Pory roku zmieniają się niezależnie od woli wilków. Deus nawet czasem zastanawiał się, czy Bogowie mają wpływ na nie. Zaczął nad tym poważnie myśleć już kilka dni temu, teraz chciałby zdobyć jakieś informacje i samodzielnie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Największą zagadką dla niego było to, dlaczego istnieje zima – tak piękna, a jednocześnie nieprzyjazna pora roku, która zawsze zabiera wiele istnień. Jest to dosyć głupie, ale czuł potrzebę poznania prawdy albo chociaż jakiegoś logicznego wyjaśnienia. Jego ciekawość świata była zbyt duża.
Był zwyczajny poranek, akurat dzisiaj dla niego dosyć pracowity, ponieważ musiał zająć się najpierw robieniem mikstur, a potem iść na patrol. Nie wiedział, jak rozplanować sobie czas, by dać radę zrobić wszystko. Westchnął ciężko, ponieważ nie lubił tak naprawdę swojej profesji głównej, ale tylko to byłby w stanie jakkolwiek wykonywać. Dalej jednak nie wyobrażał sobie tego, że ktoś mógłby go zaatakować. Oznaczałoby to dla niego pewną śmierć, bo zwiadowcy często wyruszają w teren samotnie, a dodatkowo patrolują odległe i opustoszałe tereny watahy. Niby będzie miał niedaleko innych zwiadowców, ale pewnie nie dobiegną na czas. Nie umie się bronić, nawet uciekać. Nie ma żadnych szans w przypadku ataku. Obniżył głowę i chciał wyczyścić swoje myśli.
~Myśl pozytywnie, to nic ci się nie stanie.
Zawsze mówił do siebie w myślach, gdy pojawiał się na jego drodze problem. Czasami pomagało, potrafiło znaleźć na nowo harmonię i pokój w sobie. Pewnie to też za sprawą Patronki, miał ciągłe wrażenie, że czuwa nad nim. Miał jakoś zbyt dużo szczęścia w życiu.
Rozejrzał się jeszcze przez chwilę po jaskini, którą powoli opuszczały wilki. Zawiesił na chwilę wzrok na czarnym basiorze, z którym dotarł do watahy. Tak naprawdę zmiana jego opatrunku była pierwszą rzeczą do zrobienia dzisiaj. Westchnął cicho, bo odkąd wstał, ciągle przeszywały go złote tęczówki. Nawet nie chciał pytać o to, jak się czuje Malum. W tym momencie chciał tylko zrobić to, co do niego należy, obwiązać jego opatrunek tak, by przy okazji zablokować mu częściowo możliwość poruszania się i wyjść. Miał gdzieś z tyłu głowy to, że basior może mieć ochotę na spacer, co może się źle dla niego skończyć. Dodatkowo bał się, że zwyczajnie odejdzie, bo chyba niezbyt dobrze czuł się wśród tylu wilków, przynajmniej obecnie.
Poszedł pod ścianę jaskini, gdzie wczoraj Telisha zostawiła mu maść i opatrunek. Dodatkowo upewniła się, że Deus potrafi wszystkiego dobrze użyć. Basior uważał, że postąpiła bardzo dobrze, bo w końcu nigdy nie widziała, jak pracuje z ranami. Przy okazji dała mu kilka cennych wskazówek. Wziął wszystko to, co potrzebne i bez słowa ruszył w stronę basiora. Cała zmiana opatrunku odbyła się w ciszy. Obydwoje nie wiedzieli, co do siebie powiedzieć. W powietrzu było wyczuwalne niezrozumiałe dla wszystkich napięcie. Po wszystkim czarny basior znowu się położył i patrzył pusto przed siebie. Przyjaciel bardzo martwił się o niego, bo dawno nie widział go w takim stanie.
- Nie próbuj tylko wychodzić – szary wilk postanowił, chociaż coś powiedzieć.
- Tak mnie obwiązałeś, że łbem ruszyć nie mogę – prychnął Malum.
- Postaram się znaleźć tobie spokojniejsze miejsce do odpoczynku, wiem, że taka ilość obcych wilków wokół cię męczy.
Deus ostatni raz spojrzał na przyjaciela i powoli zaczął opuszczać jaskinię. Zabrał ze sobą puste naczynie po maści, potem porozmawia z Telishą, żeby dowiedzieć się, co dalej robić z tą raną. Tak naprawdę wychodził ostatni. Jego dzień, tak jak było wspomniane wyżej, miał się zacząć od mieszania maści i mikstur według informacji, które znajdzie w książkach. Musiał pilnie się uczyć tego, żeby w przyszłości szło to o wiele sprawniej. Dodatkowo zapasy to nic złego, zwłaszcza że wataha miała bardzo dobrze rozwinięty system przechowywania specyfików. Obecnie korzystają chociażby z temperatury na zewnątrz, a latem ponoć do chłodzenia używają wody z górskiego strumienia. Uwielbiał się uczyć i dowiadywać nowych rzeczy. Stąd też jego skłonność do wymyślania sobie problemów i szukania odpowiedzi na nie.
W drodze do miejsca pracy wilk podziwiał tereny watahy. Większość była dla niego obca i pozna je dopiero podczas zwiadów, a chciał już, teraz zobaczyć jak najwięcej. Jednak najpierw trzeba wypełnić swoje obowiązki. Uwielbiał wygląd każdej z pór roku. Uwielbiał śnieg sam w sobie, najbardziej lubił sople lodu na gałęziach, które przypominały mu o słodyczach, które mieli ludzie w jego pierwotnej watasze. Czasami częstowali nimi wilki, były przepyszne. Chciałby czasem cofnąć się w czasie i nacieszyć się tym, co miał. Wiedział jednak, że to nie możliwe, więc chciał wykorzystać to, co teraz daje mu los. Mimo wszystko chciałby odzyskać te stracone chwile w swoim dzieciństwie. Zbyt szybko musiał dojrzeć, co pewnie każdy wie, że źle wpływa na psychikę. Okres szczenięcy jest bardzo ważny, wpływa na charakter i umiejętności społeczne. A on nie miał szansy na prawidłowy rozwój. Chciał jednak troszkę nadrobić. Nie mógł się powstrzymać i w połowie drogi zwyczajnie położył się na śniegu i wytarzał się w nim. Przy okazji odświeżyło to jego futro. Po wszystkim otrzepał się z niego. Tak prosta czynność sprawiła, że resztę drogi przeszedł z uśmiechem, a dodatkowo znalazł w sobie motywację do wszystkich zadań, które musi dzisiaj wykonać. Gdy przyszedł do jaskini, w której znajdowała się biblioteka oraz wszystko potrzebne do robienia maści, oraz mikstur, nikogo w środku jeszcze nie było. Troszkę go to zdziwiło, bo myślał, że się nawet spóźni. Podszedł do swojego stanowiska, szukając kartki z tym, co dzisiaj ma wykonać. Nie mógł znaleźć jej na blacie. Przypomniał sobie, że w sumie dzisiaj w nocy wiało, więc mogło ją zdmuchnąć. Westchnął cicho, ale dobrze wiedział, że życie nie jest usłane różami, a to był tylko niewielki problem. Mogło się stać coś gorszego. Rozejrzał się po jaskini, tylko na jego stanowisku brakowało kartki. Spodziewał się tego, bo znajduje się ono najbliżej wejścia. Jeszcze raz porządnie rozejrzał się, przeszedł wzdłuż regałów. Spod przedostatniego wystawał kawałek zguby. Dobrze, że nie wywiało kartki poza jaskinię, bo mógł już zacząć swoją pracę.
Położył ją na blacie i przygniótł moździerzem. Niby przestało wiać, jednak przezorny zawsze ubezpieczony, a sprzętu do wykonywania swojego zadania i tak ma w nadmiarze.
Czekało go wykonanie tylko kilku mikstur, ale miał przeczucie, że będą one wymagające. Najpierw musiał znaleźć informację o wszystkich, na szczęście Telisha zostawiła mu tytuły książek na kartce wraz z numerem strony. Ułatwiło to znalezienie wszystkich rozpisek. Znowu więc udał się do regału i poszukiwał każdej z książek. Panuje tu bardzo duży porządek, wszystko ma swoje miejsce, książki poukładane alfabetycznie. Bardzo szanował to, że ktoś tak podchodzi do swojej pracy. Utrzymanie porządku było na barkach wszystkich, którzy tu pracowali. Dzięki temu wszystkie zadania wykonywało się szybciej, bo nie trzeba było szukać, wszystko zawsze znajdowało się na swoim miejscu.
Znalazł wszystkie książki i przytachał je na blat. Spojrzał na zewnątrz, z nieba delikatnie prószył śnieg, a dodatkowo szczenięta bardzo dobrze się bawiły wśród zasp. Bardzo przyjemny widok, aż odezwało się w nim wewnętrzne szczenię i miałem ochotę dołączyć do nich. Głośno westchnął, zazdroszcząc im tego, że mogą spędzić razem czas w tak przyjemny sposób.
Basior postanowił jednak zająć się już swoją pracą, jak uda mu się skończyć wystarczająco szybko swoją pracę, to będzie miał chwilę na zabawę z nimi przed pójściem na zwiady. Bał się tego, co czeka go w nocy, bo ma to był jego pierwsze, samotne wyjście. Nie znał jeszcze do końca terenów, stworzeń tu mieszkających tym bardziej. Nie wiedział też dokładnie, jak daleko potrafią zapuścić się ludzie, którzy ponoć w porównaniu do tych, co zna z przeszłości, potrafią krzywdzić wilki.
Uważnie czytał każdej receptury, żeby nigdzie się nie pomylić. Najpierw postanowił mimo wszystko przygotować sobie rzeczy, rozplanować wszystko. Bo bez sensu brać się za coś, co jest nieprzemyślane i stracić przez to dużo czasu.
Powoli zaczął znosić potrzebne zioła oraz inne substancje i segregować je tak, żeby były dopasowane do każdej mikstury i ułożone dodatkowo w kolejności. Spokojnie przeczytał jeszcze raz każdą recepturę. Chciał ustalić sobie jakąś kolejność, więc zaczął tak naprawdę od tych najprostszych. Żaden z eliksirów, które miał do przygotowania nie wymagały oczekiwania przy tworzeniu, dlatego mógł wybrać taką, a nie inną kolejność.
Zastanowił się jednak, dlaczego obecnie nikogo nie ma, skoro kartki leżą na stanowiskach innych wilków. Na chwilę się zawiesił, próbując sobie przypomnieć, czy ktoś coś wczoraj mówił na ten temat. Niestety nie był w stanie, dlatego uznał, że pewnie tak jak on dostali też zadania z profesji głównej na dzisiaj. Druga opcja to po prostu to, że są w terenie i szukają ziół, a dopiero po tym wrócą i będą robić rzeczy ze spisu.
Basior postanowił zacząć mieszanie składników, chciał jak najszybciej skończyć tę robotę i chwilę odpocząć. Praca szła mu bardzo sprawnie i po niedługim czasie na blacie stały już gotowe butelki z miksturami. Każda szczegółowo opisana. Deus zaczął po sobie sprzątać, wyniósł z jaskini zbędne resztki roślin i wyrzucił tam, gdzie wcześniej pokazano mu miejsce od tego. Potem wymył to, co użył do wykonania eliksirów oraz wytarł blat. Spojrzał jeszcze raz na kartkę i upewnił się, że wszystko jest dobrze, położył ją pod jedną z butelek i rozejrzał się wokół siebie. Prawie zapomniałby o odłożeniu książek, ale szybko to zrobił i wszystko było gotowe.
Teraz miał chwilę spokoju dla siebie. Zastanawiał się, czy lepiej iść do Maluma i liczyć się z nieprzychylną reakcją basiora na jego obecność, czy lepiej pobawić się ze szczeniakami. Spojrzał na słońce, by ocenić, ile mniej-więcej ma czasu i tak naprawdę mógł wykonać obydwie czynności. Dlatego podbiegł do szczeniaków i zaoferował im wspólną zabawę. Nie miał kondycji, był nawet wolniejszy od nich, ale chciał po prostu zrobić coś, by przez chwilę przestać się martwić o wszystko i wszystkich.
Śnieg jest idealny do zabawy. Deus skakał wraz ze szczeniakami między zaspami, rzucał się z nimi śnieżkami, udało im się nawet zbudować bałwana — oczywiście w kształcie wilka. Chciał wykorzystać zimę, póki może. Miał z tyłu głowy to, że za jakiś czas przyjdzie wiosna i nie będzie miał już okazji bawić się wśród zasp. Basior nie pamiętał, kiedy ostatnio tak dobrze się wyszalał. Zbliżała się jednak pora posiłku, wilk postanowił dołączyć do reszty, a potem dodatkowo zanieść jedzenie Malumowi. Szary basior dobrze czuł się w watasze, cieszył się z każdego momentu spędzonego z innymi.
Wziął porcję dla przyjaciela i ruszył w stronę Jaskini Przejścia, gdzie obecnie spali. Nie wiedział czego się spodziewać. Odkąd znaleźli się tutaj, vzarny basior stał się strasznie oschły i zimny, również dla niego. Szary wilk próbował znaleźć tego przyczynę, czy może to z powodu bólu, zbyt dużej ilości wilków w jaskini, a może zwyczajnie on naprawdę nie chce tu być. W jego głowie cały czas pojawiała się masa pytań, ale jednak większość była zbyt pokręcona. Zastanawiał się, czy nie zapytać go wprost, by dowiedzieć się, o co chodzi.
Jego myśli skończył przebiegający mu przed nosem zając. Lekko się go wystraszył, bo nie sądził, że kiedykolwiek przebiegnie tak blisko niego to uszate stworzenie. Przy okazji, idąc dalej do przodu, zauważył, jak dużo zwierząt porusza się po terenach watahy. Idealnie widać to w śniegu, bo zostają ślady po nich. Tym bardziej utwierdziło go to w przekonaniu, że zima to niezwykła pora roku. Chciał wieczorem powrócić do swoich rozważań, o ile będzie miał siłę. Chociaż Arelion zlitował się nad nim i przydzielił mu niewielki teren do obserwacji, a jednocześnie dosyć blisko centrum watahy. Mimo to Deus odczuwał niepokój, bo zostanie sam.
Wszedł do jaskini i od razu poczuł na sobie chłodny wzrok. Tak naprawdę mróz na zewnątrz był o wiele przyjemniejszy od przeszywającego spojrzenia złotych oczu. Myślał jak na spokojnie zacząć temat, by uniknąć niepotrzebnego zdenerwowania Maluma. Położył jedzenie niedaleko wilka. Ułożył sobie w głowie wypowiedź, już zaraz miał otworzyć usta. Jednak czarny wilk go uprzedził.
- Możesz mnie rozwiązać?
Deus spojrzał na niego i cicho westchnął.
- Po co? - zapytał.
- Chyba się domyślasz.
- Chodź się ze mną przejdź, ale najpierw zjedz.
- No niezbyt mogę to zrobić — mruknął ponuro.
Nie zdziwiły go te słowa, w końcu dobrze go unieruchomił. Szary basior podszedł do Maluma, pomógł mu wstać i zawiązał w inny sposób bandaż na jego ciele. Czarny wilk wbił swoje tęczówki w niebieskie oczy i mocniej zacisnął zęby. Chyba nie chciał czegoś powiedzieć. Nie wiadomo, co obecnie chodzi mu po głowie, ale po chwili dosłownie przerwał ten moment, wstając i wykonując swoje pierwsze, samodzielne kroki od kilku dni. Podszedł do jedzenia i szybko je zjadł. Zaczął zbliżać się do wyjścia, przed nim zamachnął się skrzydłami, na co Deusowi szybciej zabiło serce. Już przez chwilę myślał, że zwyczajnie wzbije się w powietrze i tyle go widział. Jednak to było zwykle rozprostowanie skrzydeł. Szary basior głośno odetchnął.
- Chodźmy, bo wieczorem muszę iść na zwiady — powiedział i delikatnie zamachał ogonem.
Basior od razu znowu spotkał się z chłodnymi tęczówkami. Totalnie tego nie rozumiał, nie umiał pojąć. Chciał mu pokazać piękno watahy, pokazać wszystko, to, jak piękna jest zima. Mimo tego, Malum tego nie chciał, mimo Deus wszystko miał nadzieję, że pamięta o ich wspólnej obietnicy i jej dotrzyma. Mieli się nigdy nie opuścić, ale nie był w stanie dalej kontynuować tej podróży bez celu. Było to zbyt niebezpieczne, był wtedy zależny wyłącznie od niego, nie umiał się sam obronić ani polować. Gdyby podróżował sam, pewnie nie zaatakowałby coś tak dużego i groźnego jak jeleń. Myśli zepsuły samopoczucie wilka.
Postanowił podejść do czarnego basiora i lekkim pchnięciem w stronę śniegu zachęcić go do wyjścia na zewnątrz. Sam od razu zanurzył łapy w miękkim puchu. Spojrzał do tyłu i widzieć delikatny ruch przyjaciela w jego stronę poczuł ulgę w sercu. Mogło być o wiele gorzej.
- Pokażę ci te tereny, które udało mi się dotychczas poznać.
Słyszał za sobą kroki czarnego wilka, więc jest dobrze. Dodatkowo na pewno nie kulał, tylko szedł normalnie, rytmicznie.
Polana, która latem musiała wyglądać wyjątkowo pięknie, obecnie była pokryta białą pierzyną. Przypomniało mu się to, nad czym rano rozmyślał. Chciał ustalić, dlaczego zima w ogóle istnieje. Zatrzymał się na chwilę i odsłonił kawałek ziemi, ściągając z niej śnieg. Było tak, jak się tego spodziewał. Zobaczył zielone źdźbła trawy.
Ruszył dalej i rozejrzał się po polanie. Na jej drugim końcu, przy samym lesie, w śniegu kopały sarny pokryte bardzo grubą sierścią. Latem te zwierzęta są pokryte o wiele cieńszą, a na pewno nie muszą wkładać tyle wysiłku w szukanie jedzenia.
Chciał znaleźć odpowiedź na swoją odpowiedź, wolał się zająć tym, niż próbami nawiązania kontaktu z Malumem. Na razie nie kończyło się to dobrze, więc odpuścił to sobie.
Nagle za sobą usłyszał, jak coś wpada w śnieg. Szybko odwrócił łeb do tyłu i zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Malum tarzał się w śniegu tak jak on rano. Po prostu ze zwykłą przyjemnością.
Postanowił jednak szybko zacząć znowu iść, żeby czarny basior nie zobaczył, że się na niego patrzył. Mogłaby wyjść z tego tylko nieprzyjemna dyskusja. Co nie zmienia tego, że jakoś mu się lepiej zrobiło, widząc przyjaciela w śniegu. Tak jakby się odrobinę wyluzował, chociaż akurat co do niego lepiej się nie domyślać takich rzeczy, bo lubi zaskakiwać.. niestety raczej negatywnie. Po chwili znowu usłyszał kroki za sobą. Mimo wszystko ta sytuacja upewniła wilka, że zima jest magiczną porą roku. Jest niebezpieczna, ale jednocześnie piękna oraz umożliwia rozrywki niedostępne w inne pory roku. Bardzo mocno różni się od innych, jest wyjątkowa. Każda ma jakieś swoje charakterystyczne cechy, ale zima naprawdę odcina się od innych. Nie ma chyba żadnych wspólnych cech z innymi.
Wilk kroczył przed siebie, chciał wejść na pewne wzgórze, które wypatrzył na ostatnim zwiadzie. Widać z niego bardzo dużo terenów watahy, które urzekły jego serce, gdy zobaczył je w nocy. Nie wiedział, czy w ciągu dnia są równie piękne, ale chciał zaryzykować. Szliśmy przed las składający się głównie z drzew iglastych, które były pokryte grubą warstwą śniegu. Tak jak rano, zachwycałem się również soplami lodu, chociaż starałem się pod nimi nie przechodzić. Potrafią przecież pękać, co może się skończyć niezbyt dobrze dla osoby pod nim. Tutaj śnieg pod łapami trzeszczał jakby głośniej, nie wiem, czy jest to spowodowane ciszą w lesie, czy po prostu bardziej się skupiłem na tym dźwięku. W lesie przecież nie wiało, możliwe, że to dlatego teraz słyszałem głośnej ten odgłos.
Kroki towarzysza na chwilę przyspieszyły i zaraz pojawił się przy jego boku, idąc równo ze mną. Dalej się nie odzywali do siebie, dalej było to cholerne napięcie między nimi. Po chwili patrzenia na czarnego wilka, szary został obdarzony spojrzeniem złotych tęczówek. Nie pasowały do tej pory roku, bardziej kojarzyły się mu z latem. Z gorącym słońcem, które razi w oczy. Płomieniem przy ognisku, ale nie zimą. Po chwilę obydwoje spojrzeli znowu przed siebie, Malum uważnie nasłuchiwał co dzieje się wokół nich. Był to jeden z niewielu momentów w życiu, kiedy widział go z uniesionymi do góry uszami. Zazwyczaj ma je położone, wiele wilków myśli pewnie nawet o tym, że ich zwyczajnie nie ma. Jedna sprawa była jednak oczywista, skoro się tak zachowywał. Na pewno nie czuł się swobodnie na tych terenach i nie ufał im. Deus za to czuł się dobrze, bo jego przyjaciel był obok, ale nie wyobrażał sobie samotnej warty w nocy. Miał wrażenie, że wejdzie na jedno z drzew i tyle go widzieli. Postanowił jednak odrzucić te myśli i dalej poobserwować otaczające go tereny, zwłaszcza, że zbliżali się do góry. Zerknął jeszcze przez sekundę na Maluma, a raczej na to, jak chodzi, by upewnić się, że nie kuleje w żaden sposób. Widząc, że wszystko jest dobrze, zaczął wspinać się do góry. Powoli wspinali się do góry, pólka skalna znajdowała się nisko, ale wystarczyła do obserwacji terenów.
Deus już kątem oka zerknął w lewo i uznał, że w dzień wszystko wygląda nawet piękniej. Nawet przyspieszył delikatnie kroku i już po chwili wilki były na miejscu. Usiedli na ziemi i obserwowali wszystko. Ośnieżony las iglasty, potem śnieg na części drzew liściastych. W oddali widzieli zamarzniętą rzekę, która prowadziła do równie zamarzniętego jeziora, na którym widać było bawiące się wilki. Ciężko było z tej odległości, kto to był, ale były widoczne ruchy zarówno na tafli lodu jak i nad nią. Szary basior spojrzał jeszcze w stronę z każdej jaskini, którą był w stanie dostrzec. Wszystkie były okryte śniegiem, ale z ich wnętrza biło jakby ciepło. Po chwili spojrzał jeszcze na polanę. Sarny, które wcześniej były pod lasem, teraz stały na jej środku i dalej kopały w śniegu, szukając jedzenia. Był to idealny moment, żeby odbić swój codzienny rytuał i porozmawiać z Bogami.
Wilk na chwilę zamknął oczy i zwyczajnie się skupił. Dzisiaj nie chciał o nic prosić, poza tym, żeby jego Patronka czuwała nad nim w nocy. Podziękował za ten dzień, za możliwość spaceru z Malumem, za to, że może podziwiać piękno zimy, za zabawę ze szczeniakami, za pracę oraz za to, że po prostu tu jest. Nigdy nie był pewny czy jego modlitwy zostaną wysłuchane albo, czy ktokolwiek je dostaje, ale tak był nauczony. Tak naprawdę nie zmuszał się do tego, nie oczekiwał odpowiedzi ani spełnienia swoich próśb. Po prostu chciał pokazać Bogom, że o nich pamięta i są ważnym elementem jego życia.
Gdy skończył, wrócił do swojej refleksji o zimie, analizując wszystko to, co dzisiaj dostrzegł i na to, co dotychczas wywnioskował. Chyba najlepszym wyjaśnieniem było to, że rośliny muszą odpocząć. W końcu drzewa zapadają jakby w sen, nie mają kwiatów. Owady też znikają, niedźwiedzie oraz wiele innych zwierząt. Za to jest to jednocześnie okres rozwoju dla innych roślin, które dzięki temu są przygotowane na pojawienie się wiosny. Wychodzi więc na to, że zima to czas odpoczynku dla części przyrody, a dla pozostałych próba ich wytrzymałości. Kto przeżyje zimę, powinien dać sobie radę z innymi porami roku. Basior nie był w ogóle pewny tego, czy jego rozważania się w jakikolwiek sposób poprawne. Jednak tak postanowił sobie ułożyć tę sprawę, taką znalazł odpowiedź. Pewnie spróbuje kiedyś skonfrontować swoje przekonania z kimś innym, ale na razie spojrzał szybko na słońce. Zbliżał się zachód. Jego serce zaczęło bić mu szybciej, zaczął się denerwować. Zostanie pierwszy raz w życiu totalnie sam.
Spojrzał na przyjaciela, który obserwował ze skupieniem wszystko przed nim.
- Powoli będę musiał iść na zwiady, ale jeżeli potrzebujesz, mogę cię odprowadzić – powiedział.
Basior zerknął na niego, troszkę jakby wyrwany ze swoich rozmyślań.
- Idź, wrócę sam do jaskini, nie musisz się martwić – odpowiedział mu, po czym wstał i zaczął schodzić w dół.
Szary wilk ruszył za nim, starał się odrzucić myśl o tym, że może widzieć Maluma ostatni raz. W końcu tak naprawdę nie ma czasu go odprowadzić, więc czarny basior ma okazję zwyczajnie odejść z watahy. Dalej jednak wierzył w magię obietnicy oraz to, że chociaż odrobinę spodobały mu się ośnieżone tereny watahy.
Na dole każdy z wilków poszedł w swoją stronę. Dopiero teraz Deusa naprawdę dopadł prawdziwy strach, zwłaszcza że robiło się zwyczajnie ciemno. Szedł w śniegu niepewnie. To, co było przepiękne w dzień i gdy chodził z kimś, teraz było straszne i przypominało potwory. Był lekko skulony, jakby coś miało w każdym momencie go zaatakował. Nerwowo nasłuchiwał co dzieje się wokół niego i szedł w głąb leśnych ciemności.
Po chwili coś trzasnęło z boku wilka, na co odskoczył kilka metrów do tyłu. A sprawcą był tylko królik, który był równie przerażony co Deus, gdy zobaczył wielkiego wilka przed sobą. Szybko uciekł w krzaki, z których wyskoczył, a szary basior przeklinał w myślach to, jak bardzo się boi, ale taki po prostu już był. Miał w tym momencie ochotę polecieć do jaskini, w której spał Arelion, powiedzieć mu, że ma gdzieś taką robotę i rezygnuje. Nie nadawał się do niczego w tej watasze poza leczeniem i siedzeniem ze szczeniakami. Załamało go to, bo wszyscy są w stanie jakoś funkcjonować, ale on nie. On był zbyt miękki, zbyt strachliwy. Nie był jak Malum, nie umiał pozbyć się strachu. Zatrzymał się na chwilę i mocno wsłuchał. Na pewno go tu nie było, nie słyszał ani kroków, ani oddechu. Teraz naprawdę zaczął się bać. Myślał, że wcześniejsze uczucie było już maksimum, ale mocno się przeliczył. Dosłownie się trząsł. Przeraził go już ptak, spadający z gałęzi śnieg, wiewiórka. Nawet głupi krzak, który poruszył się tylko za sprawą wiatru. Wilk cały czas miał w głowie to, że się do tego nie nadaje. Nie rozumiał, po co się na to zgadzał, ale jednocześnie przemyślał pozostałe opcje i niestety.. nie widział się nigdzie indziej. Jako łowca musiałby polować, a tego nie potrafi. Jako wojownik walczyć, a on umie tylko unikać ataków. Była jeszcze opcja bycia obrońcą, ale również wymagało to często walki. Deus naprawdę w siebie zwątpił, chciał w tym momencie mieć kogokolwiek przy sobie. Naprawdę miał ochotę albo polecieć do Maluma i zmusić go, by z nim chodził, albo do Areliona, by zwyczajnie nie wysyłał go na żadne zwiady.
Nagle jego uwagę przykuło światło wśród drzew. O dziwo nie wystraszyło go, wręcz uspokoiło. Zapraszało do siebie, przyciągało. Było koloru niemal takiego, jak tęczówki jego przyjaciela. Wilk niemal bezmyślnie zbliżał się do niego, sam nie wiedział czemu. Nagle światło się rozprysło. Zmieniło się w świecący pył, który został porwany przez wiatr wraz z częścią śniegu. Poderwane drobiny zmieniły się w kształt przypominający biegnącego wilka, po czym zniknęły w powietrzu.
~Czyli jednak tu jesteście?
Ulżyło mu na sercu, poczuł spokój. Nie był sam, ktoś z góry nad nim czuwał. Zima miała więc kolejny plus.. mogła być wykorzystywana przez Bogów do okazywania swojej obecności. Nie wiedział, czyja to była sprawka, ale podziękował temu komuś. Bardzo mu to pomogło i był pewny, że nic się mu nie stanie. Uśmiechnął się i napełniony energią ruszył przed siebie. Czekała go przecież cała noc, a gdyby dalej tkwił w strachu, nie wykonałby dobrze swojego zadania.
Teraz mógł obserwować zimę w nocy, nawet wykorzystał chwilę, by poślizgać się na jeziorze. Potrzebował chwili rozrywki dla siebie, a chciał wykorzystać to, że noc jest bardzo spokojna. Tak naprawdę miał naprawdę niewielki fragment do obserwacji i to jeszcze tak otoczony, by w razie czego inni zwiadowcy szybko mogli przybiec do niego i mu pomóc. Ponadto poruszał się głównie w miejscach, które już znał. Dlatego tym bardziej zaczął się zastanawiać nad tym, dlaczego się tak bał. Przecież tak naprawdę ciągle ktoś był obok niego: inne wilki z watahy oraz Bogowie.
Noc była wyjątkowo spokojna. Wręcz wymarzona na pierwszą taką misję. Deus był tak naprawdę z siebie zadowolony. Jakoś sobie poradził, ostatecznie nie poleciał po pomoc do nikogo, a dodatkowo dał radę chodzić całą noc. Mimo wszystko był bardzo zmęczony i z ulgą szedł powoli do jaskini, z której wychodziły inne wilki. On natomiast dopiero teraz miał okazję iść spać.
Gdy wszedł, odkrył jednak przerażającą rzecz. W środku nie było Maluma. Podszedł do ściany, gdzie zazwyczaj leżał i zwyczajnie ciężko opadł. Nie miał siły na poszukiwanie go. Nagle jednak przy wejściu do jaskini pojawił się cień. Zguba wchodziła właśnie do jaskini.
- Gdzie byłeś, co? – mruknął Deus, udając złego.
- Zwiedzałem sobie, jakiś problem? – odpowiedział zdziwiony wilk.