Huk, trzask.
,,Nie, nie, nie!"-krzyczałam w myślach. Jeśli nie ucieknę, zginę! Jak to się mogło stać? Przecież zaledwie parę minut temu...
Las tonął w bieli. Ziemia, obsypana śniegiem, raziła swoim blaskiem w oczy, a każde możliwe źródło wody skute było lodem. Wydychane, ciepłe powietrze natychmiast zmieniało się chłodną parę, która pięła się w górę i niknęła gdzieś wśród gałęzi drzew.
Puch pod moimi łapami trzeszczał lekko, a ja brnęłam przez niego, delektując się ciszą panującą wokół mnie. Była wczesna godzina, tuż przed południem. Większość watahy już dawno zajęła się swoimi obowiązkami, a ja, chcąc im pomóc, wyruszyłam samotnie w poszukiwaniu jakiejś zwierzyny. Nie mogłam jednak skupić się na polowaniu; milczenie lasu usypiało mnie, a moje myśli natychmiast odbiegały do ostatnich wydarzeń. Nie do pomyślenia, że na tych terenach odgrywały się sceny rodem z koszmaru... to tu moi pobratymcy walczyli z podwładnymi Westa. Drapali, gryźli, byli ranieni i kąszeni... zrobili tak dużo! Nie zapominając już o Alessie i Veśnie, które zaraz po pokonaniu upadłego boga zemdlały z wysiłku. Zawdzięczam im wszystkim tak wiele. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie tu. Czy w ogóle jeszcze bym żyła?
Głośny chrupot śniegu wyrwał mnie z rozmyśleń. Przystanęłam, unosząc jedną łapę w powietrzu. Ten dźwięk nie wydałam ja... niedaleko mnie, w pobliżu jakiegoś krzewu, stał młody lis. Niuchał w powietrzu, machając zirytowany ogonem. Szukał zwierzyny, był głodny. Tak jak ja, był na polowaniu.
Widząc go, automatycznie postawiłam uszy na sztorc. Czy powinnam myśleć o upolowaniu go? Pochodzimy wprawdzie od jednego przodka... Ale to jednocześnie wróg wilków. Co powinnam zrobić?
Nagle w głowie usłyszałam znajomy, cichy szmer. Tak dawno ich nie słyszałam...
-Niedaleko znajduje się wiewiórka-szeptały drzewa.-zostaw tego lisa. Sama nie dasz mu rady.
Kiwnęła łbem, zdając sobie sprawę, że mają rację. Nie ma sensu uganiać się za takim zwierzęciem; przecież nie znam jego możliwości. Wiewiórka będzie lepszą ofia--
,,Nie"-przemknęło mi przez łeb, gdy przypomniałam sobie o zdarzeniach poprzedniej jesieni.-,,królik, pogoń...".
Nie chciałam znowu tego robić, ale rozsądek podpowiadał mi, abym porzuciła te męczące myśli. Jestem drapieżnikiem, mięsożercą! Nie powinnam była współczuć zwierzynie! Czym mogłabym się pożywić, jak nie nią?
,,Nie myśl o tym"-skarciłam się, odwracając się i odbiegając od lisa. Drzewa szeptały mi lokalizację wiewiórki. Czy nie widziały, jaka w środku byłam rozdarta?-,,nie myśl!".
-Prosto... teraz w lewo...-mamrotanie kuło mnie w uszy.
,,Ale co ja mam robić? To takie głupie! Czemu właściwie się nad tym zastanawiam?"-głowiłam się. Świat zmienił się w długą, biało-czarną smugę. Czułam się, jakbym znalazła się w nieznanej, obcej mi teraźniejszości próbującej się mnie pozbyć. Biegłam, popędzana dziwnym uczuciem, że tu nie pasuję.
Nie jestem pewna jak długo gnałam z burzą myśli wirującą w moim łbie. Zwolniłam i oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy poczułam, jak poduszeczkami muskam gołe skały, a grunt zdaje się wznosić do pionu. Rozejrzałam się wkoło, starając się ocenić tereny wokół mnie. Stałam na zboczu jakiejś góry, a w dole roztaczały się widoki białych pól. Niezbyt je kojarzyłam... czy to możliwe, że wybiegłam poza tereny watahy? Gdzie się teraz znajdowałam? Spróbowałam wyłapać jakikolwiek odgłos odległych drzew, ale do moich uszu nie dochodził nawet jakikolwiek szmer. W porządku, po prostu zawrócę i będę wracać po moich śladach. Będzie dobrze...
A przynajmniej tak myślałam. Ledwo odwróciłam się, by zejść w dół, poczułam, jak mały, biały płatek śniegu ląduje na moim nosie. Przystanęłam, zezując i patrząc na niego. Poda śnieg?
,,Chwila..."-uniosłam łeb i ujrzałam, jak z nieba sypie się coraz więcej puchu. Niektóre śnieżynki leniwie opadały, inne zaś mknęły szybko na ziemię. Moją sierścią szarpnął silny wiatr i nim zdążyłam się zorientować, co się szykuje, uderzył we mnie silny podmuch. Zachwiałam się, z trudem łapiąc równowagę. Śnieżyca przybrała na sile... zaczęła zasypywać moje ślady.
-Nie!-wrzasnęłam zrozpaczona. Jak później wrócę do domu? Nikt przecież nie będzie w stanie wskazać mi drogi powrotnej!
Ruszyłam biegiem w dół skały, ślizgając się na wilgotnych kamieniach.
,,Może zdążę...!".
Raz po raz trącałam odłamki głazów leżących na mojej drodze, a te staczały się na boki, wywołując małe lawiny.
Do moich uszu co chwila docierały urywane dźwięki uderzających o siebie kamieni. Momentami przybierały na sile, by znów zamilknąć.
Za mną rozległ się głośny łomot. Wyraźnie słyszałam, jak głazy odbijają się od siebie, skrząc iskrami i staczając się coraz szybciej. Nie chciałam tego robić, ale odwróciłam się nieco, z przerażenia przełykając ślinę. Lawina. Toczyła się prosto na mnie. Z zadziwiającą dokładnością byłam w stanie spostrzec rysy kamieni.
Huk, trzask.
,,Nie, nie, nie!"-krzyczałam w myślach. Jeśli nie ucieknę, zginę! Jak to się mogło stać? Przecież zaledwie parę minut temu...
-Kya!-pisnęłam, gdy jakiś głaz wylądował obok mnie i roztrzaskał się w drobny mak. Parę kawałków uderzyło mnie w bok, ale nie doznałam żadnych obrażeń. Hałas się zbliżał, czułam pył na moim ogonie. Przybierając łapami, zaczęłam rozważać opcję zatrzymania się. Przecież do polany było tak daleko... nawet gdybym zdołała się uratować, to nie trafiłabym do obozu, bo zgubiłam własny ślad, a w pobliżu nie było żadnych drzew. A więc czy nie łatwiej byłoby się poddać i liczyć na cud?
-Biegnij, Etrio!-usłyszałam jakiś krzyk w mojej głowie.-Nie zatrzymuj się!
Kto to powiedział? Skądś znam ten głos. To Terra? Blake? Nie, brzmi w nim jakaś pewność siebie, dziwna duma i...
-Skygge?
Pochłonięta myślami, zaczepiłam łapą o wystający głaz, potknęłam się o niego i runęłam o ziemię. Serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej, gdy turlając się w dół, zdałam sobie sprawę, że szansa na moją śmierć wzrosła jeszcze bardziej. Ocierałam się bokami o skały, kilka kamyczków obijało się o mój łeb. Co chwila jakieś ostre krawędzie głazów wbijały mi się boleśnie w żebra. Nie wiem kiedy, ale z mojego pyska zaczęła sączyć się krew... musiałam sobie nieświadomie przygryźć język. Huk rozsadzał mi uszy i był nie do zniesienia. Całe moje pole widzenia przesłaniał wirujący śnieg, sypiące płatki, dym oraz brudna ziemia. Co jakiś czas przed moimi oczami migotały kropelki krwi.
Mojej krwi.
Toczyłam się, błagając w duchu, bym nie umarła. W końcu jednak, ku mojej uldze, zwolniłam, wylądowałam w miękkim, głębokim puchu, a trzask kamieni ustał. Byłam bezpieczna.
Ostrożnie dźwignęłam się i zerknęłam na stok. Niektóre kamyki pozostały na górze, ale większe głazy stoczyły się na dół, po drodze rozpadając się na kawałki. Parę większych odłamów leżało w pobliżu miejsca, gdzie przed chwilą spoczywał mój łeb.
Dopiero wtedy poczułam przeraźliwy ból pulsujący na moich kończynach i bokach. Nic dziwnego; były całe poranione i obtarte. Jakim cudem przetrwałam tę lawinę?
Zamknęłam oczy i siląc się, by nie syknąć z bólu, skłoniłam łeb i wysłałam szybką modlitwę do mojego patrona.
,,Dziękuję Ci, Terro, że mnie uchroniłaś przed śmiercią"-ledwo dokończyłam ostatnie słowa, przed ślepiami stanął mi czarny basior. Patrzał na mnie pośród mgły, a jego błękitne tęczówki lśniły niecodziennym blaskiem. Usłyszałam jego słowa tak wyraźnie, jakby szeptał mi je do ucha.
-Biegnij, Etrio!-krzyk, pełen ojcowskiej stanowczości i obawy przed utratą dziecka...-Nie zatrzymuj się!
Dlaczego to powiedział? Dlaczego w ogóle usłyszałam jego głos? Przecież on nie żyje! Czy to oznacza, że ten potworny, żądny krwi basior ma dostęp do mojego umysłu?
-Dziecino...-znikąd zdawał się dochodzić łagodny, kojący szept. Zastrzygłam uszami, wyłapując cichy szmer.
,,Drzewa...!"-z serca spadł mi kamień, gdy usłyszałam ich głosy. Jak dobrze!-,,Odnalazły mnie!". Teraz będą mnie mogły zaprowadzić do obozu!
Wstałam na cztery łapy, a wiatr gwizdnął przeciągle, dmuchając chłodnymi płatkami śniegu. Czas iść. Wilki pewnie na mnie czekają.
-Zaprowadźcie mnie do domu-poprosiłam przyjaciół, a ci od razu zaczęli kierować mnie do znajomej kotliny, jaskini i znajomych. Brnąć przez śnieg, pozostawiłam po sobie małą dróżkę krwi spływającej z paru ran. Gdy już wrócę, będę musiała udać się do Telishy, by mi je opatrzyła.
Myślami jednak nie odbiegałam do troskliwej medyczki, tylko do wilka, który prześladował mnie przez całe życie... wiosną, gdy zmarł w walce ze mną, liczyłam na to, że wreszcie o nim zapomnę. Ale on powrócił. Co to może oznaczać?
Czy już nigdy nie doznam spokoju?
KONIEC