· 

Orędownicy Pokoju [Część #2]

-A wy co tak za mną łazicie? Śledzicie mnie?! -krzyknął niespodziewanie starzec, zaraz po tym, jak przeszliśmy wspólnie kilka pierwszych metrów, a ja z Ketosem popatrzyliśmy na siebie zdezorientowani -Żartowałem, chodzicie tak ostrożnie, że mam wrażenie, że ktoś wsadził wam pod ogony wielkie kije. Przecież nagle nie odbije mi palma i was nie zagryzę.

 

Cóż, zaiste te słowa brzmiały dosyć dziwnie z pyska kogoś, kto rzucił się na nas kilka minut temu, ale postanowiłam tego nie mówić na głos. Nie chciałam prowokować jakiejś kłótni, a staruszek nie wyglądał na zbyt ugodowego, Ketos chyba myślał tak samo.

 

W czasie gdy przedzieraliśmy się przez gęsty las, zdążyłam lepiej się przyjrzeć temu obcemu wilkowi. Jego szczecina, mimo iż nie była szczególnie zadbana, miała bardzo ładny jasnobrązowy odcień oraz gdzieniegdzie występujące czarne pasma. W oczy również bardzo rzucały się rozmaite symbole znajdujące się na różnych częściach ciała tego dziwnego osobnika oraz oczywiście pióra, szyszki, a nawet mech wplecione w sierść. Wyglądał jak stereotypowy pustelnik lub szaman, który w większościach legend zamieszkuje samotnie takie miejsca jak to.

 

-Potrzymaj to synku -rzekł niespodziewanie wilk, podając Ketosowi swój kij.

-A to mi po co...?

-Do obrony! Myślisz, że ja, stary dziad mam siłę i ochotę, by się za ciebie bić w razie niebezpieczeństwa? -oburzył się pustelnik.

-Przed chwilą zdawałeś się mieć zupełnie odmienne zdanie...

-Skup się, zamiast zadawać bezsensowne pytania. Prawdziwa walkiria jest zawsze gotowa, by stanąć do walki!

-Jestem herosem, a nie wal...

-Sza! Może gdybyście zachowali, choć odrobinę szacunku dla tego lasu zamykając te wasze jadaczki, to może zechciałbym was w końcu stąd wypuścić.

-"Zechciałbyś"...? -spytałam nieco zdziwiona, ale basior odpowiedział mi jedynie piorunującym spojrzeniem.

 

-Myślisz, że możemy mu ufać? -wyszeptał do mnie Ketos

-To prawda, że zachowuje się dosyć... -spojrzałam na staruszka, który właśnie pogłaskał rosnącą na drzewie hubę, ukradkiem szepcząc coś w jej kierunku -...specyficznie, ale to niczego nie oznacza. Czuję, że naprawdę chce nam pomóc

-W porządku, ale bardzo cię proszę, uważaj na siebie -mój partner czule się o mnie otarł, a ja wzruszona wlepiłam w niego oczy jak w obrazek.

-Z tobą niczego się nie boję. Nie musisz się martwić -spokojnie rzekłam, lekko się rumieniąc. Nasze pyszczki powoli się do siebie zbliżały i już miały się złączyć w uroczym pocałunku, kiedy nagle...

-Hej gołąbeczki! Może wolelibyście zostać sami? -basior spojrzał na nas z marudnym wyrazem pyska -Kleicie się do siebie jak rzepy do sierści.

 

Zażenowana zaśmiałam się niezręcznie i wraz z moim partnerem odwróciliśmy spojrzenia, udając, jakby nic się nie stało. Idąc, wciąż z odwróconą w bok głową mogłam się lepiej przyjrzeć temu, co mnie otaczało. Im dalej wkraczaliśmy w bór tym, wokół znajdowało się coraz więcej niewiarygodnie wysokich drzew iglastych. Wokół ładnie pachniało lasem, oczywiście nie tak ładnie i przyjemnie jak w Krainie Burz, ale było w tym coś naprawdę pięknego, nawet jeśli sam zagajnik wydawał się bardzo mroczny przez blisko rosnące ze sobą drzewa, których korony skutecznie blokowały dopływ światła słonecznego. Wszechobecna cisza stanowczo nie pomagała pozbyć się tego wrażenia, nie byłam w stanie usłyszeć nawet ptaka ćwierkającego gdzieś w oddali, jedynie my i odgłosy naszych kroków. Aby trochę rozluźnić atmosferę i przerwać ową ciszę postanowiłam nieco zagadać.

 

-Tak więc należałeś do watahy, która tu niegdyś mieszkała prawda? -spytałam dosyć zestresowana.

-Owszem, byłem jej opiekunem i strażnikiem, ale to było lata temu, jeszcze długo przed narodzinami tej waszej Alessy.

-Pewnie był kimś w rodzaju wilka na naszym stanowisku dowódcy -wyszeptałam do mojego ukochanego.

-To ile ty masz lat? -dopytał Ket

-Jestem starszy, niż wasza dwójka mogłaby sobie kiedykolwiek wyobrazić. Żyję i jestem tu od setek lat

-Jesteś... upadłym bogiem natury?

-A w życiu! Ci bogowie to w większości wielkie buce. Wyglądam ci na takiego ważniaka?

-Skąd -rzucił krótko Ketos, ostentacyjnie odwracając wzrok.

-A więc... Kim jesteś? -dopytałam

-Jestem duchem tego lasu. Jego leśniczym, uosobieniem i opiekunem. Tak jak wszystkiego, co tutaj żyje. Ludzie mówią na mnie różnie, parę razy usłyszałem nawet "Pasterz wilków" lecz nie uważam, żeby ta nazwa była jakoś szczególnie adekwatna. Najczęściej nazywają mnie "Leszy" lub "Laskowiec"

-Ale mówiłeś, że walkirie pomogły twojej watasze... -zaczęłam, gdyż coś mi tu nie pasowało. Raz uważa, że należy do jakiejś watahy, a teraz, że jest duchem... Ile z tego, co mówi, jest prawdą, a ile kłamstwem?

-Bo pomogły! Moja ukochana wataha... Nie widziałem ich od tak dawna, nie odwiedzą swojego kochanego staruszka, który dawał im dom i schronienie przez tyle lat. Szczególnie lubiłem patrzeć jak małe szczenięta, się tu bawią i dorastają oraz pomagać im w ich codziennych wilczych obowiązkach... tak, obowiązkach... -razem z moim ukochanym spojrzeliśmy na siebie, podczas gdy Leszy nie przestawał rozmawiać po części sam do siebie, po części do nas.

 

-On może mówić prawdę, spójrz -Ket wskazał na jeden z tajemniczych symboli znajdujących się na boku basiora -To jest ich symbol, tylko zazwyczaj nie są tacy...obłąkani.

-Myślisz, że zwariował, bo stracie "swojej watahy"? -spytałam szeptem, a mój partner wzruszył ramionami.

-Niewykluczone, ale zbłąkany czy nie, tylko on może nam pomóc przedostać się przez ten bór, jeśli coś mu odbije, może sprawić, że będziemy tu błąkać po wieki lub rozszarpie nas zwykła zwierzyna.

-Wy naprawdę wcześniej myśleliście, że jestem szamanem lub jakimś tam strażnikiem?! -starzec nadal ciągnął swój niekończący się monolog- Żaden mędrzec, żaden dowódca i żaden cudotwórca nigdy nie dorówna mi choćby częściowo swoją mądrością i umiejętność ochrony tych, którzy są tego godni. Potęga lasu jest jedyna w swoim rodzaju i jest czymś, czego wy wilki nigdy nie będziecie w stanie ogarnąć umysłem. Las jest wieczny i nawet po największym pożarze potrafi się odrodzić z jeszcze większą potęgą -ciągnął swój monolog, a ja zastanawiałam się, skąd on to wszystko wie... przecież nikt z nas nie powiedział tego na głos.

 

Po dłuższym czasie wędrówki znaleźliśmy się w końcu na krańcu lasu. Ziemię i leśne runo zastąpiły głazy, a pod nami rozciągał się kolejny, gęsty las. Staliśmy właśnie na ogromnej półce skalnej, byliśmy tak wysoko, że znajdowaliśmy się parędziesiąt metrów nad koronami tamtejszych drzew. Zejście skąd z pewnością nie będzie należało do najłatwiejszych i najbezpieczniejszych biorąc pod uwagę to, że nie posiadamy skrzydeł ani żadnej liny.

 

-Ketos! Spójrz jak tu pięknie! -podbiegłam do krawędzi urwiska, merdając ogonem, chcąc podziwiać ten fantastyczny widok z góry. Usłyszałam jak, kilka kamyczków osunęło się spod moich łap i sturlało się w dół. Wiatr zawiał mocniej, przyjemnie mierzwiąc moje futro, a ja szczęśliwa nabrałam powietrza w płuca.

-Tutaj się kończy mój las. Ten na dole jest równie duży i równie gęsty, lecz jeśli uda wam się przez niego przedrzeć omijając wszystkie mieszkające tam stwory, dojdziecie do miejsca, z którego będziecie mogli na spokojnie kierować się tą waszą mapą. Dojdziecie wtedy do wodospadów, to będzie znak, że jesteście w poszukiwanej przez was krainie, o ile te matoły walczące ze sobą niemal od powstania świata nie zrównały jej jeszcze z ziemią.

-Dziękujemy za pomoc -uśmiechnęłam się do staruszka.

-Mój dług został spłacony, przeprowadziłem was bezpiecznie, lecz jeśli nie chcecie w przyszłości utknąć tu na wieki, radzę wam trzymać się od mojego lasu z daleka jasne?

-Obiecujemy, że nie będziemy więcej zakłócać twojego spokoju leśny opiekunie -odpowiedział mu Ketos, a starzec powoli się wycofał, dosłownie rozpływając się w cieniu pobliskich drzew.

-A więc nie pozostaje nam nic innego jak ruszyć dalej

-Cokolwiek nas tam nie spotka, poradzimy sobie -Ket uśmiechnął się do mnie, po czym oboje zaczęliśmy powoli schodzić na dół.

 

C.D.N.

>Ketos? :3<