· 

Dark World #2

Gdy Roma ruszyła za swoją ukochaną waderą w cień, za wszystkie jelenie świata nie spodziewała się, że trafi do zupełnie mrocznej, nieznanej sobie krainy. Chociaż nawet krainą nie dało się tego nazwać. To był jakiś inny wymiar, pełen ciemności, obcych istnień, w którym sierść na każdym odcinku skóry stawała solidnego dęba. Nawet światło jej płomieni nie mogło objąć swoim zbawiennym blaskiem najbliższego otoczenia.
W skrócie, było ciemno jak w miejscu, którego nazwy nie wolno publicznie wymieniać ze względu na ogólnie przyjęte zasady etyki, a znajduje się ono w tylnej części czarnego wilka.
Romanie rozejrzała się dookoła, próbując wypatrzeć we wszechobecnej czerni swoją Reddie. Po chwili jednak miała ochotę pacnąć się serdecznie w czoło. I to kamieniem. Takim twardym, z Jaskini Przejścia.
Przecież Red jest czarna, zupełnie czarna, z wyjątkiem kilku czerwonych odmian i na pewno nie będzie tak po prostu widoczna w tym jakby-wymiarze, w którym też jest wszystko czarne jak węgiel. Nie ma mowy, by rozglądając się tak prymitywnie, ognista wadera mogła ją dojrzeć. Mogła zrobić tylko jedną rzecz, coś niebezpiecznego, ale chyba najrozsądniejszego w tej sytuacji.
– Reddie? – odezwała się cicho, strzygąc uszami we wszystkie strony. – Jesteś tu?
Odpowiedziała jej cisza oraz odgłosy pseudo-świata. A przynajmniej myślała, że są to tylko jakieś odgłosy w tle, dopóki jakaś niewyraźna, czarna macka nie owinęła się wokój jej nogi. Wilczyca z obrzydzeniem strzepnęła to coś z łapy i dla zasady cofnęła się o krok do tyłu.
Co to za świństwo?, spytała samą siebie w duchu. Red opowiadała trochę o tym swoim świecie cieni, ale w życiu bym nie pomyślała, że jest tu aż tak paskudnie.
Już miała ruszyć na poszukiwanie koszmarnej wadery, przy okazji omijając dziwną mackę wyrastającą z podłoża, gdy od tyłu, w udo, ugryzła ją niematerialna bryła... mazi? Zęby wtopiły się w mięso wilka niczym w glinę. Cholernie ostre zęby, gotowe pozbawić ofiarę sporego kawałka ciała. Strażniczka zapiszczała z bólu.
Płomienie na barkach rozpaliły się intensywnym, niebieskim światłem, dokładnie z powodu ataku paniki, jaki doznała w tym momencie Romanie. Bo zrozumiała, że tutaj w każdej chwili może umrzeć. Śmierć wczepiała się chciwie w jej futro, pragnąc pociągnąć ją w dół, wprost do krainy szanownego Ozyrysa. Krainy nie cieni, a zmarłych.
Mater mortem.
Śmierć.
Przerażenie.
Brak bólu.
Cisza.
Dopiero po kilku zdecydowanie zbyt długich sekundach wadera zorientowała się, że nic ją już nie boli. Na udzie nie pozostał nawet ślad po ugryzieniu, jakby to wszystko było wysoce nierealnym, jednak strasznie realistycznym koszmarem.
Gdzie bryła, pomyślała w popłochu.
A tutaj, odpowiedziały oczy.
Gdyż agresywna bryła mazi trzymała się na skraju kręgu światła, jaki wytworzyły latarnie ognia, jarzące się teraz jak ogromne niebieskie paleniska. Bezkształtna plama, ledwo widoczny cień na tle cieni, miotała się wściekle w punkcie, próbując ominąć niebezpieczną dlań barierę.
Korzystając z chwili spokoju, jednocześnie utrzymując ogromne płomienie, zawołała na całe gardło.
– Red! Gdzie jesteś? Słyszysz mnie?
Najwyraźniej nie, bo rozbrzmiało tylko smutne echo i złowieszcze warczenie cienistej bestii. Red nie było ani tu, ani gdziekolwiek w pobliżu, ani może nawet w ogóle w tym świecie, bo równie dobrze mogła wrócić do zwykłego wymiaru w celu upewnienia się, że jej partnerka tu nie trafiła.
Albo umarła, przenosząc dwa wilki na raz. Najgorsza opcja. Śmierdząca i brzydka jak Ozyria, rzeka grzechów.
Czując na futrze chyba-oddech bestii, Romanie przeszła do sprawnego truchtu, pragnąc przeszukać tą obcą krainę w kwestii bezpiecznych schronień i swojej Kjæreste. Tylko pamiętać, by ognie pozostały wielkie. Wtedy będzie bezpiecznie.
Widziała, jak wszystkie macki kulą się pod naporem światła. W sumie one nawet się nie kuliły, były przygniatane do ziemi jakby podczas toczenia się wielkiej kamiennej kuli.  Jeśli tak działa na nie mocne światło, to strażniczka nie ma się o co martwić.
Gorzej, jak straci siły na utrzymywanie tak dużego płomienia i potwory dookoła się do niej dobiorą. Bo wtedy już nie będzie kolorowo. Co najwyżej trochę czerwono. Ale czerwień i czerń to i tak niezbyt tęczowo.
Nagle bezkształtny cień, śledzący cały czas waderę na granicy jasnego kręgu, odezwał się skrzeczącym, nieprzyjemnie spaczonym głosem.
– Acąceiwś aredaw tsej acbo. Ananzein. Ałtaiwś ydgin ein ołyb. Ołtaiwś isum ćąnigz.
Ostatnie słowo zabrzmiało nieprzyzwoicie niebezpiecznie. Prawie jak zgrzyt metalu o metal. Śmiertelnie groźnie.
– Nie mam pojęcia, o czym gadasz, ale cokolwiek to jest, nie skorzystam. – Roma położyła po sobie ostrzegawczo uszy. – Odczep się, ĸυnlangeтa, bo mój ogień nie potrzebuje paliwa, żeby się palić.
Dziwoląg chyba zrozumiał, bo odsunął się na krok. Ale nie odszedł. Jeszcze chciał walczyć.
– Acąceiwś aredaw mełdórź wómelborp. Eizdjedo, minaz einigz. Ynrazc kliw op jeigurd einorts. Stronie... Drugiej... Po... Czarny... Wilk...
Romanie zbiło z tropu ostatnie zdanie. Zajęło jej długo, zbyt długo, zanim zrozumiała, o czym ta bryła bredzi.
Na ogon Jowisza, musiało chodzić o Red! A to coś wysiliło swoje ciemne komórki, by powiedzieć o tym naturalnemu wrogowi. Wilkowi ze zwykłego świata. Tego to raczej nie dało się przewidzieć. Żeby bryła umiała mówić. I myśleć. No proszę.
– Ę-j-u-k-ę-i-z-d – wydukała wreszcie pojedynczymi literami. Bo tak chyba mówił ten stwór, na opak.
Bryła, włócząc niby-nogami, powoli odsunęła się od wadery. Nie odeszła, oczywiśnie, to byłoby zbyt proste. Ale nawet te kilka kroków różnicy dały Romie pole do manewru.
Ruszyła dalej naturalnym dla wszystkich psowatych kłusem, jednocześnie zastanawiając się, czemu ten bezkształt chciał jej pomóc.
Chyba, że wcale nie chciał pomóc JEJ. Może próbował uchronić własną krainę, ten świat cieni, przed wpływem prawdziwego światła. To też była możliwość.
Jedno pozostawało pewnie. Musi odnaleźć Red.
To coś powiedziało, że Red jest po drugiej stronie. Pytanie, po drugiej stronie czego? Mogło mieć na myśl jakąś przeszkodę, typu góry lub rzeka, albo druga strona jakiegoś punktu w stylu zamek, o ile w tym świecie są jakieś ruiny. Dość wątpliwe jednak, by ludzie, te dwunożne istoty gotowe zabrać każdy skrawek dzikiej ziemi, byli w stanie dostać się do krainy cieni. W najgorszym wypadku chodziło o drugą stronę całego tego świata i na Romanie czekała niezwykle długa i żmudna wędrówka.
Ciekawe, czy w tym wymiarze można załamywać czasoprzestrzeń, pomyślała wadera. Pewnie nie. Na pewno nie.
Pozostawała tylko wędrówka.
– Znajdę cię, Red – powiedziała do siebie, a potem dodała głośniej, znacznie głośniej, aż rozeszło się echo po skałach tego niby świata – znajdę Cię, choćby moje płomienie miały się całkowicie wypalić!
C.D.N.
<Red?>