· 

Dark World #4

Jeśli idzie utopić się w powietrzu, oddychając ciężko pełnymi haustami, to Romanie właśnie zaczynała umierać pogrążona w odmętach świeżego eteru. Świat kręcił się wokół niej jak niebezpiecznie szybka karuzela, podnosząc żołądek prosto do pyska. Niedobrze. Gorzej nawet niż fatalnie.

 

Wykorzystała resztki sił i skupienia, jakie jej zostały po ogromnym, nie do końca kontrolowanym wybuchu płomieni, by zobaczyć swoją najdroższą Red całą i zdrową, rozglądającą się w szoku, któż to ją tak szlachetnie uratował. Stała jeszcze całkiem stabilnie, gdy usłyszała bliski sercu głos:

 

– Romanie!

 

A potem świat zamknął się jak przeczytana książka, zostawiając miejsce dla bezgranicznej pustki i nieogarniętej zmysłami przestrzeni.

 

××××××××××

 

Gdy szara wadera otworzyła oczy, na początku nie była w stanie stwierdzić, gdzie się znajduje. Dryfowała w nieznanej sobie toni, niby czarnej, ale z świetlistą nicią gdzieś daleko na horyzoncie, sugerującą, że istnieją tu takie rzeczy jak góra i dół. Przynajmniej teoretycznie i czysto względnie.

 

Gdy tak wisiała sobie w nicości, dotarła do niej konkretna nieprzyjemna informacja. A nawet niestety dwie.

 

Pierwsza, nie oddycha. Jest źle.

 

Druga, nie palą jej się płomienie. Jest jeszcze gorzej.

 

Prawdę mówiąc, sytuacja była katastrofalnie beznadziejna.

 

Tak jakby pod zdechłym psem. Albo wilkiem, jak kto woli. Do wyboru, do koloru. Chociaż kolorów to tu w zaświatach za bardzo nie ma, trzeba przyznać.

 

"Cholera, Ozyrys" spróbowała powiedzieć, ale słowa pozostały tylko w jej głowie. "Gdzie ta twoja osławiona kraina śmierci? Nawet z niej mnie wywalili, że sobie dryfuję? Czy to wszystko to jedna wielka propaganda?"

 

"Nikt nie może mieć odmówionego wstępu do krainy Ozyrysa. Co najwyżej mogą go zamknąć i męczyć, póki nie skończy się czas."

 

Ten głos. Basior, którego Romanie tak bardzo znienawidziła, a jednocześnie czuła z nim jakąś dziwną, bliską więź. Aż nie wiedziała, czy się cieszyć po usłyszeniu tych słów, czy przeklinač wszystkie siły, na których stoi śmiertelny świat.

 

"Ignis! Na wszystkie legendarne jelenie tego świata, jakie pożary cię znowu przygnały? Nawet ogni już nie mam, żebyś mógł ze mną gadać."

 

"Ogni może nie, ale teraz jesteś wolną duszą i to też się liczy" w tonie głosu bożka słychać było wesołe rozbawienie. Raczej za bardzo się nie przejmował śmiercią swojego ziemskiego pośrednika, a przynajmniej tego nie pokazywał. "Znajdujemy się w miejscu zwanym niebytem. To ścieżka, którą dusze zmarłych wilków przedostają się do krainy Ozyrysa. Zazwyczaj zajmuje im to tylko kilka sekund, kiedy to mają okazje zobaczyć swoje życie, ale ciebie postanowiłem nieco zahamować."

 

"No dobra, panie przewodniku turystyczny. Co prawda spodziewałabym się prędzej Charona czy innego Niu Tou, ale władca płomieni też się nada" oczywiście strażniczka nie mogła sobie odmówić ciętej uwagi.

 

"Ha ha, bardzo śmieszne. Tylko twój władca płomieni będzie cię ciągnąć w przeciwną stronę niż psychopompy. W stronę ciemności."

 

"Wracam do życia?"

 

"Raczej nie inaczej."

 

Zapadła cisza, chociaż obecność Ignisa wciąż była dobrze wyczuwalna. Był gdzieś obok, chyba czekając na reakcję albo decyzję wadery. Czyżby naprawdę ten jeden raz liczył się z jej zdaniem, zamiast ciągnąć ją według własnego upodobania? No i... co on chce tym osiągnąć?

 

"...Dlaczego?" wyszeptała w końcu Roma. "Dlaczego chcesz, żebym żyła? Jaki jest w tym twój interes? Przecież... Bożkowie natury nie powinni ingerować w życie śmiertelnych wilków... Na pewno nie do takiego stopnia..."

 

"O tym, co moja rasa powinna, pozwól, że zdecydujemy sami. Poza tym... Mamy ze sobą więcej wspólnego, niż ci się wydaje i zwyczajnie z tego powodu nie chcę, żebyś umarła. Przynajmniej dopóki nie poznasz prawdy."

 

"A potem mogę iść na herbatkę do Ozyrysa?"

 

"Nawet na obiad, jeśli on sam będzie miał chęci."

 

Znowu cisza, ale tym razem czysta cisza zamyślenia. I nadziei. Ignis szczerze marzył, żeby Roma wróciła. Wadera nie mogła odmówić, aczkolwiek bardziej ze względu na Red Dust niż na basiora. W końcu miłość podobno zawsze wygrywa.

 

"Dobra, zabieraj mnie z tego nic. Red pewnie się zamartwia."

 

"Coś mi mówi, że nie tylko. Dobra, zapinaj pasy, Płomyk, wracamy do twojego ciała!"

 

××××××××××

 

Zanim Romanie zdołała otworzyć oczy, usłyszała żałobne wycie Red, która opłakiwała śmierć swojej partnerki w najbardziej łamiący serce sposób. Nagle jednak pieśń ustała w połowie nuty. Oczywiście. Płomienie zapaliły się na nowo, podsycane mocą boskiego Ignisa. Strażniczka nie miała jak udawać, że cały czas nie żyje. W sumie to by był naprawdę żmijowaty żart, więc może lepiej, że nie jest w stanie odstawiać teatrzyku.

 

Szara wadera podniosła nieznacznie łeb, próbując ujrzeć twarz osobistej królowej serca. Po policzkach spływały czarne, błyszczące łzy, zostawiając na futrze lśniący ślad. Oczy, wypełnione smutkiem i rozpaczą, rozszerzyły się teraz w akcie niedowierzania. Czarna zwiadowczyni łkała teraz ostatkami płaczu, próbując złapać niewyczuwalne powietrze, które wcześniej utopiło Romę. Strażniczka z wysiłkiem się uśmiechnęła.

 

– Ro... Romanie? – głos Red łamał się łatwo jak suche patyki. Roma poczuła silne uderzenie w serce, jakby ktoś kijem baseballowym próbował je rozbić. – Romcia... My... Myślałam, że n-nie... Nie żyjesz...

 

– Ta... Nie za bardzo chciało się trzymać – ton był zdecydowanie zbyt lekki jak na tak poważną sytuację.

 

– Ale... Zgasły ci płomienie... I... I nie słyszałam bicia serca!

 

– Zrobiłam sto osiemdziesiątkę po drodze do Ozyrysa. Brzydko tam było. Tu przynajmniej są piękne widoki.

 

– Niby jakie, do diaska?! – czarna wilczyca nie mogła słuchać tych żarcików. Wszystkie nerwy straciła na śmierć ukochanej, a ta sobie kpi, jakby to nie było nic poważnego.

 

– Ty — odparła Romanie zupełnie na serio. – Może nie w tym stanie, ale jesteś najpiękniekszym widokiem, jaki miały dane ujrzeć moja oczka szlachetne od zarania dziejów.

 

Red parsknęła, nieco zła, a nieco zarumieniona. Wciąż zaskoczona całym tym wydarzeniem.

 

– Płomyczek, pleciesz od rzeczy!

 

– Pleść to ja będę wianki na nasz ślub. Stroje też zaplanowałam.

 

Zwiadowczyni pokręciła łbem i mimo ponurego nastroju zdołała się nieco uśmiechnąć.

 

– Oj, Romcia... Coś ci ta śmierć za dobrze się nie przysłużyła. Pamiętasz chociaż, gdzie jesteś? Co tu robisz?

 

– Jestem w krainie cieni... Widziałam muzę mojego serca w tarapatach, więc spróbowałam jej pomóc... Utopiłam się w powietrzu... A teraz przytulamy się do siebie jak kochankowie z niebios przy spotkaniu na gwiezdnym moście – wymieniła wszystko po kolei strażniczka, przynajmniej tyle, ile zdołała zapamiętać. Ignis też był? Czy tylko go wyśniła? Nie pamiętała.

 

– Utopiłaś się w powietrzu, jasne. No dobra, powiedzmy, że tak było... W każdym razie naszym obecnym celem jest wydostanie się z krainy cieni, razem i bezpiecznie.

 

– Tak.

 

– Więc odpocznij chwilę, by odzyskać siły. Wyglądasz jak przeprany stary dywan.

 

Romanie zamknęła oczy i zapadła w błogi, głęboki sen. Tym razem płomienie będą wskaźnikiem, czy znowu nie odpływa do zaświatów. Red za to owinęła się wokół niej, zapewniając bezpieczeństwo. Sama postanowiła warować, wypatrując zagrożeń, a jednocześnie znalazła czas, żeby wszystko sobie w głowie poukładać. Była zdecydowanie zbyt roztrzęsiona, by trzeźwo myśleć.

 

 

<Twoja kolej, Red>