· 

Starcie z Westem [ część #7 ] - Początki zawsze są trudne.

Tak, jak kazał mi Arelion, udałam się w stronę wskazanej mi jaskini. Miałam przy sobie zapas niemalże wszystkich ziół dostępnych w lesie; trzymałam je zwinięte w duże, gorzkie liście. Ledwo mieściły mi się w pysku, ale mimo to udało mi się je bezpiecznie przetransportować do mojej kryjówki.

Gdy kroczyłam po śniegu w stronę groty, jakiś głosik wołał we mnie: ,,Jak? Jak do tego doszło?"- bowiem ostatnie wydarzenia, przygotowania do walki były niczym jakiś sen. Wspomnienia były niewyraźne i niespójne, ale dzień, w którym Alessa oświadczyła wataszy, że czeka nas bitwa, zapadł mi w pamięci na dobre. Niezbyt dobrze znałam się na przeszłości przywódczyni, ale wiedziałam, że West na pewno niejednokrotnie mącił spokój wilczycy. Teraz miał przyjść, przegonić, w najgorszym wypadku zabić nas i odebrać nam tereny. Gdy tylko się o tym dowiedziałam, sierść stanęła mi ze strachu.

 

,,Co ja mam robić?"-pomyślałam, spanikowana. Dusza podpowiadała mi, abym walczyła za watahę, lecz rozum mówił, żebym się wycofała.-,,Co ja mam robić?".

 

Alessa dała nam wybór: mogliśmy przyłączyć się do któregoś z dwóch walczących oddziałów albo zniknąć na czas bitwy wraz z grupą ewakuacyjną. Niektóre wilki od razu zgłosiły się do poszczególnych roli: na wojownika, stratega... a kim ja mogłabym zostać? Czy mogłabym się jakoś nadać w tej wojnie?

 

,,Przecież jestem tylko głupim zwiadowcą"-przemknęło mi przez myśl. Przypomniałam sobie, co najlepszego wydarzyło się parę tygodni temu. Byłam na zwiadzie: sama i głodna. Gdy zauważyłam zająca, instynktownie zaczęłam się do niego skradać. Jednak gdy ten zaczął uciekać, a ja go gonić, zaczęłam rozmyślać nad tym, czy dobrze robię, chcąc go zabić. A to przecież był tylko głupi gryzoń! Nic nie znacząca zwierzyna! Jak mogłabym kogokolwiek zabić na polu bitwy, skoro nie umiałam nawet dobić kupy futra?-,, jestem beznadziejna...".

 

Czy jest jakaś rola, która nie wymaga walki?

Czy mogłabym być kimś, kto pomaga, a nie rani?

 

,,Już wiem!''-olśniło mnie.-,,No tak! Medyk!"-i już czułam, że jakoś się przydam, chociażby w małym stopniu. Razem z Alice zgłosiłyśmy się na medyczki; obie zostałyśmy przyjęte, ale rozdzielone między dwa oddziały. Oczywiście, nim ruszyłyśmy z wilkami na pole walki, Telisha nauczyła nas co nieco na temat ziół. Alice wyglądała na pewną siebie, a ja starałam się zapamiętać wygląd, nazwy i role poszczególnych ziół. Oczywiście, coś udało mi się zapamiętać, byłam bardzo wdzięczna Telishy za okazaną mi pomoc. Lecz gdy nadszedł dzień, w którym musiałam rozdzielić się z większością wilków, ogarnął mnie strach. Chwycił mnie za serce, ścisnął za gardło, a umysł przesłonił mgłą. Z łba wyleciały mi niemal wszystkie nazwy potrzebnych roślin.

 

Arelion powiedział każdemu co i jak: co ma robić, jak postępować w danej sytuacji. Do mnie nie skierował zbyt wielu instrukcji. To było zrozumiałe: medycy prócz przywracania sił wilkom, nie robią zazwyczaj nic więcej.

 

-Etrio, ty jako nasz medyk będziesz miała miejsce na tyłach, w małej jaskini położonej na zachód-z poważnym wyrazem pyska, Arelion wskazał mi ogonem odpowiedni kierunek.-w razie niebezpieczeństwa dam ci znak; masz wtedy uciekać wraz z rannymi do grupy ewakuacyjnej. Nawet nie waż się oglądać za siebie! Jakieś zastrzeżenia?-zastrzygł uszami w naglącym geście; chciał już podać resztę planu pozostałym wilkom.

-Nie-odparłam pokornie.-myślę, że będzie to najlepszy plan.

Jednak gdy Arelion zakończył spotkanie, targały mną różne wątpliwości. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że przegramy, ale co jeśli stanie się tak naprawdę? Jeśli mielibyśmy zbyt mało walczących, ja zawsze mogłam skoczyć w wir walki i pokazać swoje umiejętności.

 

,,Niech to!"-jęknęłam w myślach.-,,przecież gdybym przybyła z odsieczą, nasze szanse na wygraną spadłyby jeszcze bardziej! Wadero, przecież ty nic nie umiesz!"- i tak z wojną trwającą w moim sercu dotarłam do mojej kryjówki. Weszłam do środka. Kamienie pod łapami były zimne, wręcz lodowate; aż kłuły w poduszeczki. Jednak w środku było dziwnie ciepło, co przeczyło zimowej pogodzie i śniegowi leżącemu na zewnątrz.

 

Zioła ostrożnie odłożyłam na jakimś dużym, zadziwiająco płaskim i równym kamieniu. Gdy suche rośliny upadły na zimną skałę, obwąchałam je szybko, przypominając jednocześnie ich działanie. Trybula na zakażenie, sieć pajęcza jako opatrunki...

 

Drgnęłam zdziwiona, gdy nieświadomie wymieniłam wszystkie nazwy ziół. To dziwne; pomimo stresu zapamiętałam je!

,,To nadal nie czyni cię medyczką"-przemówił rozum. Jednak ja go nie słuchałam, ciesząc się z tego drobnego, zabawnego osiągnięcia. Telisha byłaby zadowolona faktem, że wszelka wiedza, jaką nam przekazała, nie poszła na marne.

 

Nagle powietrze przeciął skowyt wilków. Odgłos był odległy, lecz wraz ze strasznym efektem odbił się od ścian schronu i dotarł aż do mnie.

,,O nie, nie, nie..."-poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Radość i opanowanie natychmiast zniknęły. Walka się rozpoczęła. Jak poradzą sobie inni? Co, jeśli przyjdzie do mnie zbyt dużo rannych? A co jeśli ktoś przeze mnie umrze, bo nie będę umiała opatrzyć jego ran i wda się w nie zakażenie? Możliwym jest, że nawet jakiś wilk z bandy Westa wpadnie tu i postanowi zrobić sobie ze mnie szary płaszcz! Coraz to straszniejsze wizje zaprzątały mój umysł. Starałam się je zwalczyć pozytywną energią, której, niestety, na co dzień nie posiadałam zbyt wiele.

 

,,Będzie dobrze! Pamiętaj o czym mówił ci Arelion!"-pocieszałam się.-,,Ostrzeże cię!".

,,Będzie zajęty walką!"-jakiś zachrypnięty głos szepnął mi do ucha. Czy ja szaleję?-,,nikt nie zauważy, gdy będziesz w tarapatach! Będziesz sama, bezbronna; głupie szczenię! Prędzej czy później i tak umrzesz!".

 

Poczułam się dokładnie tak samo jak w więzieniu w Wataszy Ziemi. Łeb mnie bolał, skronie pulsowały bólem. Wszystko: ściany, zioła, własne łapy rozmazywały się, tworząc smugi. Wszystko zmieniało się w kontury przyczajonego wroga. Czy tam, u wejścia, czekał na mnie czarny wilk? Skygge?

Nie może być...!

 

Starając się nie tracić kontaktu z rzeczywistością, upadłam na ziemię, zamknęłam oczy, przyłożyłam czoło do chłodnej skały i błagałam, by ten koszmar się jak najszybciej skończył.

 

-Etria? Dobrze się czujesz?-nim usłyszałam spokojny, zaciekawiony głos wadery, minęło bardzo dużo czasu. Wszystko mnie bolało- a zwłaszcza łeb. Uniosłam pysk, siląc się na przełknięcie śliny. Tuż obok mnie pochylała się Vixen, a jej ametystowe oczy świeciły w półmroku.

Dźwignęłam się na łapy, uśmiechając się gorzko w myślach.

,,Jaka ze mnie medyczka, skoro prawie co chwila dostaję napadów paniki?"-podeszłam do Vixen, oceniając jej wygląd. Nie było z nią aż tak źle.-,,głupia wadera"-zbeształam siebie.

-W czym mogę ci pomóc?-spytałam najsilniejszym tonem, na jaki mnie było stać.

 

Zlustrowałam ją wzrokiem. Była cała w małych ranach, jednak największe obrażenia miała zadane na barku. Od łopatki, aż po sam zad ciągnęła się krwawiąca szrama.

 

-Sama widzisz-mruknęła, pokazując mi swój bok.-chciałam walczyć dalej, ale Arelion kazał mi tu przyjść.

 

Kiwnęłam łbem. Okej, to mój pierwszy pacjent. Przypomnij sobie, co przekazała ci Telisha i bierz się do roboty.

 

-Czujesz swędzenie, pieczenie?-zapytałam, wskazując pazurem głęboką ranę.

-Tylko ból-odpowiedziała, a ja mimowolnie westchnęłam z ulgą. W porządku, zakażenie się nie wdało.

 

Podeszłam do ziół, zastanawiając się, które zastosować. Pajęczyny na pewno mi się przydadzą...mój wzrok padł na zmielony nagietek. Idealnie.

-Nie ruszaj się-wymamrotałam, zbierając roślinę i żując ją w pysku. Miała dziwny, gorzki posmak, ale wiedziałam, że nie mogę jej wypluć. Nagietek był dobry na różnego rodzaju rany i draśnięcia, uśmierzał ból i usuwał trucizny z rany; teraz potrzebowałam go jak nigdy.-może trochę zapiec.

Wyplułam, z lekkim obrzydzeniem, zieloną papkę i rozsmarowałam ją językiem na szramie Vixen. Podczas opatrywania, wilczyca ani razu się nie poruszyła.

 

Chwyciłam pajęczyny w łapy i pomagając sobie pyskiem, rozprowadziłam je na ranach; te mniejsze draśnięcia nie potrzebowały ziół.

 

-W porządku, gotowe-odparłam, gdy skończyłam. Vixen obróciła się lekko, oceniając moją pracę.

-Dobra robota-stwierdziła, po czym skierowała się w stronę wyjścia.-to ja już idę.

 

Nie zatrzymywałam jej.

 

-Jasne, idź. Tylko uważaj na ranę na boku!

 

Wadera wymamrotała niewyraźne ,,nie ma sprawy" po czym wyskoczyła na dwór, by pomóc swoim pobratymcom. Raz po raz z oddali dochodziły do mnie dźwięki bitwy; krzyki, wycia, szczękanie metalu. Wiedziałam, że gdybym postanowiła im pomóc, na nic bym się nie zdała. Kto leczyłby rannych, gdyby mnie zabrakło?

 

Na szczęście, nie skupiałam się na myślach dotyczących śmierci. Prawdopodobnie znowu wpadłbym w panikę, lecz we łbie wciąż powtarzałam scenę, która wydarzyła się przed chwilą.

 

Byłam bliska obłędu, ale przyszła do mnie ranna Vixen, więc moim obowiązkiem było opatrzenie jej. Wstałam, oceniłam rany, wybrałam odpowiednie zioło i oblepiłam pajęczyną wszelkie draśnięcia. Niby nic takiego, lecz ja byłam z siebie dumna. Telisha dobrze się spisała, ucząc mnie. Czułam dziwną satysfakcję, zupełnie jakbym zrobiła coś niesamowitego, godnego pochwały. Może to dlatego, że podczas tych wszystkich czynności nie zawahałam się, ani nie spanikowałam. Choć na początku naprawdę byłam przerażona.

 

,,Cóż"-pomyślałam, siadając i merdając zadowolona ogonem.-,,początki zawsze są trudne".

 

Nie byłam idealna jako zwiadowca, na polu bitwy byłabym beznadziejna. Ale...może jako medyk dałabym sobie radę?

 

,,Dobrze"-kiwnęłam łbem. Dziś, podczas walki z Westem, będę trzymała się na uboczu. Ten dzień będzie dla mnie czymś wyjątkowym: będę służyła moim siostrom i braciom jako medyczka. Nie zawiodę ich.

 

C.D.N.

 

 

<Red, ty też nikogo nie zawiedziesz, prawda? °^°>