· 

Odważni, czy głupcy? cz.4

Hm-zamyśliłem się i spojrzałem na cztery stojące przede mną portale. Pierwsze pytanie, czym one się w ogóle od siebie różniły? Wyglądały tak samo, do tego nie mieliśmy pojęcia, gdzie nas zabiorą.

 

-Red, co myślisz?-zapytałem mojej towarzyszki, która podobnie jak ja starała się znaleźć jakieś elementy, którymi się one różnią. Niestety, staliśmy tak przez dłuższą chwilę, przez co dusze za nami i ich głosy stawały się coraz bliższe. Musieliśmy szybko podjąć decyzję, która mogła zaważyć nad naszymi losami.

 

Cholera, gdybym tylko mógł się prze teleportować…-powiedziałem do siebie w myślach. Nie było to obecnie niestety możliwie, ze względu na moje rany, które podczas przenoszenia się w bezpieczne miejsce mogły rozerwać całe moje ciało. No cóż, tak potężna magia musiała mieć jakąś wadę. Odkryłem ją, gdy uciekałem przed watahą, której nie zbyt spodobała się kradzież ich sprzętu wojennego i pomimo wbitej strzały w moją prawą łapę teleportowałem się od nich i skończyłem z raną na przynajmniej pół kończyny, oczywiście otwartą. Zaleczenie tego zajęło około dwa tygodnie, tylko aby trochę się mógł ruszać. Wolałem tego nie powtarzać, szczególnie że mam kilka ran, a nie jedną, jak wtedy.

 

Zauważyłem po chwili, że dusze zaczynają lecieć prosto w nas i natychmiast poinformowałem o tym fakcie feniksa.

 

-Stwórz ścianę lodu, szybko!-wykrzyknąłem do mojego towarzysza, który wykonał polecenie i mieliśmy jeszcze trochę czasu na przemyślenie. Czułem w głębi, że każdy z nich ma coś w sobie szczególnego, tylko nie byłem w stanie powiedzieć, co to dokładnie było. Mój rozum podpowiadał mi, że powinienem pójść skrajnym prawym, który najbardziej oddziaływał na mnie. Postanowiłem nie zastanawiać się ani chwili dłużej, dodatkowo ściana już padła i prosto w nas leciały rozwścieczone dusze wilków i innych kreatur, których nie byłem w stanie rozróżnić. Złapałem szybko Red za łapę, po czym dołączył do mnie Akanos i po chwili byliśmy już w następnej części Nawiedzonych Jaskiń.

 

-Aj-zasłoniłem szybko moje oczy łapą przed oślepiającym światłem, do którego musiałem się najpierw przyzwyczaić. Nie miałem pojęcia, gdzie trafiliśmy, gdy po chwili wreszcie zobaczyłem coś, co wytrąciło mnie kompletnie z równowagi. Znajdowaliśmy się w ogromnym lesie, który wyglądał identycznie jak ten na powierzchni. Nie miałem pojęcia, o co tutaj dokładnie chodzi, nie wyczuwałem tutaj żadnej iluzji, wszystko wyglądało nadzwyczaj naturalnie, nie byłem w stanie do niczego się przyczepić. Delikatnie pomacałem trawę, pod którą znajdowały się moje łapy i wyrwałem źdźbło, po czym wyrzuciłem je w powietrze. Nie było tutaj wiatru, w sumie mogłem się tego spodziewać, do tego dźwięk przepływającej niedaleko rzeczki, w jaki sposób takie miejsce może istnieć?

 

Zamyślając się i szukając jakichś wskazówek, mówiących o dokładniej lokalizacji tego miejsca, nie zauważyłem, że nie było przy mnie wadery, która towarzyszyła mi od początku. Zaraz, jak ona miała na imię?

 

Szybko zdałem sobie sprawę, że jestem w bardzo złej sytuacji, nie byłem w stanie sobie przypomnieć ani imienia, ani wyglądu mojej towarzyszki, która powinna być tutaj razem ze mną. Cholera, co tu się dzieje?

 

Zza rogu nagle wyłoniła się sylwetka wilka, który zdawał się patrzeć na mnie ze zdziwionymi oczyma, czyżby to była ona? Po chwili jednak zobaczyłem całość zwierzęcia i okazało się, że był to basior. Od razu po tym, jak to spojrzałem, wokół zacząłem dostrzegać innych przedstawicieli mojego gatunku, gdy po chwili wszędzie gdzie nie spojrzałem, znajdowały się sylwetki wilków. Czyżby była to ukryta wataha, inna od naszej? Nie, wyglądali zbyt… smętnie. Podszedłem do jednego, szare typowe umaszczenie, jednak ten nawet mnie nie zauważył. 

 

Czyżby mnie nie widział?

 

-Hej!-krzyknąłem i spróbowałem go złapać za bark, jednak moja łapa przeleciała przez jego duchowe ciało. Czyżbym znalazł się w niebie? Wskoczyłem do portalu i po prostu umarłem? Nie, to nie możliwe, gdybym był nie żywy, byłbym w stanie z nimi rozmawiać. A więc, gdzie ja do cholery jestem?!

 

Przechodziłem między korzeniami drzew, które zdawały się rosnąć na oczach, co jeszcze bardziej potęgowało moje zdziwienie. Krótko mówiąc, trafiłem do bardzo dziwnego miejsca, wydaje mi się, że jest to po prostu część Nawiedzonych Jaskiń, z których powinno być jakieś wyjście. Problem był w tym, że nie mogłem nikogo o to zapytać, nikt nie zauważał mojej obecności. Podmywając mój pysk w pobliskim strumieniu, dalej myślałem co mogę zrobić. Najważniejszym zadaniem wydawało się chwilowo odnaleźć waderę, z którą tutaj przyszedłem, rozum podpowiadał mi, że jest to jakaś ważna osobowość, która będzie mi w stanie pomóc. Tylko czy my weszliśmy tutaj tylko oboje? Nie, mój towarzysz, lodowy feniks. Jego pamiętam bardzo dobrze, trudno zapomnieć jego wybryki, więc szybko uruchomiłem swoją moc wizji i po chwili zobaczyłem obraz z góry terenu, na którym się znalazłem. Jakaś alejka, cała w różach, a tam stała jakaś czerwono-czarna wadera, która patrzyła dziwnym wzrokiem na róże, usłane na całej długości ścieżki. Miała bardzo naturalny wygląd, to musiała być ona. Tylko gdzie to było?

 

-Feniksie, gdzie jestem-zapytałem w myślach i po chwili dostałem odpowiedzieć.

 

-Biegnij na sam dół i wzdłuż rzeki, płynącej do dołu. Tylko się pospiesz.-po tej odpowiedzi natychmiast pobiegłem w wyznaczonym kierunku. Cholera, dlaczego jestem tak wolny?! Biegłem ile sił w łapach, potykając się o wystające spod ziemi korzenie drzew. Pomimo kilku upadków, nie odczuwałem żadnego bólu i leciałem przed siebie, nie myśląc o niczym innym. O co chodziło z tą waderą? Kim ona w ogóle była? Dlatego tak mi zależało, żebym ją znalazł? Wszystko wyjaśniło się dopiero, gdy spotkałem ją twarz w twarz…

 

Zobaczyłem ją stojącą przy różach, jednak tym razem nie ekscytowała się ich wyglądem, tylko zbierała się do wyjścia, które zobaczyłem przed sobą. Dopiero wtedy wszystko sobie przypomniałem… To była Red, wadera, z którą spędziłem tyle przygód, z którą przyszedłem tutaj, do Nawiedzonych Jaskiń.

 

-Red!-Krzyknąłem i zacząłem biec w jej stronę, po czym nagle poleciałem na ziemie, trafiając w niewidzialną ścianę. Złapałem się za pysk i szybko podniosłem, jednak wadera jakimś sposobem tylko się rozejrzała, po czym kontynuowała chód w stronę wyjścia.

-RED!- jeszcze raz krzyknąłem i znowu z gruchotem poleciałem na twarde deski, znajdujące się w tej alejce. Jednak tym razem tylko się rozejrzała, nie zatrzymując kroku. Dlaczego mnie nie słyszała?!

-Mid, co ty robisz? Chodź do nas.-odwróciłem się w stronę źródła dźwięku, którym okazał się spotkany przeze mnie szary basior. Tylko ja go nie znałem, wcześniej nawet mnie nie zauważałem.

-Ja cię nie znam, odejdź-odpowiedziałem i dalej próbowałem skontaktować się z moją towarzyszką, jednak ta dalej nie odpowiadała.

-Mid, co tak krzyczysz, chodź już-basior zaczął szybko podchodzić w moją stronę.

-Powiedziałem, ODEJDŹ!-wykrzyknąłem i odepchnąłem go sprężoną czarną mgłą, która widocznie odciągnęła zdziwionego wilka.

-Mid, co ty…

-NIE!-z całej siły wykrzyczałem i popatrzyłem w stronę ciągle oddalającej się wadery, która zdawała się zaraz zniknąć w ciemności. Czy to oznaczało, że jej już nie zobaczę? Towarzyszki, z której spędziłem najlepsze chwile mojego życia, nie mogło się tak to skończyć.

-RED!- wykrzyknąłem i wyciągnąłem sztylet, który z hukiem odbił się od nieustępującej bariery.

-Nie… Red, nie.- z moich czarnych oczu zaczęły lecieć błękitne łzy, które raz po raz spływały po moim pysku. Nie poddam się, nie stracę jedynej osoby, na której mi zależy… Z całej siły uderzyłem łapą w blokadę, jednak ta dalej nie odpuszczała. Red…

-RED, nie opuszczaj mnie, proszę!-raz po raz okładałem niewidzialny mur, który oddzielał mnie od wadery, po chwili obie łapy pokryły się jasnoczerwoną krwią. Bolało jak cholera, ale nie mogłem odpuścić. Wreszcie cała złość, cały smutek, żal zebrał się we mnie i poczułem jak wypełnia mnie niewidzialna energia, którą przełożyłem prosto do swojej lewej łapy. Teraz musi się udać, muszę zniszczyć to cholerstwo!

 

Cała siła uderzenia przeleciała przez całe moje ciało, na całą jaskinię dało się słyszeć gruchot złamanej kości mojej łapy. Osnułem się na ziemie, cały obolały, krew zaczęła powoli lecieć z rany, a ja patrzyłem jak Red odchodzi w ciemność, zostawiając mnie z tyłu. Nie mogłem na to pozwolić, nabrałem powietrze, płuca obijały się o bolące żebra, ledwo wytrzymywałem z bólu, gdy z ostatkami sił, postanowiłem zrobić rzecz, którą chciałem zrobić od początku naszej przygody.

 

-JA CIĘ KOCHAM!-czas jak gdyby zatrzymał się… bariera oddzielająca nas nagle zniknęła, a ja zobaczyłem jej piękne oczy… patrzyliśmy się tak, stojąc w nieznanym nam miejscu, wokół czerwonych róż. Nie tak sobie to wszystko wyobrażałem… Po chwili widziałem tylko ciemność.

 

C.D.N.

 

>Red Dust, masz miało być dzisiaj to jest<