· 

EC137 #5

Jeden z tych panów ubranych na biało wziął mnie na ręce. Byłam przerażona. Zabrali mnie do ogromnego ośrodka w środku lasu. Kiedy przekroczyliśmy bramy tego budynku podbiegła do nas mała blondynka, która trzymała na rękach misia. Miała błękitną sukieneczkę i butki tego samego koloru. Jej kucyki zdobiły dwie czerwone kokardy.

 

- Stella? Co ty tu robisz? - Zapytał naukowiec, który trzymał mnie na rękach.

- Tato! Mama musiała jechać do pracy, więc przywiązała mnie tutaj. Twoi koledzy dali mi kredki i kartkę i narysowałam coś dla ciebie! - Dziewczynka z wielkim entuzjazmem wręczyła ojcu kartkę, na której znajdował się on, jego żona i córka.

- Stella. Nie możesz tutaj być. To nie jest miejsce dla małych dziewczynek! - Wykrzyczał jej ojciec.

 

Ja nie do końca wiedziałam, o co im chodzi, ale ta blondynka wzięła mnie na ręce i zaczęła głaskać.

 

- Skąd masz tego pieska? Możemy go adoptować? Proszę! - Dziewczynka zrobiła słodkie oczka.

- Matthew. Zabierz jej tego wilka. I zaprowadź ją na basen, czy coś. To nie miejsce dla dzieci. Czekamy w pięćdziesiątce szóstce. - Powiedział jeden z mężczyzn po czym, poszedł w stronę jednego z budynków. Reszta poszła za nim.

 

Dziecko trzymało mnie mocno i patrzyła na ojca z wyrzutem. Nie wiedziałam, co się dzieje.

 

Nie rozumiałam, czego oni ode mnie chcą. Po co mnie tu przynieśli, co chcieli ze mną zrobić, jednak na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Zaledwie chwila była potrzebna, abym zrozumiała, dlaczego tu jestem. Zaledwie chwila, aby moje życie diametralnie się zmieniło.

 

- Nie skrzywdź jej. - Powiedziała Stella, powoli mnie puszczając.

 

Ja nie wiedziałam co mam robić. Co oni chcieli mi zrobić?

 

Kiedy blond włosa oddawała mnie ojcu, ja szybko podrapałam naukowca i uciekałam, ale siatka była pod napięciem, więc długo nie pouciekałam. Złapał mnie i razem poszliśmy do pomieszczenia, w którym czekali na nas naukowcy.

 

- Połóż psa na stole Mat. - Rzekł jeden z naukowców.

 

Facet położył mnie na zimnym stole i przypiął pasami. Szarpałam się, warczałam, szczekałam, ale nic nie działało. Na samym początku robili mi testy. Pobrali mi krew i oddali do badań. Badali moją wytrzymałość na mróz, upały, silne wiatry. Aż w końcu, kiedy byłam wyczerpana, wrzucili mnie do pomieszczenia, w którym były inne wilki. Jedne leżały wychudzone i wyczerpane pod drzwiami i jęczały z bólu, a inne, silne, wielkie biegały wokół ogrodu, w którym się znajdowaliśmy. Jeden z nich zauważył mnie i zaczął wyć. Byłam tam jedyną waderą. Wilki, które były jeszcze na siłach okrążyły mnie i zaczęły się oblizywać.

 

- Wadera... - Powiedział jeden z basiorów.

 

Jeden z nich mnie powąchał. Wszystkim zaczęła, kapać śniła. Chyba byli głodni. A może chcieli zrobić coś innego...? Tego nigdy się nie dowiem, ponieważ do pomieszczenia wbiegła Stella z workiem mięsa. Każdemu z nas dała porcję. Opatrzyła rany, napoiła. To dziecko miało naprawdę dobre serducho.

 

 

C.D.N.