· 

Niebezpieczny Zwiad cz.6

Słyszałam odgłosy walki dochodzące z sali głównej, do której poszedł Chhayo, który wcześniej zamknął mnie w tym pokoju. Nie byłam związana, ale nie mogłam się ruszać. Wszystko strasznie mnie bolało.

 

Po kilku minutach jęczenia z bólu wstałam na równe łapy i wlokłam się do sali tronowej tak szybko, jak tylko mogłam.

 

- Mi - Midnight... - Powiedziałam ostatkiem sił - Nie walcz z nim, on pochłania... m - moce... - upadłam na ziemię.

 

Midnight popatrzył na mnie i zamarł. Wyglądałam jak drewniana marionetka. Król Chaos zabrał mu sztylet i mocno złapał. Podszedł do mnie, chwycił mnie za sznurki i zawlókł nas do lochów pod pałacem, w którym było jasno. Mnie posadził na ziemi, a Midnight'a przykuł niewidzialnymi łańcuchami, po czym odleciał. Przy naszej „celi” stali różowi strażnicy, którzy pachnieli jak ludzkie pianki.

 

- Przepraszam... - Wydukałam - Nie powinnam cię wtedy... - Jękłam z bólu - ...rozpraszać...

- Skoro pochłaniał moce to i tak nie miało sensu. Nie martw się o to, martw się o swoje ciało, wyglądasz jak kawałek drewna. - Odparł biały już teraz basior, rozglądając się dookoła. - Stąd musi być jakieś wyjście.

 

Midnight kręcił się dookoła na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy. Próbowaliśmy je zerwać, przegryźć, ale za każdym razem, kiedy któreś z nas je dotykało, pochłaniały mu moce.

 

- To miejsce zaczyna mnie drażnić. - Powiedziałam.

- Mnie też.... - Odrzekł Midnight.

 

W pewnym momencie podłoże zaczęło robić się śliskie i zimne. Zmieniło się w lód. W oddali było słychać śmiech Chhayo, jechał do nas na łyżwach. Wjechał do jaskini, zrobił piruet, wybił się w powietrze, a kiedy lądował lód i jego łyżwy zniknęły.

 

- Idziemy? - Zapytał mnie dziwoląg.

- Dokąd? - Zapytałam.

- Na zewnątrz, w końcu nie chcesz tu chyba siedzieć?

- Nie chcę, ale co zrobisz z nim? - Popatrzyłam na Midnight'a.

- Ty już pasujesz do mojego świata, on jeszcze nie. Kiedy tylko z nim skończę, również go wypuszczę.

- A w życiu! - Zaprotestowałam. - Nie pozwolę, abyś zrobił mu to, co mi!

 

Jednak Midnight miał plan. Widziałam to w jego oczach, zawsze takie ma, kiedy ma już jakiś plan. Pewne siebie.

 

- Dobrze... Obiecaj tylko, że będzie żył. - Powiedziałam, powoli wlokąc się do wyjścia.

- Obiecuje.

 

Chhayo pstryknął palcami, a ja pojawiłam się przed pałacem, przed którym czekałam na Midnight'a. Nie musiałam na niego długo czekać. Wybiegł jak błyskawica w nienaruszonym stanie i podbiegł do mnie.

 

- Spadamy. - Powiedział, szykując się do biegu.

- Ja nie mogę biegać... - Spojrzałam na swoje łapy.

 

Mid wziął mnie na grzbiet i zaczął biec. Biegł tak dobre 10 minut, aż byliśmy pewni, że już nic nas nie dorwie. Zatrzymaliśmy się przy zagłębieniu, które wyglądało jak koryto rzeki, nad którym płynął strumień mleka i miodu. Dosłownie, nad korytem rzeki płynęło mleko i miód. Położyłam się przed zagłębieniem.

 

- Chyba będziemy musieli tam wrócić... - Wyrzekłam.

- Żeby mnie w kukłę zmienił? Nie, dziękuję. - Odparł suchym tonem Mid.

- Kiedy byłam z nim sam na sam, powiedział, że portal do naszego świata można otworzyć tylko za pomocą zaklęcia z księgi, która znajduje się w najwyższej wieży pałacu, jednak on nie może jej dotknąć, gdyż jest za silna.

- Skoro nie może jej dotknąć, to jakim cudem wcześniej otworzył się portal?

- Raz na 1000 lat pojawiają się niewielkie szczeliny, którymi Chhayo wysyła te dziwne stwory do innych światów, aby zapanował w nich chaos. Dzisiaj był ten dzień. Następny będzie za 1000 lat, a ja nie chce siedzieć tu tyle czasu... Wystarczy mi chaos w mojej głowie.

- Skoro on jest za słaby, aby dotykać książki, to my tym bardziej.

- Pomyślałam, że może razem dalibyśmy radę...

 

Nasze żołądki zaczęły domagać się pożywienia. Napiliśmy się trochę mleka, po czym Mid wyruszył na polowanie. Wrócił po chwili z dziwnym królikiem. Królik ten miał jelenie rogi, koci ogon i nietoperze skrzydełka. Ja w tym czasie znalazłam liście, które były tak miękkie, jak puch. Zrobiłam z nich posłania. Po posiłku postanowiliśmy się zdrzemnąć. Spałam na tyle długo, że strona, na której leżeliśmy, zmieniła się z „dnia” w „noc”. Midnight jeszcze spał, więc ja postanowiłam poćwiczyć chodzenie w nowej formie. Po pobycie w laboratorium, chodzenia i biegania na nowo uczyłam się cały miesiąc, teraz nie miałam tyle czasu. Mam nadzieje, że gdy wrócę do domu, to będę wyglądać normalnie...

 

Usłyszałam, że w krzakach coś zaczęło się ruszać. Postanowiłam wpakować nas w jeszcze większe kłopoty i podejść do krzaków. Siedział w nich żółty wilczek o zielono - niebieskich ogromnych oczach. Był wielkości mojego Anake'a. Nawet nie zauważyłam, kiedy wokół mnie pojawiło się mnóstwo tych małych stworzeń w różnych kolorach. Otoczyły mnie i Midnight'a też. Było ich mnóstwo i były takie słodkie, że niemożliwe było, aby były niebezpieczne. Wilczki wzięły nas na podłużny kamień i niosły na plecach. Takie małe, a takie silne. Midnight otworzył oczy i od razu otrzeźwiał.

 

- Co to jest? - Zapytał zadziwiony Midnight.

- Szczeniaki, tak sądzę... - Odrzekłam.

- Król się obudził! - Wykrzyczała jedno z tych małych stworzonek.

- Król! Król! Wiwat król! - Wykrzyczała zgodnie reszta maluchów.

- „Król”? - Zaśmiałam się - No, no Midnight, nie chwaliłeś się, że jesteś królem mini wilczków.

- Wyobraź sobie, że sam nic o tym nie wiedziałem...

 

Maluszki zanieśli nas do swojej malutkiej wioski w głębi lasu i położyli nas na wysokim kamieniu. Różowo - fioletowy skrzydlaty wilczek podleciał do mnie i położył mi na głowie wianek z czerwonych róż. Do Midnight'a podleciał podobny, tylko że niebiesko - granatowy i położył mu wianek z czarnych róż.

 

Miliony małych wilczków zebrały się pod kamieniem i zaczęły bić nam pokłony.

 

- Oni jako jedyni wyszli z pałacu dyktatora Chaosu cali! Wiwat królowa i król! - Powiedział największy z tych wilczków stojący pomiędzy nami.

- Wiwat królowa i król! Hej! Hej! - wykrzyczała zgodnie cała armia tych miniaturek.

- Zaczyna robić się dziwnie... - Wyszeptałam do Midnight'a. - Uciekajmy stąd...

- Jak najszybciej - Odparł.

- Czas się bawić i świętować! Oni nas uratują! - Wykrzyczał ten sam maluch, który stał pomiędzy nami.

 

W wiosce rozbłysły lampiony, które robiły za światło, mini orkiestra zaczęła grać na mini instrumentach, tańczyli, śpiewali, jedli, a my siedzieliśmy i patrzyliśmy na nich z góry. To był dość rozczulający widok, nawet momentami machałam ogonem w rytm muzyki. Co najdziwniejsze w wiosce wszystko było normalne. Normalne jedzenie, picie. Wszystko jak u nas w wymiarze. Cała populacja tych miniatur liczyła, że pozbędziemy się Chhayo. Nie mogliśmy ich zawieźć. Byli pełni nadziei, widziałam w nich Anake'a. Byli tak samo szczęśliwi, pełni energii i nadziei. Teraz zrobię wszystko, byleby ich nie zawieźć.

 

C.D.N.

 

Midnight! :D