Panika, strach, smutek, ból, cierpienie, tęsknota, pustka, krew, śmierć.
Piękne słowa opisujące każdą wojnę, jaką przebył ten świat. Nora doskonale wiedziała, jakie są konsekwencje wojny, nie jedną przeżyła, a i pewnie jeszcze nie jedną przeżyje. Wszędzie był chaos, wilki zabijały się jak opętane, jedne płakały z bólu a inne ten ból zadawały, jedne uciekały a drugie rwały się do walki, inne rozważały możliwość rezygnacji i ucieczki a inne były gotów zapłacić największą cenę życia i nigdy nie ruszyły kroku z pola walki, puki ich przywódca im tego nie rozkazał. Wszystkie z wymienionych wilków zdarzały się w każdej watasze bez wyjątków, na tym polega piękno różnienia się od siebie. Była też Nora, nie bała się śmierci, ale nie pchała się w jej objęcia, w sumie to Nora mało co w ogóle wtedy czuła. Od to nowa sytuacja do wypróbowania swojej broni i też ciekawa rozrywka. Można powiedzieć, że sprawiało jej to lekką frajdę, odskocznia od nudnej codzienności. Wojna przypominała jej dawne czasy, gdy miała dużo konfliktów z innymi gangami wilków. Bawiła się wtedy wyśmienicie, każdy dzień był niespodzianką, zero nudy. Inne wilki bały się śmierci, czego Nora nigdy nie rozumiała, zawsze podczas misji miała na uwadze, że ten śmierdziel Pluto przyjdzie ją zabrać z tego świata jak wszystkie wilki na ziemi. Czemu Nory to nie obchodziło? To dość proste, Nora nic nie miała. Nie miała rodziny, nie miała pozycji, nie miała żadnych specjalnych umiejętności czy mocy, w gangu dużo wilków umierało i każdego mógł zastąpić ktoś inny. Zmieniło się to po tym, gdy Nora urodziła swoje dzieci, wtedy nie mogła umrzeć i zostawić je samych. Nikt w czasie wojny nie zwracał na puszystą wilczycę uwagi. Alfy były zajęte zresztą jak wszystkie wilki, co za tym idzie, Nora mogła robić to, co żywnie się podoba, nikt nawet nie zauważył jej zniknięcia z pola widzenia i w krótkim czasie przemieściła się w najdalsze rejony watahy aż do jednej z jej granic. Zdziwiła się, że nie ma tam żadnych wilków z jej watahy, chociaż reszta granic była dość dobrze obstawiona. Nora tylko rozejrzała się, wyczuwając fale, jaka nadejdzie, po czym od razu wzięła się do roboty. Nie miała wiele czasu, za jakąś godzinę przyjdą oddziały Westa, a nie chciała zabijać więcej wilków swoimi łapami, Nora nie lubi brudzić sobie łapek, woli załatwiać takie rzeczy cicho i na odległość. Cóż jej pomysł na pewno nie należał do cichych, ale za to jaki efektowny. Smocza trawa sama się nie zasieje prawda? Nora pełna sił dzięki koktajlowi, jaki zafundował jej piękny młodzieniec,szybko uporała się z rozstawieniem i rozlaniem wszystkich substancji,oczywiście odpowiednio zabezpieczając lekkimi pułapkami wokoło terenów watahy. Wcześniej upewniła się, że w pobliżu pięciu kilometrów nie ma nikogo z jej uroczej wilczej rodziny, bo inaczej mogłoby być bardzo gorąco. Po dopracowaniu każdego szczegółu Nora wspięła się na jedno z najwyższych drzew watasze,obserwując z daleka, jak cały batalion zbliża się w jej stronę. Czekała cierpliwie aż nadejdą w odpowiednie miejsce. Przygotowała wcześniej sobie zatyczki do uszu z bawełny i włożyła wcześniej. Nie chciała ryzykować jednego ze swoich lepiej rozwiniętych zmysłów, aby go stracić. Wojna wojną, ale dbać o siebie trzeba. Nora czekała, czekała i w końcu się doczekała. Zapaliła kawałek drewna, który poszybował na sam dół wprost do zielonej cieczy. Gdy tylko ogień dotknął substancji, nastąpił nagły, wielki i efektowny wybuch wielkiego zielonego płomienia, który rozprzestrzeniał się jak oszalały po całym wielkim polu. Ogień był tak wielki, że nawet lekko dosięgał Nory. Nora nie miała wiele czasu, wiedziała jakie mogą być wilki w tej watasze i szybko skakała z drzewa na drzewa, przeskakując nad ogniem. Biegła aż w końcu odbiła się od jednego drzewa, wystrzeliwując w górę wprost na jednego z batalionu Westa posiadającego skrzydła. Wgryzła mu się w szyję, co wilk ogarnął po chwili i szybko zniżał lot. Nora wierciła się i próbowała obracać się, stosując techniki krokodyli, gdy te wgryzały się w ofiarę i obracały się, aby wyrwać jak największe kawałki mięsa. Nora nie szarpała się mocno, nie chciała wyrwać mu mięsa, lecz wypić jego krew. Wilk szybko stał się osłabiony i spadał coraz mocniej w otchłań piekielnego ognia. Norze w ostatniej chwili udało się ujść z życiem, odskakując na drzewo. Patrzyła tylko przez chwile, jak bezwładne ciało wilka spada w ogień. Cel wykonany, jeden z prawych łap Westa właśnie się smaży. Chyba czas zrobić sobie wolne na kilka godzin i odpocząć. Nora szybko pobiegła do wielkiej tamy, jaką zbudowała jakiś czas temu, aby zrobić komuś psikusa. Tama ta mała nie była, gdyż miała wysokość ok. siedmiu metrów. Nora szybko wyjęła jeden patyczek z tamy, po czym cała woda wylała się, gasząc całe pole i części lasu. Wody było na tyle dużo, że nie tylko ugasiła ogień, ale też wróciła do swojego poprzedniego stanu sprzed budowy tamy. Nora odetchnęła. Czuła się dobrze, duża część wilków nie żyje, ona jest najedzona, a ich wataha zdaje się wygrywać. Zamartwienie się jest niepotrzebne. Wróciła grzecznie do jaskini, a raczej do samego jej wyjścia. W głębi stacjonowały Alice i Etria. Złotooka rozłożyła się lekko w wejściu tak, że nawet medyczki nie wiedziały, że tam jest. Oparła się o skałę i drzemała sobie, myśląc o swoich dzieciach i o tym, jak za nimi tęskni.
>Sarene?<