· 

Wyzwanie Tytanów #2

RED!-Wykrzyknąłem na całe gardło i rzuciłem się w stronę wadery, aby zabrać ją z pola wyrastającej ściany. W ostatnim momencie zobaczyłem, jak reszta wilków znika poza murami labiryntu, a ja trafiam do całkowicie ciemnego miejsca, gdzie dało się tylko dojrzeć czerwony ogon mojej towarzyszki.

 

-Nie musiałeś-usłyszałem znajomy głos, była wyraźnie zirytowana, tym co zrobiłem, wiem, było to trochę głupie, jednak w tamtym momencie coś mówiło mi, abym to zrobił.

-Spoko-odpowiedziałem z poważną miną i odwróciłem się w drugą stronę. Cholera, co ja właśnie powiedziałem?! Irytuje mnie ta wadera, naprawdę zero podziękowania za ratunek od zostania zmiażdżonym przez sufit, wznosząc się na ścianie labiryntu. Znajdowaliśmy się w czymś rodzaju ciemnego korytarza, dookoła otaczały nas tylko czarne ściany, pomimo mojego dobrego wzroku nie widziałem nic więcej.

- Najpewniej jest to próba, trzymajmy się blisko siebie-usłyszałem od Red, która zaczęła iść prosto przed siebie w stronę całkowitej ciemności, a ja nie wiele myśląc,zacząłem iść za nią. Tak naprawdę nic się tutaj nie znajdowało, czułem, że z tym miejscem jest coś nie tak, tylko nie wiedziałem, co to było dokładnie. Myślałem nad teleportacją z tego miejsca, jednak nic pomimo moich usilnych prób moja magia w ogóle nie działała. Był to duży problem, jednak nie bałem się, kiedyś już byłem w podobnym miejscu, w którym działy się podobne rzeczy, zbytnio nic mnie już nie zaskoczy. Wszelkie wizje, strach, próby, byłem od dziecka odporny na takie rzeczy.

 

-Boisz się Red?-Zapytałem z ciekawości wadery, która powinna iść przede mną, a teraz… jej tam nie było. Rozejrzałem się szybko wokół siebie i spostrzegłem, że po waderze nie został żaden ślad, rozpłynęła się w cieniu?

-Red, gdzie jesteś?-powiedziałem głośniej, coraz bardziej zdziwiony tą sytuacją, jednak znowu nie słyszałem odpowiedzi od wadery. Cholera, gdzie ona się podziała? To może być próba, labirynt może sprawdzać moje zachowanie na nagłą zmianę warunków, muszę się uspokoić. Tylko czy wszystko z Red dobrze, jeżeli nawet to próba, to boję się, że coś jej się stało. Muszę szybko znaleźć wyjście z tego korytarza i odnaleźć centrum tej budowli, na pewno niektórzy już się tam dostali. Zacząłem więc biec przed siebie, gdzie po kilku metrach zobaczyłem pierwsze światło w tunelu. Mam nadzieję, że tam znajdę to drzewo, nie chce zostać w tyle przed wszystkimi.

Chwilowe oślepienie, moje oczy musiały przyzwyczaić się do nowych warunków świetlnych, gdzie po chwili zobaczyłem coś, co zrzuciło mnie z łap na ziemię.

- Tata?-zapytałem niepewnym głosem, dalej miałem w głowie, że to może być próba, musiałem zachować spokój.

- Synu?- Usłyszałem głos, który przeszył moje uszy jak włócznia, to był głos mojego ojca. Duży biały basior siedział niedaleko znajomej mi jaskini, która do złudzenia przypominała mój dawny dom, gdzie ze środka dało się słyszeć delikatne kroki, jak gdyby pióro zdawało się chodzić po kamieniach labiryntu.

-Czas, żebyś poznał swoją mamę, może byś się przywitał?-z ciemnej jaskini wyszła czarna jak noc wadera, malutka, delikatna. Tylko na pysku miała delikatnie umaszczenie białego, które spowijało jej twarz. Uśmiechnięta od ucha do ucha samica, patrzyła ciągle na mnie, była widocznie zaciekawiona moim widokiem, a ja nie mogłem uwierzyć swoim oczom. Coś w środku mówiło mi, że to próba, ale nie mogłem przestać się patrzeć, po tylu latach samotności znalazłem wreszcie swojego ojca. Do tego to była moja mama? Nigdy jej nie widziałem, nigdy jej nie poznałem, jednak coś w środku mi mówiło, ze to była właśnie ona. Moja rodzicielka, za którą tęskniłem i z utęsknieniem zawsze chciałem poznać. Wyglądała tak samo, jak w moich snach, w których nareszcie czułem się kochany i potrzebny. Nareszcie spotkałem swoich rodziców, ojca, którego poszukiwałem po dostaniu się do watahy, do tego mama, która jednak żyje. Stali przede mną, dzieliła nas tylko odległość kilku metrów, a ja czułem, jak była to ogromna przepaść pomiędzy nami. Z moich oczu zaczęły lecieć delikatne łzy, a moje łapy zaczęły trząść się pod moim własnym ciężarem, nie mogłem ustać na nogach przez ten widok.

 

-Nareszcie was odnalazłem-powiedziałem, ledwo powstrzymując łzy i powoli szedłem w ich stronę, z trudnością wykonując kolejny krok. Nie istniało nic, oprócz widoku moich rodziców razem, tak bardzo tęskniłem za domem, który odnalazłem tutaj.

 

-Midnight- powiedział mój ojciec, a ja nie zważając na jego słowa, dalej parłem do przodu.

- Midnight – znowu, widocznie tak tęsknił, że nie jest w stanie powstrzymać swojej radości, że może mnie znowu zobaczyć.

-Midnight! – zaraz, jego pysk w ogóle się nie ruszał, mama też tego nie mówiła, więc kto…

- MIDNIGHT!- Nagle wszystko zniknęło, rodzice rozpłynęli się w powietrzu, moja jaskinia zamieniła się w prostą kamienną dziurę, a przepaść, która nas dzieliła, stała się prawdziwa. Nagle straciłem równowagę i zacząłem lecieć w dół, gdzie poczułem ostre pazury jakiegoś ptaka, który ledwo utrzymywał mnie na górze. Wszystko do mnie dotarło, to była właśnie próba, przecież oboje najprawdopodobniej nie żyją, wszystko było jedynie wizją, która zniknęła wraz z wybudzeniem mojego umysłu, jednak moje łzy, moje łapy były jak z waty, a ja zrozumiałem wreszcie, co się dzieje. Akanos ledwo utrzymywał mnie na powierzchni, gdy to zrozumiałem, od razu odskoczyłem do tyłu, wysyłając mojego towarzysza do tyłu, który upadł na twarde kamienie, a ja sam stęknąłem po spotkaniu się z twardą podłogą labiryntu. Gdyby nie mój towarzysz już dawno byłbym martwy, nawet nie wiem, jak mogę mu dziękować.

 

-Idiota- to jedyne co usłyszałem w mojej głowie i po chwili na moim barku poczułem charakterystyczne pazury i chłód, który pochodził od lodowego feniksa.

-Dzięki-to jedynie co udało mi się odpowiedzieć, dalej miałem załamany głos, a oczy były pełne od łez. Ledwo utrzymywałem się na nogach, ale po chwili zacząłem z powrotem iść do przodu.

 

Akanos stworzył lodowy most, dzięki któremu mogłem przejść na drugą stronę, dotąd nie wiem, czy przyleciał za mną, czy ciągle był na moim ramieniu. Z dużą trudnością stawiałem kolejne kroki, jednak wiedziałem, że nie mogę się zatrzymać, musiałem jak najszybciej znaleźć Red, która zapewne krążyła gdzieś po labiryncie, szukając mnie. Ta wizja była tak realistyczna, że do tego momentu nie jestem w stanie powstrzymać oczu od łez, które ciągle ciekły mi po pysku. Musiałem jak najszybciej je zatrzymać, wadera nie mogła zobaczyć mnie w takim stanie, dlatego też zatrzymałem się i po uspokojeniu umysłu i zablokowaniu wszystkich emocji, które napływały do mojego mózgu, parłem dalej, opierając się wizji rodziców, która ciągle wracała do mojej głowy.

 

-Światło- stwierdził Akanos, również zauważyłem przebłyski, które sygnalizowały znalezienie kolejnego pomieszczenia w tym labiryncie. Podbiegłem do przodu, zachowując ostrożność. Nie miałem pewności, co tam się znajduje, a przezorny jest zawsze ubezpieczony. Delikatny rozbłysk światła i po chwili wszystko było jasne.

- Synu, dlaczego uciekłeś przed nami?- to była znowu ona, wizja wadery, która miała mi przypominać matkę, jednak tym razem spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Wiedziałem, że nie była prawdziwa, ona dawno nie żyje, kreatura przede mną była jedynie iluzją, która miała wywołać tylko u mnie emocje, abym uciekł z labiryntu.

- Nie jesteś prawdziwa, odejdź, przeszedłem już tamtą próbę. Powiedz mi, gdzie jest centrum labiryntu-odpowiedziałem pewnym głosem, nie miałem ochoty dyskutować z tym stworzeniem, które próbowało przywołać mi wizję dzieciństwa. Drugi raz naprawdę nie nabiorę się takie sztuczki.

- Widocznie będę musiała cię zmusić do pójścia ze mną, czyżbyś zapomniał, kto jest twoją prawdziwą rodziną?- z pyska zniknęło jej delikatnie zdziwienie, a pojawił się sarkastyczny uśmiech od ucha do ucha.

- Ty nie istniejesz. Moja wataha jest moją obecną rodziną, przyrzekłem być jej poddany, chronić ją po wsze czasy. Taka iluzja nie ma szans omamić mnie wizją mojej dawno zmarłej matki.- odpowiedziałem swoim pewnym głosem i powoli zacząłem wyciągać sztylet z pochwy, schowany tuż za prawą łapą.

- Chociaż możesz zawsze spróbować- dopowiedziałem i uśmiechnąłem się podobnie szyderczo jak wadera stojąca przede mną.

- Tylko czy masz tyle siłę, aby wszystkich ochronić? Od zawsze byłeś tym słabszym, nie możesz temu zaprzeczyć. Jak niby masz być dla kogoś oparciem, jak zgubiłeś z oczu swoją towarzyszkę?-w tym momencie wadera zmieniła się w Red Dust, która stała się wpatrzona we mnie z wyraźnym szyderczym uśmiechem. Spokojnie Mid, to kolejna iluzja, to nie może być ona, ale… to była racja. Jestem słaby, byłem słaby. W prostym korytarzu zgubiłem moją towarzyszkę, która błąkała się teraz po labiryncie i próbowała mnie odnaleźć, zawiodłem ją. Iluzja wadery zaczęły teraz do mnie podchodzić z tym samym uśmiechem, jednak od razu się odsunąłem do tyłu.

- Nawet jeżeli jestem słaby, to nie tobie to oceniać. Nie ważne kiedy, nieważne jak, stanę się na tyle silny, aby ochronić wszystkich, ale na pewno ty nie będziesz o tym decydować. Teraz się odsuń, bo może stać ci się krzywda.- odpowiedziałem, wręcz wykrzyczałem i wyciągnąłem łapę ze sztyletem w stronę wadery, która widocznie była zdziwiona moim zachowaniem, ale po chwili z powrotem się uśmiechnęła i zaprzestawała przeć do przodu.

- No słuchaj, nie skrzywdzisz chyba jedynej osoby, na której ci tak zależy, co?- nie przestawała iść do przodu, a ja zacząłem się odsuwać do tyłu, to jest tylko iluzja, spokojnie Midnight, odrzuć ją, zaatakuj ją. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłem robić niczego innego, tylko dalej osuwałem się do tyłu, nie byłem w stanie poruszyć sztyletu, który dalej trzymałem w wyciągniętej do przodu łapie. Musiałem zaraz coś zrobić, co się ze mną dzieje?! W pewnym momencie trafiłem na ścianę za sobą, ale wadera była już zdecydowanie za blisko i wreszcie moje ciało samo odpowiedziało na atak.

- ODSUŃ SIĘ!-wykrzyczałem i w tym samym momencie w mojej lewej łapie pojawiła się czarna kula, którą uderzyłem iluzje Red i ona sama poleciała do tyłu, uderzając przy tym w ścianę. Zaraz, jeżeli to była tylko wizja, to dlaczego byłem w stanie ją uderzyć?

 

- Mid, co ty robisz?!- usłyszałem znajomy mi głos wadery i w tym samym momencie wszystko minęło. Ogromne pomieszczenie zamieniło się w ciasny korytarz, a ja stałem przy samym końcu, dotykając tylnymi łapami ścianę. Po chwili wadera wstała i okazała się moją prawdziwą towarzyszką, którą właśnie uderzyłem, wyrzucając ją kilka metrów do tyłu. Nie wiedziałem co miałem odpowiedzieć, nie chciałem jej krzywdzić, ja… sam nie wiem, co się właśnie stało. Podbiegłem szybko do wadery i po mogłem jej wstać, po czym odwróciłem się w drugą stronę, spoglądając na dalszą część korytarza. Jedyne co mi się udało wydusić z moją ogromną gulą w gardle to:

-Przepraszam, chodźmy- zacząłem iść sam do przodu, powstrzymując się od płaczu, jednak jedyna, pojedyncza kropla łzy ściekła mi po moim roztrzęsionym pysku i z hukiem upadła na podłogę korytarza, który zadrżał mi pod łapami.

Muszę stać się silny, nie dla siebie, tylko dla innych, którzy mnie teraz potrzebują.

 

C.D.N.

 

 >Irni?<