To najprawdopodobniej ostatni dzień w zimy w watasze. Teoretycznie nie będzie wreszcie problemu z zaspami oraz nadmiarami śniegu na terenach watahy, oczywiście nie zapominając o tym, że wreszcie pojawi się zwierzyna i nie będzie problemu w znalezieniu pożywienia. Jednak lubiłem tę porę roku, może nie całkiem za jej piękno i pokrywający każde miejsce śnieg, bardziej myślałem o dłuższych nocach. Chociaż to już od dawna nie to samo, ze względu na dołączenie watahy musiałem zmienić swoje nawyki i zacząć się przyzwyczajać do promieni słonecznych. Początki były niezwykle ciężkie, teraz bez problemu chodzę w pełnym słońcu, jak i w promieniach księżyca. Oczywiście nie mogę też zapomnieć o znalezieniu nowego przyjaciela, który oczywiście po raz kolejny wybrał sobie mnie jako miejsce do spania i wbił we mnie jego ostre jak brzytwa pazury i trzyma się mnie kurczliwie. Jeżeli coś miało się mnie tak trzymać to niech przynajmniej będzie to wadera, a nie samiec lodowego feniksa, który jeszcze jest zimny jak cholera. Spróbuj go jeszcze obudzić podczas snu! Najczęściej zamraża wtedy około metra wokoło i dalej zapada w objęcia morfeusza.
Wstałem dzisiaj zaskakująco wcześnie jak na mnie, Słońce dopiero zaczęło wychodzić zza chmur, a ja miałem dzisiaj plany na zwiedzenie większych terenów watahy. Miałem dzisiaj wolny dzień od wszelkich obowiązków, więc nie było to dla mnie żadnym problemem, żeby gdzieś wyskoczyć, się odstresować. Powoli zacząłem stawać na łapach, aby nie obudzić mojego towarzysza, któremu zdecydowanie nie spodobałaby się pora pobudki, więc zebrałem po cichu swoją torbę i poszedłem poszukać czegoś na śniadanie. Oczywiście zabrałem ze sobą łuk, który udało mi się samodzielnie wykonać, trochę z pomocą wiedzy łowców, którzy też podarowali mi kilka strzał, abym mógł się uczyć. Nie był on może jakiejś zaskakującej jakości, ale znacznie ułatwiał jakiekolwiek polowania, chociaż dalej uczyłem się z niego strzelać. Ciekawa broń, po kilku turach zacząłem nawet myśleć nad przeniesieniem się do zwiadowców, ale wizja ciągłej wspólnej współpracy z innymi wilkami wcale mi się nie podobała. Wolałem pracować sam, polegając wyłączenie na sobie i swoich umiejętnościach. Dawało mi to pełny spokój i nie bałem się tego, że ktoś ciągle na mnie patrzy, chyba jestem trochę wstydliwy jednak.
Zauważyłem królika, który energicznie rozkopywał śnieg w poszukiwaniu jedzenia, jednak pomimo upływu czasu nic nie znajdował i dalej siedział w jednym i tym samym miejscu. Powoli ułożyłem się za ogromnym drzewem i z moich barków zdjąłem swój łuk, na którego cięciwę nałożyłem strzałę. Na szczęście dostałem też metalowe groty, więc zadam temu zwierzęciu szybką śmierć. Oddychałem spokojnie, namierzając zwierzę, nastał mocny boczny wiatr i postanowiłem wystrzelić, zanim zwierzę ucieknie, wyczuwając zagrożenie. Strzała jednak skręciła, natrafiając na znajdujące się obok zwierzęcia drzewo i musiałem ręcznie dopełnić zadanie. Wyrzuciłem z rąk łuk i wyciągnąłem swój sztylet, który natychmiast wyrzuciłem idealnie w stronę ofiary. Oczywiście z łuku nie byłem mistrzem, jednak miałem pewną wprawę w operowaniu broni białej i tak o to zdobyłem swoje dzisiejsze śniadanie. Królik musiał się ostatnio dobrze odżywiać, dlatego że mięso było niezwykle soczyste i sycące. Nareszcie złapałem coś, co nie było cholernie twarde i ledwo zjadliwe, może w tym terenie tylko tak jest? Po posiłku ruszyłem dalej przed siebie, w planach miałem dojście do następnych gór, które zobaczyłem ostatnimi czasy, wydawały się idealnym miejscem na podziwianie widoków terenów watahy. Były oddalone trochę od mojej jaskini, jednak nie było to dla mnie większym problemem, nawet nie miałem ochoty używać swojej teleportacji. Miło było się nawet wybrać na taki spacer w końcówce zimy, która miała się ponownie pojawić dopiero za rok, postanowiłem więc nie marnować czasu i już teraz zobaczyć wszystko pokryte śniegiem. Droga przede mną daleka, jednak pobudka o tak wczesnej porze starczy, aby wszystko dzisiaj zwiedzić. Przynajmniej tak mi się wydawało.
-Nareszcie się obudziłeś-powiedziałem swojemu towarzyszowi, który w tym momencie powoli rozprostowywał swoje skrzydła. Oczywiście jeszcze nie otworzył swoich oczu, przecież on musi się budzić własnym rytuałem. Czasami sam się sobie dziwie, dlaczego dalej go trzymam.
-Mogłeś mnie obudzić-usłyszałem w swojej głowie, to był Akanos, który niestety nie potrafił wysławiać się w wilczym języku, potrafił tylko porozumiewywać się ze mną telepatycznie, w sposób zrozumiały dla mnie oczywiście.
-Znowu byś zamroził wszystko wokoło i poszedł dalej spać, nawet mnie nie denerwuj-odpowiedziałem, udając zmyśloną złość.
-Oczywiście ja wszystkiemu winny, chodźmy nad jezioro jakieś.
No tak, mój towarzysz z samego rana był tak leniwy, że nawet mu się samemu latać nie chciało, tylko dalej liczył na mnie i trzymał się mocno mojego barku. A może go odstawić z powrotem do lodowego zamku? W sumie wtedy nie będzie musiał go słuchać, potrafi czasem denerwować jego „inteligencją”, ale to muszę mu przyznać. Czasami, gdy ja nie potrafiłem czegoś zrozumieć, on mi wszystko dobrze tłumaczył, był niezłym nauczycielem. Tak więc uniżony przed rozkazem mojego króla godnie szedłem w stronę malutkiego jeziorka, na którego widok Akanos od razu zaczął używać swojej magii. Z zamrożonego lodu zrobił kilka ostrych sopli i całą mocą wbił je w głąb wody, po czym wyciągnął, łapiąc trzy dobrej wielkości ryby. Odstawił je na brzeg i musiałem zaczekać, aż mój pan je wszystkie zje, oczywiście po dorodnym posiłku z powrotem poszedł spać. To był właśnie minus jego mocy, po większym użyciu żywiołu wody miał mało energii i najczęściej wtedy chce mu się spać. Oczywiście zasnął na moim ramieniu, ponieważ tam mógł czuć się najbezpieczniej, też najprawdopodobniej latał gdzieś w nocy, wtedy gdy ja leżałem smacznie w jaskini i to może być powodem jego dzisiejszego zmęczenia, kto wie. Na pewno mi nie powie, on kocha gdzieś znikać, po czym pojawiać się jak gdyby nic się nie stało. W sumie podobnie jak ja, dużo się od siebie nie różniliśmy. Postanowiłem nie zwracać już zbytnio na niego uwagi i zabrałem swoje rzeczy oraz udałem się w stronę gór, straciłem trochę na czasie przez mojego towarzysza, ale to nic, przecież każdy musi coś zjeść, a że on chce tylko ryby, to już trudno coś z tym zrobić.
-Nareszcie-ucieszyłem się w tym momencie, nareszcie udało mi się znaleźć sensowną ścieżkę w stronę szczytu góry. Naprawdę ciężko było ją zobaczyć, wśród tego całego śniegu ukryła się bardzo dobrze. Na szczęście natrafiłem wreszcie nią i powoli wspinałem się w górę po lodowych skałach.
Po dotarciu na szczyt zobaczyłem widoki, które zaparły mi dech w piersiach, a ciało zamarło. Przed moimi oczami rozciągała się najpiękniejsza dolina, jaką dano mi kiedykolwiek ujrzeć. Drzewa oraz krzewy pokrywała śnieżna pucha, a zamarznięte jezioro pięknie odbijało światło słoneczne. Postanowiłem zostać tu trochę dłużej, aby dłużej podziwiać piękno natury, a mój towarzysz dalej spał jak zabity, nie wiedząc, co właśnie traci. W pewnym momencie moje oczy zaczęły same się zamykać, aż w pewnym momencie całkowicie straciłem świadomość i poszedłem w ślady Akanosa.
- Wstawaj, przeziębisz się-Głos Akanosa w mojej głowie skutecznie obudził mnie z letargu i po otworzeniu oczu zobaczyłem dziób mojego towarzysza, który z zaciekawieniem się we mnie wpatrywał.
-Co?-odpowiedziałem na głos, jeszcze zaspanym głosem i obróciłem się na drugi bok, ignorując jego słowa. Po chwili poczułem jak całe moje ciało przeszywa okropne zimno i odskoczyłem w dół, spadając przy tym z klifu na miękki, puszysty śnieg. Dopiero to obudziło mnie całkowicie i zorientowałem się, gdzie obecnie się znajduje. Wszystko wydawało się okej, nie czułem bólu, tylko delikatny chłód, raczej nic się nie stało…
-Ja bym uciekał, lawina idzie- natychmiast obróciłem się w tył i zobaczyłem jak za mną podąża ogromna zaspa śniegu, która biegła prosto w moją stronę. Zacząłem biec od razu w dół, szukając miejsca, gdzie mógłbym się teleportować, jednak wszędzie znajdował się śnieg oraz lód, który nie pozwalał mi na takie sztuczki. Oczywiście z pomocą przyszedł Akanos, który zamienił ogromne zaspy śniegu w zjeżdżalnie śniegu, w którą wpadłem i z ogromną prędkością zjeżdżałem w dół, zastanawiając się, czy w ogóle to przeżyje.
- Jak tam?- ten głos, głos małego mordercy, będzie mnie jeszcze miał kiedyś na sumieniu. Jeżeli to przeżyje, to uduszę tego ptaka, żartować mu się zachciało. Sunąłem szybko w dół, po czym wyskoczyłem w górę, widząc pod sobą rzekę, która wesoło spływała z wyższych partii gór i płynęła prosto do głównego jeziora terenów watahy. Tworzyła kręte koryta, podmywając z każdym rokiem to głębsze warstwy gleby, odkrywając również korzenie drzew. Przepiękny widok, taka okazja, żeby oglądać to wszystko, ciągle spadając przez mojego towarzysza. Po zalezieniu się poniżej linii drzew nie miałem już wizji na tereny watahy i powróciłem teleportacją do lodowego feniksa, który właśnie urządził sobie drzemkę. Zabrałem go i przeniosłem się z powrotem do jaskini w mojej jaskini, w której nikogo o dziwo nikogo nie było. O tej porze zazwyczaj była jedna czy tam dwie osoby, ale cóż. Trzymając jeszcze na barkach mojego towarzysza położyłem się spać, zmęczony życiem i zastanawiając się, co jeszcze przyniesie mi mały przyjaciel, który umiał wszystko zepsuć, po czym pójść spać. Eh, nie mam siły do tego.
KONIEC