Przeciągnąłem się i wstałem, starając się nie obudzić pogrążonej w głębokim śnie wadery. Złożyłem na jej łbie lekki pocałunek i zwinnie pokonałem całą odległość do wyjścia za pomocą kilku susów. Przystanąłem i rozejrzałem się uważnie dookoła. Reszta watahy prawdopodobnie nadal przebywała w jaskiniach. Słońce zerkające nieśmiało zza horyzontu rzucało łuny światła, które tańczyły wesoło na śniegu, przez co ten wyglądał jak cała masa brokatu. Albo to tylko mój umysł płatający mi figle.
Wciąż złakniony pięknych widoków porannej, zimowej przyrody ruszyłem kłusem przed siebie. Postanowiłem skierować swe łapy do Smoczej Przełęczy. Bywałem tam już kilkakrotnie, czy to z Red Dust, czy z Aless. Uroiło mi się w bani, że będzie to dobre miejsce żeby się wyszaleć, wyrzucić z siebie frustrację nazbieraną przez kilka ostatnich tygodni, pobyć w samotności. Czułem, że tego potrzebuję.
Po kilkuminutowej przebieżce byłem na miejscu. Strome szczyty gór otaczających jezioro jak zwykle były osłonięte gęstą, mleczną mgłą. Zbiegłem ostrożnie z górki na której stałem i rzuciłem się pędem dalej.
Gdy krążyłem dookoła jeziora wskakując na skały, wymijając pnie drzew i strasząc każde żywe stworzenie w promieniu kilometra, czułem, jak wraz z krwią szybko tętniącą w żyłach na nowo wstępuje we mnie życie, frustracja idzie w niepamięć, a ja znów staję się wolny. Zmęczony, ległem się na przyjemnie miękkim śniegu, ciężko dysząc.
Jak już zaczęły zamykać mi się powieki, a rozum prawie odszedł w objęcia Orfeusza, moich uszu dobiegły odgłosy cichego szamotania się, zapewne przytłumionego przez śnieg.
Zerwałem się i ruszyłem w kierunku dźwięku. Moim oczom ukazał się rosły, szczupły basior. Całe jego ciało było pokryte czarnym futrem, gdzie nie gdzie ukazywały się fioletowo-białe elementy. Samiec miał najwyraźniej problem z czymś, co było przyczepione do jego lewej łapy.
Sytuacja wyglądała dość komicznie, ale sam wilk sprawiał wrażenie niebezpiecznego. Podszedłem do niego ostrożnie i powoli, żeby mógł zdać sobie sprawę z mojej obecności.
-Mogę jakoś pomóc? - spytałem, zatrzymując się o krok od niego. Z tej odległości udało mi się dostrzec rzecz, z którą się męczy. Był to zwykły, złoty łańcuch z dziwną, trudną do rozczytania inskrypcją. Nie wyglądał zbyt solidnie.
-Nie zbliżaj się. I pod żadnym pozorem nie dotykaj łańcucha. - odparł spokojnym głosem, lustrując mnie wzrokiem od stóp do głów.
-Myślę, że dam radę się go pozbyć. - oświadczyłem pewnym głosem.
Pożałowałem tego w momencie dotknięcia metalu. Natychmiast zalała mnie fala obcych uczuć i pytań.
Kim jesteś?
Nie ufam ci.
Po cholerę tego dotykałeś?!
Co się dzieje?
Myśli te wymieszały się z moimi, czarne stało się białe, a południe znalazło się na północy.
Z mętliku w mojej głowie wyrwał mnie głos obcego.
-Wygląda na to, że teraz jesteśmy połączeni nie tylko łańcuchem. Chodź, musimy znaleźć wyjście z tej sytuacji. - powiedział z opanowaniem, i lekko szarpnął łańcuchem, pokazując że mam podążyć za nim.
-Emm… skoro już wyszło tak, a nie inaczej to… jestem Marston. - przedstawiłem się, starając się rozluźnić napiętą atmosferę.
-Maestro. - odpowiedział krótko, a jego pysk nadal pozostał bez wyrazu.
C.D.N.
<Maestro? Czasami mnie wyobraźnia ponosi>