· 

Nieznany trop [Część #13]

Czując na sobie wzrok basiora obróciłam się do niego i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Widziałam, że mocno się stresował, gdyż cały drżał, a nie było tak zimno by był to odruch z tego powodu. 

 

-Dziękuję za wspólną podróż, te kilka dni naprawdę mocno wpłynęło na moje życie. Wiele razy byłem przerażony, zły lub po prostu zagubiony, ale ty byłaś tym promieniem nadziei, uświadomiłaś mi wiele rzeczy. Ja… Kocham Cię. I chciałbym spędzić z Tobą resztę życia. - w końcu się przemógł i powiedział tyle zdań na jednym wydechu, że aż byłam zdziwiona, że nie zemdlał, wpatrywał się dalej we mnie tym razem w sposób pytający.

 

Sama miałam pustkę w głowie, co na to odpowiedzieć, co powinnam zrobić. Nie do końca byłam na to przygotowana, chociaż fakt, faktem basior zawrócił mi mocno w głowie... W końcu postanowiłam przerwać tą niezręczną ciszę jaka między nami zapadła. 

 

- Chodź ze mną - rzekłam krótko. Nie zdradzając żadnych informacji. Marston znieruchomiał zastanawiając się co to znaczy, tak, nie? - zapewne te myśli znajdowały się w jego głowie.

- No nie stój  tak, tylko chodź - uśmiechnęłam się widząc zaskoczenie w jego oczach.

 

Nic nie powiedział, tylko ruszył za mną. Przeszliśmy niemal na drugi kraniec watahy, przechodząc przez jej tereny, które były pokryte śniegiem, a wody pokryte już mocno lodem. Wtem zatrzymałam się na szczycie pagórka, na który właśnie się wdrapaliśmy, basior dalej nie znał mojej odpowiedzi, co bardzo go nurtowało.

 

- Usiądź - odparłam, pokazując ogonem miejsce obok mnie.

- To miejsce, to wszystko co widzisz... Wszystko co nas otacza jest zasługą mojej ciężkiej pracy, oraz bogów. Odkąd ja tu jestem, myślałam, że zawsze tak będzie, że wszystko zawsze będzie na mojej głowie. Ale wilki, które tu są pokazały mi, że tak nie jest. W ważnych sprawach watahy, pomaga mi Vesna, w sprawach medycznych mogę liczyć na Telishę, w sprawach ze szczeniakami mogę liczyć na Alice, w sprawach związanych z walką mogę liczyć na Ketosa i mogłabym tak wymieniać i wymieniać... - zaczęłam naprowadzać na swoją myśl mojego słuchacza.

- Hmm, chyba nie rozumiem to czego to zmierza - przerwał mi.

- To słuchaj - uśmiechnęłam się. - Do wszystkiego niemal kogoś znalazłam, ale nie miałam nikogo z kim mogłabym dzielić życie... Smutek i radość, dostatek i biedę, zimę i lato... Kogoś komu mogłabym się zwierzyć ze wszystkiego co we mnie siedzi... Kogoś na kim będę mogła polegać i wspólnie szukać rozwiązania problemów i wtedy spotkałam Ciebie - w końcu doszłam do sedna sprawy. 

- Czyli... Jednak jesteś na tak - uśmiechnął się.

- Tak, ale chcę żebyś jeszcze coś wiedział. Będąc ze mną będziesz musiał tak samo jak ja, poświęcać się dla watahy. Jestem w stanie oddać życie za wilki, które tu mieszkają i nigdy nie chce żebyś kazał mi wybierać między sobą a nimi - zmieniłam ton na poważniejszy, by podkreślić, że to dla mnie ważne. - Chcesz razem ze mną opiekować się nimi? Tym wszystkim - wskazałam mu widok, który pokazywał wilki i ich codzienne życie, ale również całą dolinę. Było widać Alice idącą z Ketosem oraz gromadę jej podopiecznych za nimi. Vesnę, która rozmawiała z Aaraelem. Areliona idącego wraz z Etrią i Irni, oraz Norę wygłupiającą się z Sarene, całą naszą rodzinę.

- Ależ oczywiście Alesso, wataha jest dla mnie tak samo ważna jak dla Ciebie, będę walczył jeśli będzie trzeba z Tobą do ostatniej kropli krwi, żeby jej bronić - powiedział równie pewnie co ja basior.

- Związek ze mną nie będzie prosty... Będziemy pewnie walczyli wiele razy przeciwko komuś kto będzie chciał zaszkodzić mi, albo watasze, chce żebyś to wiedział - rzekłam ze zmartwieniem, że przeze mnie może się mu coś stać.

- Alis... - basior podszedł bliżej i położył łapę na mojej łapie wpatrując się w moje oczy. - Nic, ani nikt nie jest w stanie sprawić żebym z Ciebie zrezygnował, będę przy Tobie zawsze, nawet jeśli cały świat byłby przeciwko Tobie, nam czy watasze, chcę być z Tobą na dobre i złe... Kocham Cię - rzekł po czym polizał mnie po policzku.

- A ja kocham Ciebie... - rzekłam wtulając się w sierść basiora, pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam ulgę, że nie jestem sama... Że teraz wszystko będzie wyglądać inaczej...

 

Siedzieliśmy tak wtuleni przez dłuższy czas, aż nagle "przyłapał" nas wulper. Nie było to raczej  miłe zaskoczenie, bo od razu zaczął na nas krzyczeć...

 

- Чи энд юу хийж байгаа юм? Бид дэлхийгээ аврах ёстой! 

- Тайвшир, бид одоо явлаа - odpowiedziałam, by go uspokoić.

 

Idąc za naszym małym towarzyszem przetłumaczyłam jeszcze basiorowi co mówił.

 

- Pierw spytał co robimy, a potem pogonił nas do ratowania świata - zaśmiałam się.

- Więc odpowiedziałaś, że już idziemy? - spytał.

- Tak, dokładnie - przyznałam rację basiorowi. - Widzisz, nie dane jest nam nacieszyć się sobą - dodałam.

- Jeszcze się nacieszymy - basior otarł się o mój bok i się uśmiechnął.

- Racja, ratowanie świata jest trochę ważniejsze w tej chwili - odwzajemniłam uśmiech.

 

Kierowaliśmy się do mojej jaskini, aby wziąć miecze i wyruszyć dalej... I wtedy do mnie dotarło, że co z tego, że mamy miecze, skoro trzeba z nich zrobić broń, potrzebujemy jakiegoś uzdolnionego kowala, który zna się na broni boskiego pochodzenia... Wyjawiłam to również mojemu partnerowi, jednak ten również miał pustkę w głowie. Zaczęłam szukać w jaskini jakiś informacji  o takich kowalach. Przeglądałam pergaminy, zwoje i mapy, jednak nic z tego. Nikogo takiego nie znałam... Wtedy pomyślałam a Alvarze, może on zna, był ostatnią deską ratunku...

 

- Тэнгэрлэг зэвсгийг боловсруулах чадвартай дархан хүнийг чи мэдэх үү? - spytałam, czy zna kogoś kto się w tym orientuje.

- Тийм ээ, би мэднэ ... Эндээс нэлээд хол байгаа боловч өнөөдөр явах юм бол маргааш орой тэнд байх болно - uspokoił mnie.

- Wulper na całe szczęście zna takiego kowala. Ale zdradził nam również, że jest on daleko stąd... I może jak wyruszymy dziś, to zdążymy - przetłumaczyłam na bieżąco przedmówcę.

- W takim razie nie ma co marnować czasu... - rzekł niezwykle stanowczo Marston.

- Tak, również tak uważam - uśmiechnęłam się widząc jego postawę.

 

I w ten sposób, po raz kolejny wyruszyliśmy w drogę, jak na razie kierując się w stronę północy, najwyraźniej wulper ma sporo tam przyjaciół. Liczyłam w głębi duszy, że nie okaże się, że tenże kowal jest martwy jak reszta jego znajomych, a przynajmniej większość. W między czasie zrobiliśmy jeszcze małe polowanie, bo w końcu coś jeść trzeba, chyba nigdy jeszcze tak szybko nie jadłam jelenia jak tego dnia, gdyż wulper niesamowicie nas poganiał. Wbrew temu co mówił nasz nawigator na miejsce dotarliśmy już wczesnym rankiem, zatem mieliśmy dobre tempo...

 

C.D.N.

 

<Maaaaarstonieeee? <3>