja z uśmiechem wywróciłam swoimi.

- W końcu! Dotarliście -ucieszyła się Irni.

- Nic wam nie jest? Widzieliście resztę? -spytał zatroskany Ketos.

- Nie, ale zgaduję, że zostali podzieleni na kilkuosobowe grupy tak jak my. Na pewno zaraz tu dotrą -odrzekła mu Red.

- Obyś miała rację -dodał od siebie Skaza.

- To... Co robimy? - Midnight spojrzał na każdego z nas niepewnie.

- Czekamy. Nie za wiele zostało nam poza ty... -przerwał Keto, kierując swój wzrok w lewą stronę -Arelion!

 

Zaraz po naszej gammie zza zakrętu wyłoniły się pozostałe dwa znajome pyszczki, Etrii i Niyebe.

 

- Wilczki! -Etria wyraźnie ożywiona podbiegła i przytuliła każdego z nas, jakby niewiele myśląc, po prostu się cieszyła, że nas widzi. Z radością odwzajemniałam jej uścisk.

- Witam -Przywitała się elokwentnie Niyebe. Mimo jej poważnego wyrazu zdawało mi się, że dostrzegłam delikatny uśmieszek w kąciku jej ust.

- Nie było łatwo, ale jesteśmy -dodał Lunek.

- Proszę, proszę, jakaś impreza beze mnie? Mam nadzieję, że wszyscy tęsknili -usłyszeliśmy za sobą dobrze nam znany głos Victora. Basior zaśmiał się i dołączył do nas wraz ze swoją towarzyszką, Clementine.

- Miło was widzieć -uśmiechnęłam się pogodnie, ciesząc się, że wszyscy dotarli tutaj w jednym kawałku.

- No ba! -Clementine przyjacielsko mnie objęła.

- Oczywiście mieliśmy po drodze parę nieprzyjemności, ale jesteśmy. Dla mnie to bułka z masłem -dodał Vic, oglądając swoje pazury to od jednej, to od drugiej strony.

- Jasne księżniczko Victorio -zażartowałam, śmiejąc się pod nosem, na co basior odpowiedział mi pozornie rozgniewanym spojrzeniem.

- A więc są wszyscy? -spytał Ketos donośnym głosem, przeliczając wszystkich po cichu. W tym momencie wilki zamilkły, rozglądając się po sobie nawzajem.

- Gdzie jest Malum? -w tym momencie uśmiech mi zrzedł i zaniepokojona jeszcze raz się rozejrzałam -Został sam? -spytałam.

- Malum... on był z nami, ale uciekł z labiryntu przy pierwszej okazji. Zmienił zdanie, zaraz po tym, jak przeszłam swoją próbę -rzekła z nieukrywanym smutkiem Clem.

- Nie mogliśmy go do niczego zmusić. Zażądał, że chce stąd wyjść i wtedy otworzyło się przejście na zewnątrz, w końcu to wyzwanie jest dla chętnych -dodał Victor.

- Czyli jest bezpieczny? -dopytałam.

- Tak, nie sądzę, aby to była iluzja -odpowiedział mi Vic.

- W takim razie są wszyscy cali i zdrowi. Co dalej? -usłyszałam nabuzowany energią głos Aarela.

- Cóż, jesteśmy w centrum labiryntu. To chybaaa... koniec...? -rzekła niepewnie Red Dust.

- Czyli tytani jadnak nie istnieją? - Clementine zrobiła zadziwioną minę.

- Ale w takim razie, po co byłoby to wszystko? Tutaj nic nie ma poza wielkim, starym drzewem -zbulwersował się Arelion.

- Może naszą nagrodą jest świadomość, że "przyjaźń to magia" czy coś w tym stylu? To byłoby typowe -Skaza zrobił znudzoną minę, na co Clem zaśmiała się pod nosem.

- Ale może to nie takie złe -odpowiedziała mu Etria.

- Um... Wilki, chyba coś znalazłam -Naszą rozmowę niespodziewanie przerwał bardzo charakterystyczny, obojętny głos. Wszyscy momentalnie obrócili głowami w stronę śnieżnobiałej wilczycy, która widocznie się oddaliła, gdy nikt nie patrzył.

 

- Co to jest? -Clementine zadała pytanie, które jednocześnie przyszło na myśl każdemu z nas.

- Kolejne malowidła? -rzucił przyszły alfa, podchodząc ze wszystkimi do stojącej przy ścianie Niyebe.

- Widzieliście już coś takiego? -kolejne pytanie padło tym razem od Midnighta, który spojrzał niepewnym wzrokiem na mnie, Ketosa i Aarela.

- Gdy szukaliśmy centrum, na kilku ścianach widniało coś podobnego -mówiąc to, czerwonooki basior odruchowo poprawił sobie skrzydła na grzbiecie, rozkładając je lekko i ponownie chowając.

 

Przez chwilę wszyscy wtapialiśmy swoje spojrzenia w tajemniczy malunek. Wyglądał jak stworzony przez tę samą osobę, która musiała namalować to co widziałam z Keto i Arim. Na środku pierwszej ilustracji widniało ogromne drzewo, a wokół niego znajdowały się rozmaite wilki. Na następnej jedna z postaci podchodzi do drzewa. Zaś na trzecim, ostatnim zostaje owinięta w zielone liany pochodzące wyraźnie od drzewa.

 

- Czy to jest to, co powinniśmy zrobić? -wyszeptał na wpół do innych na wpół do samego siebie Ketos.

- Sam nie wiem... Większość rzeczy, które tu widzimy to iluzje. Ja bym zachował ostrożność -wypowiedział się Arelion.

- Ja jednak myślę, że to może być następna próba... Spójrzcie -jedyna uskrzydlona wadera w grupie uniosła się lekko w powietrze, wskazując ze zmartwieniem w oczach na stworzone z lian zawiniątko. Jakimś cudem wcześniej go nie dostrzegliśmy. Leżało tuż przy drzewie i co prawda nie było widać co jest w środku, ale nam wszystkim momentalnie pojawiła się w głowie myśl, że może być to wilk z wcześniej widzianego malunku. Całą grupą natychmiastowo ruszyliśmy w jego kierunku.

 

- A możee... To wszystko było po to, by uwolnić tego, kto jest w środku? -wywnioskowała Red Dust, patrząc podejrzliwie na to coś w rodzaju... kokonu?

- Przekonajmy się -Ketos uniósł z zaciekawieniem jedną brew, po czym począł rozrywać pnącza, co jak się okazało nie było zbyt trudnym zadaniem. Już po przegryzieniu pierwszej liany cała reszta się rozsypała, ukazując nam to, co znajdowało się w środku.

Każdy z nas jednocześnie odskoczył do tyłu, wydając krzyk przerażenia. Wilczy, wysuszony szkielet upadł z charakterystycznym hukiem tuż pod nasze łapy, nieomal przyprawiając o zawał wszystkich ochotników.

 

- A więc to właśnie nas czeka po tym wszystkim? -Arelion spojrzał zniesmaczony na zimnego trupa.

- Tak kończą chyba ci, którzy nie przeszli próby -wyszeptał pod nosem najodważniejszy heros.

- Skąd ten wniosek? -dopytała Clementine.

- Pomyśl, malowidło nakazuje nam zbliżyć się do drzewa i dać się oplątać jego pnączami. Pewnie to jest sposób na przejście kolejnej próby... Wydaje mi się to najlogiczniejsze wyjaśnienie tego wszystkiego -Skaza rozjaśnił wypowiedź swojego przed rozmówcy.

- A-A wiec musimy dać się... tak owinąć przez liany, jak ten wilk...? -wypiszczała Etria.

- Nie podoba mi się to. Mimo wszystko tamta poprzednia próba wydawała się mniej przerażająca. Było znacznie mniej niepewności -wypowiedział się Victor.

- A co? Wymiękasz księżniczko? -dopiekł mu Aarel, przyjacielsko szturchając basiora w ramię.

- Pfff w życiu -odpowiedział -W końcu jesteśmy wojownikami co nie? Niemniej nie mam zamiaru iść tam jako pierwszy -dodał, przymykając z uśmiechem jedno oko.

- Ale na poważnie. Ktoś musi iść pierwszy albo się wycofujemy i szukamy stąd wyjścia -po słowach Areliona wokół zapanował ogólny szum, zastanawiających się głośno wilków nad tym, co powinniśmy zrobić. Zapanowało wszechobecne poruszenie, a wszelkie wątpliwości dały o sobie wyraźnie znać.

 

- Ja to zrobię -po dłuższej chwili mój głos w końcu się przebił przez wszystkie pozostałe. Podeszłam pewnym krokiem do drzewa. Coś... mówiło mi, że właśnie to powinnam teraz zrobić, że to mój obowiązek.

- Alice, czekaj! -mój najmilszy podbiegł do mnie, a ja zatrzymałam się i obróciłam głowę -Nie mogę pozwolić iść ci na pierwszy ogień i ryzykować. Nie... Nie chcę, by coś ci się stało.

- Będzie dobrze Ketosie. Dam sobie radę -odpowiedziałam mu z lekkim uśmiechem. To takie słodkie, że się martwi.

- Ale ja... Wiesz jakie to ryzykowne... Jeśli nie uda ci się wyjść na czas, zaczniesz się dusić a wtedy... skończysz jak tamten wilk... Ja pójdę pierwszy.

- Ket... -spojrzałam na niego zmartwiona. Tak bardzo nie chciałam, żeby to on musiał ryzykować. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to ja muszę to zrobić, nawet jeśli jemu to się nie spodoba.

- W końcu, nie możemy być do końca pewni, jak to drzewo działa. A co jeśli jest to pułapka? Jeśli z tej próby w ogóle nie da się wyjść żyw... -w tym momencie przerwałam mu, najnamiętniejszym pocałunkiem w swoim życiu, czule przyciskając swój pyszczek do jego. Przez chwilę zaskoczony Ket w końcu dał się ponieść i przymknął oczy, nie zważając na to, że wszyscy się na nas patrzą. Dopiero wtedy sięgnęłam swoją przednią łapą w kierunku kory drzewa i już po paru sekundach byłam w stanie poczuć, jak jego pnącza delikatnie zaczynają oplatać moje łapy. W momencie, gdy zaczynały plątać się wokół mojego tułowia ja i Ketos delikatnie rozłączyliśmy się z uścisku.

 

- Alice... -wyszeptał, wyraźnie zaniepokojony, kładąc swoją łapę na mojej.

- Będzie dobrze, dam sobie radę. Obiecuję ci, że wrócę cała i zdrowa -odpowiedziałam, czując jak liany powoli otaczają moja głowę i szyję. Ostatni raz rzuciłam swoje pełne nadziei spojrzenie w kierunku moich braci i sióstr, aż w końcu zapadła całkowita ciemność.

 

* * *

 

Obolała otworzyłam powoli oczy. Mimo mojego początkowego spokoju, gdy tylko obraz stał się wyraźniejszy i zorientowałam się gdzie jestem, gwałtownie podniosłam głowę, z niepokojem się rozglądając. Byłam w okopie... W tym samym okopie, w którym przesiedziałam samotnie długie godziny, z przerażeniem nasłuchując krzyków zarzynanych na górze wilków... Zupełnie nie pamiętałam, jak się tu znalazłam, co się stało. Moim najwcześniejszym wspomnieniem było jak... prowadziłam łowców na polowanie w zupełnie zwykły dzień... Dlaczego teraz jestem w tym koszmarnym miejscu, do którego nigdy więcej nie chciałam wracać?

 

- Alice, w końcu się obudziłaś -usłyszałam przed sobą śliczny głos należący do Telishy. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na obecność wadery.

- D-dlaczego znowu tu jestem? - spytałam drżącym głosem. - Co mi się stało? Jeśli miałam jakiś wypadek, dlaczego nie jestem w twojej jaskini medyka? - błękitnooka odpowiedziała mi zmartwionym syknięciem. Takim, jaki wydajemy, gdy widzimy, że komuś innemu stało się coś bolesnego.

- Musiałaś się mocniej poturbować, niż myślałam. Zupełnie nic nie pamiętasz? Miałaś... Pewien nieprzyjemny incydent -wyjaśniła.

- Dobrze, ale dlaczego siedzimy obie właśnie tutaj? - dopytałam, z przerażeniem wpatrując się w sufit.

- Jest wojna Alice... West wrócił... Nie pamiętasz tego? - odpowiedziała smutno Lisha.

- S-Słucham? Jakim cudem? To niemożliwe! Miał trafić do Hadesu, a stamtąd nie można się wydostać i jak mogłam o czymś tak ważnym zapomnieć? - Poczułam, jakby cały mój świat i spokój ducha rozsypały się w jednej chwili. Uzdrowicielka w pierwszej kolejności odpowiedziała mi smutnym spojrzeniem.

- A jednak... Musiałaś się naprawdę mocno uderzyć podczas tej bójki, skoro zapomniałaś o czymś tak ważnym -wyszeptała.

- A ty tym razem... Postanowiłaś zostać? Powinnaś być z grupą ewakuacyjną, jeśli coś poszłoby nie tak, byłabyś jedyną która...

- Nie ma grupy ewakuacyjnej... -przerwała mi beta.

- Co? Dlaczego? -rzuciłam z niedowierzaniem.

- West wrócił dużo potężniejszy niż wcześniej. Przyprowadził ze sobą wszystkie potępione dusze, najgorszych przestępców, którzy trafili do Hadesu. Jakimś cudem namówił ich wszystkich do współpracy i przekonał, że razem mają wystarczająco dużo mocy, by uciec... nie mylił się. Razem przejęli tamto miejsce, wspólnie pokonali Ozyrysa i Pluta, a następnie wydostali się na zewnątrz. Tym razem wszyscy mieli obowiązek wziąć udział w bitwie, inaczej zupełnie nie mielibyśmy szans.

- Jakim cudem... -wyszeptałam na wpół do siebie, na wpół do Telishy, chowając swój pysk między łapami.

- W dodatku przyłączył do siebie parę innych watach, aby jeszcze bardziej wzmocnić swoją armię. Watahy żywiołów, Watahę wysłanników słońca, Watahę wilków zachodnich gór i...

- Poczekaj, możesz powtórzyć? -dopytałam, nie wierząc w to, co właśnie usłyszałam.

- Watahę wilków zachodnich gór -powtórzyła.

- Do tej watahy należy moja matka... -Telisha odpowiedziała mi współczującym spojrzeniem. To nie mogło się dziać... ten koszmar nie może mieć miejsca... To znaczy, że moja mama i wilki, wśród których się wychowywałam będą walczyć... przeciwko nam.

- Poza tym... -zaczęła Lisha, jednak urwała tak jakby słowa, które miała zamiar wypowiedzieć, nie mogły przejść jej przez gardło.

- Co jeszcze? Co się stało, kiedy leżałam nieprzytomna? -dopytałam w panice, mając bardzo złe przeczucia.

- Po prostu... -westchnęła -Powinnaś porozmawiać z Alessą, jest w swojej jaskini -rzekła wilczyca, kładąc mi współczująco łapę na ramieniu. Po jej słowach natychmiast wytrysnęłam z okopu, nie zważając na to, czy na górze jest bezpiecznie, czy nie.

 

Natychmiast ruszyłam w kierunku Jaskini Wschodzącego Słońca, przy okazji zwracając uwagę, na to, jak wygląda nasza, urodzajna niegdyś kraina. Wszystko wokół zdawało się takie obumarłe, brudne i zaniedbane. Niektóre jaskinie, w których niegdyś spały bezpiecznie wilki były zawalone, jezioro zanieczyszczone, a w miejscu, gdzie zwykle trzymaliśmy zapasy zwierzyny, leżał tylko jeden chudy królik. Przez wojnę i przez wyzwanie, któremu musieliśmy stawić czoła, nikt nie miał czasu, aby zadbać o to miejsce... aby polować. Zwalniając tempa, ostrożnie weszłam do groty, szukając wzrokiem Alessy. Kolorowooka wadera leżała załamana w najciemniejszym kącie jaskini. Jej futro zdawało się zmatowiałe i zaniedbane, a ona sama taka... malutka i słaba. To było do niej zupełnie niepodobne.

 

- Alesso...? Beta kazała mi z tobą porozmawiać. Coś się stało? Poza tym, że... -Alis powoli wstała i obróciła się do mnie, wyglądała jakby... płakała. Chyba nigdy nie widziałam, żeby z jej dwukolorowych oczu lały się łzy.

- Ketos nie żyje... -rzekła, z trzęsącą się dolną szczęką, w ogóle nie owijając w bawełnę. Przez chwilę byłam pewna, że się przesłyszałam.

- S-słucham? -wydukałam, spuszczając powoli spojrzenie z Alessy i kierując je w pustą przestrzeń.

- Ketos nie żyje... -powtórzyła, tym razem nie mogąc powstrzymać się od płaczu.

- Nie... nie, nie, nie... -wyszeptałam, czując, jak i w moich oczach zaczynają zbierać się łzy -To nieprawda! Kłamiesz! -wykrzyczałam w desperacji. Zawsze byłam pewna, że to ja będę tą, która opuści ten świat wcześniej. W końcu... Ketos jest bogiem chaosu, nie można go zabić.

- Nie mogłabym kłamać w takiej sprawie! -odpowiedziała mi równie zdenerwowana co ja -Zabili go! Mieli broń... tą samą, którą West walczył ze mną i Vesną... jeden cios i... nawet bóg nie może się zregenerować.

 

Na te słowa nic nie odpowiedziałam. Po prostu padłam na ziemię i zaczęłam płakać, krzyczeć i wyć. Czułam jak ból psychiczny, staje się tak silny, zupełnie jak fizyczny. Jakby ktoś z największą brutalnością dosłownie wyrwał połowę mnie. W jednej chwili przedzielił na pół moją duszę, ciało i serce. Do mojego umysłu ledwo docierało, to co właśnie usłyszałam. Nie chciałam w to wierzyć, jednak jakaś moja część wiedziała, że Alessa nie oszukiwałaby mnie. Świat się jakby skończył, przestał mieć sens i znaczenie... Więc leżałam tak pogrążona w żałobie i zalana morzem łez, całkowicie zapominając o wszystkim innym. Nie wiem ile czasu minęło. Może godzina? Może cały dzień? Nie miało to dla mnie w tamtej chwili najmniejszego znaczenia, ale w końcu przez zapuchnięte powieki niespodziewanie dostrzegłam Areliona wbiegającego do jaskini.

 

- Alesso! - basior podbiegł do nas i zziajany wykonał ukłon. Dopiero po chwili, gdy uspokoił oddech, był w stanie się wyprostować i kontynuować wypowiedź -Etria, Aarel i Victor nie żyją...

Generał przez chwilę wpatrywała się w basiora, w milczeniu podobnie jak ja nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa. To nie mogła być prawda... tylko nie to...

- Tracimy coraz więcej wilków... A fakt, że nie mamy żadnej strategii, nam w tym nie pomaga... -wypowiedział się z żalem w głosie. Alfa nic na to nie odpowiedziała. Jedynie odwróciła się, chcąc wrócić do swojego kąta, w którym wcześniej ją zastałam.

- Nic nie powiesz Alesso? -wydukałam, ledwo widząc na oczy przez nieustannie napływające do nich łzy. Utrata nawet w porównaniu do całej watahy, tej małej części przyjaciół zabolała mnie tak samo, jak utrata Ketosa. Chciałam ponownie wybuchnąć płaczem, ale nie mogłam. Nie miałam już na to fizycznie siły, byłam tak wyczerpana. Przez chwilę poczułam się niemal jak oderwana od rzeczywistości. Tego było za wiele, tych wszystkich tragedii i katastrof. W ciągu całego swojego ponad pięcioletniego życia nie zaznałam tyle cierpienia co wtedy, poza tym jednym momentem kiedy myśleliśmy, że właściwie przegraliśmy już pierwszą wojnę z Westem. To wszystko zaczęło się zdawać właściwie nierealne.

 

- A co mam powiedzieć? To koniec Alice. Nie wiem co robić -odpowiedziała pusto, spoglądając na mnie.

- Ty zawsze wiesz co robić! Jesteś naszą alfą. Jeśli nie możemy tego wygrać każ im zawrócić. Nie pozwólmy, by ktoś jeszcze zginął! - wykrzyczałam załamana.

- Nie obchodzi mnie to! Róbcie co chcecie...

- Alesso, Ketos nie chciałby... -zaczęłam, ledwo powstrzymując kolejny wybuch płaczu.

- Nie masz prawa, mówić czego chciał, a czego nie chciał Ketos! Gdzie ty byłaś, gdy oni pozbawili go głowy?! Spałaś sobie słodko, bo do jasnej cholery nie umiesz nawet porządnie walczyć i przy pierwszej okazji dałaś się pozbawić przytomności jak jakiś szczeniak! Co z ciebie za przyszła alfa! -te słowa tak bardzo zabolały, że nie byłabym w stanie tego nawet opisać. Przez chwilę kolorowooka wpatrywała się we mnie gniewnym spojrzeniem, po czym odwróciła się i ponownie położyła w swoim kącie.

 

- Chodź, powinniśmy pójść pomóc Vesnie i pozostałym na froncie... -wyszeptał Arelion, kładąc mi łapę na grzbiecie.

- Ty też uważasz, że powinniśmy dalej walczyć? Nawet jeśli... sam Duch Walki się poddał? Wiem, że brzmię jak tchórz, ale jeśli ma to powstrzymać tę rzeź i uratować, chociaż garstkę z nich...

- Nie mnie to oceniać... -westchnął basior -Ale wiem, że Alessa nie jest teraz w najlepszym stanie. Jeśli masz z kimś o tym rozmawiać, to powinnaś pogadać z drugą alfą -wyjaśnił.

 

- Masz rację. Zatem prowadź -po moich słowach oboje wybiegliśmy z jaskini, chociaż ja miałam ochotę po prostu po raz kolejny paść na ziemię i opłakiwać moich drogich przyjaciół i ukochanego... Chciałam móc sobie na to pozwolić tak jak Alessa, ale nie mogłam, musiałam zacząć działać, żeby uratować chociaż resztę. "Ketosie co ja zrobię bez ciebie? Jak po tym wszystkim będę żyć ze świadomością, że ciebie już nie ma?" W mojej głowie rozbrzmiewały myśli, a ja czułam jak, ten ból rozrywa mnie powoli od środka. Prawie do mnie to nie docierało... straciłam go... go i tyle innych wilków, którzy byli dla mnie jak rodzina... już nigdy więcej nie zobaczę ich radosnych pyszczków, nie przytulę. Tak po prostu w jednej chwili straciłam ich na zawsze... Tego było za dużo. Nie rozpoznawałam świata, w którym się obudziłam. Może wizja wojny była dla mnie tak przerażająca, że mój umysł przy pierwszej, lepszej okazji zdecydował się ją wykasować? Wszystko po to, aby nie obciążać psychiki, jednak teraz czułam, że to wszystko uderza we mnie z jeszcze potężniejszą siłą. W końcu przed chwilą był najzwyklejszy poranek, taki jak wszystkie inne. Kiedy to zdążyło się przerodzić w taką maskarę?

 

Więc z tymi właśnie myślami biegłam, po prostu przed siebie starając się dorównać tempa Arelionowi. Byliśmy już głęboko w zachodniej części lasu. Było tu ciemno, gęsto i mrocznie. Idealne miejsce na zasadzkę dla wrogiego oddziału. Ze spojrzenia Lunka mogłam łatwo wywnioskować, że nie jest tu bezpiecznie i może zaraz zrobić się gorąco. Nie myliłam się, z oddali do naszych uszu dobiegło donośne wycie, naszego i wrogiego oddziału. Rozpętała się potworna bójka między obiema grupami ledwie parędziesiąt metrów od nas.

 

- To wrogowie... Pobiegnę pomóc naszym, a ty poszukaj Vesny. Powinna być gdzieś w okolicy -rozkazał basior, po czym już miał ruszać przed siebie.

- Poczekaj! -zatrzymałam go -Jeśli gdzieś tutaj zobaczysz waderę o charakterystycznej granatowo białej sierści, proszę cię, nie pozwól zrobić jej krzywdy. Łatwo ją poznasz, ma takie same oczy i kropki pod nimi jak ja.

- Jasne, ale kto to jest? -dopytał z zaciekawieniem.

- To moja matka. Z tego co wiem, może być gdzieś tutaj. Ma na imię Grace. Błagam cię, jeśli ją znajdziesz, powiedz jej, że tu jestem i zaprowadź w bezpieczne miejsce -prosiłam.

- Dobrze -gamma zgodził się z powagą skinając w moją stronę głową, po czym wzbił się w powietrze zapewne z zamiarem ataku z powietrza.

- Uważajcie na siebie przyjaciele... -wyszeptałam pod nosem, spoglądając po raz ostatni w stronę wciąż trwającej walki. Nie mogę stracić nikogo więcej, bo czuję, że sama tego nie przeżyję!

 

Pobiegłam jeszcze raz przed siebie, gdy w końcu oddaliłam się na znaczącą odległość, zatrzymałam się, by ponownie złapać tlenu. Wcześniej jeszcze się łudziłam, że śnię, ale to wszystko było zbyt realistyczne jak na zwykły koszmar czy sen. Naprawdę wolałabym, żeby to Midnight lub Red Dust robili sobie ze mnie żarty swoimi iluzjami jednak nie, nie są przecież tacy okrutni.

 

Nagle, zupełnie niespodziewanie, ktoś uderzył we mnie z ogromną siłą, skutecznie przewracając mnie na ziemię. Pisnęłam przerażona, słysząc groźne warczenie i czując zimną stal przyłożoną do gardła. Nad sobą ujrzałam... Vesnę. 

 

- Na Ozyrysa! To ty Vesno, szukałam cię! -rzekłam na jednym wydechu.

- Alice? -z pyska wadery natychmiast zniknął wrogi wyraz -Myślałam, że jesteś u uzdrowicielki.

- Jak widzisz, Telisha zdążyła już mnie pozbierać do kupy. Musimy porozmawiać -wyjaśniłam z troską, jednocześnie podnosząc się powoli z ziemi.

- Jesteśmy w środku wojny Alice. Nie sądzę, aby był na to czas... -zaczęła fiołkowooka, czujnie się rozglądając.

- Proszę, to naprawdę ważne. Nie wiem, czy widziałaś, ale Alessa nie jest w najlepszym stanie. Straciliśmy już wiele wilków, a armia Westa jest liczniejsza i potężniejsza niż kiedykolwiek... Z łatwością pokonują bogów i półbogów... Chciałam się dowiedzieć... co o tym wszystkim myślisz? Mamy w ogóle jakieś szanse, by to przetrwać...? -spytałam.

- Czy ty sugerujesz... odwrót? -rzuciła z niedowierzaniem -Poddanie się?

- Wiem ile wilków co najmniej, straciło życie... a podobno jest ich jeszcze więcej. Jeśli to miałoby ich ocalić... -wydukałam.

- Wiesz przecież, że nie możemy oddać Doliny Burz. Musimy o nią walczyć do ostatniej kropli krwi, a nie tak po prostu uciekać, kiedy jest gorzej...

-"Gorzej" to za mało powiedziane... -rzekłam ze smutkiem -Ketos, heros i bóg chaosu nie żyje, podobnie jak Aarel, który był półbogiem. Pozbyli się ich jakby za pomocą jednego pstryknięcia... -w tym momencie głos zaczął mi się załamywać.

-A gdzie podziało się twoje spojrzenie wypełnione nadzieją, Alice? Gdzie twoja wiara? -rzekła z żalem druga alfa.

- Ja... nie... nie wiem. Tego jest za dużo, bardzo się boję i to wszystko... -wysapałam zagubiona, czując, jak ponownie zbiera mi się na płacz, jednak w tym momencie przerwał nam dziwny szelest dobiegający z pobliskich krzewów.

- Cholera... Potem dokończymy tę rozmowę. teraz nie mamy wyjścia, musimy walczyć -cynamonowofutra złapała pewnie za sztylet.

 

W tym momencie, spomiędzy leśnego buszu wypadł... Mitch. Brązowy basior pędził w panicznym biegu, uciekając przed grupą wściekłych wojowników, gotowych rozszarpać każdego, kto tylko stanąłby im na drodze. Zdawało mi się, jakbym w życiu nie widziała takiego szaleństwa, w spojrzeniu kogokolwiek...

 

- Ratujcie się! -wykrzyczał, potykając się o własne łapy i upadając z hukiem na ziemię. Część wrogiego oddziału zatrzymała się przy Vesnie, skacząc na nią i atakując wściekle. Druga część rzuciła się na, w przeciwieństwie do zaprawionej w boju wadery, bezbronnego Mitcha.

 

Natychmiast zerwałam się, aby mu pomóc, ale... nie mogłam się ruszyć. Zaczęłam się szarpać i próbować podbiec do skrzydlatego basiora i wtedy to ujrzałam... Dziesiątka wykutych z grubej stali łańcuchów złączonych z nafaszerowaną czarną magią obrożą na mojej szyi.

 

- Nie... tylko nie to! -wykrzyczałam. W jednym momencie wszystko wróciło. Vesna, Alessa i ja niemogąca zupełnie nic zrobić, żeby im pomóc. Ta sytuacja miała już miejsce...

 

Nie zdążyłam... nie dałam rady pomóc Mitchowi, bo mimo moich usilnych starań, nie mogłam się ruszyć. Przysłoniłam sobie oczy i uszy, byleby nie musieć patrzeć na to, co zdarzyło się z mojej winy. Wtedy wszystko ucichło, a ja załamana podniosłam wzrok. Ujrzałam Vesnę stojącą przede mną.

 

- Czemu... dlaczego na to pozwoliłaś? -rzekła, jakby niedowierzając.

- N-nie mogłam mu pomóc... nie widzisz, że... -zaczęłam, chcąc powiedzieć o krępujących mnie kajdanach. Tak właściwie nawet nie wiedziałam, skąd się wzięły.

- Nic nie zrobiłaś! Jak mogłaś stać tak bezczynnie w miejscu i na to patrzeć opanowana lękiem?! -wadera spojrzała na mnie z taką pogardą, jakiej nigdy w jej oczach nie widziałam.

- Nie mogę się ruszyć ani nic zrobić! To przez te łańcuchy... -wydukałam zapłakana i przymknęłam oczy. Zawiodłam ją...

- Ja nie widzę, żadnych łańcuchów... Nie możesz się ruszyć, bo się boisz... To twoja wina, że kolejny wilk burzy stracił życie...

-Vesno, uwierz mi! Naprawdę ich nie widzisz? -w panice ponownie zaczęłam się szarpać, dzwoniąc tymi kajdanami niemiłosiernie, lecz moja druga alfa jedynie stała i patrzyła na mnie w osłupieniu.

-Kim trzeba być... żeby z powodu własnego tchórzostwa, dać zginąć swojemu pobratymcowi? A może uważasz, że życia sługusów Westa były ważniejsze od życia Mitchella?! -wykrzyczała, tym razem naprawdę zdenerwowana.

-Nie, nie! Wiesz, że nie! Vesno... -druga alfa ostatni raz spojrzała na mnie z taką pogardą, jakiej nigdy wcześniej w jej oczach nie widziałam, po czym rzuciła się szybkim biegiem przed siebie.

 

- Vesno, zaczekaj! Błagam cię! -krzyczałam, nawołując swoją przyjaciółkę, jednak na próżno -Nie zostawiaj mnie! Boję się! Tak bardzo się boję! -krzycząc to, zapłakana padłam na ziemię. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów wszystko sobie przypomniałam. Labirynt, tytani, święte drzewo, które miało poddać mnie próbie. No tak... powrót Westa, wojna, nienawidząca mnie Alessa, która się poddała, Ketos, który nie żyje, Vesna, która mną gardzi i którą zawiodłam, moi pobratymcy tracący swoje żywota w okrutnej walce. To wszystko nie było prawdziwe, miało jedynie mnie przerazić i wywołać strach. Przecież przed wyprawą alfa nam powiedziała, że labirynt sprawdzi "naszą lojalność i odwagę" na następnej próbie mieliśmy być poddani naszym największym lękom. Ale skoro zdałam sobie z tego sprawę... to, czemu nadal tak bardzo się boję?

 

Obroża na mojej szyi coraz mocniej się zaciskała. Poczułam jak, się duszę i z coraz większym trudem nabieram powietrza w płuca. Moje oczy się zaszkliły, a z mojego pyska niekontrolowanie zaczęła wypływać ślina. Z każdym kolejnym kaszlnięciem byłam coraz bardziej pewna, że nie przeszłam próby. Mimo iż widziałam tą przeklętą obrożę i łańcuchy, wiedziałam, że to nie one mnie duszą... to były liany, które oplotły mnie w prawdziwym świecie... Czy niedługo prawdziwa Vesna będzie musiała mnie odprowadzić do Niebios, Hadesu, Tartaru, czy gdziekolwiek powinnam trafić? W jednej chwili całe życie przemknęło mi przed oczami, a wraz z nimi setki myśli. Ile jeszcze pięknych chwil mogłam przeżyć? Ile dobrych wilków poznać? Wilki Burzy, ile razy mogliśmy się jeszcze wspólnie śmiać, żartować, bawić? Przeżywać te chwile, które są mi najdroższe? Mogłam wyjść za Ketosa, zostać jego żoną, urodzić mu szczenięta i żyć z moją ukochaną rodziną. Czy decydując się na wyruszenie tutaj, ostatecznie to wszystko przekreśliłam? Bo... jak zwykle opanował mnie strach...?

 

"Odwaga... nie polega na nieodczuwaniu strachu... lecz na uznaniu, że coś jest ważniejsze niż lęk..." W mojej głowie ostatecznie rozbrzmiały słowa, które kiedyś usłyszałam od Ketosa i wtedy mnie olśniło. W tym momencie jakby wszystko wokół stanęło w miejscu, a obroża lekko się poluzowała. Znowu mogłam oddychać

 

Leżałam tak przez chwilę z kołaczącym sercem i przyspieszonym oddechem. To było to. Nie mogę sprawić, że przestanę się bać, ale wiem, że swoich bliskich zawsze przekładam ponad to.

 

- Kocham cię wataho... Muszę do was wrócić, żeby pokazać wam, że nie ma czego się bać, że można to przezwyciężyć. Chcę być taką przyszłą alfą, na jaką zasługujecie... -wyszeptałam -WY jesteście ważniejsi niż mój lęk. Dla was jestem gotowa przezwyciężyć każdy z nich, choćby nie wiem jak bardzo mnie paraliżował... -z trzęsącymi się łapami i determinacją w oczach podniosłam się z ziemi, po czym spojrzałam w niebo -Boję się... Boję się nieskończenie wielu rzeczy, tak wielu, że pewnie nigdy nie będziesz w stanie ukazać ich wszystkich. Boję się, że stracę watahę, moją rodzinę i najbliższych przyjaciół, mojego ukochanego, że West wróci, że pewnego dnia przez mój błąd i tchórzostwo ktoś niewinny ucierpi, że nie podołam nadziejom, jakie pokładają we mnie alfy... ale będę z tym walczyć po wsze czasy! Nieważne co mi pokarzesz, ja to przezwyciężę. Słyszysz przeklęte drzewo?! Nigdy się nie poddam, bo moja wataha, moi bliscy, są dla mnie ważniejsi niż cokolwiek innego! -pewna siebie podniosłam mój głos niemal do krzyku, wtedy krępująca mnie obroża pękła i z charakterystycznym odgłosem dzwoniących łańcuchów upadła na ziemię -Ketos... dla ciebie jestem gotowa przestać być tchórzem... -zakończyłam, wycierając łzy i czując, jak przez moje przymknięte już powieki przebija się jasne światło.

 

* * *

 

- Ona się dusi! Zróbcie coś! -usłyszałam dobrze znany mi głos Etrii. W tym momencie niespodziewanie nabrałam tlenu, czując jak liany oplecione wokół mojego ciała, gwałtownie się rozluźniają. Mimo iż byłam lekko ogłuszona, a obraz był rozmazany, bez trudu poznałam dwie sylwetki Ketosa i Aarela, którzy pomagali mi się wyplątać z tych koszmarnych lin. Zielone pnącza rozluźnione opadły na ziemię, by święte drzewo mogło je na spokojnie przyciągnąć z powrotem do siebie.

Z powodu braku tlenu, poczułam jak, moje ciało wiotczeje i jeszcze raz robi mi się ciemno przed oczami. Niespodziewanie przechyliłam się, myśląc, że upadnę, jednak mój najdroższy pozwolił mi się o siebie oprzeć, czule mnie przytulając. Musiałam wziąć się w garść i być dla nich silna. Jeśli chcę dodać watasze otuchy, nie mogą mnie zobaczyć w takim stanie, w końcu jestem tu, żeby im pokazać, że nie mają się czego bać.

 

Bez słów wtuliłam się w miękkie futro Ketosa, czując, jak po policzkach ponownie spływa mi kilka łez, lecz tym razem z całą pewnością były to łzy szczęścia.

 

- Już dobrze, już po wszystkim... -wyszeptał do mnie drżącym głosem, gładząc łapą moją grzywkę.

 

Siedziałam tak parę sekund, głęboko oddychając, ze spojrzeniem wbitym w suchą powierzchnię. Potrzebowałam chwili, aby pozbierać się po tym, co ujrzałam w swojej wizji. Tego było tak dużo i wszystko było takie koszmarne, ale czułam, że moja psychika na tym zbyt mocno nie ucierpiała. Teraz zdawało się to wszystko jedynie koszmarem, z którego już się obudziłam. Pamiętałam tylko nieliczne, krótkie fragmenty i wszystkie jakby za mgłą... Prawie zapomniałam, części tego, co ujrzałam. Poza tym sama świadomość, że to wszystko nie było prawdziwe i teraz wróciłam do rzeczywistości, skutecznie mnie uspokoiła. Wokół panowała cisza, nie trzeba było nic mówić na głos. Było wiadomo, że wszyscy czekają, aż w końcu wypowiem się na temat wrażeń z drugiej tury naszego wyzwania. Dopiero po chwili byłam już gotowa. Słysząc zaniepokojony szum głosów, pewnie wstałam, po czym wyszłam na środek, przed wszystkich.

 

- Posłuchajcie wilczki -przełknęłam ślinę -Jeśli mi udało się przez to przejść to wam tym bardziej. Jednak nie ukrywam, że ta próba była dużo trudniejsza od poprzedniej, dlatego nie musicie się jej podejmować, możecie się wycofać i nikt nie będzie miał wam tego za złe, będzie to jak najbardziej zrozumiałe. Ta próba prawdopodobnie będzie testować waszą odwagę, ukaże wam to, czego najbardziej się boicie. Jednak ja w was wierzę, wiem, że uda się wam wszystkim i każdy z nas wyjdzie z tego jeszcze silniejszy niż kiedykolwiek. Każdy z was ma w sobie tyle odwagi i siły, by przejść przez tysiące takich prób, widzę to, nawet jeśli wy tego nie dostrzegacie. Już tyle przeszliśmy, każdy z was oparł się swojej największej pokusie, udowadniając, że wataha jest dla was ważniejsza niż wasze własne, najskrytsze marzenia. Strach czy lęk nie będą w stanie tego przekreślić. Jesteście silni, po prostu o tym wiem -spojrzałam na nich czułym wzrokiem. Wtedy pewien ciemnofutry basior powoli wyszedł przed wszystkich i stanął naprzeciwko mnie z powagą i nadzieją spoglądając mi w oczy.

 

- Ja również podejmę się tej próby -powiedział Midnight.

 

C.D.N.

 

>Mid, najodważniejszy z herosów ;) Do dzieła!<