Idąc przez labirynt, dokuczał mi nieznośny natłok myśli. Czy to jest w ogóle prawdziwe? W końcu, czy nie wydaje się wam dziwne to, że nagle na środku watahy jak gdyby nigdy nic pojawia się olbrzymi labirynt? W dodatku z tytanami w zestawie? Tymi potężnymi, mitycznymi tytanami? Rodzicami naszych bogów? I to wszystko tak po prostu, nagle się pojawia. Poza tym, czy gra jest warta świeczki? Labirynt jest niebezpieczny, nie wiadomo w zasadzie, co jest po drodze i czy to przechodziło jakieś testy BHP, czy coś. Same próby też nie brzmią najprzyjemniej - mamy zmierzyć się z naszymi największymi pokusami i lękami, to jednak nie jest taka błaha sprawa. Sam nawet nie wiedziałem jakie pragnienie na mnie czeka, bo nie umiem określić, czego tak naprawdę chcę. Bogactwa? Władzy? Sławy?
- Hej, Victor, wszystko w porządku? - usłyszałem głos obok siebie. Clementine patrzyła na mnie podejrzliwie ze zmarszczonymi brwiami - Od pół godziny idziesz i nic nie mówisz, tylko patrzysz się w ziemię. Coś się stało?
- Wszystko jest okej, dzięki za troskę - uśmiechnąłem się słabo do wadery, jednak wyszło to chyba mniej przekonująco, niż zamierzałem - Po prostu myślę o tych próbach, patrząc na to, jak wyglądała twoja, zaczynam się coraz bardziej denerwować na myśl o swojej.
Rdzawa wilczyca nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się pokrzepiająco, jakby chciała bez słów przekazać mi trochę swojej pozytywnej energii. A ta bardzo by mi się przydała.
Po kolejnych paru minutach zacząłem bardziej wnikliwie analizować wygląd budowli. Labirynt był stary, to na pewno. Kamienne ściany były popękane, w niektórych miejscach ukruszone. Na pozór surowe, z gładkiego kamienia, po bliższym przyjrzeniu się dało się zauważyć wyryte w skale napisy, prawdopodobnie w języku bogów lub tytanów, bo w jakimże innym? Ponad nimi widać było błękitne, czyste niebo, jednak wilki ze skrzydłami i tak nie mogły cieszyć się urokami pięknej pogody, bo korytarze były zbyt wąskie, by rozłożyć skrzydła. O wzleceniu ponad ściany i nawigowaniu też nie było mowy, bo nad nami, w na pozór pustej przestrzeni, dało się dostrzec delikatny błysk pola blokującego drogę ucieczki. Byliśmy zamknięci w pułapce, w klatce, w pudełku, jak zwał tak zwał.
W pewnym momencie poczułem drżenie ziemi pod łapami. Zachwiałem się, straciłem równowagę i po sekundzie leżałem na ziemi. Upadając, przez ułamek sekundy widziałem zaskoczoną minę Clemetine i przesuwającą się ścianę. Poczułem uderzenie i nie widziałem już nic.
Gdy otworzyłem oczy, pierwsze co zauważyłem, to brak ściany blokującej wcześniej przejście. Drugą rzeczą był brak rdzawej waderki. Rozkojarzony wstałem powoli i rozejrzałem się. Wszystko wydawało się na pozór normalne, ale jednak było inne. Było ciemniej, niebo nade mną spowijały ciemne, ciężkie chmury.
- Clem? - zawołałem niepewnie, idąc powoli przed siebie - Clem! - tym razem głośniej. Odpowiedziało mi echo. Chwiejnym krokiem brnąłem do przodu, uważnie rozglądając się wokół siebie. Coś było nie tak, jak być powinno. Z czasem poczułem przenikliwy chłód, a zza zakrętu wydobywała się mgła. Pełen obaw wszedłem w nią, coraz bardziej tracąc orientację i zakres widzenia. Kojarzycie powiedzenie "im dalej w las, tym więcej drzew"? No to tutaj sprawdzało się to idealnie w sensie dosłownym - im dalej do przodu, tym gęstsza mgła. Brnąłem do przodu coraz mniej pewnie, coraz ostrożniej stawiając kroki. Nie widząc drogi przed sobą, czułem się zdezorientowany. Nie wiedziałem, gdzie idę, co mnie czeka, czy coś nagle na mnie nie wyskoczy. Czułem się bezbronny jak ptaszek w klatce.
Trzask.
Usłyszałem cichy dźwięk przed sobą. Automatycznie zniżyłem się na łapach, sierść mi się zjeżyła. Położyłem uszy po sobie i wpatrywałem się wyczekująco w przestrzeń. Po paru sekundach usłyszałem kolejny trzask, a za nim kolejny, który przemienił się w odgłos kroków. Zbliżających się kroków. We mgle dało się zauważyć sylwetkę wilka. Natychmiastowo ucieszyłem się na myśl, że znalazłem się z Clem. W końcu, jakie są szanse na odnalezienie się w ogromnym labiryncie?
- Clemetine, dzięki Ci Jowiszu, ty żyjesz! Gdzieś ty była? - z uśmiechem na pysku ruszyłem w stronę wadery. Odpowiedział mi jednak głos, który na pewno nie należał do mojej towarzyszki podróży.
- Victor - dziwnie znajomy głos. Przywoływał swego rodzaju nostalgię, wspomnienia. Tylko że za cholerę nie mogłem połączyć głosu z konkretnym wilkiem. Może ktoś z watahy? Może natknąłem się na którąś z grup.
Moje wątpliwości zostały jednak rozwiane w momencie, gdy tajemnicza postać wyszła z mgły. Moim oczom ukazała się wilczyca, którą znałem bardzo dobrze. Którą kochałem ponad wszystko, która była całym moim światem, a z którą zostałem rozdzielony dłuższy czas temu.
- C-Claudia? Claudia, to serio ty? - wydukałem, nie wiedząc jak to możliwe. Nie widziałem jej tyle czasu, a ona tu jest, stoi jakby nigdy nic przede mną, z takim samym łagodnym wyrazem pyska jak zawsze. Wyglądała tak samo, jak w chwili, gdy widziałem ją po raz ostatni.
Wilczyca kiwnęła łbem w odpowiedzi i uśmiechnęła się do mnie. W jej oczach tańczyły iskierki radości, a po jej podekscytowanym stąpaniu z łapy na łapę wiedziałem, że cieszy się tak samo jak ja. Niewiele myśląc, potruchtałem w jej stronę, chcąc przytulić się do dawno utraconej siostry. Jednak w ostatniej chwili, coś mi zaświtało, coś było nie tak. Co ona robiła na terenie watahy? Wyhamowałem gwałtownie i spojrzałem podejrzliwie na waderę.
- Co ty właściwie tu robisz?
W oczach wadery spostrzegłem niepewność, zawahała się przed udzieleniem mi odpowiedzi.
- A czy to takie ważne? Najważniejsze to to, że znowu jesteśmy razem! - zamerdała ogonem, po czym odwróciła się i pobiegła przed siebie - Chodź Vic, pokaże ci coś! - radośnie krzyknęła, po czym zniknęła we mgle.
Nie mając dużo czasu na zastanawianie się, ruszyłem za nią. Nie wiedziałem, gdzie biegnę, kierowałem się odgłosem kroków przede mną i bliżej nieokreślonym, nasilającym się hałasem. Im dalej biegłem, tym więcej dźwięków mogłem rozróżnić - brzęk mieczy, rozmowy, gaworzenie szczeniaków. Z czasem zacząłem czuć zapach świeżego mięsa, zapach lasu i wilgoci po deszczu, gdy nagle w moje nozdrza uderzył ten jeden zapach. Ten jeden zapach, którego brakowało mi najbardziej. Zapach domu. I wtedy to ujrzałem. Na powrót znalazłem się w mojej rodzinnej watasze. Ujrzałem znajome twarze. Widziałem bawiące się radośnie szczenięta i ich matki, pilnujące ich z dumnym wyrazem pyska. Widziałem starszyznę wypoczywającą w cieniu i uśmiechającą się pobłażliwie do szczeniaków. Widziałem młodych adeptów szkolących się na wojowników, którzy z mieczami w pyskach trenowali na uboczu. Aż wreszcie zobaczyłem ich - moich rodziców, wychodzących z jaskini, z moim bratem u boku. Wyglądali tak samo, jak w dniu, kiedy widziałem ich po raz ostatni. Claudia podbiegła do nich i przywitała się z nimi, mówiąc coś z podekscytowaniem. Odwróciła łeb w moją stronę, a reszta mojej rodziny spojrzała na mnie. Ich pyski wyraźnie się rozpromieniły. Zamienili jeszcze kilka słów z Claudią, po czym podeszli do mnie. Claudia wybiegła na przód, radosnym krokiem i z uśmiechem.
- Victor? - usłyszałem ciepły głos mojej matki, która w wyraźnym szoku patrzyła na mnie - To naprawdę ty?
- Tak mamo, to ja - odpowiedziałem jej, nie kontrolując tego, że złamał mi się głos. Poczułem łzy w oczach - Jakim cudem wy żyjecie?
Na pyskach wszystkich pojawiło się wyraźne zdziwienie. Cała czwórka spojrzała po sobie zmieszana.
- Czemu mielibyśmy nie żyć?
- Przecież widziałem. Widziałem, jak rok temu napadli na nas ludzie. Widziałem, jak - znowu złamał mi się głos - Jak giniecie. Tylko ja i Claudia przeżyliśmy, ale się rozdzieliliśmy i przez rok jej nie widziałem - dalej patrzyli na mnie zszokowani.
Zapanowała niezręczna cisza, każdy stał pogrążony w swoich myślach. Nagle odezwał się mój brat:
- No braciszku, ja zawsze wiedziałem, że ty masz wybujałą wyobraźnię, ale nie że aż tak. O czym ty w ogóle mówisz? Jacy ludzie? Jaka śmierć? Jaka ucieczka? Jaki rok? Tu nigdy nie było żadnych ludzi, nie bądź głupi. Przecież my wszyscy żyjemy, a Claudia nigdzie z tobą nie uciekła. To ty jak pognałeś kilka dni temu za zającem, tak dzisiaj wróciłeś. To MY myśleliśmy, że TOBIE się coś stało.
W jego głosie pod koniec wypowiedzi słychać było swego rodzaju... Rozżalenie? Irytację? Złość? Cokolwiek to było, nie brzmiało najprzyjemniej.
- Ale-ale ja nic nie rozumiem... Na własne oczy widziałem, jak giniecie. Widziałem wasze ciała!
- Coś ci się musiało przyśnić dziecko. Nie nawąchałeś się czegoś w tym lesie? - odparł z rozbawieniem mój ojciec - Chodź, pójdziemy coś zjeść, na pewno jesteś wyczerpany po takiej nieobecności.
Cała czwórka odwróciła się i zaczęła iść w stronę centrum, gdzie leżała sterta świeżej zdobyczy. Ja jednak dalej stałem tam, gdzie stałem, zdezorientowany. Nie wiedziałem, co się dzieje. Najpierw jestem z innymi wilkami przed labiryntem, nagle jesteśmy rozdzieleni i zostaję z dwoma w sumie obcymi mi osobami, po jakimś czasie jeden z moich towarzyszy nagle znika, zostawiając mnie i Clementine samotnie. A teraz nie wiedzieć czemu okazuje się, że moja rodzina tak naprawdę nie zginęła, a ja jestem w domu?
- Victor! - z zamyślenia wyrwał mnie głos siostry, która stała na powrót przede mną. Musiała zauważyć, że nie poszedłem za nimi tylko zostałem tam gdzie byłem - Victor, chodź, wszyscy się ucieszą, jak cię zobaczą!
- Claudia, ja nie mogę - na pysku białej wadery wymalowało się zdziwienie.
- Co masz na myśli? Oczywiście, że możesz! Przecież to twój dom, twoja rodzina, twoja wataha. Chodź, odpoczniesz trochę, a jutro pokażę ci, co cię ominęło przez te kilka dni. Sophia się nareszcie oszczeniła!
- Ale Clauds, ja nie mogę. Nie mogę z wami zostać. Po prostu nie mogę. Ja-ja mam swoje stado, Clementine na pewno mnie teraz szuka, nie mogę tu zostać.
- Jaka Clemetine? Jakie stado? O czym ty mówisz? Tu jest twoje stado!
- Claudia, oboje dobrze wiemy, że ty wiesz, o czym ja mówię. Uciekałaś ze mną! Widziałaś ich śmierć do jasnej cholery!
Mina wadery spoważniała w ułamku sekundy, a radosne iskierki w jej oczach zgasły. Stała przede mną, z kamienną twarzą, patrząc mi w oczy. Zrobiła krok do przodu, a ja odruchowo się cofnąłem. To nie była Claudia. Cokolwiek to było, nie było Claudią.
- Słuchaj Vic, jednak nie jesteś tak głupi, jak myślałam. Miałam nadzieję, że gdy cię tu przyprowadzę, to zapomnisz o tamtych wilkach. Ale nieeee... Ty się kurczowo trzymasz tej bandy nieudaczników, nazywając ich swoją "rodziną". Co oni dla ciebie zrobili? Czy oni kiedykolwiek zrobili cokolwiek dla ciebie, czy zrobili dla ciebie tyle, co my? Nie chciałbyś wrócić do nas? Do swojej rodziny? Do wilków, które były dla ciebie na dobre i na złe? - wadera wystawiła łapę w moją stronę - Złap mnie za łapę i będziesz mógł wrócić. Zapomnisz o tamtych wilkach i znowu będziemy razem. Czy nie tego pragniesz?
Przez moment się zawahałem. Bardzo chciałem wrócić do rodziny, chciałem powrócić do dawnego życia. Podniosłem powoli łapę, chcąc chwycić Claudię. W ostatniej chwili jednak cofnąłem ją. Przypomniałem sobie wszystkie wilki z watahy. Przypomniałem sobie zabawy z Alice nad jeziorem. Radosne obijanie się na treningach z Aarelem. Przyjacielskie kłótnie z Red. Czy byłem gotowy zostawić te wilki, by wrócić do mojej martwej przecież rodziny?
- Nie.
- Jak to "nie"? Victor, nie żartuj sobie!
- Nie. Nie zostawię ich.
- Victor, nie bądź jeszcze większym głupcem niż jesteś. Złap. Mnie. Za. Łapę. - wycedziła wadera, a gardłowe warknięcie wydobyło się z jej pyska - Zostaw tę zgraję nieudaczników. Nic dzięki nim nie osiągniesz!
- Nie zostawię ich. Tęsknie za wami, nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile czasu zajęło mi pozbieranie się po śmierci rodziców i brata - łzy napłynęły mi do oczu, poczułem gulę w gardle - Ale nie zostawię ich. Oni są moją nową rodziną! Was nie ma! Ich ciała gniją gdzieś w lesie, a ty jesteś nie wiadomo gdzie! Ta "banda nieudaczników" pomogła mi się pozbierać, gdy was zabrakło. Nie zostawię ich, po prostu nie.
Biała wadera zrobiła krok w moją stronę, warcząc.
- Albo jesteś z nami, albo jesteś przeciwko nam, Victor. Jeśli nie chcesz do nas wrócić, to zapomnij o naszym istnieniu! Jesteś. Dla. Nas. Nikim.
Słowa Claudii zabolały mnie jak cios prosto w pysk. Spojrzałem na nią zszokowany, jednak po kilku sekundach odwróciłem się i poszedłem tą samą drogą, którą przyszedłem. Łzy płynęły mi po pysku, łapy mi się trzęsły, jednak nie odwróciłem się. Biegłem do przodu. Po prostu biegłem jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Przez łzy zaczęło mi się powoli rozmazywać pole widzenia. Zacisnąłem mocno oczy.
Gdy je otworzyłem, poczułem ból z tyłu głowy. Zamrugałem kilka razy i ujrzałem zmartwioną Clementine, stojącą nade mną.
- Victor! Bałam się, że coś ci się stało! - powiedziała z ulgą rdzawa wadera.
- C-co się stało?
- Gdy ściany się przesunęły, straciłeś równowagę i upadłeś. Uderzyłeś głową w kamień, myślałam, że nie żyjesz! Z godzinę się nie podnosiłeś!
Odetchnąłem głęboko, po czym ostrożnie usiadłem. Zachwiałem się, a moja towarzyszka podtrzymała mnie, bym znowu nie upadł.
- Ja-ja... To chyba była próba.
Wadera nic mi nie odpowiedziała. Powoli ruszyliśmy do przodu. Po paru minutach marszu znów poczułem drżenie ziemi, które przywołało nieprzyjemne skojarzenia. Ściana przed nami powoli odsunęła się, ukazując przejście. Wzgórze, drzewo, wilki.
- Clem... Czy ty to widzisz?
- Miałam pytać o to samo - zachichotała wadera.
Byliśmy w centrum.
C.D.N.
>Alice, ciągnij to do końca ^w^<