Znowu zaspałem…-to był kolejny dzień, w którym spóźniłem się na codziennie wędrówki po górach. Było już ciemno, a ja zacząłem się już powoli przyzwyczajać do normalnego funkcjonowania w świetle słońca, ale ciągle moje ciało jest nastawione do przebywania w ciemności, pracowania w cieniu blasku księżyca. Przestawienie mojego zegara biologicznego wydawało się niezwykle trudne, ale zawsze możliwe, może poproszę po prostu kogoś o pomoc, np. Red Dust? Jak na razie jest jedyną osobą, z którą przebywałem trochę czasu, reszty dalej nie poznałem, znam kilka imion, ale nie widziało mi się wchodzenie w niepotrzebne relacje. Wolałem czasem posiedzieć sobie samemu, w samotności rozmyślać o swoim życiu, zawsze mnie to w jakiś sposób uspokajało, osiągałem pewnego rodzaju katharsis. Mam wtedy wrażenie, że mogę zrobić wszystko, góry przenosić, dokonać dosłownie niemożliwego, co bardzo przydawało mi się, jak żyłem sam, zajmując się koczowniczym trybem życia i próbowaniem przeżyć każdy kolejny dzień. Teraz zacząłem wreszcie żyć spokojnym, czasem ciekawym życiem, ale brakowało mi jakiegoś zastrzyku adrenaliny (nie mówiąc o ostatniej lawinie, gdzie ledwo uszedłem przed śmiercią), ale to nie porównało się do walk z innymi wilkami, planowaniem strategii zaskoczenia przeciwnika, wykonywanie planu i sukces. Tego właśnie mi brakowało, czegoś, co dosłownie podnosiło mi ciśnienie krwi, doprowadzało serce do granic możliwości. Musiałem znaleźć jakieś nowe wyzwanie, jakąś walkę, coś, co przypomni mi stare czasy, do tego posiadłem nowe możliwości, których jeszcze nieprzetestowaniem w prawdziwej walce. Eh, znowu dotarła do mnie nostalgia, aż się czasem łezka w oku kręci. Muszę szybko ukończyć szkolenie zwiadowcy i będę mógł uczestniczyć w jakiś zleceniach, atakach, tylko umiejętności niektórych wilków w posługiwaniu się sztyletami przekracza moje możliwości, przynajmniej tak mi się wydaje. Przede mną czeka jeszcze długa droga, którą będę musiał kroczyć sam.
Wyszedłem z jaskini już odpowiednio zmotywowany szukać jakiejś przygody, która dostarczy mi nowych emocji i obrałem kurs w znane mi już góry. Udało mi się przez te kilka dni odnaleźć nową ścieżkę, prowadzącą dokładnie na sam szczyt, niepokrytą w takim stopniu lodem, co poprzednia. Właściwie to pokazała mi ją red, ostatnimi czasy dość dużo mi pokazała, pomogła mi bardzo się odnaleźć w nowych warunkach, w mojej pierwszej watasze, która znacznie odmieniła moje dotychczasowe życie. Potrzebowałem czegoś, co właśnie tutaj znalazłem, choć nie wiem jeszcze, co to dokładnie było, może przynależność do jakiejś grupy? Prawdopodobnie o to chodzi, choć pewności nie mam, żeby to odkryć, muszę tu zostać na dłużej. Tak tez dalej przechodziłem przez kolejne skały, unikając tych, które były w całości zamarznięte, z przygotowanym sztyletem, gdybym miał w pewnym momencie spaść jak wcześniej. Na moje szczęście droga okazała się przyjemna i niezbyt trudna, przejście nie sprawiło mi większego problemu i po kilku chwilach byłem już na górze, podziwiając widoki, teren watahy, które oświetlał przepiękny księżyc. Wszystko wyglądało o wiele lepiej, niźli w dzień, promienie padające z niego dawały delikatny przebłysk na wszystko, co znajdywało się wokół mnie. Można było dostrzec, jak delikatnie wdziera się do mojej jaskini i próbuje zbudzić resztę wilków, starało się znaleźć zwierzęta zamieszkujące okoliczne lasy i polany. Taki krajobraz mógł zostać ze mną na zawsze, jednak musiałem iść dalej, jak zwiedzać to nie tylko jedną perspektywę, lecz wiele innych, jeszcze ukrytych przed moim wzrokiem. Nie mogłem tego przegapić, musiałem znaleźć nowe rzeczy, nieznane mi rośliny, skały, odnaleźć nowe przygody, moja dusza błagała mnie o jakiś zastrzyk emocji, który pobudził moje, ostatnio już, ociężałe ciało. Jak mi kazało moje wewnętrzne „ja”, tak też parłem do przodu, nie bojąc się niczego, czekając, aż coś się wydarzy, aby coś mną wstrząsnęło. Szedłem tak przez dobrą godzinę, poszukując nieodkrytego, aż znalazłem ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, były to ogromna brama, kilka kamieni i kamienny posąg przypominający jadowitego węża. Na początku byłem zaskoczony, ponieważ nigdy czegoś takiego nigdy nie widziałem, coś, co przypominało teleport oraz jakby układanki? Postanowiłem podejść bliżej sprawdzić, dokładnie co tu się wydarzyło i co tutaj robią te budowle. Po znalezieniu się blisko posągów zdołałem zauważyć, że wszystko przypominało jakby legendę, o której ojciec opowiadał mi, jak szedłem spać i byłem bardzo małym szczeniakiem. W ogólnym brzmieniu była o portalu do innego świata, skażonego przez złe moce oraz o heroicznym bohaterze, który pokonał złego smoka, przynoszącego cierpienie i nieszczęście im mieszkańcom i w podarunku otrzymał od sprawiedliwego króla rękę swojej córki. Taaak, to na pewno było to, ale i tak wolałem sprawdzić, za młodu owa opowieść zawsze wydawała się bardzo interesująca i prosiłem tatę, aby ją powtarzał i powtarzał, aż sam nie usnę z nudów. Wtedy wyobrażałem sobie jako ja, jestem tym bohaterem i zostaje wyniesiony ponad wszystkich jako obrońca wszystkich wilków, nawet dobrze wspominam sobie te czasy. Miło było sobie kiedyś pomarzyć, ale czasem trzeba wrócić do rzeczywistości i zająć się obecnymi sprawami, tak zwanej „szarej rzeczywistości”. Postanowiłem jednak nie tracić wątpliwości co do tego obiektu i podszedłem pod sam portal, który wydawał się o wiele większy z daleka, a teraz tak jakby zmalał do moich rozmiarów, ciekawe. Spojrzałem również na ogromny posąg znajdujący się po prawej stronie, narysowane były na nim jakieś zwierzęta, wydawało mi się, że widzę bażanta, wilka, lisa oraz… człowieka? Został przedstawiony jako mężczyzna z kuszą, to z pewnością musiał być on, tylko co to ma znaczyć? Czyżby to był wytwór ludzi, aby się tutaj przenosić i na nas polować? Tylko dlaczego portal był tak mały, nadawał się jedynie dla małych zwierząt i wilków, to mi właśnie w tym wszystkim nie pasowało. Wróćmy jednak do układanki, wilk, lis, człowiek, bażant… To chyba był łańcuch pokarmowy, symbolizuje on zależności pomiędzy gatunkami różnych zwierząt. To mogło być to, tylko w jaki sposób miałem to ułożyć? Pomyślmy, myśląc logicznie, to bażanta zjada lis, wilk zjada lisa, a człowiek zabija wilka. To miało jakiś sens, więc postanowiłem sprawdzić mój pomysł. Przeteleportowałem się na górę posągu i na górze zmieniłem na człowieka, gdy usłyszałem przesunięcie jakiejś dźwigni. Wydawało mi się, że dźwięk pochodzi z samego mechanizmu, z którego był wykonany portal, co dało pozytywny sygnał moich działań, więc po kolei pozamieniałem wilka, lisa i gdy przyszło do bażanta, zatrzymałem się na chwilę. Nie wiedziałem, co może się może za chwilę zdarzyć, więc na wszelki wypadek przygotowałem sztylet i byłem gotowy teleportować się, gdyby z głębi miał wyskoczyć jakieś zagrożenie. Ostrożnie przekręciłem ostatnią figurę i wtedy nastąpiło to, czego najbardziej w życiu się nie spodziewałem, a dokładnie… nic się nie stało, wszystko było na swoim miejscu, nie usłyszałem żadnego poruszenia, mechanizmu, głucha cicha. Stałem kompletnie zaskoczony rozwojem zdarzeń i uznałem, że to musiał być mój błąd w układance lub wszystkie legendy o portalach i układankach, które czekają dla wielkich bohaterów to zwykłe bujdy, gdy nagle szósty zmysł w mojej głowie ostrzegł o mnie o nadciągającym zagrożeniu i w ostatniej chwili wykonałem unik bok. Centralnie obok mojego pyska przeleciałem ogromny, kamienny wąż, który jakby ożył z martwych, szczerze zapomniałem o nim całkowicie, a tyle słyszy się o strażnikach pilnujących skarby i zakazane krypty. Powróciłem z kontratakiem i przeciąłem go jednym, celnym trafieniem w głowę, wszystkie moje ruchy wydawały się kontrolowane, jak gdyby ktoś je wykonywał. Spojrzałem na moją ofiarę, która leżała bez życia i na księżyc, to zapewne luna sprawuje nade mną pieczę, dobrze wiedzieć, że ktoś cię pilnuje, podziękowałem jej za ochronę mojego życia i ujrzałem czarne światło, które wydobywało się z dwóch stron budowli. Czyżby zabicie strażnika aktywowało portal? To miałoby jakikolwiek sens, tylko przeciwnik nie wydawał jakoś niezwykle trudny, raczej chodziło o element zaskoczenia i sprawdzenie refleksu wilka, który domagał się otwarcia przejścia. Tylko nie wiedziałem, co mogę tam znaleźć… Śmierć? Wieczne Życie? Nieznane mi moce albo trafię do nieznanej krainy, z której nigdy nie wrócę? Sam już nie wiedziałem, mózg nie dawał żadnego pomysłu, mądrego wyjścia z sytuacji, tylko serce jakby się wyrywało z klatki piersiowej, abym tam poszedł. Dlaczego mam tam wejść? Co tam mnie czeka? Czy tam umrę? Zbyt dużo pytań, żadnej odpowiedzi, tylko głos duszy, który kazał mi tam natychmiast się udać i przejść na drugą stronę portalu. Przypomniały mi się wtedy słowa ojca, który zawsze powtarzał: „Jeżeli jest coś dla rozsądku za trudne, zaufaj swojej duszy” To chyba w pewien sposób poruszyło do działania i po zebraniu myśli postanowiłem wejść prosto do wnętrza nieznanego, to musiała być przygoda, ta rzecz, która miała mnie wyrwać z nudnego życia i przywrócić trochę smaczku temu dniu. Zamknąłem oczy i wszedłem, zostawiając wszystko za sobą i ufając jedynie swojemu sercu, którego paliło od poznania czegoś nowego i odkrycia nowej przygody.
Znalazłem się po drugiej stronie, otworzyłem oczy i zobaczyłem widok, którego nikt by nie ucieszył. Wszystko wokół mnie było wymarłe, wszelkie drzewa, trawy, zwierzyna a wokół panowała przygniatająca cisza, a słonce na niebie było barwy czarnej. To był świat, którego nigdy nie widziałem i na pewno nie chciałem zobaczyć, samo przebywanie tutaj mocno oddziaływało negatywnie na moją duszę i czułem dość mocne uczucie niepokoju. Pomyślałem o ucieczce z tego miejsca, ale jak to bywa w takich legendach, portal musiał się zamknąć i wszelkie pozostałości po nim zniknęły. Czyli muszę poznać to nieznane mi dotąd miejsce, aby się czegoś o nim dowiedzieć i zrozumieć jego sens, a co najważniejsze: Co tu się do cholery wydarzyło?! Wokół nie widziałem żadnej odpowiedzi, więc zacząłem wędrować w głąb lasu, myśląc, że właśnie tam znajdę odpowiedź. Ruszyłem przed siebie, dokładnie obserwując swoje otoczenie, bojąc się, żebym nie został zaatakowany przez nieznane mi stworzenia, wolałem jeszcze nie umierać i pozostać żywy, aby znaleźć sens swojego życia, które nawet zaczęło się teraz układać. Parłem do przodu, trzymając w mojej łapię sztylet i używając niewidzialności, aby tak łatwo nie było wyczytać mojej lokalizacji, właściwie panowało tu lato, więc o ślady na śniegu się nie martwiłem ani trochę o niezadziałanie mojej mocy. Wszędzie było sucho, dalej brak żywej duszy, żadnej roślinki, kompletnie nic, oprócz wymarłych drzew i suchych traw. Całe miejsce wyglądało jakby po jakiejś apokalipsie, co przerażało mnie jeszcze bardziej. Najczęściej nie odczuwałem strachu, będąc w ciemności, ale tutaj można było postradać zmysły, ta cisza potrafiła wszystkie delikatne dźwięki powiewów wiatru zamieniać w huk wybuchu. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi i przeć do przodu, nie zważając na przeciwności, jakie stawiała mi tutaj obecna natura, musiałem dowiedzieć się, co się tutaj wydarzyło. Niedługo miałem się o tym dowiedzieć. Spoglądając w dal, zobaczyłem wilka, który widocznie posiadał coś ze sobą nie tak, nie mogłem tego nazwać, musiałem to sprawdzić, bo zaraz siądzie mi psychika w tym miejscu. Czym prędzej teleportowałem się w stronę pierwszego zwierzęcia, którego tutaj znalazłem i doznałem ogromnego szoku, ten wilk (a bardziej coś, co przypominało wilka) było ciemnego umaszczenia, z grzbietu wydostawały się ogromne demoniczne skrzydła, wokół niego panowała ciemna mgła, wytwarzająca złowrogą aurę. Szczerze sam nie wiedziałem co mam zrobić, więc postanowiłem pozostać niewidzialny, do momentu, gdy istota spojrzała na mnie i uśmiechnęła się złowrogo. Zaraz, jak on mnie widzi?! Ta mgła niwelowała moją magię, moje moce… Zniknęły w okamgnieniu. Co teraz, co teraz?
Śmierć, Śmierć, śmierć………-jego krzyki się zatrzymały, a on sam zaczął mówić tylko te słowa.
-Nie jestem tutaj, żeby cię skrzywdzić, porozmawiajmy najpierw-zaproponowałem, co widocznie nie spodobało się wilkowi, który nagle wyskoczył na mnie całym pędem z otwartą paszczą i pazurami, znacznie dłuższymi i widocznie ostrzejszymi od moich. Wykonałem szybki unik, jednak on to przewidział i uderzył mnie tymi długimi, na kilka metrów, skrzydłami, przez co poleciałem, mocno uderzając o okoliczne drzewo. Co to ma być?! Szybko wstałem, bo w moją stronę został wymierzony kolejny atak, tym razem dokładniejszy i oberwałem kolejny raz tym razem łapą, na szczęście nie dotarł on do krwi i w porę zmieniłem pozycję. Czas na mój ruch, wyciągnąłem sztylet i czekałem na jego ruch, który tym razem wymierzył, wystrzeliwując fioletowe kule o ogromnej sile magicznej, jedną z nich uniknąłem oraz drugą przeciąłem jednym, sprawnym ruchem i za sobą poczułem ogromny wybuch. Oberwanie czymś takim mogłoby mnie zabić, muszę uważać i bardziej je unikać. Kreaturze nie spodobał się taki obrót sprawy i wymierzył we mnie ciemnością o niebywałej sile, prosto z jego skrzydeł, którą nie sposób było uniknąć, więc w mojej głowie pozostał jeden plan. Całą siłę zacząłem przyjmować na moje ostrze, które niezwykle upierało się przy przyjmowaniu tak potężnego ataku, lecz była to moja jedyna szansa na przeżycie. Istota dalej napierała, a ja jedynie mogłem czekać, aż wykończy mu się cała siła jaką we mnie wypuścił, co się sprawdziło. W pewnym momencie zaprzestał, a ja poleciałem do przodu, prawie upadając na ziemię. Wtedy zauważyłem, że moje ostrze zostało wzmocnione przez tę niezwykłą moc i poczułem ogromną energię, która przenikała przez moje ciało. Teraz, teraz jest moment do ataku, wyskoczyłem do przodu i poleciałem w stronę wilka, który przygotował pazury na obronę, jednak nie znał moich prawdziwych umiejętności, które były dość na wysokim poziomie w obsłudze sztyletami. W ostatniej chwili, tuż przed paszczą przeciwnika, zmieniłem broń z prawej łapy na lewą i wymierzyłem mu cios prosto w ciało, które dosłownie samoistnie odbiło mój atak, odlatując do tyłu, uderzyłem mocno o ziemię oraz zostałem chwilowo ogłuszony przez siłę, z jaką poleciałem. Wilk zaczął znowu krzyczeć, drzeć się wniebogłosy, a ja ledwo zipiąc, wziąłem ostrze i szedłem w jego stronę, z zamiarem dokończenia tego, co zacząłem, jednak krzyki zaczęły zamieniać się w prośby o pomoc. -POMÓŻ MI, POMOCY, PROSZĘ-wśród tych krzyków dało się słyszeć delikatne przebłyski jego prawdziwej świadomości, tylko nie wiedziałem co mam zrobić w tej sytuacji, nigdy nie widziałem czegoś takiego, a tym bardziej, w jaki sposób mu pomóc. Moja dusza znowu znalazła rozwiązanie i postanowiłem wykonać coś, co zrobiłbym na ostatnim możliwym miejscu, a dokładnie złapać wilka za łapę. Nie wiem, jak miałoby to mu pomóc, jednak serce podpowiadało mi, że jest to jedynie sposób, aby zaprzestać jego cierpień, a więc to, czego chciałem. Nie myśląc więcej, pobiegłem w jego stronę i złapałem go za lewą kończynę i poczułem ogromny ból przechodzący przez całe moje ciało, ręka pulsowała od napływu cierpienia, złych mocy oraz futro na mojej łapie zaczęło się wypalać coś, co powodowało, że wszystko przechodziło w stan męki, chciałem puścić, chciałem to zakończyć, ale wreszcie wszystko się skończyło. Obaj padliśmy na ziemię, ledwo żywy dalej sapałem, nie wiedząc, co się właśnie stało, wszystko straciło wtedy sens, właściwie to samo czuł mój były przeciwnik, który leżał bez sił, opadł na suchą trawę i nie ruszał się, jedynie jego klatka piersiowa delikatnie poruszała się w górę i w dół, co mnie uspokoiło. Nie chciałem go przecież zabijać, był takim samym wilkiem jak ja, nie było sensu wykończyć go, gdy leżał bezbronny i widocznie wykończony, a ja powoli zacząłem wstawać na cztery łapy. Wiedziałem, że jedynie ja mogłem w tym momencie coś zrobić, więc wziąłem go pod grzbiet i zabrałem w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Gdy mu się przyjrzałem, wyglądał normalnie, jego futro było czarne, skrzydła również z delikatnymi łatkami białego koloru, który można było znaleźć też na brzuchu i za lewym uchem. Ciekawe umaszczenie, pomyślałem, jednak coś mi się nie zgadzało, wydawało mi się, że nie było to naturalne, a zmienione przez jakieś moce, być może przez to, co się właśnie wydarzyło. Na skraju polany udało mi się znaleźć mały obszar poza tą mroczną mgłą, która odbierała mi moje moce magiczne i wreszcie poczułem, jak energia przepływa moje ciało, chociaż czułem się jakiś silniejszy niż przedtem. Postanowiłem nie przejmować się tym i skupić się na obecnym zadaniu, jakim było odstawienie wilka w bezpieczne miejsce i znaleźć jakieś źródło pożywienia, którego wokół ciężko było znaleźć przez ciągły panujący mrok. Położyłem go z powrotem na ziemię i zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu czegokolwiek nadającego się do zjedzenia i udało mi się odnaleźć kilka szczurów, które chyba nie spodziewały się ataku i z łatwością zdobyłem coś zjadliwego. Pozbierałem przy okazji trochę drewna i patyków, które idealnie nadawały się na rozpalenie ognia. Wróciłem do miejsca, gdzie on dalej spał wycieńczony, a ja ułożyłem w stos kilka patyków z zamiarem zapalenia ich przy użyciu magicznego pyłu, jest bardzo przydatny, gdy ktoś nie posiada magii ognia, a sposób użycia jest bardzo prosty. Ustawiłem dwa kije w poprzek, na skraju drewienek i na nich umieściłem mały, długi patyk, do którego przywiązałem szczury za ogony, a następnie rozpaliłem ogień, poprzez posypanie rozpałki proszkiem i delikatnie wkładając w nie swoją magiczną moc. Ze środka delikatnie buchnął ogień, a ja z mojej torby podróżniczej wyciągnąłem koc i położyłem nieprzytomnego na nim, co widocznie obudziło mojego towarzysza, delikatnie zaczął wstawać, co sprawiało mu ogrom bólu, którego nie sposób mu było ukryć,
Leż, zaraz zrobię jedzenie i dopiero wtedy-powiedziałem mu i pożyłem łapę na jego głowie, po czym delikatne przyciskałem do koca, co widocznie mu odpowiadało i wrócił do spania. Ja sam usiadłem na torbie i zacząłem się zastanawiać, co właśnie nastąpiło, przed chwilą próbował mnie zabić, a ja się nim opiekuje? Co jest ze mną nie tak? Dlaczego to robię? Nie umiałem wtedy odpowiedzieć sobie na to pytanie, sam nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Nie mogłem go zostawić na pewną śmierć, ale od razu tak postępować? Pewne rzeczy trzeba odpuścić i zaczekać jak się rozwiną, zobaczyć co los właśnie nam zafundował i pogodzić się z tym. Takie są nierozerwalne prawa natury, fatum ciąży na każdy, nie mogę o tym zapomnieć, tak zawsze ojciec powiadał i sam tam uważam, czasem trzeba się poddać i pozwolić nurtowi rzeki samemu nam wytyczyć ścieżkę życia. Takie wytłumaczenie mi pasowało, właściwie nie wiedziałem, co mam niby innego zrobić oprócz zaopiekowania się basiorem i zapytać jego samego, tak też zrobiłem…
Siedziałem zamyślony przez długi czas, co kilka minut zmieniałem stronę opiekanego mięsa, po czym zdjąłem je z rożna i gdy chciałem je podać wilkowi, zobaczyłem na mojej lewej łapie ogromne wzory rozciągnięte na całej mojej ręce. Im bardziej się przyglądałem, tym dawały większą złotą poświatę, która pulsowała na całym moim ciele, do tego futro w tym miejscu było przepalone przez poprzednią walkę z wrogiem, który w tym momencie się obudził.
-To wzory mroku, alfabet demonów, klątwa, którą ze mną się podzieliłeś-usłyszałem pierwszy raz jego głos. Był on spokojny, widocznie zmęczony od jego cierpienia, widać wiele przeszedł i miał problem z wypowiedzeniem zdania bez wysiłku, który zdecydowanie odbierał mu energie.
-Zaraz powiesz dalej, zjedz-podałem mu dwa szczury, które właśnie upiekły się nad paleniskiem, drewno dalej strzelało, dając znak, że drzewa w środku jeszcze żyją, żywica oznaczała, że w środku one pracują. Jak się nie obejrzałem, oboje zjedliśmy je w ciągu jednej chwili, chyba obaj byliśmy wykończeni walką pomiędzy sobą i potrzebowaliśmy dostarczyć jakiejkolwiek energii naszym ciałom. Szczerze, jak mu się przyjrzałem, wyglądał bardzo łagodnie, tak jakby nie mógł skrzywdzić nawet robaczka, miał nieduże proporcje ciała, a brzuch dość wychudzony. Basior musiał nie jeść przez długi czas, to pewne, przynajmniej ja mogłem mu coś dać od siebie. O dziwo poczułem się bardzo zadowolony, że mogłem komuś pomóc, na moim pysku pojawił się delikatny uśmiech, który szybko zdjąłem, przyjmując moją standardową postawę twardego wilka.
-Jestem Monai, a ty?-odezwał się basior, po czym podał mi jeszcze tłustą łapę, co nie wpłynęło na mnie, ponieważ również dość mocno pobrudziłem i podaliśmy sobie ręce, ociekające z każdej strony
-Midnight, powiesz mi co to za świat? Trafiłem tutaj przez portal, nie wiem kompletnie co się tutaj dzieje-zapytałem. Musiałem wreszcie się dowiedzieć informacji o nowym miejscu, do którego trafiłem przez przypadek lub przez własną głupotę, sam już nie wiedziałem co tym myśleć
-Portal? Co? Jak, gdzie, co?-odparł, zadając pytania, które totalnie mnie zdenerwowały. Jak mój tego nie wiedzieć?!
-To ty mi prędzej odpowiedz, gdzie jesteśmy obecnie, kim jesteś?!-odpowiedziałem groźnie, mając dość jego nieznania sytuacji i chciałem od niego natychmiastowych odpowiedzi na poje pytanie.
-J-Jesteśmy w krainie Zakauz, cały teren w promieniu został skażony przez klątwę, którą posiadam i-wzdechnął-ty też już ją masz. Dzielimy obecnie ten sam los, pytanie, czy jesteś w stanie go ze mną odmienić?-jego wypowiedź totalnie zrzuciła mnie z mostu. Ja też jestem okryty klątwą?
-Niestety, wszystko, co dotkniemy, gnije i umiera, nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić, oprócz jednej rzeczy…-mówił, ale w pewnym momencie zatrzymał się wpół zdania. Taka odpowiedź nie odpowiadała mi w żaden sposób.
-Jakiej?-zapytałem, obniżając swój ton głosu na bardziej spokojny, nie potrzebnie tak na niego wcześniej wyskoczyłem. Przecież nie jest niczym winny, że trafiłem tutaj, to jedynie moja wina.
-Rytuał oczyszczenia, jednak szansę na sukces są… naprawdę małe-dopowiedział i widocznie spadł mu początkowy humor. Wiedział, że najpewniej to nie wypali.
-Jak nam się nie uda, to umrzemy?-zapytałem. On jedynie lekko przytaknął głową i spuścił wzrok w dół na pusty już półmisek, gdzie jedliśmy te szczury.
-Rozumiem-odpowiedziałem i zacząłem się zastanawiać, co możemy zrobić. Jak nam się nie uda-umrzemy, jak nic nie zrobimy-umrzemy, jak się uda-kto wie, może uda mi się stąd uciec? Decyzja nie była trudna, musiałem coś wrócić, żeby wrócić do watahy, mojego domu, mojej jaskini. Chyba przysłowie „Docenisz, jak stracisz” ma tutaj pełne znaczenie. Wiedziałem jednak, że dłuższe czekanie w niczym nie pomoże i trzeba działać. Właśnie!
-Dobra, zbieramy się. Idziemy po ten rytuał, czy tam coś-powiedziałem stanowczo, po czym wstałem i zacząłem zbierać swoje rzeczy. Siedzenie i nic nierobienie będzie gorsze, niż spróbowanie przynajmniej czegoś, co może nam pomóc, na co monai był kompletnie zaskoczony i stanął jak wryty. Zakładając torbę, popatrzyłem się na niego i podając łapę, powiedziałem:
-Raz ci pomogłem, teraz ty pomóż mi i sobie nawzajem- na co on przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, ale po chwili zobaczyłem ten zapał w jego oczach i wstał pełen nowej nadziei. Czyli tego, co najbardziej potrzebowaliśmy w tym momencie.
-Dobra, wytłumaczę ci wszystko po drodze, musimy przejść długą wędrówkę w jedno miejsce-powiedział, przyjmując poważną minę i idąc w stronę lasu, widać, że udawał odważnego, a tak naprawdę bał się, co może niedługo wystąpić. Ja również obawiałem się, że wrócę nieżywy i zostanę tutaj na zawsze, ale to był jedyny pomysł, jaki mieliśmy w głowach. Tak więc zabrałem koc, na którym leżał basior, ugasiłem ogień i obaj zaczęliśmy iść w jedną stronę, z bronią zwaną nadzieją…
-Po pierwsze-rozpoczął basior- ta forma, w której byłem to demon. Stajemy się tacy, gdy tracimy wszelkie pozytywne myśli i nasza dusza się poddaje, w obu nas kryje się demon, który tylko czeka na ujawnienie naszych słabości. Ja zamieniłem się w wyniku osamotnienia, straciłem wiarę, że ktokolwiek ze mną porozmawia i mnie zaakceptuje, takim, jakim jestem. Uprzedzając twoje pytania, jestem nosicielem demona od urodzenia, który pokazał się dopiero przy 1 roku życia, zostałem wtedy odizolowany od watahy i wyrzucony w wieku 2 lat. Po roku samotności i szukania jakiegokolwiek celu w życiu straciłem myśli i obudził się we mnie demon, który wessał wszystkie życie wokół nas. Dopiero ty doprowadziłeś do pewnej przemiany, a dając mi łapę, przejąłeś część przemiany, dzięki czemu żyjemy obaj cali i zdrowi. Wspomniałeś o jakimś portalu, prawda? Przytaknąłem- Ponieważ kiedyś słyszałem legendę od swojego ojca, jakoby gdy nastąpi koniec świata i nie będzie nadziei, przyjdzie ktoś, kto uratuje wszystkich od zła i przywróci porządek i spokój tej krainie. Podejrzewam, że ty nim jesteś i początkowo mnie chciałeś zabić, ale coś nie wypaliło prawda?
-Masz rację, miałem cię zabić, ale coś mi podpowiedziało, że lepiej jest cię urato…
-Właśnie! Namówił cię do tego demon lub jakaś siła, o której nie wiem, ale… Dziękuje-przerwał mi wpół wyrazu i na końcu podziękował. Szczerze nie wiedziałem co mam powiedzieć, właściwie chciałem go zabić, wymierzyłem nawet cios w punkt witalny, który uśmierciłby go w kilka sekund, ale bariera mnie zatrzymała.
-Proszę-odburknąłem i wyprostowałem wzrok do przodu, udając, że bacznie obserwuje otoczenie, jednak tak naprawdę, pierwszy raz ktoś mi podziękował za coś i czuje się niepewnie w takiej sytuacji. Wolałem siedzieć w masce, niż okazać swoje zmieszanie tą sytuacją.
-Właściwie-rozpocząłem zdanie, jeszcze nie do końca ogarniając się po jego wcześniejszej wypowiedzi- gdzie idziemy?-zapytałem, bo wydawało mi się, że idziemy bez celu, jakbyśmy nawet krążyli w kółko, wśród tych ciemności, które oświetlała tylko jego magia.
-Zmierzamy do ołtarza oczyszczenia, tam głównie mordowano demony, wiem, bo tam byłem i próbowali mnie zabić, ale skończyło się inaczej.-Odpowiedział i zrozumiałem, że naprawdę nie miał lekko. Wyrzucono go z watahy, do tego próbowano zabić, to musiało być dla niego ciężkie brzemię, znacznie gorsze od mojego, ja byłem sam przez 4 lata, ale nauczyłem się z tym żyć. Niby próbowali mnie zabić też, ale nikt nie wytykał mnie palcami, tylko dlatego, że urodził się demonem, czymś, czego nie mógł zatrzymać, a zamiast mu, pomóc to wykończyli go jeszcze bardziej, tak też stał się tym, czym go widziałem. Życie jest tak niesprawiedliwe, los kopie nas w dupę zawsze, kiedy potrzebujemy pomocy. Tak nie powinno być, ale też nikt nie może być szczęśliwy, jeżeli każdy jest szczęśliwy. „By ktoś był bogaty, musi być ktoś biedny”. To samo tyczy się również tutaj, niestety, nie mamy na to żadnego wpływu.
-Zobacz właśnie tam-gdy wyszliśmy z lasu ukazał łapą ogromną górę na której widać było święcące się pochodnie oraz delikatny obrys białego ołtarza. Zaraz… Czyli zaraz moglibyśmy tam być, przecież mam moc teleportacji! Dobrze, że posiadam jakieś przydatne moce, przynajmniej szybko się dowiem czy umrę dzisiaj, zniszczony przez demona, czy zostało mi jeszcze trochę czasu na wybranie sobie rodzaju śmierci, w sumie druga opcja była bardziej kusząca.
-Trzymaj się-złapałem basiora i spróbowałem się teleportować, jednak czułem wyraźny opór przy jedynie patrzeniu na obszar wokół ołtarza.
-Bariera, musimy tam znaleźć się fizycznie-powiedział, najwyraźniej wiedział co chciałem zrobić, ale wiedział, że to nie zadziała. Straciłem w jednym momencie nadzieje na to, że w krótszym momencie dostaniemy się tam, zanim umrzemy z głodu i przemęczenia.
Gdy tak rozmyślałem, on złapał moją łapę i wbił pazur prosto w miejsce znaków, które dostatecznie pulsowały i sprawiały ogromny ból. Miałem ochotę w tym momencie przebić go sztyletem, gdy poczułem przeszywający ból na grzbiecie, coś rozrywało moją skórę, krzyczałem z bólu, nie wiedziałem co się dzieje, gdy zrozumiałem, że to „coś” to były skrzydła. Po chwili wszystko ustało, a ja zrozumiałem, że z pleców wystają mi ogromne, czarne skrzydła, którymi mogłem swobodnie sterować i operować. Popatrzyłem się na niego, na łapę i gdy się chciałem zapytać co się właśnie stało, powiedział:
-Nie czas na wyjaśnienia, lecimy-wskazał górę, na której dalej widniał jaskrawy ołtarz i polecieliśmy w tamtą stronę. Tylko skąd ja wiem jak lecieć?! Nigdy nie miałem uskrzydlenia, a jednak!
-Uprzedzając twoje pytanie, to demon umie latać, nie ty-dopowiedział i przyspieszył, każąc mi korzystać ze wszystkich swoich zasobów energii. Nie wiedziałem, że jest to takie przyjemne i cholernie męczące, widziałem to bardziej jako melancholijny sposób podróży, a jednak życie tutaj mnie zaskoczyło. Powoli dolatywaliśmy do celu, gdy zauważyłem pełnie miejsca, do którego lecieliśmy. Szczerze nie tego się spodziewałem, ponieważ wszędzie było widać wszelkie maszyny tortur, koła, dyby, skrzynie, stosy i wiele innych, których nigdy nie widziałem na oczy. Był to okropny widok, który na pewno mi się nie spodobał, jednak mój towarzysz nie komentował tego, chyba domyślam się przez co przeszedł w tym miejscu. Ból, który doznał musiał mocno zakorzenić się w jego pamięci i przypominać się każdej nocy, wiem, ponieważ często doznaje koszmarów, w których znowu jestem poważnie ranny i cierpię, leżąc bezpiecznie w swoim leżu. Taki ze mnie wilk koszmaru, że nad własnymi snami nie jestem w stanie zapanować, to jest dopiero ironiczne. Każdy ma w sobie jakieś słabości, które powinny być jego siłą, jednak.
Po krótkim czasie dotarliśmy na szczyt góry, na której miałem dość duży problem z lądowaniem, więc poleciałem prosto do przodu, kładąc się na ciernistej trawie. Mój towarzysz zaśmiał się tylko, jakbym miał od zawsze skrzydła wyglądałoby to znacznie inaczej, a tak to mój demon nie ogarniał nawet tak prostej rzeczy. Wstałem i zacząłem przyglądać się całemu miejscu, doznając ogromnego szoku. Wszędzie gdzie nie spojrzałem znajdowała się krew, kości wisiały zawieszone wysoko w klatkach, wszędzie było widać najmroczniejsze maszyny służące do tortur. Miejsce to powodowało we mnie gęsią skórkę, strach przechodził przez wszystkie miejsca w moim ciele, a nogi uginały się pod jego ciężarem. Miałem nadzieję, że nie było tego po mnie widać, ale widocznie monai bał się tak samo, jak ja, chociaż już tu był i znał to miejsce, dalej musiał odczuwać te same uczucia jak na początku, wcale mu się nie dziwiłem. W głowie miałem ochotę pochować szczątki tych wilków, jednak musieliśmy zająć się naszym głównym zadaniem, które miało największy priorytet. Niestety, dalej nie wiedziałem jak mam się stąd wydostać, sam basior nie miał pojęcia jak mogłem tutaj trafić, pozostały tylko domysły. Może po oczyszczeniu krainy uda mi się wrócić w tamto miejsce i z powrotem trafić do mojego świata, który wydawał się już teraz tak odległy, prawie niemożliwy do powrotu. Postanowiłem jednak zaufać swojej intuicji, która podpowiadała mi, że rytuał coś wpłynie na mój obecny stan rzeczy, znowu zaufać swojej duszy? Mam nadzieję, że tym razem podpowiada mi w dobry sposób.
-Plan wygląda tak, ja zajmę się przygotowaniem ołtarza, ty postaraj się odciągać wszystko co znajdzie się na naszej drodze, zrozumiałeś Midnight?-powiedział basior, po czym zabrał się za rozpalanie zgaszonych, starych świeczkach. Zaraz, kogo mam niby odciągnąć? Ktoś tu również może przyjść? Na moje pytania szybko odpowiedziała lecąca w naszą stronę strzała, wymierzona z łuku, która wycelowana była prosto w mojego towarzysza. Mój szósty zmysł zareagował natychmiastowo i używając teleportacji przeciąłem ją na pół, powodując mocny powiew powietrza, który rozwiał moje futro. Spoglądałem w las, poszukując dalszego ataku, jednak ten postanowił być bardziej otwarty, spoza drzew wyszło ok. dziesięciu wilków, gdzie dwóch z nich posiadało napięte cięciwy, wymierzone prosto w nas. Przygotowałem swoją pozycję obronną i czekałem na ich ruch, mogłem również przyjrzeć się jak wyglądali. Każdy z nich nosił spiczastą, białą czapkę, która posiadała tylko otwory na oczy oraz pysk, przypominało mi to jakąś sektę fanatyków, jednak nie miałem czasu zastanawiać się kim w ogóle byli, interesowała mnie tylko obrona mojego przyjaciela.
-Zabijcie ich, to demony!-krzyknął ogromny wilk, trzymając się z tyłu i cała wataha zaczęła przeć na naszą pozycję oraz dwie strzały, które szybko strąciłem swoim ostrzem. Wiedziałem, że zaraz rozpocznie się walka, a ja nie wiedziałem, czy dam rady na tak liczną grupę, byłem przecież tylko zwykłą omegą, nie alphą, czy betą. Poczułem jednak nagle ogromną moc, która zaczęła przenikać moje ciało, od łap, przez brzuch, aż do pyska, wokół mnie pojawiła się ciemna aura, która widocznie przestraszyła napastników, którzy pomimo mojej zamiany, dalej biegli z zamiarem zabicia nas. Nie mogłem na to pozwolić i wymierzyłem w nich lewą łapę, która znikąd wystrzeliła fioletowymi pociskami, które, jak naprowadzane pociski, trafiły łuczników, którzy roznieśli się na kilka stron i tracąc swoje życia w ciągu kilku sekund. W tym momencie wiedziałem, że mam ogromną moc, moc, która mogła zniszczyć wszystkich. Z prędkością światła przeniosłem się w ich stronę, wykonując jedno cięcie za drugim, posiadałem coś, co każdemu mogło się tylko zamarzyć, wiedziałem, że jestem w tym momencie niepokonany. Zabiłem ich wszystkich w jednej chwili, niektórzy skamleli o łaskę, ale nie zasługiwali na nią. Nie mieli prawa żyć, nikt nie atakuje mnie bez konsekwencji w postaci śmierci, cieszyłem się jak widziałem jak każdy z nich leży już martwy na ziemi, widok ten powodował uśmiech na mojej twarzy, czułem, że to jest to, tego właśnie mi brakowało w życiu. Wreszcie trafiłem na ich dowódcę, który niepewnie stał na łapach, trzymając miecz, który wydawał się zaraz wylecieć z jego ręki. Haha, to ma być ich przywódca? Wyglądał tak śmiesznie, bezbronny wilczek, który myślał, że jak przyjdzie z grupą innych wilków to jest bezpieczny. Nieee, ty jesteś w tym momencie martwy!
Przeniosłem się za jego plecy i wymierzyłem prosty cios w jego tułowie, nie chciałem go zabić od razu, niech się pomęczy trochę, przecież o to w tym chodziło. Powoli przekręcałem ostrze w jego brzuchu, basior ciągle krzyczał a ja nie odpuszczałem, miał poczuć ból, taki o którym nigdy nie zapomni. W pewnym momencie przestał i powoli osunął się na ziemię, był taki słaby, musiałem znaleźć nową ofiarę, ciągle było mi mało krwi, chciałem słyszeć ich krzyki i błagania o litość. Zobaczyłem jednego, który właśnie stał odwrócony do mnie, robił coś przy ołtarzu, idealna ofiara, nieświadoma swojego cierpienia. Powoli kroczyłem w jego stronę, trzymając ociekający jeszcze w krwi sztylet, który czekał na moje polecenia wymierzenia komuś niespotykanych tortur. Nagle na niebie ujrzałem ogromne światło, które trafiło prosto w basiora, który stał na nim, wydawał się krzyczeć z bólu, jakiego jeszcze nie słyszałem. Ogromne rozładowanie energii dopadło również mnie i poleciałem do tyłu, zatrzymując się dopiero na drzewie, nie mogłem się ruszyć, samo patrzenie na to zjawisko powodowało we mnie ból, wreszcie nie wytrzymywałem palenia całego mojego ciała, wszystkie części mojego ciała zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa i ze skrzydeł zaczynała się wydobywać ogromna struga ciemnej energii. Ciemna aura wokół mnie ochraniała mnie przed większymi skutkami światła, jednak nie mogła całego mnie obronić, wtedy też zacząłem odzyskiwać świadomość. Co ja właśnie chciałem zrobić monai?! Nie mogłem nic zrobić, moje ciało działało samemu, tylko mózg próbował coś wskórać na całą sytuację, którą wreszcie zrozumiałem. Zamieniłem się w demona, który był żądny tylko krwi, miałem zamiar zabić basiora, którego jeszcze kilka chwil temu uważałem za swojego przyjaciela. Trafiło też do mnie wspomnienie, o którym nigdy nie pamiętałem, a teraz przyszło do mnie, jakby działo się to właśnie teraz.
***
-Bohater posiadł moc, pozwalająca zniszczyć cały świat, stał się demonem, mroczna magia pochłonęła go całego i nikt nie był w stanie go pokonać. Jedynie sam heros, przyszedł z niebios i wykończył nieszczęśnika, ratując wszystkie stworzenia i przyrodę wokół. Stał się on obrońcą wilków, obrońcą całej ziemi. Koniec-zamknął książkę i popatrzył się na mnie, ja powoli zapadałem w sen, uśpiony przez nową opowieść taty. Miło było posłuchać piękną bajkę o bohaterach, wyobrażałem sobie teraz jakbym był tym herosem i ja uratowałem cały świat!-Teraz śpij, ja pójdę coś upolować-powiedział ojciec, po czym wstał i wyszedł z jaskini, a ja powoli zasypiając pożegnałem się z nim, zapadając w głęboki sen.
***
No tak, to był mój los, naprawdę teraz umrę? Dlaczego teraz, dalej nie poznałem sensu swojego życia, chciałbym jeszcze tyle zrobić, a nie mogę, bo ciało odmówiło mi posłuszeństwa, a futro paliło się ciemnym ogniem, który palił mi skórę do czerwoności. Znak na lewej łapie pulsował ogromnym bólem i świecąc mocnym, złotym światłem, który parzył mnie w oczy i doprowadzał do agonii. Nie chciałem umierać, nie w tym momencie, jeszcze nie! Zacząłem krzyczeć na cały głos, prosiłem o pomoc, którą za chwilę ujrzałem. Ogromny, biały wilk zaczął zmierzać w moją stronę, w prawej łapie dzierżył miecz dwuręczny, który pokryty był w runach, którego blask powodował jeszcze większe tortury sprawione mojemu ciału. To był Monai, to był ten heros, który uratuje świat zamiast mnie, tak zostało zapisane w legendzie, tak też musiało się stać. Zacząłem płakać, nie wiem, czy to z bólu, wyrządzanego przez przemianę mojego ciała, czy też strachu przed śmiercią. Wyłem, wołając w niebogłosy, prosząc wilka o uratowanie mnie.
-Pomóż mi, proszę-mówiłem w łzach, gardło miałem zdarte, ledwo potrafiłem wykrztusić jakieś słowo, nie plując krwią i nie odczuwając bólu w klatce piersiowej. On jednak nie zatrzymał się i wbił całą szerokość miecza prosto w moje ciało, prosto w serce, które pozwoliło mi odzyskać chwilą kontrolę nad ciałem. Opadłem na ziemię, patrzyłem się nad herosa, który delikatnie pochylił się nade mną i ostatnie słowa, jakie usłyszałem brzmiały:
-Dziękuje
Po chwili straciłem wzrok i widziałem tylko ciemność, która całkowicie mnie pochłonęła…
Wstałem z krzykiem, budząc się na górze mojej watahy. Sprawdziłem natychmiast ranę w sercu, niczego nie widziałem, moje ciało było czyste, jakby nic się nie stało, jednak wypalone futro dało o sobie znać oraz znaki umieszczone na gołej skórze wyglądały na martwe i odrobinę inne niż wcześniej. Czyli to naprawdę się wydarzyło? Czy to był tylko sen? Położyłem się i szybko dotarł do mnie sen, który samoistnie postanowił zregenerować moje ciało i ostatnimi siłami szukałem portalu, który wszystko rozpoczął, jednak nigdzie nie mogłem go znaleźć. Zasnąłem, zapominając o klątwie czy też legendzie, która się nie sprawdziła, przecież dalej żyłem. A może każdy mit, każda opowieść, legenda ma swoje ukryte znaczenie?
KONIEC