Obudziłem się o poranku, tak jak planowałem. Nie było to do mnie podobne, z racji tego, że jestem wilkiem nocy, jednak mój dowódca zwiadowców kazał mi przyzwyczaić się do treningów w dzień, nie w nocy. Oczywiście, jakby nie mógł ćwiczyć sam w nocy, moje umiejętności były najbardziej pożyteczne po zachodzie słońca, nie w czasie jego widnienia na niebie, ale co ja mam do powiedzenia? Dołączyłeś do watahy, to zacznij się przyzwyczajać. Oczywiście wszyscy spali, tylko ja miałem taki wymysł, aby od razu na pieszą wędrówkę wybrać się przy pierwszych promieniach gwiazdy. Za wyjściem panowała dość ciepła pogoda, dalej na minusie, ale przynajmniej teraz nie zaczynałem się trząść z zimna. Po opuszczeniu jaskini wybrałem się prosto w góry, decydując spędzić czas do zachodu słońca na chodzeniu po górach i zwiedzaniu nowych miejsc. Był to według mnie bardzo dobry pomysł, ze względu na zadanie, bardzo „ważne”, zresztą nie udało mi się jeszcze poznać wszystkich terenów znajdujących się w obrębie tejże watahy, więc co mi szkodzi? Na moje szczęście dzisiejszy śnieg nie zalał deszcz, którego ,,na szczęście” wczoraj nie było i mogłem ze swobodą przemieszczać się, nie bojąc się, że zaraz ugrzęznę w śniegu i będę się musiał ratować teleportacją. Niby lubię używać swoich umiejętności, ale żeby mieć takie problemy ze zwykłym chodzeniem po lesie, to trzeba być chyba jedynie mną. Szczerze stamtąd gdzie pochodziłem, mieliśmy klimat zawsze ciepły, idealny na życie w nocy, a zima okazywała się jedynie zimniejszą temperaturą, o śniegu nawet nie wspominając. Życie jak w bajce, prawda? Teraz zaczynałem to dopiero doceniać, gdy te białe płatki kryły często za sobą głębsze dołki, w które często się wpadało, oczywiście z nieuwagi. Można było naprawdę dostać białej gorączki, z tego powodu, ale żyć trzeba było dalej. W pewnym momencie znudziłem się chodzeniem, wpadając w kolejną zaspę, w której śnieg był jeszcze trochę zamarznięty i powstał problem z wyjęciem łapy. Teleportowałem się natychmiastowo w stronę góry, gdzie widocznie śnieg nie mógł się dostać przez otaczające to miejsce szerokie drzewa, z rozbudowanymi gałęziami i liśćmi. Rzadko widać w tych czasach, aby nie zrzuciły one jeszcze ich na zimę, ale mi pasowało to, jak najbardziej, mniej tego puchu, oznaczało więcej swobody, co tu dużo mówić. Zacząłem wchodzić powoli po oblodzonych skałach, które widocznie bardzo lubiły lód i niektóre stawały się wręcz niemożliwe do wspięcia bez użycia pazurów oraz sztyletu. Na szczęście w prezencie wstąpienia do zwiadowców otrzymałem nowe ostrze, ostatnie połamał mi ranny jeleń, był ranny, ale widocznie nie brak było mi krzepy i zapału. Dlatego właśnie nie lubiłem na nie polować, przed śmiercią miały zawsze tyle energii, które używały dopiero w ostatnich minutach ich życia, to jest strasznie irytujące. W pewnym momencie lód, który przykrywał głazy, osadził się bardzo głęboko, przez co mój sztylet nie dał sobie rady i prawie poleciałem w dół, w ostatnim momencie łapiąc się za okoliczną skałę. Użyłem po prostu teleportacji, aby nie ryzykować więcej swojego życia i po chwili znalazłem się na szczycie, nie powiem, widoki były przecudowne. Z zachodu było widać moją jaskinię oraz porastające ją łyse lasy, na południu pas gór, które zdawały się znacznie wyższe, od której się obecnie znajdowałem, na zachodzie bezkresna tundra, pokryta w całości śniegiem, odsłaniająca jedynie kilka malutkich drzewek, które szukały jakiekolwiek dostępu do światła oraz na północy bezkresny, złowrogi las z widocznymi jaskiniami innych wilków i kilkoma zabudowaniami. Takie widoki pobudzały z powrotem we mnie zmysł podróżnika i mój poprzedni koczowniczy styl życia. Zwiedzić to wszystko, cały świat, walczyć, szukać co nowych gór i jeszcze raz zobaczyć morze, nawet zamrożone byłoby dla mnie idealne. Tylko problem był w tym, że nie pamiętam już, gdzie ono było, z mojego dzieciństwa nie mam wiele wspomnień, głównie zapamiętałem te, w których ojciec mnie trenował i przygotowywał do samodzielnego życia. Niestety, mogłem tylko powracać do tyłu w mojej historii, aby przypomnieć sobie jeszcze jakieś obrazy klimatu w moim miejscu, chciałbym kiedyś jednak tam powrócić, muszę znaleźć tylko odpowiednią chwilę i omówić to wszystko z alpha, która najpewniej nie zezwoli mi na samotną wędrówkę i opuszczenie watahy na kilka miesięcy. W sumie sam bym sobie nie pozwolił na to, jakby ona miała mi pozwolić? Takie były realia, może kiedyś przywrócę sobie więcej wspomnień z tamtych czasów i będę mógł się tam teleportować, to była obecnie moja jedyna opcja. Kto wie, może w watasze znajduję się ktoś, kto mógłby mi w tym pomóc. Nie warto tracić nadziei, zawsze los potrafi się do nas uśmiechnąć, nawet w najmniej spodziewanych sytuacjach. Chociaż chyba mój los mnie nie lubi, miałem takie wrażenie, że czasem to on przeszkadzał mi w pewnych sprawach, często się ode mnie odwracał, ale nie warto zatrzymywać się na tych momentach, trzeba żyć tu i teraz, przyszłość też jest ważna, ale kto wie, co ona nam zgotuje?
Moje rozmyślania doprowadziły mnie do momentu, w którym byłem zdecydowanie za blisko krawędzi i moja łapa poślizgnęła się na skale. Zleciałem prosto w dół, myśląc przez chwilę, że to już po mnie, ale na moje szczęście spadłem na miękki puch, który przykrywał cały zachodni stok. Odetchnąłem z ulgą i powoli zacząłem wstawać, gdy poczułem ogromne uderzenie. Ktoś właśnie użył potężnego zaklęcia, prosto nade mną, widziałem tylko przebłysk tego wilka, który uciekł spłoszony, za chwilę dowiedziałem się dlaczego. Ogromna zaspa śniegu zaczęła w szybkim tempie posuwać się w dół.
-LAWINA-krzyknąłem na całe moje gardło i zacząłem biec w dół, mając problemy z ucieczką z powodu dużej ilości puchu, które pokrywała tę stronę góry. Co chwilę teleportowałem się, szukając skał, na których mógłbym siąść i w spokoju przenieść się prosto do mojej jaskini, co nie było takie proste. Z sobą miałem pościg, który w ogóle nie chciał się zatrzymać i ciągle parł do przodu, niszcząc okoliczne iglaki. Pokonywałem kilka metrów, używałem mocy, powtarzałem to do momentu, gdy wiedziałem, że już zostanę dogoniony przez śnieżną lawinę, która była już tak ogromna, że bez problemu przykryłaby mnie na głębokość kilku metrów. Bycie odnalezionym pod takim śniegiem było praktycznie niemożliwe, a nie miałem ochoty dzisiaj umierać, więc szukałem jakiejkolwiek deski ratunku, czegoś, co może mi uratować życie i nareszcie udało mi się tę rzecz znaleźć. Była to wysoka skała, kilkaset metrów dalej, na którą natychmiastowo się teleportowałem i w stresie, nie patrząc jak blisko była ode mnie lawina, uruchomiłem moją moc, w ostatniej chwili udało mi się przenieść prosto do mojej jaskini, w momencie, w którym już poczułem siłę tejże lawiny na mojej skórze. W grocie wszyscy dalej spali, musieli mieć twardy sen, jak nie usłyszeli mojego piskliwego głosu, który wydałem, myśląc, że mój koniec jest już bliski. Po otwarciu oczu ujrzałem spokojnie śpiące wilki, niektóre tylko przewróciły się na drugi bok, jak gdyby usłyszały, ale nie chciało im się wstawać i sprawdzać co się właśnie stało. Odetchnąłem z ulgą i położyłem się w moim leżu, mając dość już dzisiejszych atrakcji, właściwie już wszystkiego.
-Było blisko-pomyślałem i zasnąłem niebawem.
KONIEC