· 

Starcie z Westem [Część #6] – Bliżej śmierci niż kiedykolwiek

Usłyszałam przeraźliwy huk, a moją kryjówkę na chwilę rozświetlił fioletowy błysk. Przez chwilę siedziałam w ciemności, z przerażeniem wpatrując się w sufit. Serce zaczęło mi szybciej bić. Bałam się, nie tylko o swoje życie, ale i życia wszystkich członków watahy. Na górze trwało już prawdziwe piekło, a ja nie mogłam mieć pewności czy któreś z moich przyjaciół i pobratymców właśnie nie traci życia. Siedziałam otoczona mrokiem przez dobre dziesięć minut, które dla mnie zdawały się wiecznością. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie wybiec na zewnątrz w poszukiwaniu rannych, ale jeśli jakiś wilk przyprowadziłby tutaj kogoś w krytycznym stanie, a mnie by nie było...

 

Westchnęłam ciężko. Nie pozostało mi nic innego jak zostać w środku i mieć nadzieję, że wszyscy wyjdą z tej masakry żywi. Starałam się opanować ogarniającą mnie panikę. Wtedy wróciłam umysłem do wspomnienia, które powodowało, że czułam wewnętrzne ciepło i spokój. Kiedy żegnaliśmy się z wilkami z grupy ewakuacyjnej... Ketos podszedł do mnie i dotknął swoim nosem mojego nosa, prosząc mnie, abym uważała. Ta myśl dodawała mi nadziei, że wkrótce znów wszyscy się spotkamy, świętując nasze zwycięstwo, musiało tak być, nikt nie może umrzeć, nie mam zamiaru do tego dopuścić choćby kosztem swojego własnego życia.

 

Zaczęłam przygotowywać podziemną kryjówkę. Rozłożyłam zwierzęce skóry mające robić za prowizoryczne legowiska oraz segregowałam wszystkie zioła i opatrunki, aby mieć do nich szybki dostęp. Robiłam to z trzęsącymi się łapami i szybko bijącym sercem. Dźwięki i hałasy na górze nie dawały mi spokoju. Czułam się przez nie zaszczuta, jak w koszmarze, z którego nie da się obudzić. Zdawało mi się, że każdy najdrobniejszy odgłos może być właśnie tym który zakończył żywot któregoś z moich pobratymców. Zaczęłam sobie powtarzać, że gdyby komuś faktycznie stało by się coś poważnego to od razu reszta by go tu przyprowadziła. W końcu brak wiadomości to najlepsza wiadomość, szczególnie w tej sytuacji. Muszę myśleć pozytywnie, tak jak wcześniej, nawet jeśli wcześniej to wszystko, co się miało dziać, nie wydawało się takie realne...

 

Bardzo ciężko przeżywałam całą tę sytuację. Nigdy nie byłam aż tak blisko oblicza śmierci oraz wilków, które zyskały miano "bezwzględnych potworów". Jednak musiałam to przetrwać i przezwyciężyć uczucie przerażenia. Zrobić to dla wilków, które stanowiły moją rodzinę, dla naszego domu, dla watahy. Jeśli chcę, abyśmy wygrali tę walkę, muszę najpierw wygrać z własnym strachem. Za nic nie oddałabym naszego domu i nawet gdybym mogła zadecydować drugi raz i tak zgłosiłabym się, by tu zostać.

 

Ponownie spróbowałam się skupić na tym, co robię. Powtarzałam sobie w myślach motywujące teksty, próbując się uspokoić i odgonić od siebie paraliżujące, czarne myśli, ale właśnie to najbardziej odciągnęło moją uwagę, to był błąd. Poważny błąd. Nawet nie usłyszałam, gdy ktoś ukradkiem dostał się do okopów. Dopiero ogromny cień, który pojawił się na podłożu, zwrócił moją uwagę. Chciałam się odwrócić, jednak byłam za wolna. Przeciwnik szybko mnie powalił i przygniótł do ziemi. Instynktownie zaczęłam się szarpać, wyrywać i krzyczeć. Basior o białym futrze i bladoczerwonych ślepiach zaczął mierzyć bronią w moim kierunku, a ja jedyne co mogłam zrobić to zacząć się z nim siłować i próbować nie dopuścić by ostrze dotknęło mojego gardła. Jednak przeciwnik był znacznie silniejszy ode mnie. Czułam, że lada moment braknie mi sił i moje trzęsące się łapy odmówią mi posłuszeństwa. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego.

 

Do podziemnej kryjówki nagle wbiegł ktoś jeszcze. Ujrzałam charakterystyczne cynamonowe futro, które poznam wszędzie. Czy to...?

 

Vesna natychmiastowo skoczyła na mojego przeciwnika, warcząc wściekle. Od razu skorzystałam z okazji i instynktownie odsunęłam się do najbliższego kąta podziemnego pomieszczenia. Próbowałam opanować przyspieszony oddech. Nie potrafiłam się ruszyć i jak skamieniała wpatrywałam się w walkę, jaką wadera toczyła z podwładnym West'a. Nagle wszystko stało się dla mnie rozmazane, a dźwięki przygłuszone. Ledwo zwróciłam uwagę na kapiące z rany na moim nosie krople krwi. Zrobiło mi się słabo i dopiero w momencie, gdy druga alfa pozbawiła obcego basiora życia, zaczęłam sobie zdawać sprawę co się dookoła dzieje. Vesna jeszcze raz sprawdziła, czy białofutry jest martwy, a następnie odwróciła się do mnie.

 

-Nic ci nie jest? -spytała, ciężko dysząc.

-N-nie... -odpowiedziałam wciąż sparaliżowana tym, co przed chwilą miało miejsce.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w ciszy aż w końcu Vesna do mnie podeszła z poważnym wyrazem pyska.

-To nie może się więcej powtórzyć...weź to -wadera wyciągnęła jeden ze swoich sztyletów, po czym przysunęła go łapą w moją stronę -i obyś nie musiała go użyć... -rzekła, spoglądając mi w oczy.

 

Z początku się wahałam. Nigdy nie mogłabym zabić innego wilka, nawet we własnej obronie... ale gdyby tu, w okopie wraz ze mną byli również ranni? Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby któryś z nich stracił przeze mnie życie, a tak mogłoby być...

Wadera widocznie zauważyła mój smutny wyraz pyska, ponieważ ponownie zabrała głos.

 

-Rozumiem, że się wahasz, bo nie masz tych samych doświadczeń co ja, ale... -Druga alfa nawet nie musiała kończyć. Ona dobrze znała tę część życia, którą niewątpliwie jest śmierć i konieczność walki o swoje. Dla mnie to było takie odległe, jakbym od zawsze żyła w zupełnie innym świecie. Nigdy nie miałam takiej styczności z brutalnością i okrucieństwem innych wilków jak Vesna. Mimo tak odmiennego bagażu doświadczeń traktuję Ves, jak przyjaciółkę. Mam wrażenie, że czasem obie uczymy się od siebie czegoś nowego, przez co byłyśmy silniejsze. Teraz to ja musiałam się nauczyć, że jest znacząca różnica między obroną własną a morderstwem. Dokładnie tak jak polowanie na zwierzynę, która jest nam potrzebna, aby przeżyć...

 

-Dziękuję Vesno -mówiąc to, w końcu przyjęłam sztylet.

-Bądź dzielna i nie trać ducha. Zobaczymy się wkrótce, ciesząc się z naszego zwycięstwa -rzuciła, wybiegając na zewnątrz.

-Zobaczymy się wkrótce... -wyszeptałam w ciemnościach, patrząc jak wadera znika w blasku poranka.

 

 

C.D.N.

 

<Etrio, powodzenia :0>