· 

Starcie z Westem [ część #18 ] - Tu i teraz

Było źle. Sytuacja była beznadziejna.

Red Dust krwawiła, a każda kropelka szkarłatnej cieczy zdawała się zabierać jej kolejne minuty życia. Gdy Romanie przyprowadziła ją tu, abyśmy jej pomogły, sądziłam, że wszystkim zajmie się Alice. Jak jakaś idiotka, postanowiłam zrobić coś łatwiejszego niż leczenie rannej-uspokajać Romę. Oczywistym było, że nie uda mi się opanować jej nerwów. Wadera krzątała się przede mną niczym rozjuszony lis, próbując przecisnąć się obok mnie i dotrzeć do ukochanej.

 

-Romanie, uspokój się!-mówiłam. Czułam się jednak głupio, gdy moje słowa nie przynosiły żadnego efektu. Alice zdawała się doskonale radzić beze mnie. Skupiona, opatrywała ranę wilczycy, nawet nie zastanawiając się nad swoimi czynami. Zupełnie, jakby pomaganie miała we krwi.

Romanie, wyraźnie podenerwowana i tchniona chęcią zemsty na przeciwniku, który zranił Red, rzuciła się do wyjścia. Chwyciłam ją delikatnie za ogon, podciągając do siebie.

 

-Etria! Cholera, zostaw mnie!-wrzasnęła, próbując rozluźnić mój uścisk.

-W tym stanie nie możesz wyjść-odparłam.-zostań tu, dam ci trochę ziaren maku na uspokojenie-powoli cofnęłam się, puszczając Romanie. Nie chciałam, aby walczyła. Jej serce przepełniała złość, rozkojarzenie oraz żal. To dziwne, ale wyczytałam to wszystko z jej... ślepi. Po prostu zerknęłam w oczy wadery i nagle zrozumiałam. To tak, jakbym w jednej chwili przejęła jej emocje... to było jednak krótkie uczucie, które natychmiast zniknęło.

-Nie!-odparła, a płomienie na jej barkach zapłonęły jeszcze bardziej, trzaskając na boki iskrami.

 

Odskoczyłam do tyłu, wystraszona.-pozwól mi odejść.

Nim jednak zdążyłam jej cokolwiek odpowiedzieć, ta odwróciła się i zniknęła w tunelu. Poczułam w klatce piersiowej dziwny ciężar zawodu. Nawet nie umiałam jej zatrzymać... nie potrafiłam zrobić czegoś tak łatwego!

 

-Gdzie Romanie?-usłyszałam za sobą Alice, która prawdopodobnie skończyła swoją robotę.

-Wyszła-odpowiedziałam, siadając.-próbowałam ją zatrzymać, mówiąc, że w tym stanie nie powinna wychodzić, ale uparła się. Chce... dorwać tego, który zrobił TO-wskazałam nosem na ranę Red. Była dokładnie opatrzona, wokół niej spostrzegłam drobniutki szronik. Alice musiała użyć swojej lodowej mocy, aby zwęzić naczynia krwionośne. Sprytne.

,,Nie wpadłabym na to".

Szara wadera na pewno poradziłaby sobie lepiej beze mnie. Gdyby mnie tu nie było, nie musiałaby się martwić o Romanie. Jestem pewna, że byłaby w stanie ją uspokoić i jednocześnie zatamować krwawienie Red. Westchnęłam, widząc, jakie głupstwo popełniłam, wybierając najłatwiejszą robotę, której i tak nie byłam w stanie wykonać dobrze.

 

-Alice, wybacz mi-szepnęłam i ze zgrozą odkryłam, że głos mi drży.-za to, że ci nie pomogłam z Red-gdy wypowiedziałam te słowa, zrozumiałam, jaka leniwa byłam. Zresztą było tak od samego początku, odkąd trafiłam do Watahy. Inni musieli dla mnie polować, ratować z kłopotów... A co ja zrobiłam? Nic. Żadna liczba upolowanej zwierzyny nie mogła równać się ich czynom. Nic nie mogłam zrobić, aby im się odwdzięczyć.-ja...

Alice pokręciła łbem, przerywając mi.

- Nie martw się, dobrze zrobiłaś. Romanie potrzebowała tak samo opieki, jak Red Dust-mówiła spokojnie.-była w szoku i mogła nawet nieświadomie utrudnić nam pracę. Zresztą nie dziwię jej się... każdy by tak zareagował na jej miejscu.

-Tak... biedna...-potwierdziłam, patrząc dalej w miejsce, kiedy ostatnio widziałam Romanie. Jej ukochana mogła zginąć... każdy zachowałby się tak samo jak ona; martwiłby się i nie byłby w stanie normalnie myśleć.

 

Po tej krótkiej rozmowie ustaliłyśmy, że udam się na zwiad, na zewnątrz, aby sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. To był dobry wybór, ponieważ miałam czas, aby poukładać myśli... i w pewien sposób uciec od roli medyczki. Za kogo ja właściwie się uważałam? Za cudotwórczynię, będąc w stanie uleczyć i uratować każdego? To, że opatrzyłam Vixen, nie świadczyło o mnie niczego niezwykłego. Byłam tylko zastępczynią uzdrowicielki, spełniającą jej obowiązki na czas starcia. Nikim ważnym. Nikim istotnym. To Alice zasługiwała na prawdziwe miano medyczki. Ona potrafiła sobie poradzić ze strachem czy wszelkimi problemami. Bez zastanowienia brała na swoje barki najbardziej odpowiedzialne role, co dużo o niej świadczyło. Była silna, odważna, mądra... ja byłam jej przeciwieństwem. Strachliwa, słaba, głupia. Jaki był ze mnie pożytek?

 

Przez cały zwiad w głowie zadawałam sobie jedno, istotne pytanie. Czy nie byłoby lepiej się wycofać z tej walki? Są wilki, które są ode mnie lepsze i bez zastanowienia oddałyby życie za swoich pobratymców. Nie mogłabym się z nimi równać; przecież właśnie rozważałam opcję poddania się!

Podczas swojej wędrówki nie natknęłam się na nikogo poranionego. Raz musiałam skryć się w krzakach przed wojownikami wroga. Wtedy zadrapałam w łapę się przez wystające ciernie, ale poza tym nie napotkałam żadnych kłopotów. Po niedługim czasie zakończyłam zwiad i wróciłam do Alice. Gdy wchodziłam do środka, w wejściu minęłam się z Alessą. Miała na sobie wiele zadrapań, lecz poza tym wyglądała naprawdę dobrze. Szarosierstna po raz kolejny wykonała kawał dobrej roboty.

 

Gdy Alfa zniknęła w tunelu, Alice podeszła do mnie.

-I jak?-zapytała, a ja westchnęłam cichutko. Nie była to reakcja na jej pytanie, tylko szybka czynność mająca na celu wygnać z mojego łba towarzyszące mi wcześniej myśli.

-Nie znalazłam żadnych rannych-mruknęłam, liżąc zadrapanie na łapie. W zamyśleniu przejeżdżałam językiem między pazurami. Wadera dała sobie radę beze mnie... to wyraźnie pokazywało, jak bardzo się od siebie różnimy. Czy kiedykolwiek zdobędę taką pewność siebie? Czy istnieje coś, w czym mogłabym być naprawdę dobra? Jak na razie nie  mogłam na to liczyć. Taka szara, słaba wadera jak ja nie mogła przecież w sobie kryć potencjału.-wygląda na to, że wszystko jest w porządku.

 

-Nic ci nie jest? Miałaś jakieś kłopoty po drodze?-wskazała na moją ranę. W jej ślepiach błysnęła iskierka współczucia. Pokręciłam przecząco łbem.

-To tylko lekkie draśnięcie. Zadrapałam się, kiedy ukrywałam się w krzewach. Nikt mnie nie zaatakował-odpowiedziałam uspokajająco, podchodząc do rozłożonych na ziemi ziół i opatrunków.-Mimo wszystko odkażę ją sobie. Wolę nie ryzykować-zaczęłam powoli owijać otarcie liściem, sklejając go językiem. Moje myśli odbiegały do najbliższej przyszłości. Jak na razie panował tu spokój, ale jak sytuacja wyglądała tam, na górze? Dwa oddziały walczyły z armią Westa... przeciwników było tak wielu, a nas-tak mało... Wataha jednak musiała dawać sobie radę, skoro jak ma razie najbardziej poważnie poranioną była Red. Myśląc o niej, zerknęłam w jej stronę i dokładnie w tym samym momencie usłyszałam głuchy jęk wydobywający się z jej krtani.

 

-Co się stało? Gdzie oni są, ci plugawi posłańcy Westa? -zapytała, a ja podeszłam do niej, uśmiechając się jak najlepiej umiałam, by dodać jej otuchy.

-Spokojnie Red, zostałaś ranna. Musisz się oszczędzać-wyjaśniłam.-i...

-Romanie!-krzyknęła głośno, aż zabolały mnie uszy.-ona też tam była, muszę ją zobaczyć!-jednym, szybkim ruchem dźwignęła się na łapy, stękając z wysiłku. Alice wstrzymała oddech, a ja... nagle usłyszałam niewyraźny dźwięk spod materiału, przywodzący na myśl darcie skóry. Zrobiło mi się niedobrze, bowiem domyśliłam się, co się stało. Red otworzyła ranę... praca Alice poszła na marne.

Ciemna wadera jęknęła, zamilkła nagle i zwaliła się głucho na ziemię.

,,Nie!".

 

Opatrunek przesiąkł krwią i jakimś dziwnym, czarnym, gryzącym w nos smarem. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co to jest. Dopiero chwilę potem przypomniałam sobie, że Red jest w połowie robotem...

Doskoczyłam do niej, lustrując ranę wzrokiem. Alice przeklęła krótko pod nosem.

-Red, nie odpływaj!-zawyła rozpaczliwie, wyciągając łapę, zupełnie jakby chciała szturchnąć nieprzytomną.-nie odpływaj!

Jej głos długo odbijał się echem w mojej głowie.

 

Było źle. Sytuacja była beznadziejna.

Red Dust krwawiła, a każda kropelka szkarłatnej cieczy zdawała się zabierać jej kolejne minuty życia. Gdy Romanie przyprowadziła ją tu, abyśmy jej pomogły, sądziłam, że wszystkim zajmie się Alice. Oczywiście, zrobiła to, co musiała, dobrze wykonała swoją robotę... ale wszystko poszło na marne, a nikt z nas nie wiedział, co ma robić. Prawdopodobnie to ja miałam przyjąć stery i się zająć ranną... ale nie wiedziałam jak. Co mogłabym zrobić? Zadrapanie Vixen wydawało się niczym w porównaniu z rozdarciem na boku Dust. Teraz naprawdę stałam przed trudnym wyborem... musiałam podjąć decyzję. Tu i teraz.

 

Mogłam odejść, wyprzeć się swojej roli i uciec niczym tchórz, rezygnując z walki z Westem. Mogłam też podjąć się ratowania Red i spróbować ocalić jej życie... co by się jednak stało, gdybym zawaliła? Rzecz jasna, dałabym z siebie wszystko, lecz jak wszyscy zareagowaliby na wieść, że stracili wilczycę Z MOJEJ WINY? Nikt by mi tego nie wybaczył.

,,Szybko, decyzja".

Chcesz zwiać i nie móc nikomu spojrzeć w oczy, bo zostawiłaś ranną na pastwę losu, czy spróbować coś zrobić i prawdopodobnie spotkać się ze zrozumieniem innych, jeśli ci się nie uda?

,,Wybieraj!".

Wiem. Wiem, co muszę zrobić.

 

Schyliłam łeb, oceniając i wąchając ranę. Wypływały z niej dwie ciecze: krew oraz olej. Jedna sprawia, że tlen trafia do mózgu poszkodowanej, druga utrzymuje jej sztuczny szkielet przy życiu. Najpierw trzeba będzie zatamować smar, aby nie dostał się do krwi i jej nie zakaził. Doskoczyłam do opatrunków i ziół, przeglądając je. Co tu się nada? Nigdy nie leczyłam robota...

Mój wzrok padł na biały puch leżący niedaleko moich łap. Chyba się nada.

 

-Alice, weź bawełnę i zasklep nią dziurę w szkielecie Red-rozkazałam.-w miarę możliwości umocuj to pajęczyną.

-Ale ta rana jest zbyt mała... nie widać żadnej części robota!-zaprzeczyła Alice, a ja strzepnęłam podenerwowana ogonem. Wiedziałam o tym, a mimo to postąpiłam tak niesłusznie. Powietrze przesiąkło wonią cieczy; czarnej i czerwonej... nikt z nas nie mógł zwlekać!

-Po prostu wciśnij ją tam, gdzie mniej więcej wydobywa się olej!-warknęłam.

 

Wiedziałam, że mogło zabrzmieć to tak, jakby było mi obojętne zdrowie Red, ale w rzeczywistości miałam całe nerwy w strzępach. Wszystko, co czułam i słyszałam, zdawało się znikać i ulatniać się. Zaraz stracę rozum... myśl racjonalnie! Siląc się na uspokojenie, a co z tym idzie-wolniejsze działanie, przyglądałam się każdej roślinie z osobna. Alice w tym czasie chwyciła bawełnę oraz nieco pajęczyny w pysk i ruszyła do wilczycy. Poradzi sobie beze mnie, więc mogłam skupić się na ziołach. Rana oraz zniszczony szkielet... co z tego, że sztuczny...

Oczywiście! Żywokost!

Ta roślina o fioletowych, malutkich kwiatkach doskonale nadawała się na tego typu sytuację! Jak dobrze, że mieliśmy ją akurat w apteczce!

Chwyciwszy i przeżuwszy kwiat, odwróciłam się w stronę Alice i Red. Szarosierstna akurat wykładała ranę bawełną, przylepiając ją pajęczyną. Podeszłam do niej, i żując roślinę na papkę, pomogłam waderze w dokończeniu roboty. Rana, niestety, powiększyła się przez nasze ruchy łapami, ale szkielet został chociaż odpowiednio opatrzony.

 

-Odsuń się-mruknęłam, a moje słowa zostały zniekształcone przez roślinę, która mieliłam zębami. Schyliłam się i lekko odchyliwszy płaty skóry, wyplułam zielono-fioletową masę w ranę. Możliwe, że wyglądałam tak, jakbym znała się na tym fachu... tak naprawdę nie byłam jednak pewna swoich czynów. Czy postępuję dobrze? Czy nie zaszkodzę tym rannej?

Coś, jakieś dziwne przeczucie, podpowiadało mi, abym kontynuowała swoją pracę i się nie wahała. Więc robiłam to, co uważałam za słuszne.

 

-Oczyszczaj ranę-poprosiłam, podbiegając po raz kolejny do ziół. Obok roślin leżało parę bandaży czy kijków do unieruchamiania złamanych kończyn, a wśród nich rzecz, którą szukałam: ość ryby służąca jako igła oraz przewleczony przez nią włos z ogona jakiegoś zwierzęcia... może konia? Chwyciwszy ostrożnie przyrząd w zęby, wróciłam do Alice, która zbierała krew liściem, wydobywającą się co chwila z rany. Zadowolona stwierdziłam, że zarówno czarna, jak i szkarłatna ciecz wypływa już pod mniejszym ciśnieniem. Teraz musiałam być uważna... jeden błąd wystarczy, aby wszystko źle się potoczyło. Najostrożniej jak umiałam, zaczęłam zszywać ranę. Na samym początku tego nie wymagała, ale wyścielane jej bawełną i żywokostem sprawiło, że bardzo się powiększyła. Gojenie się zajęłoby jej bardzo dużo czasu lub byłoby to niemożliwe; do tego czasu do środka mogłyby dostać się liczne zarazki czy bakterie.

 

Zszywanie zajęło mi dużo czasu. Robiłam to pierwszy raz w życiu, a jednak, co dziwne, szło mi zaskakująco dobrze. Włosia starczyło mi akurat na tyle, by zszyć całą ranę. Gdy skończyłam, urwałam nić i związałam ją na dwa supełki. Alice natychmiast zjawiła się obok mnie ze zwilżonym mchem w pysku, aby obmyć futro Red z zaschniętej krwi. Robiła to bardzo ostrożnie, starając się nie urwać włosia i nie otworzyć rany. Ja w tym czasie schyliłam się nad pyskiem Red i obwąchałam ją. Oddychała równo, bez żadnych kłopotów. Wyglądała jakby tylko spała... jeśli się obudzi, trzeba będzie przypilnować, aby się nie ruszała. Inaczej rozerwie nić i w najgorszym przypadku jeszcze bardziej zniszczy sobie szkielet. Futro wadery zostało obmyte, więc Alice odłożyła mech na bok, machając zadowolona ogonem. To musiały być dla niej stresujące chwile, więc nic dziwnego, że cieszyła się udaną akcją. A ja?

Byłam dumna z siebie jak nigdy dotąd. Przez długi czas nie docierało do mnie, że przejęłam stery i wraz z Alice pomogłyśmy Red. Stresowałam się nieco podczas tych wszystkich czynności, a mimo to udało mi się jakoś wszystkim zarządzić i poprowadzić do końca. Telisha byłaby dumna z nas obu.

 

Gdzieś w środku siebie czułam dziwną energię czy nawet radość, niepohamowane szczęście, że zrobiłam coś tak wielkiego. Dziwny głosik w głowie mówił mi, abym robiła to dalej i pomagała innym, ratując ich życia oraz opatrując rany. Czy ja właśnie znalazłam własną ścieżkę? Czy to możliwe?

Spojrzałam na Alice i uśmiechnęłam się do niej, chyląc łeb w podziękowaniu.

 

-Dziękuję-powiedziałam, merdając ogonem.-za to, że mi pomogłaś.

Szarosierstna wyszczerzyła się radośnie.

-Dobra robota-to była najlepsza pochwała jakąkolwiek dostałam.

 

 

>Red, mam nadzieję, że jakoś ci pomogłam °^°<