· 

Lodowy Feniks

Gdzie ja jestem?-powiedziałem szeptem, rozglądając się po nowym miejscu, gdy sobie wreszcie przypomniałem, dlaczego się tutaj znajdowałem. Przeniosłem się do nowej jaskini, aby mieć łatwiejsze dojście do wysokiego pasma górskiego, który znajdował się niedaleko. Właściwe ciągle nie mogłem się przyzwyczaić do nowego gniazdka, nawet zbytnio nie wiem, kto mieszka razem ze mną, niezbyt mnie to obchodziło. Wiedziałem tylko, że mieszkam z Alessą i Marstonem, bo raz ich już spotkałem, reszta mnie nie interesowała. Szczerze przychodzę i wychodzę w nocy, więc każde z nich już śpi, dzięki czemu ja unikam zbędnych rozmów, których całkowicie nienawidziłem. Wszystko mi tu pasowało, nawet Red czasem wpadała, aby mnie wyrwać na jakieś polowania, co szczerze dość polubiłem. Dzisiaj jednak miałem inne plany, postanowiłem pozwiedzać dalej nowe szczyty, które odnalazłem podczas ostatniej wyprawy, jednak musiałem już wracać, zajmować się różnymi obowiązkami. Zabrałem swoją torbę oraz sztylet i wyruszyłem do przodu, dokładnie w stronę skalnej góry, aby stamtąd teleportować się we wcześniejsze miejsce. Dzięki nowym umiejętnościom jestem bardziej pewny siebie i pozwalam sobie na bardziej śmiałe wypady poza tereny watahy, chociaż szkoda, że utraciłem możliwość niewidzialności. Sam właściwie nie wiem, dlaczego mi uciekła, niby rzucanie tego było ciężkie i zabierało dużo czasu oraz energii, to kamuflaż był takim półrozwiązaniem. Zastąpienie jednak tej mocy z iluzjami oraz dziwną „ciemnością” może okazać się jeszcze lepsze. Nauczę się posługiwania tymi całymi mgłami i wreszcie będę mógł podjąć się nowego wyzwania, które czekało tuż za rogiem.

 

Ze śmiałością wspinałem się do góry, lód stopniał już wielu miejscach, dzięki czemu było łatwiej dostać się na szczyt, jednak śnieg dalej pozostawał i nie ustawał przeszkadzać w codziennych zadaniach. Było widać, że jest już wiosna, zanim spojrzę, będzie już lato. Jedynie bolał mnie fakt, iż dni stały się dłuższe, a noce krótsze, przez co miałem ograniczone pole do popisu. Przynajmniej ze zwierzyną nie będzie problemu, w zimę bez szczęścia naprawdę było upolować coś ciekawego i treściwego do zjedzenia, szczególnie że nie polujesz tylko dla siebie, a do wyżywienia jest cała ta wataha. Czasem podziwiam łowców, ale pozostanę dalej przy swoim byciu zwiadowcą, dzięki mojej zręczności i przebiegłości lepiej sprawowałem się w cieniu, na bliskie dystanse, niż strzelając z ogromnych odległości. Pomyślę może kiedyś nad zrobieniem łuku, dwie bronie zawsze dawały większe pole do popisu podczas walki.

Przez moje zamyślenie nie zauważyłem, jak dostałem się już na szczyt i mijając stopień, uderzyłem pyskiem prosto w jeszcze zimną skałę, co wywołało u mnie niemałą złość i pulsujący ból w nosie. Zagryzłem kły i szybko wstałem, żeby przypadkiem nikt nie zobaczył tego, jak śmiesznie upadłem i do tego to nieprzyjemne uczucie, yh. Muszę się bardziej skupić, zanim wpadnę w jakąś dziurę i zabije się przez moją nieuwagę, niedługo tak będzie autentycznie. Zacząłem iść w stronę ostatniej ścieżki, którą sobie wyznaczyłem i szukałem odpowiedniego miejsca, aby stamtąd teleportować się z powrotem, jakoś ostatnimi czasy wolę przejść się bardziej na piechotę, niż ciągle korzystać z udogodnień tej magii. W sumie lepsza kondycja zawsze się przydaje, nie ważnie jak patrząc. Po krótkim marszu znalazłem wreszcie miejsce, o które mi chodziło i wskoczyłem na sam szczyt, rozglądając się w poszukiwaniu góry, która ostatnio służyła mi jako lądowisko i szybko znalazłem się na obiecanym miejscu. Tak, tutaj skończyłem wcześniej, więc czas iść dalej, może znajdę coś ciekawego, co przyda mi się w robieniu kilka drobiazgów, które ostatnio nauczyłem się robić. Najbardziej interesował mnie wulkaniczny proszek, który po wzmocnieniu magią służył jako dobra rozpałka, jednak był niezwykle ciężki do znalezienia, więc wolałem dzisiaj się na tym nie skupiać. Szedłem tak, spokojnie nucąc sobie słowa piosenki ludowej, którą ostatnio usłyszałem podczas zwiadów nowego obozowiska ludzi, którzy okazali się całkowicie niegroźni. Posiadali niby broń, jednak po zapachu wyczułem naboje z gazem łzawiącym, do tego ich ubiór i luźne nastawienie sugerowało, że nie stanowią dla nas żadnego zagrożenia. Właściwie nie wiedziałem, co dokładnie znaczą słowa tej piosenki, sama melodia i bit były miłe dla ucha, to dlaczego by sobie nie umilić czas? Oczywiście ciągłe nucenie tego samego szybko mi się znudziło i zastanawiałem się jak zająć sobie czas tego nudnego marszu, gdy wpadłem na pomysł porzucania sobie sztyletu w łapie, w sumie co mi szkodziło. Zacząłem wykonywać początkowo 180 stopni, po czym szybko zmieniłem na pełen obrót. Całkowicie nieświadomie przeszedłem na trzy obroty, które okazały się już trochę trudne do pełnego opanowania w ruchu, więc schowałem swoje ostrze z powrotem do pochwy. Szczerze to szkoda, że nie było ze mną nikogo do podania, zawsze miło spędzało mi się czas z Red, najczęściej tylko ona coś mówiła, a ja tylko milczałem, lub odpowiadałem krótkimi powiedzeniami, ale dobrze się ją słuchało. Miała sensowne rzeczy do powiedzenia i nie przeszkadzało jej, że często nic nie odpowiadałem. Może powinienem być dla niej milejszy? Sam nie wiem, nie lubię za dużo rozmawiać, od zawsze byłem słuchaczem. Często w innych watahach brali mnie za niemowę, co było dość dobre i śmieszne, gdy wreszcie w niespodziewanym momencie odzywałem się, a oni stali jak wryci, zastanawiając się, czy ja właśnie się odezwałem, czy tylko mieli zwidy. Eh, stare dobre czasy, beztroski i czystej samotności, tylko czy one były takie miłe?

 

Znalazłem się wreszcie na ogromnej skarpie, spowitej zielonymi drzewami oraz bujnymi krzewami, nie była bardzo głęboka, dzięki czemu bez strachu przeskoczyłem przez nią na drugi koniec, moja zwinność zdawała się rozbudować od ostatniego czasu, gdy potrafiłem przelecieć tylko kilka metrów. Muszę tylko wzmocnić jeszcze swoją siłę oraz wytrzymałość, aby lepiej mi się walczyło. Technikę ataków miałem raczej dobrą, brakowało tylko mocy oraz dłuższego pozostania na polu bitwy. Dotąd nie zapomnę bitwy z tym ogromnym siwym basior z pustymi oczodołami i długimi pazurami, któremu z oczodołów wypływały czarne strugi jakiejś mazi, na dodatek miał wielki wycięty uśmiech, ten to był niezły przeciwnik. Nie dość, że był szybki jak błyskawica, do tego dochodziła ogromna moc uderzenia, która potrafiła zbić mnie na ziemię, pomimo idealnej pozycji obronnej, która była teoretycznie niemożliwa do złamania. Myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy, a tu proszę, takie buty. Dobra, czas się skupić trochę na trasie, ponieważ z doliny zacząłem się powoli zbliżać w bardziej górzyste tereny.

 

-Serio, to ma być najłagodniejszy stok tej góry?-powiedziałem sam do siebie, gdy zorientowałem się, że wejście jeszcze wyżej będzie ogromnym wyzwaniem.

 

Z zewnątrz udało mi się znaleźć niezbyt strome wejście, które pomimo takiego wyglądu było pełne mokrych skał, które zaczęły ślizgać się pod moimi łapami, tworząc zagrożenie dla mojego życia. Postanowiłem od teraz wspomagać się małymi młotkami skalnymi, które ostatnio udało mi się zrobić. Użyłem do tego wygiętych grotów strzał oraz wzmocnionych ogniem patyków i wszystko związałem ze sobą żywicą, oraz linami. Mogę powiedzieć tyle, w takim terenie było to niezwykle przydatne, szczególnie gdy przy wyższych partiach gór panowały jeszcze takie same warunki jak na dole w zimę. Raz po raz zacząłem z powrotem kroczyć w górę, uważając i sprawdzając każdą skałę, między którą się wbijałem, nie chciałem przypadkiem spaść i szybko teleportować się, muszę radzić sobie również bez użycia swoich mocy. Udało mi się dzięki wcześniejszemu treningowi i sile dostać się na samą górę, z której widoki były naprawdę niesamowite, jeszcze topniejące śniegi kontrastowały z zielonymi terenami, na których nastała już pełna wiosna. Dla takiego widoku było warto wspinać się tak wysoko. Sprawdziłem dokładnie swoje położenie i po schowaniu młotków zacząłem powoli kroczyć w kierunku kilku wyższych gór, które zdecydowanie prezentowały lepsze widoki, a tego właśnie dzisiejszego dnia poszukiwałem. Pieszy marsz bardzo blisko krawędzi, pod którymi czekały kilkumetrowe przepaście, nie były czymś zdecydowanie łatwym, ale nie bałem się, przy odpowiednim ułożeniu łap pokonywanie kolejnych metrów było cięższe, ale znaczenie bezpieczniejsze. Wreszcie udało mi się znaleźć na bardziej stabilnym położeniu i po znalezieniu miejsca, w którym śniegu nie było oraz promienie światła nie padały, postanowiłem rozbić mały obóz, aby coś zjeść oraz wypić chociaż trochę zimnej wody. Po takim wysiłku chwilowy odpoczynek był wskazany, wszystkiego i tak nie zwiedzę jednej doby, więc nie ma co się przemęczać. Usiadłem na suchych skałach, które okazały się niezwykle wygodne jak na tak twardy materiał i wyciągnąłem z torby zapakowane wcześniej mięso jelenia, którego dzisiaj z rana udało się upolować oraz bukłak z wodą. Po pożywnym posiłku posiedziałem jeszcze przez chwilę, aby dać mięśniom rozluźnienie i wyruszyłem w dalszą podróż. Obecnie znajdowałem się pomiędzy szczytami pomniejszych gór, które nie dorastały do pięt mojemu obecnemu celu, który znajdował się tuż przede mną. Tam właśnie chciałem się dostać, aby stamtąd poszukać następnej trasy w stronę ciekawszych terenów, droga przede mną była druga, jednak nie poddawałem się i dalej parłem do przodu.

 

Niestety, pojawił się dość duży problem, owa góra posiadała tylko jedno nadające się wejście, które okazało się strome jak jasna cholera. Kąt był naprawdę duży, bałem się, że same młotki górskie nie wystarczą i będę się musiał teleportować na górę, żeby uniknąć upadku. Z daleka widziałem lód otaczające stok, a dopiero teraz zobaczyłem, jak wiele go jest, gdzie prawie nie widać pustego miejsca, aby spokojnie wbić ostrze. No cóż, wyzwanie to wyzwanie, teraz na pewno nie wrócę. Wyciągnąłem z torby młoteczki i wykonałem szybki skok, aby wbić się jak najwyżej, dzięki czemu ominąłem kilka metrów niepotrzebnej pracy i dopiero teraz zaczęła się ogromna praca. Raz po razie wbijałem ostrożnie ostrze, zachowując odpowiednią odległość od nich oraz moje tylne łapy szukały wcześniejszych wbić, aby oprzeć swój ciężar. Po zaledwie połowie trasy zacząłem czuć dość duże zmęczenie, jednak nie mogłem się teraz poddać. Zacisnąłem swoje kły i z powrotem rozpocząłem najtrudniejszą wspinaczkę w moim obecnym życiu.

 

-Cholera- to była moja jedyna odpowiedź, gdy lód okazał się zbyt kruchy, aby utrzymać moje dupsko i prawa łapa oderwała się z podłoża i razem z nią w dół poleciał młotek. Podjąłem decyzje co teraz zrobić tak naprawdę w tym samym momencie i zeskoczyłem w dół, łapiąc narzędzie kilka metrów niżej i użyłem obu, aby z powrotem znaleźć się twarde podłoże, tworząc ogromną szramę w lodzie. Właściwie nie wiem, dlaczego to zrobiłem, mogłem się dosłownie zabić, a jednak się udało, z zewnątrz musiało to wyglądać nieźle i bardzo niebezpiecznie. Musiałem nadrobić kilka metrów w górę, ale nie był to problem.

 

W myślach pod dotarciu na sam szczyt dało się słychać okrzyki zwycięstwa, nareszcie udało mi się dostać na górę, najwyższą, jaką kiedykolwiek w swoim życiu zdobyłem, nie była ona wcale mała, co dawało mi ogromną dumę. Rozłożyłem koc z torby i usiadłem na nim, podziwiając przy tym widoki wokół mnie. Było tu cudownie, z jednej strony była wiosna w całej swej okazałości, a z drugiej strony… Podobnie, tylko wszystko spowijała jakaś dziwna mgła, a z mojej perspektywy widziałem przebłyski jakiegoś lodowego zamku. O co tutaj chodziło? Były to całkowicie inne tereny, były niezwykłe w swojej tajemniczości. Tylko jeszcze jedno mi tutaj nie pasowało. Ktoś mnie obserwował, czułem na ciele oczy kogoś lub czegoś, nie miałem pewności czy był to przyjaciel lub też wróg. Powoli sięgnąłem po sztylet i w tym samym momencie usłyszałem tylko krótki świst. Moje ostrze szybko znalazło się w mojej łapie i wykonując unik, rozciąłem ogromną lancę lodu, która leciała w moją stronę na pół. Nie powiem, było to efektywne tylko cholernie nieodpowiedzialne i głupie, mogłem przecież teleportować się w bok albo stworzyć tarczę ciemności, wiem dziwna nazwa, ale moja sprężona czarna mgła nadawała się bardzo dobrze na takie okoliczności. Nauczyłem się tego na ostatnim polowaniu, gdy pewien łowca omyłkowo wypuścił łuk w prawo i jego strzała leciało prosto we mnie. Posiadam na szczęście szósty zmysł i zakończyło się tylko na zniszczonej strzale. Nie chciałem nigdzie tego zgłaszać, jego przerażenie na twarzy wystarczyło, żeby odpuścić mu taką pomyłkę, tylko niech lepiej trzyma tę broń w łapach. Wytworzyłem tę samą osłonę, gdy zobaczyłem, jak kilka innych lodowych włóczni leciało w moja stronę i wszystkie zablokowałem. Przez mgłę nie mogłem w ogóle zobaczyć przeciwnika, strzelał on z dołu, gdzieś z poziomu drzew. Miałem w pomyśle teleportacje prosto do niego, ale nie wiedziałem, czy nie będzie przygotowany na taki przypadek. Lepszym pomysłem było przeniesienie się kilka metrów od niego i pozostawienie osłony, aby zmylić go i podejść go sprytem. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem i szybko odnalazłem się w nowym środowisku. Oczy przystosowały się do nowego środowiska, jednak pomimo tego widziałem najwyżej na dwa metry do przodu, co przeszkadzało mi w znalezieniu mojego wroga, który na moje szczęście dalej strzelał i wytwarzał przy tym pewien hałas, dzięki czemu odnalazłem jego pozycję. Przygotowałem swój sztylet do rzutu, znajdował się kilka metrów wyżej, na najwyższej gałęzi, niestety przez mgłę nie miałem zbytnio pojęcia, co to było. Gdy już byłem na pozycji, natrafiłem na najgorszy możliwy scenariusz, wpadłem na wnyki na niedźwiedzie, co wywołało u mnie mimowolny krzyk bólu i po chwili oberwałem lodową lancą w lewą łapę. Szybko teleportowałem się pięćdziesiąt metrów w tył i schowałem się za drzewo. Zaciskałem z całej siły moje kły, spod ostrzy sączyła się jasna czerwona krew, a lód wywoływał nieprzyjemne uczucie chłodu. Sztyletem podważyłem pułapkę i na szybkości wyciągnąłem ją z rany, a lancę po prostu rozłamała mi się w najgorszym możliwym momencie, odłamki zostały jeszcze w łapie. Nie wiem jak, ale stworzenie, z którym walczyłem, potrafiło stworzyć niezwykle twardy oszczep, do tego złamać go w każdym momencie. Wydaje mi się, że chciał przez to zmusić mnie do zdradzenia swojej pozycji, ale uczony przez ojca wiedziałem, żeby wsadzić sobie pomiędzy zęby najbliższy znaleziony patyk. Ból był przy tym nie do opisania, ledwo wytrzymywałem, aby nie stracić nieprzytomności. Szybko opatrzyłem rany i zobaczyłem jak z kondycją obu łap, co okazało się dużym błędem i po chwili leżałem z powrotem na zimnej ziemi. Nie było szans, żebym szybko normalnie po tym chodził. Na szczęście miałem przy sobie kilka opatrunków, które pomogły mi opatrzyć każdą z ran i zatrzymać krwawienie. Kto to był? Jak mu się udało trafiać tak dobrze i skąd się do cholery wzięła tutaj ludzka pułapka na te włochate miśki? Było zbyt dużo pytań, a żadna nie znalazła swojej odpowiedzi w mojej głowie. Być może jest to związane z tym lodowym zamkiem, który widziałem wcześniej. Będę musiał tam pójść, jednak jeszcze nie teraz, muszę odpocząć i zaczekać, aż zioła oraz magia zawarta w bandażach zacznie działać i będę mógł normalnie chodzić. Zacząłem rozpalać ognisko, zbierając przy tym najbliższe patyki oraz gałęzie, nie było to łatwe, ale po chwili miałem pokaźną kupkę, z której zacząłem robić kształt samego paleniska. Wykopałem jedną dziurę, po czym drugą, którą połączyłem ze sobą na dole. Tam umieściłem całą odpowiednio przygotowaną ściółkę i dodałem magicznego proszku, który przy małej pomocy magii rozpalił się i szybko je poprawiłem, dzięki czemu uzyskałem brak efektu dymu, wydobywającego się do góry. Była to technika z książki, którą kiedyś udało mi się znaleźć, często korzystały z nich wilki ścigane przez inne bądź dezerterzy z wojny. Nie możliwe było zobaczyć z daleka, że obecnie ktoś pali ognisko, można było bezpiecznie upiec mięso oraz się ogrzać, szczególnie że tutaj zaczęło się robić naprawdę zimno. Ułożyłem kilka kawałków mięsa z torby przy ogniu, a sam po napiciu się z prawie pustego bukłaka ułożyłem się wygodnie na ziemi. Czułem, jak moje rany powoli się goją, a środki przeciwbólowe zawarte w owych opatrunkach skutecznie niwelowały nieprzyjemne uczucie i mogłem spokojnie rozkoszować się widokiem gwiazd na nocnym niebie.

 

-Bardzo nostalgicznie-pomyślałem, przypomniałem sobie, jak kiedyś oglądałem podobne gwiezdne niebo razem z ojcem, chyba nawet z Red raz mi się zdarzyło, sam nie wiem. Było to piękny widok, uspokajał i wprawiał mnie w stan melancholii, który po dobrym posiłku zamienił się w głęboki sen.

 

Obudziłem się z samego rana i od razu sprawdziłem swoje palenisko, które na szczęście się nie rozpadło i samo zgasło. Miałem dzięki temu pewność, że nikt nie zobaczył dymu, a sam zająłem się po tym moimi ranami, które były prawie niewidoczne, tylko delikatnie bolało przy ruchu. Wstałem i zebrałem swoje rzeczy, postanowiłem skierować się wprost do lodowego zamku, który z góry wyglądał bardzo ciekawie i godnie do oglądania. Za wszelką cenę chciałem go zobaczyć z bliska, na pewno był niezwykły oraz warty uwagi. Dla bezpieczeństwa trzymałem ciągle w łapie sztylet i byłem gotowy na wypuszczenie osłony z czarnej mgły, która okazała się cholernie skuteczna z połączeniem z teleportacją. Wróg był zdezorientowany i pewny, że dalej tam jesteś, a tak naprawdę jesteś już za nim i masz czysty atak na jego plecy oraz tułów. Niestety, nie było to tak blisko, jak mi się wydawało i okazało się, że na pewno szybko nie wrócę do domu.

 

-Teraz to już się zgubiłem-powiedziałem sam do siebie, zirytowany moim słabym obeznaniem w terenie, chociaż chodzenie we mgle nigdy nie było moją dobrą strona. Może oprócz mojej własnej, ale ona się bardzo różniła. Teleportowałem się na górę drzewa i zacząłem rozglądać się wokół siebie. Trafiłem do całkowicie innej części lasu, która na szczęścia prowadziła prosto w stronę zamku, którego piękność mogłem podziwiać dopiero z tej wysokości. Ogromny, majestatyczna budowla, z dużą bramą, gdzie wokół zobaczyłem dużą ilość zasieków oraz wysoką wieżę, na której ktoś stał. Nie mogłem dokładnie zobaczyć jego twarzy, wydawało się, że było to bardzo małe stworzenie, niestety z tej odległości nie widziałem odpowiednich kontur, które powiedziałyby mi, co to było. Szybko zniknęło w tej samej wieży, przynajmniej wiedziałem, że ktoś tam mieszka, chociaż to nie zmieniało w ogóle mojego zdania. Chciałem zobaczyć tę architekturę w środku i nic ani nikt mnie przed tym nie powstrzyma. Czułem również dziwne przyciąganie do tamtego miejsca, serce podpowiadało mi, że muszę tam jak najszybciej iść, sam nie wiedziałem, o co tutaj zbytnio chodzi, ale raczej nie miałem innego wyjścia. Zeskoczyłem na sam dół, szybko żałując tej decyzji, przez jeszcze boląca kostkę, ale tylko zagryzłem kły i zacząłem iść dalej na wschód, czyli dokładnie w tę stronę, gdzie mieszkał nieznajomy, miałem też wrażenie, że to on mógł być moim przeciwnikiem z wcześniej. Lód oraz to wszystko wskazywało właśnie na to, że miałem do czynienia z potężnym jednym, ale i tak chciałem tam iść. Czasem sam siebie nie rozumiem, ale taki już jestem, poznawanie nieznanych, walka i czysta adrenalina. Nie zajęło to długo, gdy znalazłem się prosto pod wejściem do lodowego zamku.

Było bardzo cicho, nikt nie wystawał, ani nic nie słyszałem oraz nic nie czułem. Wydawała się jakby opuszczona, ale pamiętam z wcześniej, jak kogoś tam widziałem i nikt nie mógł tego podważyć. Brama była otwarta, zasieki nie stanowiły żadnej przeszkody, bardziej były jako dekorację niż służyły jako narzędzie do obronny. Najbardziej z tego zastanawiało mnie, kto tutaj mieszkał, musiało to być stworzenie przystosowane do życia w warunkach mrozu oraz posiadać żywioł wody… Właśnie, stworzenie, które mnie zaatakowało, umiało tworzyć lodowe lancę, a to oznacza… że wchodzę właśnie do bazy wroga. Szybko zdobyłem potwierdzenie moich słów, gdy musiałem schować się za zasieką, aby uniknąć lodowej lancy wystrzelonej w moją stronę. W tym samym czasie wejście do zamku zaczęło się zamykać, co zdecydowało o tym, abym jak najszybciej się tam dostał. Wytworzyłem mgłę i pokryłem nią cały obszar do wejścia i teleportowałem się wprost do środka w ostatniej chwili. Teraz musiałem odpowiedzieć na atak, nie było innego wyjścia, znajdowałem się wprost w bazie wroga, który umiał bezproblemowo używać magii mrozu. Zacząłem biec w górę, tam musiał obecnie siedzieć, kąt padanie lodowych włóczni był prawie równy 90 stopni, co oznaczało, że musiał być na tej wieży, którą widziałem dzisiejszego dnia. Udało mi się dostać na schody, które okazały się niezwykle śliskie, więc zacząłem używać moich młotków górskich, aby jakkolwiek utrzymać się na lodzie. Musiałem tylko zobaczyć, gdzie jest obecnie mój przeciwnik, wtedy mógłbym od razu się tam teleportować, niech się pokaże wreszcie do jasnej cholery. Każdy stopień był coraz trudniejszy, a ja czekałem na jakikolwiek ruch właściciela zamku, jednak ten był zaskakująco cicho. Nie słyszałem niczego, oprócz rozłupywania lodu oraz mojego ciężkiego oddechu ze zmęczenia ciągłą wspinaczką. Musiałem być czujny, jednak coś było nie tak, tak jakby uciekł, albo próbował podejść mnie od tyłu, co było niezwykle prawdopodobne. Ledwie odwróciłem się do tyłu, gdy zobaczyłem, kim naprawdę było stworzenie, które przywitało mnie lodowymi pociskami, a dokładnie był to lodowy feniks, całe jego ciało okalały mroźne pióra, jego dziób był ostro zakończony do dołu, a oczy odzwierciedlały jego żywioł. Był zarazem niezwykle piękny, niezwykły i sam w sobie przerażający, właśnie próbuje mnie zabić, z niewiadomego powodu, no może oprócz tego, że wkroczyłem na jego teren oraz dom, przepiękną architekturę, ah. Walka będzie niezwykle ciekawa.

 

Szybko odskoczyłem w bok, prawie wypadając kilka metrów w dół, co próbował wykorzystać feniks, wystrzeliwując kilka kolejnych lodowych kolców, na co ja odpowiedziałem tarczą z czarnej mgły, która ledwo wytrzymywała taką siłę. Wyciągnąłem przy okazji sztylet i zacząłem napierać w stronę przeciwnika, który odleciał w górę i drasnął moją wcześniej zakleszczoną nogę swoją strzałą. Szybko wytworzyłem cztery iluzje, które zaczęły biec w kilku kierunkach, a ja sam zacząłem biec w dół. Na samym dole sufit nie był zbyt wysoki, dzięki czemu tam mogłem odczuwać większy komfort walki z tym stworzeniem. Zjeżdżanie po schodach okazało się niezwykle bolesne, twardy lód odbijał się po każdej z moich części ciała, co powodowało ogromny ból, jednak nie mogłem się na tym zatrzymać. Wreszcie znalazłem się na dole, gdzie za chwilę zjawiło się wyraźnie zdenerwowane zwierzę. Zapewne myślało, że pobiegnę na górę, a tu proszę, pewnie naoglądał się za dużo ludzkich horrorów czy coś. Przyjąłem postawę obronną i czekałem na atak lodowego stworzenia, które zaczęło spowijać się czystą wodę, tworzył coś w kształcie kokonu, wyglądało to na tworzenie jakieś obrony, sam nie wiem. Nagle ciecz przemieniła się w ciało stałe i dosłownie nastąpiło coś w rodzaju wybuchu, którego kompletnie się nie spodziewałem, ledwo udało mi się teleportować za osłonę, która szybko rozpadła się i wyleciałem przez główną bramę za mury zamku. Wylądowałem bardzo blisko zasieki, tylko dzięki użyciu magii teleportacji, którą udało mi się użyć w ostatniej chwili. Upadłbym dosłownie pół metra bliżej i leżałbym przebity przez ostry lód, który czekał tylko, aż wylecę stamtąd z hukiem. Zaraz, czyli to była jego taktyka, aby wyrzucać przeciwników przy pomocy tego wybuchu, bardzo sprytnie, tylko coś mu się nie udało, zwłaszcza że mogłem tam wrócić bez problemu przy użyciu moich mocy. Po chwili byłem już w środku, gdzie zobaczyłem leżącego na lodzie lodowego feniksa, wyraźnie zmęczonego walką z moją osobą, właściwie był prawie nieprzytomny. Zbytnio nie wiedziałem co mam z nim zrobić, dopiero próbował mnie zabić, a teraz ledwo żył. Miałem mieszane uczucia, chociaż zacząłem go nawet zrozumieć, uznał mnie za zagrożenie, może pierwszy raz zobaczył wilka. Postanowiłem wziąć go na łapy, żeby zobaczyć jego puls oraz oddech, gdy wydarzyło się coś, czego się na pewno nie spodziewałem. Po dotknięciu feniksa lewą łapą cała zaczęła się pokrywać lodem, co nieźle mnie wystraszyło. Próbowałem go rozbić, jednak był niezwykle twardy i nawet sztylet nie był w stanie rozbić mojego połączenia ze stworzeniem, które wyraźnie powracało powoli do życia. Miałem wrażenie, jakby wysysało moją energię, jednak sam nie mogłem nic zrobić, nawet teleportacja nie działała. Wreszcie nie miałem siły ustać na łapach i upadłem na lodowatą podłogę. Jedyne co pamiętam, jak feniks wstaje i siada mi naprzeciwko pyska. To był koniec?

 

-Wstawaj, przeziębisz się, jak będziesz tak leżał-nagle usłyszałem w swojej głowie głos, z którym nigdy się nie spotkałem i powoli otworzyłem oczy, a naprzeciwko mnie siedział sobie spokojnie mój wcześniejszy przeciwnik. Odskoczyłem od razu do tyłu i wyciągnąłem od razu z pochwy mój sztylet i przygotowałem się do walki, ale nie spotkałem się z żadnym atakiem, właściwie patrzyliśmy się tylko na siebie. Przyglądał się mi, jakby spotkał ducha, był bardziej zaciekawiony, niż zainteresowany kolejną potyczką ze mną, może to przez zmęczenie? Wszystko było tutaj coraz dziwniejsze, jeszcze mówił do mnie telepatycznie?

-Co tak się boisz?-znowu jego głos, chyba muszę odpowiedzieć nie? Ta moc przypominała mi trochę telepatie Red, która też potrafiła coś takiego robić, tylko ona potrafiła czytać w myślach, a tutaj nie odczuwałem jakby grzebał mi w myślach.

-Przed chwilą próbowałeś mnie zabić-odpowiedziałem z pełną powagą, dalej pozostając we wcześniejszej pozycji, nie chciałem wystawić się na żaden atak z jego strony.

-Wszedłeś do mojego lasu, do mojego domu, czego się spodziewałeś?- nie słyszałem w jego słowach żadnej złości, ciągle mówił z pełnym spokojem.

-Rozpal sobie ognisko, pewnie jest ci zimno, tam masz patyki-usłyszałem i po krótkim rozejrzeniu się wokół siebie zobaczyłem w pełnej ciemności stos drewna, który tylko czekał, aż ktoś go rozpali. Właśnie, ciekawe na ile straciłem przytomność, chyba zaraz się nawet zapytam. Rozpaliłem ognisko i przeszliśmy do naszej rozmowy, która okazała się chyba najdłuższą w moim życiu…

Potwierdziło się to, co wcześniej myślałem, nigdy nie spotkał żadnego wilka, dlatego wziął mnie za zagrożenie i próbował przepędzić z jego terenów. Podczas tamtego wybuchu miałem dosłownie wylecieć przez zamek lub zostać zabitym przez moc uderzenia, zmarnował przy tym całą swoją manę i nie mógł dalej walczyć. Do tego doszło to przekazanie energii, którą wziął ode mnie bez pozwolenia, ale to postanowiłem mu odpuścić. Okazał się niezwykle inteligentny, naprawdę dobrze mi się z nim rozmawiało, a teraz nastał poranek i postanowiliśmy się już zbierać. Poprzez to dziwne zjawisko okucia mojej łapy lodem chciał również zawrzeć ze mną pakt bez mojego pozwolenia, co bardzo mnie zdziwiło. Nigdy nie posiadałem towarzysza, a tu dostałem taką propozycję od tak potężnego stworzenia, które siłą dorównywało wielu wilkom.

-Jestem Midnight, a ty?-przez tę całą rozmowę nie zdążyłem w żadnym momencie poznać jego imienia.

-Akanos- odpowiedział z pełną powagą, ten ton to chyba w ogóle mu się nie zmieni, nie żeby mi to przeszkadzało, zyskałem właśnie lodowego feniksa jako mojego towarzysza. Czego trzeba więcej?

 

 

KONIEC