Byłam w swojej jaskini. Nareszcie! Tak bardzo tęskniłam za watahą. Czyżby zaklęcie byłego boga chaosu przeniosło mnie z powrotem do domu? Ale... dlaczego?
Nieco zdezorientowana wyszłam na zewnątrz i ujrzałam tak ukochany przeze mnie obraz. Obozowisko watahy tętniące życiem, moja rodzina, moi przyjaciele. Wszystko było takie spokojne i normalne, a w powietrzu nie było czuć nawet odrobiny niepokoju czy niebezpieczeństwa. Od razu podeszłam do mojego ukochanego Ketosa witając go czułym uściskiem.
-Jesteśmy znowu w domu? Co się stało...? -spytałam z zaciekawieniem, jednak mój partner nic nie odpowiedział, jedynie wpatrując się we mnie surowym wzrokiem -Kochanie... -rzekłam ze smutkiem w oczach, po czym delikatnie położyłam mu swoją łapę na jego. Jest na mnie zły...?
Nagle usłyszałam zbliżające się do nas kroki. Odwróciłam głowę i ujrzałam Vesnę i Alessę idące w naszym kierunku.
-Jak to miło, że wróciliście -zaczęła kolorowooka.
-Też się cieszę... -rzekłam, niepewnie spoglądając na mojego partnera -Co się wydarzyło, kiedy byłam nieprzytomna? Pamiętam tylko to, że nagle padłam na ziemię w świątyni boga chaosu...
-To długa i nieistotna opowieść. Grunt, że jesteście już w domu, bezpieczni i nic wam nie zagraża. W końcu możesz zostać wśród swojej rodziny i przyjaciół -odpowiedziała mi Alessa z pogodnym uśmiechem na pysku. Za to Vesna stojąca obok, wpatrywała się pusto w przestrzeń bez żadnego wyrazu. Co jej się stało...?
-W porządku... -odpowiedziałam z małą nutką podejrzliwości w głosie -Czyli Luna wróciła bezpiecznie do Krainy Bogów? -dodałam, czując ulgę na tę myśl.
-Nie do końca... Jednak nie musisz się przejmować. Ktoś inny przejął odpowiedzialność za sprowadzanie nocy do naszej krainy -Alis, spokojnie poruszyła ogonem.
-Jak to nie do końca? Ona tam została? Całkiem sama? Z upadłym bogiem, który ją porwał? Musimy ją ratować -przerażona zaczęłam przystępować z łapy na łapę.
-Alice, nikt z nas, włącznie z tobą nie będzie ryzykował życia dla kogoś, kogo obecność nic dla nas nie zmieni. Sol bez problemu przejmie obowiązki Luny, to najważniejsze -stwierdziła Alessa.
-Ale ja... ja chcę ją ocalić. Nie zostawię jej! -zaprotestowałam.
-Pomyśl rozsądnie. Możesz tutaj zostać, w bezpieczeństwie, spokoju i bez skrajnie stresujących sytuacji. Czy naprawdę jest warto ryzykować życia dla boga, bez którego nasz świat i tak będzie bez problemu funkcjonował? -Alessa zbliżyła się do mnie.
-Alis... Luna to nie tylko boginka, to moja przyjaciółka i wilk, który potrzebuje pomocy. Dobrze wiesz, że dla ciebie i Vesny bez wahania zrobiłabym to samo. W ogień bym za wami skoczyła, ignorując cały opanowujący mnie strach. Muszę zaryzykować -odpowiedziałam.
-A myślałam, że zależy ci na watasze... -burknęła wadera pod nosem -Miałam w planach zlecić ci misje na awans, byś mogła w końcu zająć stanowisko wodza i zostać dowódcą w swojej profesji głównej. Marzyłaś o tym prawda? A jeśli teraz nas opuścisz, na zawsze pozostaniesz tylko adeptem...
-Dla mnie wybór jest oczywisty... -spojrzałam na nią ze smutkiem, po czym ruszyłam w stronę wyjścia z obozu. Po kilku krokach zatrzymałam się i ponownie odwróciłam -Ketos, idziesz ze mną? -wyciągnęłam łapę w stronę basiora, lecz ten nic mi nie odpowiedział.
-Alice, ostrzegam cię. Jeśli teraz wyjdziesz, już nigdy nie będziesz mogła tutaj wrócić -pierwsza alfa spojrzała na mnie groźnym wzrokiem. Wtedy mnie olśniło. Znam dobrze Alessę i o ile z początku byłam oszołomiona, tak teraz wiem, że to wszystko to jedna wielka farsa.
-Alessa by tego nigdy nie powiedziała... -odpowiedziałam jej cicho, po czym ruszyłam przed siebie.
Zaczęłam biec, lecz wtedy do moich uszu dobiegły przerażające odgłosy.
-Nie... To nie może się... -moje oczy się rozszerzyły i powoli się odwróciłam, ze strachem spoglądając na polankę, którą zostawiłam niedaleko za sobą. Jakieś wrogie wilki atakowały wilki burzy, powalając je na ziemię jedno po drugim. Zdążyłam ujrzeć jak jeden z wrogów wbija zębiska w gardło Ketosa, a moje oczy momentalnie się zaszkliły. Prędko odwróciłam wzrok. To tylko iluzja, koszmar. To się nie dzieje... nie... Muszę dalej biec przed siebie i wydostać się z tego szaleństwa.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Rzuciłam się pędem przez las, nie obracając się już więcej za siebie. Po drodze zobaczyłam nawet ludzi i moją matkę, lecz nie byłam już na tyle głupia, by się zatrzymywać. Cokolwiek ten koszmar miał mi do zaoferowania, wiedziałam, że będzie to stworzone z najczarniejszych myśli, jakie kiedykolwiek mogły przyjść mi do głowy. Nie chciałam tego widzieć.
W trakcie szaleńczego biegu przedzierałam się przez coraz to gęstsze chaszcze, aż w końcu jakieś rośliny zaplątały mi się wokół moich tylnych łap, powodując dość bolesny upadek. Załamana podniosłam głowę i ujrzałam Lunę oraz stojących przed nią Jowisza i Junę. Nagle wewnętrznie poczułam, że boginka księżyca jest jedyną poza mną prawdziwą istotą w tym dziwacznym świecie.
-Luno, zwiodłaś. Twój wybraniec nie żyje i nie byłaś w stanie w poprawny sposób wykonywać swoich obowiązków. Z dniem dzisiejszym zostaje ci odebrane miano boga! Już nigdy nie będziesz mieć wstępu do naszego domu! -krzyknął Jowisz.
-Ale ja nie rozumiem... Nic nie zrobiłam... -odpowiedziała zapłakana Luna.
-Zdradziłaś nas i podążyłaś ścieżką Westa, Flarisa, Hybrisa i wielu innych. Już nigdy nie powrócisz do swojej boskiej formy -po tych słowach wokół Jowisza zaświeciła biała aura, która po kilku chwilach skupiła się w jednym punkcie, trafiając prosto w boginkę księżyca. Luna krzyknęła, unosząc się w powietrzu i już po paru sekundach mogłam ujrzeć śnieżnobiałą wilczycę o brązowych oczach padającą z impetem na ziemię. Po tym zdarzeniu Jowisz i Juna natychmiast się ulotnili, natomiast ja bezzwłocznie podbiegłam do swojej patronki.
-Luno? Nic ci nie jest? -rzekłam, trącając delikatnie waderę.
-Chyba n... -Nagle Pani księżyca gwałtownie wstała, dotykając swojego futra na klatce piersiowej, łapach i pysku -Nie, nie, nie, nie! -pisnęła, nagle nie mogąc złapać oddechu.
-Luno, spokojnie. To tylko iluzja, nic z tego, co właśnie się wydarzyło nie było prawdą -uspokoiłam ją.
-To jest jakiś koszmar... -cicho jęknęła.
-Jakby to była prawda nie byłoby mnie tu teraz, racja? Uwierz mi...-położyłam jej łapy na ramionach i spojrzałam w oczy -Na pewno możesz się znowu przemienić, musisz tylko chcieć. To wszystko, co tutaj się wydarzyło to jedno wielkie kłamstwo...
-Właśnie... kłamstwo. Nic tutaj nie jest prawdziwe, włącznie z tobą. Nic nie jest prawdziwe, a jednak jest...Tyle śmiertelników przeze mnie zginęło... widziałam to wcześniej. Mój księżyc spowodował ogromny przypływ i... oni wszyscy... -Miała ton jak przestraszony szczeniak, nigdy wcześniej jej takiej nie widziałam. Naprawdę wiele czasu tutaj spędziła... zmartwiło mnie to. Luna musiała uwierzyć w moje słowa, jeśli chciałyśmy się stąd wydostać.
-Luno, otrząśnij się. Pamiętasz? Jowisz powiedział, że ja nie żyję, więc jakim cudem tu jestem? Nie czujesz tego? Jestem prawdziwa -ostrożnie podniosłam swoją przednią łapę, Luna zrobiła to samo.
-Czuję... -nagle jej oczy się zaświeciły.
-Luno, jeśli się tylko przemienisz, wyjdziemy stąd. Musisz uwierzyć w to, że iluzja jest tylko iluzją, wtedy stanie się ona nieszkodliwa. Jeśli coś, co jest tylko niefizycznym obrazem nie wywołuje u nas żadnych emocji, to tak jakby to nigdy nie istniało -uśmiechnęłam się do niej uspokajająco.
Luna przymknęła oczy, a jej zwykłe, białe futro ponownie przybrało srebrną barwę. Wbrew temu, co ukazała jej iluzja, wróciła do swojej boskiej formy. Udało się!
Zaspana powoli otworzyłam oczy i cicho burknęłam pod nosem. Zobaczyłam Ketosa wtulonego czule w moje futro. Gdy tylko zobaczył, że się budzę, zaczął merdać energicznie ogonem, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
-Alice! Bałem... bałem się, że już nigdy się nie obudzisz... -rzekł, bardzo czule mnie przytulając.
-Też się cieszę, że cię widzę kochany -odpowiedziałam i szczęśliwa polizałam go po policzku.
-Byłem gotowy czekać przy tobie nawet i całą wieczność -zarumieniłam się, słysząc te słowa i czule przyłożyłam swój nosek do jego noska. Jednak wtedy sobie przypomnieliśmy, że nie jesteśmy tu sami.
C.D.N.
>Ketos? Mój najdroższy <3?<