-Czy masz coś przeciwko konfrontacji z bogami? – spytałam na zachętę, chociaż miałam wrażenie, że basior jeszcze nie wie co mam na myśli.
- Nie, nie mam, ale co to ma do rzeczy? – dopytywał, wyraźnie zaciekawiony moim pytaniem.
- Więc tak, chodzi o to, że Juna z Jowiszem znają naprawdę dużo wilków, w tym magów, myślę, że powiedzą nam, gdzie szukać kogoś potężnego, aby mógł odczarować te wszystkie stworzenia – wyjawiłam mu wstępnie swój plan.
- Hmm, masz dużo racji, aczkolwiek co z nimi wszystkimi? Chyba nie powinniśmy ich tak zostawić – zmartwił się o uwolnione stworzenia.
- Ależ nie będą sami, prawda Alvar? – spytałam, kierując wzrok na naszego małego towarzysza, na co ten kiwnął tylko potwierdzająco głową.
- No w sumie racja, Alvar może już z nimi zostać – zgodził się ze mną mój partner.
- Tylko jeszcze trzeba ich podnieść na duchu i wyjaśnić, że nie mogą się rozdzielać i muszą tu zostać – rzekłam kierując się w stronę byłych więźniów, na co Marston od razu ruszył za mną.
Najpierw pokazałam wszystkim, że mają skierować się do mnie i stanąć w jednej grupie, nie znałam wszystkich języków, więc musiałam pokazywać gestami, w końcu to uniwersalny język. Mój basior widząc, że to co robię działa, robił to samo i w ten sposób mieliśmy wszystkie stworzenia w jednym miejscu, poprosiłam Alvara, żeby na bieżąco tłumaczył co mówię, tak aby każde ze stworzeń zrozumiało, bowiem nie było tyle czasu, abym myślała, jak składać zdania. Stanęłam na środku i weszłam na lekkie podwyższenie terenu, aby każdy patrzył na mnie, mój ukochany był tuż obok, co sprawiło, że poczułam się lepiej i pewniej, w końcu to co im powiem, albo sprawi, że zaczekają, albo wszyscy będą mieć to gdzieś i wyjdą, a jak wiadomo szansa na odnalezienie ich wszystkich potem, jest równa zeru…
- Posłuchajcie mnie, wiem, że większość z was mnie nie zna. Jesteście z różnych krain, z różnych dolin, macie różnych bogów, w których wierzycie. Ale w głębi… Wszyscy jesteśmy tacy sami, każdy z was jest w środku takim samym wilkiem jak ja czy Marston – mówiąc to wskazałam wzrokiem na basiora, stworzenia bacznie wsłuchiwały się w to co mówię, po czym wsłuchiwały się w głos Alvara, który nie bieżąco tłumaczył to co mówiłam.
- Jeśli chcecie z powrotem odzyskać swoje życia, swoje wcielenia… Znowu być wilkami, być sobą, musicie tu zaczekać na nas. Wrócimy, obiecujemy, nie zostawimy was, wiemy przez jakie cierpienie przeszliście i chcemy wam pomóc. Wiem, że ciężko wam w to uwierzyć, bo niedawno wilk, taki sam jak my, sprawił wam to cierpienie… Ale my naprawdę chcemy pomóc, uwolniliśmy was, pokonaliśmy Miriona, a teraz sprawimy, że odzyskacie swoje prawdziwe wcielenia, jednak do tego musicie nam zaufać i dać nam czas, dobrze? – spytałam z nadzieją w głosie, że zrozumieją i dadzą nam szansę na uratowanie się. Alvar spisał się świetnie, tłumacząc moje zdania na bieżąco. Po mojej wypowiedzi zapanował szmer, słychać było szepty, w różnych językach, zastanawiałam się co powiedzą.
- Chyba ich nie przekonałam – powiedziałam do basiora, czują zwątpienie.
- Mnie być przekonała – uśmiechnął się. – Muszą się zastanowić, przeszli przez traumę – wyjaśnił Marston, który miał rację, potrzebowali czasu.
- Tak, dziękuję, dobrze, że potrafisz trzeźwo myśleć – uśmiechnęłam się do niego i go polizałam.
Czekaliśmy dłuższą chwilę, Alvar wyjaśniał stworzeniom wszystko, bo te co chwila pytały, część pytań udało mi się zrozumieć, jednak większość była dla mnie niezrozumiała. Wiedziałam, że mieli wątpliwości, Marston też to wiedział, bo jego ogon nerwowo merdał, baliśmy się, że wszystko przepadnie i ich nie ocalimy, bo czemu mieli by nam zaufać? W końcu mogliśmy to zrobić tylko po to by ocalić naszą watahę, a nie żeby ich ratować, oni dobrze o tym wiedzieli…
Wtem podbiegł do nas Alvar, wyjawił nam, że zaczekają trzy dni na nasz powrót, jeżeli się nie wyrobimy w tym czasie opuszczą to miejsce. Poczułam z jednej strony ulgę, że nam zaufali, a z drugiej, trzy dni to naprawdę krótko, bałam się, że nie zdążymy. Oczywiście nie mając za bardzo pola manewru, zgodziłam się na to z Marstonem, prosząc Alvara aby ten próbował ich jeszcze powstrzymać jeśli się nie wyrobimy. Obiecał, że zrobi wszystko co w jego mocy, w pewnym sensie ufaliśmy mu, przeszedł z nami długą drogę oraz nam pomógł, był dobrym towarzyszem.
Nie marnując dłużej czasu pożegnaliśmy się z nim i ruszyliśmy po raz kolejny w drogę, ku Dolinie Bogów. Przechodziliśmy po kolei po naszych terenach, musieliśmy znaleźć się po drugiej stronie terenów, Dolina Bogów to miejsce, do którego nie prowadzi jedna droga, to miejsce, które się ciągle przemieszcza, trzeba wyczuć, gdzie jest w danym momencie, dla boskich wilków, jest to coś normalnego, wyczuwa się inne boskie wilki, a co za tym idzie także ich miejsce zamieszkania. Tym razem ich dom znajdował się przy Wulkanicznym Zboczu.
- Zaczekaj tu chwilę, skombinuje Ci drogę – powiedziałam i wzbiłam się w powietrze, po czym pociągnęłam za sobą chmury, które stworzyły swojego rodzaju drogę dla basiora.
- Niesamowite! – rzekł, kładąc łapy na chmurze. – Jakie to miękkie! Nie sądziłem, że da się chodzić po chmurach! – rzekł zafascynowany.
- Bo to nie są zwykłe chmury, z nich powstaje droga dla bogów, którzy nie posiadają skrzydeł, czyli dla większości – zaśmiałam się, biorąc pod uwagę, że nie wielu z nich posiada skrzydła.
- W zasadzie… To nie jest tak, że tylko bogowie mogą tam wchodzić? – dopytywał basior idąc mostem.
- To prawda, ale jesteś moim towarzyszem, poza tym jest to poważna sprawa, a nie wycieczka – wyjaśniłam mu.
- No w sumie racja – zgodził się ze mną, po czym znaleźliśmy się na jednym ze wzgórz w Dolinie Bogów.
I wtedy Marston nie wiedział nawet co powiedzieć. W sumie nie dziwię mu się, jakbym widziała to pierwszy raz, to i mi widok zaparłby dech w piersiach. Dom bogów różnił się znacznie od naszego świata, były to unoszące się wysepki, wodospady płynące jakby znikąd, jeziora w których woda była tak czysta, że było widać wszystko co jest w ich głębi. Roślinność taka piękna i wyjątkowa, kwiaty, których nigdy wcześniej na pewno nie widział oraz zwierzyna, która spokojnie zwiedzała te okolice, bowiem bogowie na nie, nie polowali. Zwierzęta również były inne niż te w naszym świecie, bardziej przypominały stworzenia z baśni, niż te które normalnie spotykamy, wydawał się to istny raj, który był tak wspaniały i nieosiągalny dla wielu wilków, zapewne nie jeden by się zdziwił, że pomimo tego, ja wybrałam życie w naszej krainie.
- Jakim cudem ty się stąd wyrwałaś, przecież to miejsce jest cudowne! – zachwycił się basior.
- To prawda, ale jest też niezwykle nudne, nie ma tutaj co robić, o ile wilki takie jak Erena i Juna, które zajmują się śmiertelnikami mają co robić, tak ja czy Pluto, Ozyrys nie za bardzo. Wiesz, to świat idealny, nie trzeba tu nic zmieniać, w naszym świecie wszystko się zmienia, są pory dnia, pory roku, różne zmiany w pogodzie, można tyle rzeczy robić – wyjaśniłam mu, jak to wygląda z mojej perspektywy.
- W sumie masz rację, w takim razie, gdzie możemy znaleźć Jowisza? – dopytywał z zaciekawieniem.
- No, to teraz najciekawsze, nie mam pojęcia, trzeba pytać spotkanych bogów i szukać – powiedziałam, wiedząc, że może to trochę zająć.
- Kurcze, to może zająć mnóstwo czasu – zmartwił się basior.
- W sumie… Nie. Tutaj nie ma czegoś takiego jak czas, zatem jeśli wrócimy, będziemy mieli tyle samo czasu, ile mieliśmy przed wejściem tutaj, to trochę skomplikowane – próbowałam mu to jakoś wyjaśnić.
- A to ciekawostka, no cóż zatem szukajmy – powiedział basior i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu kogokolwiek. – Chyba kogoś widzę! – krzyknął i miał rację, zauważyliśmy jakąś postać w oddali.
C.D.N.
<Marston? :D>