· 

Depopulatores totius mundi et possesores quadraginta regnorum #3

-Jesteśmy już niedaleko. -stwierdził Sa'luk. -Wyczuwam coraz więcej znanych mi wilczych zapachów. 

Telisha wiedziała, że basior bywał już na zgromadzeniach wcześniej. Zastanawiała się jednak jacy są medycy, którzy się tam zbierają. Sa'luk wypowiadał się o nich z przyjaznym wydźwiękiem, można by było nawet przypuścić, że z częścią z nich jest blisko. 

-Nie stresuj się. -szturchnął ją lekko w bok, aby dodać jej otuchy. Ale niepokój wcale jej nie towarzyszył. -Jestem nawet więcej niż pewien, że Cię tam polubią. Gdy ja przybyłem na zebranie po raz pierwszy od razu poczułem się tam jak w domu. Tam wszyscy są towarzyscy. No, może z wyjątkiem Archibalda. Ale nic dziwnego, gdybym ja miał tyle lat co on i widział w swoim życiu tyle złego też nie byłbym skory do pogaduszek. 

Basior uśmiechnął się i przyspieszył kroku. Telisha jednak nie zrównała z nim korku, zwolniła lekko aby Lemottien dogoniła ją. Kotka zdawała się zmęczona ciągłym podróżowaniem, ale w jej oczach dalej pobłyskiwały iskierki ciekawości. Lisha nieustannie głowiła się nad tym czy inni medycy też przybywają ze swoimi pupilami. Nie chciała pytać o to Sa'luka, z niewiadomych nawet sobie przyczyn. Teren przez który podróżowali był dość górzysty i zalesiony. Z reguły Telisha nie przepadała za taką budową krajobrazu, lecz to miejsce budziło w niej pozytywne odczucia. Trawa wydawała się jakby bardziej miękka i zielona. Wietrzyk, który nieustannie muskał jej ciało, był przyjemnie chłodny. No i słońce. Nieustannie towarzyszyło im na nieboskłonie gdy tylko wkroczyli na te ziemię. Waderze zdawało się, że może być to sprawka jakiejś nieznajomej jej magii. Lemottien zniwelowała dystans między nimi i teraz dotrzymywała korku swojej wilczej przyjaciółce. Basior dalej kroczył przed nimi, co jakiś czas upewniając się czy się nie zgubiły. 

-Podoba mi się tutaj. Mogłabym tutaj zamieszkać. -Lemo uśmiechnęła się ciepło spoglądając w kierunku Telishy. -Pewnie nawet woda jest tu niestraszna. 

-Woda wszędzie jest cudowna. Nie potrafisz jej po prostu docenić. -odrzekła rzucając kotce krótkie spojrzenie. -Wydajesz się przemęczona. Chcesz, żebym poniosła Cię na grzbiecie? 

-Sa'luk mówi, że już niedaleko. Odpocznę na miejscu. 

Basior odwrócił się usłyszawszy swoje imię. W promieniach słońca wydawał się mniej przerażający, choć dalej jego wygląd budził w Telishy pewną grozę. 

-Widzicie ten strumyk? Wystarczy, że go przekroczymy i będziemy u celu. To ogromne drzewo to nasze docelowe miejsce. -wskazał pyskiem na dorodny dąb, przy którym dość żwawo płynął niewielki potok. Telisha była pewna, że sam nie urósłby do takich rozmiarów. Teraz była już pewna, iż ktoś użył magii by wykreować tę przestrzeń. -Ahh, jeszcze jedno. Przez tę wodę przejdą tylko Ci, którzy mają dobre zamiary w stosunku do zgromadzenia. Zaczarowano go, by można było czuć się tu bezpiecznie i skupić się tylko na przyswajaniu wiedzy. 

Telisha spojrzała na basiora zdziwiona, nie martwiła się jednak o swoje przejście. 

-Czy Lemo będzie mogła bezpiecznie się przedostać? -zmartwiona wpatrzyła się w leśny strumień, który nie wydawał się w jakikolwiek sposób niebezpieczny. 

-Wpierw przejdę ja. Odnajdę najwyższego z profesorów i zapytam o nią. -pokiwał głową zamyślony, po czym jednym susem przeskoczył kawałek górskiej polany. -Chodźcie, nie mogę się już doczekać! 

Zanim dotarły pod strumyk Sa'luk już dawno go przekroczył. Telisha i Lemo stały jak wryte, gdy po przekroczeniu potoku basior całkowicie zniknął. Stały teraz między zielonymi trawami zupełnie same, ale wadera wyraźnie czuła mnogie zapachy w powietrzu. Nie słyszała jednak żadnych dźwięków. Szybko domyśliła się, że to sprawka czarów. Po paru minutach Sa'luk wyskoczył z powrotem, nie był jednak sam. Towarzyszył mu starszawy basior o ciemnym jak smoła futrze, gdzieniegdzie posiwiałym przez wiek. Na swoim ciele nosił mnóstwo różnorakich kamyczków, zręcznie poprzyczepianych rzemieniami. Jego przenikliwie zielone oczy wędrowały raz po raz między Telishą, a jej kotką. Był większy nawet od Sa'luka. Sama Lisha wydawała się przy nim ledwie pchłą. 

-Telisho, to jest Arucard, nasz najwyższy profesor. Naucza sztuki medycznej już od dziesięciu lat, nie opuścił jak dotąd żadnego zgromadzenia.

-Miło mi poznać, Arucardzie. -skłoniła się subtelnie w geście poszanowania dla starszego do siebie nauczyciela. -Jestem tu po raz pierwszy i nie mogę wyjść z podziwu waszych magicznych dokonań na tym terenie. 

-Ohh, tak. To diabelnie stare zaklęcia, starsze nadto ode mnie. -głos Arucarda był odrobinę zachrypnięty, ale przy tym niski i dźwięczny. -Cieszymy się, że nowi, w dodatku młodzi, dalej się do nas schodzą. Wiedza jest bardzo ważna i należy ją zbierać i odświeżać całe życie. 

-Zupełnie się zgadzam. -pokiwała głową Telisha. -Arucardzie, nie przybyłam tu jednak sama. To moja kocia przyjaciółka, Lemottien. Czy może ona przekroczyć strumień bezpiecznie? 

Stary basior spojrzał na Lemo, po czym zastygnął w zamyśleniu. Telishy wydawało się, że zupełnie zgubił myśl. Po chwili jednakże Arucard westchnął głęboko i rzucił Telishy zatroskane spojrzenie. 

-Obawiam się, iż Lemottien nie będzie w stanie przekroczyć strumienia. Zaklęcia bronią wejścia przed wszystkim co nie powinno się tu znaleźć. A Twoja kotka nie przybyła tu się nauczać, po prostu Ci towarzyszy. Niestety woda nie robi wyjątków. 

Telishę zaskoczyła odmowa, bowiem zupełnie nie spodziewała się takiego rozwoju spraw. Wcześniej napotkały tylko drobne problemy, a teraz, gdy były już u celu spada na nich takie coś! Wadera czuła się bezradna i sfrustrowana. 

-Na pewno nie ma innego wyjścia? Przeszłyśmy całą tę trasę razem, nie zamierzam teraz zawracać, ani tym bardziej zostawiać tu mojej kotki. 

-No cóż, możecie spróbować. Jeśli woda ją przepuści będę zaskoczony. Jeśli jednak nie, może stać się jej krzywda, a być może po prostu odbije się od bariery jak niektóre zwierzęta. 

Lemottien nerwowo machała ogonem. Telisha dzięki mocy otrzymanej od Nessy z łatwością wyczuła w niej złość. I wcale jej się nie dziwiła. Sama też była wściekła i zagubiona. Bardzo zależało jej na zgromadzeniu, ale jednocześnie nie chciała by kotce coś się stało. Sa'luk przyglądał im się spokojnie, lecz na jego pysku wymalował się smutek. 

-Przejdę, zobaczycie. -przerwała ciszę Lemo, stając wyprostowana i gotowa do biegu. 

-Chwileczkę! -zatrzymała ją Telisha. -Lemottien, nie powinnyśmy ryzykować Twoim zdrowiem. Trudno, przybędę tutaj za rok, sama. Chodź, zbierajmy się już. 

Wadera już miała się żegnać z Sa'lukiem i Arucardem, gdy kotka niespodziewanie ruszyła przed siebie i zniknęła za barierą nad potokiem. Telisha stała przerażona, obawiając się czy wszystko z nią w porządku. Za chwilę i ona przeskoczyła przez wodę, a jej męscy towarzysze przeszli tuż za nią. Kotka leżała na ziemi, ale nie wyglądała na zranioną. 

-Co Ty sobie myślałaś!? -szturchnęła ją nerwowo nosem. 

-Przecież to zgromadzenie medyków. Nie było się czego obawiać, ktoś by mnie przecież posklejał w całość. -odparła Lemo z uśmiechem na swoim pyszczku. 

Telisha nie mogła zaprzeczyć. Dopiero teraz rozejrzała się po miejscu w którym się znalazła. Wielkie drzewo po tej strony bariery było wyżłobione, a po środku jego wnętrza znajdywało się miejsce na ognisko. Z tej odległości widziała sporo sylwetek wilków, znaczna część z nich była zajęta żwawą rozmową. Światło z tej strony wydawało się jeszcze cieplejsze w odbiorze, a woda płynęła powolnie i zachęcała do kąpieli. Miejsce to było czyste i po prostu piękne. Telishy zabrakło słów by je opisać. W powietrzu roznosił się cichy śpiew jakiejś wadery, której w akompaniamencie dogrywały kolorowe ptaki. 

-Robi wrażenie, no nie? -Sa'luk stanął obok niej z uśmiechem na pysku. -Cieszę się, że Lemo przeszła cała i zdrowa. Brakowałoby mi jej pyskowania. Chodź, powinnaś poznać resztę. A trochę nas tu już jest!

Ruszyli pewnym krokiem w stronę drzewa. Arucard poruszał się znacznie wolniej niż oni, ale machnął im łapą, aby nań nie czekali. Weszli do środka przez szeroki otwór, wyglądający jakby wydziobał go ogromny dzięcioł. W drzewie przesiadywało około pięciu wilków, każdy zupełnie się od siebie różnił. Wadera, której głos rozchodził się po polanie stała przy nierozpalonym ognisku. Dalej śpiewała, lecz Telisha nie rozpoznawała tego utworu. Futro nieznajomej było podobne złotu, tylko na uszach i końcówce ogona  tworzyło poczerniałe wzory. Dodatkowo obok lewej małżowiny wplecioną miała czerwoną różę. Obok niej zasiadał niewielki, czarny basior o diabelnie błękitnych oczach. Gdy weszli do środka od pierwszy zwrócił na nich uwagę. Telisha przypuszczała, że jest młody. Dawała mu najwyżej trzy lata. Nieopodal niego zasiadały dwie wadery, obie różowe niczym landrynki. Rozróżnić się je dało tylko po piórach przyczepionych do ogonów. Ta po prawej nosiła zielone, ta z lewej niebieskie. W kącie zasiadał starzec, przysłuchiwał się tylko rozwojowi wydarzeń. Minę miał naburmuszoną. Lisha szybko domyśliła się, że to Archibald o którym wcześniej wspominał Sa'luk. 

-Moi drodzy, powitajcie Telishę! -Sa'luk wkroczył pewnie na sam środek. -To jej pierwszy rok, więc musi wrócić z samymi dobrymi wspomnieniami. Podejdź Telisho, przedstawię Ci wszystkich. 

Wadera usłuchała i zbliżyła się do basiora. Chociaż na co dzień była pewna siebie, tutaj w centrum uwagi poczuła się speszona. Po chwili poznała imiona różowych bliźniaczek. Zielone pióro nosiła wadera imieniem Derecha, niebieskie zaś zdobiło Estrild. Siostry przybyły ze wschodu, nie podały jednak nazwy watahy. Najwidoczniej nie było to istotne. Młody basior zwał się Daharo, a z bliska jego oczy wydawały się jeszcze bardziej hipnotyzujące. Basiora siedzącego w kącie trafnie oceniła na Archibalda, nie zbliżył się jednak, aby osobiście się przedstawić. Na koniec podeszła do niej wadera o złotej szacie. 

-Anaya, lecz większość nazywa mnie Aną. -przyklęknęła teatralnie, lekko, ale nie było w tym geście niczego prześmiewczego. -Miło Cię poznać, Telisho. Cieszymy się z każdego nowego medyka w naszym gronie. Można rzec, że jesteśmy drugą, dla niektórych trzecią rodziną. I tak też się traktujemy. Nasza medyczna konfrateria ma jednak parę zasad. Przede wszystkim trzeba zjawiać się na zajęciach. Jesteśmy tu tylko tydzień i trzeba wykorzystać ten czas jak najlepiej. Drugim obowiązkiem jest wspólna wieczorna kolacja w tym miejscu. Zawsze jadamy ją razem. Pierwsze nauczanie zaczyna się za dwa dni, ponieważ czekamy jeszcze na kilkadziesiąt innych wilków. Przybyliście tu jako jedni z pierwszych. 

Anaya nie czekała na jakąkolwiek odpowiedź i płynnym krokiem wyszła na zewnątrz. Jej chód był gładki, zdawała się płynąć po ziemi. Była to wadera niezwykle intrygująca, Telisha od razu zapragnęła ją bliżej poznać.  

-Telisho, Twoja kotka jest przeurocza! -Derecha zbliżyła się do Lemo niespodziewanie. -Czy ma jakieś imię?

-Nazywam się Lemottien. -odrzekła dumnie, prężąc swoje niewielkie, smukłe ciało. -I potrafię mówić za siebie. 

Różowa wadera odskoczyła zaskoczona słowami, które padły. 

-Proszę mi wybaczyć, droga Lemottien. Pozwól, że sprostuję to nieporozumienie. Nie chciałabym wyjść na prostaczkę już pierwszego dnia. W stronach z których pochodzę koty są znane tylko z opowieści. Zostały wypędzone, pojedyncze sztuki są pod opieką ludzi. Ale one w ogóle nie mówią. A przynajmniej nigdy nie słyszałam, by coś mówiły. Estrild, czy oni poucinali im języki? -odwróciła się do swojej siostry, która zdążyła usadowić się na swoim poprzednim miejscu. 

-Zwariowałaś? -zaśmiała się krótko. -Ludzie są potworni, ale nie ucinają kotom języków. Ale masz rację, straszne z nich niemowy. Ja też nigdy nie słyszałam żadnych słów z ich pyszczków. Sa'luku, opowiadaj jak minął Ci ten rok! 

Basior przysiadł na legowisku umiejscowionym obok paleniska. Telisha od razu rozpoznała, że wykonano je z niedźwiedziego futra. Przysiadła na jednym z nich nieopodal Sa'luka. Wówczas on rozpoczął swoją opowieść. 

-W zasadzie nie wiem od czego zacząć. -westchnął. -Po powrocie nowa partnerka mojego ojca urodziła dwóch synów, co całkowicie skreśla mnie z prawa do bycia alfą. Telisha jeszcze nie wie, więc wyjaśnię. Pochodzę z nieczystego związku, więc byłem tylko planem awaryjnym w kwestii odziedziczenia pozycji alfy. A bardzo zależało mi na tym, by kiedyś prowadzić watahę ojca. Nie jest zbyt liczna, ale wszyscy członkowie są dla mnie bardzo ważni. Teraz zostało mi już tylko założenie własnej, bo moi bracia rosną zdrowi i to między nimi ojciec będzie wybierał. 

-Ohh, nie smuć się, Sa'luku! -Derecha wtuliła się w jego futro. -Może wyrosną na idiotów, czy coś? No wiesz, różnie bywa. Wtedy ojciec na pewno wybierze Ciebie. 

Basior zaśmiał się usłyszawszy przypuszczenie samicy odnośnie jego braci. 

-Nadzieja umiera ostatnia. A wy, siostry różowiutkie? Jak wam się wiodło w tym roku? -uśmiechnął się w ich kierunku. 

-Lepiej nie pytaj, dobrze Ci radzę. -wtrącił się Daharo. -Ja zapytałem. Trzy dni temu! A one dalej nie skończyły. Jak zaczną od nowa to chyba skoczę w ogień. 

W sali rozbrzmiał śmiech. Wszyscy byli w dobrych nastrojach, z wyjątkiem Archibalda, który od samego początku przyglądał im się z tą samą ponurą miną. Do wieczora czas minął prędko oraz przyjemnie. Telisha zdążyła zapoznać się z Derechą i Estrild. Od początku były dla niej bardzo miłe i w mgnieniu oka złapały dobry kontakt. Potem do rozmowy włączył się Daharo, który również był bardzo towarzyski. I inteligentny. Rozmawiając z nim Lisha czuła się jak kompletna idiotka. Plątała słowa i z trudem sklejała logiczne zdania. Młody basior na szczęście miał poczucie humoru, po chwili obrócił te sytuację w żart, dając Telishy szansę na rozluźnienie się. Gdy zaszło słońce Anaya powróciła z Arucardem. Starszawy basior rozpalił ognisko, ówcześnie z pomocą zaklęcia rozszczepił koronę drzewa odsłaniając nieboskłon. Była to droga, którą miał uciekać dym. Ale Telisha nie mogła oderwać wzroku od nieba, nigdy bowiem nie widziała takiego bogactwa gwiazd. 

-Usiądźmy, proszę. -Arucard zasiadł na najwyższym z legowisk, dzięki czemu każdy mógł go dobrze widzieć. -Ucztę czas zacząć. 

W jednej chwili przed każdym z wilków pojawił się posiłek. Telisha otrzymała swoją ulubioną sarnę, a właściwie jej kawałek. Dwa dorsze pojawiły się znikąd przed Lemottien. Każdy otrzymał swoje ulubione danie i po chwili rozpoczęli kolację. Z początku nikt się nie odzywał, gdyż każdy zajęty był spożywaniem magicznych dań. Lisha nie wiedziała, że Arucard jest również szamanem, ba, być może nawet czymś w rodzaju cudotwórcy. Nie dziwiła się jednak jego silnej pozycji na zgromadzeniu. Zdawało się, że to on zarządzał wszystkim. 

-Telisho, mam nadzieję, że już się rozgościłaś. -Arucard zręcznie oblizał kły, na których osadziły mu się kawałki dziczyzny. 

-Owszem, dziękuję za troskę, Arucardzie. 

-Musisz wiedzieć jeszcze jedno. Tylko tym, których tu widzisz można ufać. Przybywają tu różne wilki, nie wszystkie są jednak równie rodzinne co my. Sa'luk na pewno Ci opowiadał jak stracił kawałek swego ucha. 

-N-nie miał okazji. -odpowiedziała zmartwiona, nie sądziła bowiem, iż przybyła w miejsce potencjalnie niebezpieczne. 

-To tylko drobna kłótnia z wilkiem z dalekiej północy. Nie ma się czym przejmować. -Sa'luk nie przerwał nawet posiłku, wypowiadał te słowa przeżuwając kawałek jelenia. -Ale Arucard ma rację. To jest nasze zaufane grono, niewielkie, ale zaufane. Co roku gromadzi się to nawet i do setki wilków, zawsze trafi się jakiś awanturnik. 

-Jak w takim razie przechodzą przez strumyk? Czy czary nie chronią nas przed tymi, co mają złe intencje? -Lemottien wlepiła oczy w najwyższego profesora. 

-Gdyby zaklęcia miały odrzucać każdego o wybuchowym charakterze za pewne nikogo by tu nie było. Każdy czasem traci cierpliwość. Czary trzymają z daleka tych, którzy nie przychodzą się tu nauczać. A wilki z dalekiej północy przybywają tu by zgłębiać wiedzę. 

Wrócili do posiłków, choć Telishy zdawało się, że przed chwilą jej sarna smakowała lepiej. Do późnej nocy prowadzili już luźne rozmowy. Arucard co chwila wyczarowywał im nowsze przysmaki. Lisha po raz pierwszy miała okazję spróbować arbuza, ale nie przypadł jej do gustu. Gdy ogień dogasł wszyscy posnęli na wygodnych legowiskach, tylko Anaya udała się do pobliskich jaskiń. Sa'luk opowiadał, że jest ich tu sporo i każdy znajdzie dla siebie swój kąt. Dziś jednak zostali tutaj, a Telisha zanim zasnęła przyglądała się zaintrygowana niebu, które spoglądało na nich milionem błyszczących oczu. 

 

C.D.N