· 

EC137 #3

Zasnęłam dopiero nad ranem, ale i tak nie pospałam długo, gdyż obudził mnie koszmar. Moja siostra już nie spała. Okazało się, że tym razem to ona coś upolowała, pomimo rannego skrzydła. O dziwo, w okół nie było żadnych niedźwiedzi, pogoda, jak na zimę, była całkiem ładna, co nie zmienia faktu, że dalej było zimno. Ta jaskinia nie była w cale aż taka zła... Może powinnyśmy zostać tam chwilę dłużej? W końcu był to nasz jedyny dom. Obgadałam to ze skrzydlatą waderą. Obie postanowiłyśmy, że przez całą zimę zostaniemy właśnie tutaj. Na tych terenach. To był pierwszy normalny poranek jaki pamiętam. Po zjedzeniu i napojeniu się trzeba było wybrać się na zwiedzanie terenu. Przeszłyśmy się więc w miejsce, w którym polowałam. Miejsce, w którym zabiłam tego biedaka. Przechodziłyśmy obok tych krzaków. Tych, na których zostały plamy krwi tego basiora. Tych, w których go zostawiłam. Chciałam przejść tamtędy jak najszybciej, ale kiedy spojrzałam w stronę tego feralnego miejsca... Nic tam nie było. Nic. Żadnej plamy, żadnego ciała. Coś go zjadło...? Nie, to nie możliwe. Zbyt mało czasu minęło, żeby coś go zjadło. A nawet jeśli to zostałyby ślady. Ktoś to umył. Zatarł ślady, zabrał ciało. Stałam jak wryta patrząc się na te krzaki.

 

- Wszystko dobrze? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha! - Rzekła żartobliwie Moon.

- Tak jakby właśnie go widzę... - Odparłam oschle oddalając się od krzaków ze spuszczoną głową.

 

Skrzydlata pognała za mną. Szłam jakby z przymusu. Moja siostra widząc to próbowała mnie pocieszyć. Wdrapała się więc na drzewo i rozłożyła skrzydła gotowa do lotu. Nigdy jeszcze tego nie robiła, poza tym miała rozszarpane skrzydło. Dlatego też nie mogła polecieć. Nie było takiej opcji. Poleciała na dół. Złapałam ją więc na swój grzbiet. Ugięłam nogi pod jej ciężarem, a ona z uśmiechem szybko ze mnie zeszła.

 

- Nikt mnie nie nauczył latać... Przepraszam.... - Rzekła skrzydlata wadera.

- Nauczysz się. Spokojnie.

 

W pewnym momencie zza drzewa wyszedł czarny basior. Miał on jedno białe, pierzaste anielskie skrzydło, a drugie czarne jak u demonów. Miał też czarne rogi, a nad nimi czarną aureolę, która wyglądała jakby się topiła. Po prostu ciekła w pewnym sensie. Miał fioletowe oczy, z których wydobywał się fioletowy „dym”.

 

- Posłuchaj siostry - Rzekł nieznajomy. - Każdy w końcu to potrafi.

 

Stanęłam przed moją siostrą w pozycji obronnej warcząc na obcego.

 

- Kim jesteś? - Spytałam nie odstępując na krok od mojej towarzyszki - Czego od nas chcesz?

- Wyluzuj mała. Nie robisz na nikim wrażenia, a i tak nie masz ze mną szans. Chcę się tylko zaprzyjaźnić. I przy okazji... Pomóc wam trochę.

 

Nie powiem. Zrobił na mnie wrażenie. Był duży, całkiem przystojny, ale z tego co widziałam, moja siostra zainteresowała się nim o wiele bardziej niż ja.

 

- Nazywam się Angelo. Pochodzę z gatunku Anvil... Z innego wymiaru...

- Ja jestem... - Przerwał mi w tym momencie.

- Ty jesteś Red, a tamta zahipnotyzowana to Moon.

 

Spojrzałam na siostrę. Patrzyła się na tego basiora tak, że faktycznie wyglądała jak zahipnotyzowana.

 

- Moon? Moon! Obudź się! - Szturchnęłam ją w ramie.

- C... Co? - Zająkała się skrzydlata wadera.

- Co ci jest? Wyglądałaś jak zahipnotyzowana!

- Zamyśliłam się... Po prostu... - Odrzekła.

 

Basior spojrzał na skrzydła mojej siostry. Wtedy zrobił rzecz, której chyba nikt nie spodziewałby się od nieznajomych. Ugryzł się w łapę aż do krwi. Podszedł do mojej siostry i spuścił na jej skrzydło kroplę swojej krwi. Skrzydło zaczęło się zrastać, a po chwili po ranach nie było już śladu.

 

- J... Jak...? Jak to zrobiłeś...? - Wydukałam z siebie zadziwiona tym wydarzeniem.

- Krew mojego gatunku leczy... Choroby, rany... Szczęście, że nikt o nas nie wie. - Odrzekł oblizując swoją ranę. - Mówiłem, że chce pomóc.

- Skąd nas znasz? Śledziłeś nas? - Zapytałam nieufnie. Było w nim coś podejrzanego. Coś... Coś nie tak... Coś dziwnego.

- Możliwe. Nie wypytuj się tak. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - Odpowiedział. - Pokażę wam coś.

 

Angelo odwrócił się do nas tyłem i powędrował w stronę lasu, z którego wyszedł. Poszłyśmy za nim. Może to nie było zbyt mądre, ale moja siostra mu ufała, więc... Ja też musiałam.

 

Po 20 minutach wędrówki doszliśmy do pewnego wodospadu.

 

C.D.N.