· 

Starcie z Westem [ część #5 ] - Gotowi, do startu, start.

- Usiądźcie wokół mapy, zaraz wam wszystko wytłumaczę. - machnąłem wilczkom z tego oddziału ogonem, na znak by usiedli wokół mnie i alfy. Wyprostowałem się, wypiąłem pierś do przodu i stanąłem pewnie, miałem cień nadziei, że moja postawa doda wilkom siły i choć trochę ich morale wzrosną.

- Zacznijmy od tego, że to są nasze tereny, my je znamy. Oni już nie, nie znają ani ukształtowania terenu, ani gdzie występują jaskini czy jakie niezwykłe stworzenia tu mieszkają. - Pewnym siebie głosem mówiłem do wilków, ukrywając wszelakie emocje.

- Z powodu, że jest nas tak niewiele, będzie to bardzo trudna bitwa, wojownicy. - w tym momencie spojrzałem na Vixen i Aarela.

 

- Musicie się rozdzielić. Vix ty pójdziesz do tego kanionu, w którym są błękitne kryształy. Walka na otwartej przestrzeni byłaby czystym samobójstwem, w tamtym miejscu z boków masz zapewnioną ochronę, tak samo, jak od strony nieba, świecące kamienie uniemożliwią łucznikom i kusznikom strzały. - spoglądałem to na waderę to na łapę, ona tylko przytakiwała i twierdząco machała łbem.

Rzuciłem waderze kilka ostrych sztyletów.

- Mam broń, myślę, że nie będą mi potrzebne. - powiedziała do mnie wadera.

- Ostrzy nigdy za wiele, nigdy nie wiesz, kiedy mały sztylet uratuje ci życie. - parząc, jej w oczy mówiłem.

- To jest wojna, a nie ćwiczenia, a metal szybko się tępi na mięsie i kościach. - po tym zdaniu wadera spojrzała w piach i bez słowa przygarnęła białą broń.

- A ja, co mam robić? - niepewnie zapytał się, zwracając swoje rubinowe oczy w moim kierunku.

- Spokojnie nie zapomniałem o tobie. - skierowałem kąciki pyska ku górze, dając lekki uśmiech.

- Ty będziesz walczył w tym oto lesie. - pokazałem basiorowi punkt na mapie.

- Nie jest on może duży, ale bardzo gęsty i prawie zawsze panuje tam półmrok, z twoim czarnym jak smoła futrem, łatwo będzie ci się tam ukryć czy zastawić pułapkę, oraz drzewa zapewnią ci naturalną tarczę przed potencjalnymi snajperami czy magami. - wzrok basiora nie był zbyt pewien.

- Daleko od Vixen. - pełen niepokoju i nerwów powiedział do mnie.

- Dobrałem wam idealnie tereny pod was, Vix w kanionie pełnym skał i ziemi, nie ma szans, by ktoś nawet zdążył ją drasnąć, spokojnie ty w tym borze też masz przewagę terenową. - rzekłem pewnie.

- Masz rację. - już bardziej odważnie mi odpowiedział.

 

- Etrio, ty jako nasz medyk, będziesz miała miejsce na tyłach, w małej jaskini, w której jest tunel prosto na zachód, w razie niepowodzenia masz uciekać, z potencjalnymi rannymi i nie patrzeć za siebie. Ja będę latał na niebie i cię informował o ilości potencjalnych rannych czy też wydam ci rozkaz o niezwłocznej ewakuacji. Jakieś zastrzeżenia? - powiedziałem cały plan, jaki miałem dla niej.

- Nie, myślę, że to będzie jedna z najlepszych opcji. - szybko odpowiedziała.

 

- Dobrze. Więc teraz przejdziemy do ciebie Marston. - basior momentalnie na mnie spojrzał, słysząc swe imię.

Popatrzałem przez chwilę na mapę, układając sobie to, co mam mu przekazać. Po paru sekundach ciszy otworzyłem pysk i zacząłem opowiadać.

- Po rozważeniu tego, co potrafisz oraz twojej pozycji w północnych, będziesz dokładnie w połowie drogi między kanionem a lasem, to umożliwi ci szybkie przekazywanie informacji, ale spokojnie też będziesz mieć jakąś terenową osłonę, a mianowicie zimą są tam bardzo gęste mgły, i to właśnie one na tej łące są twoją przepustką, musisz to wykorzystać, rozstawiaj pułapki i walcz dzielnie.

 

Basior nic nie odpoweidział, tylko kiwnął łbem na potwierdzenie.

 

- Myślę, że możecie iść się szykować, obca armia zaraz tu będzie, idźcie na swoje stanowiska. - donośnym tonem powiedziałem do wszystkich tu zgromadzonych.

Wilczki rozeszły się, każdy ruszył w swoją stronę. W pustych już resztkach naszego tym czasowego obozu zostałem tylko ja i Alessa.

 

- A co ja mam zrobić? - Alfa zapytała się mnie.

- Myślę, że ty będziesz wiedzieć najlepiej, co masz zrobić droga Alfo. - mówiąc to, odetchnąłem głęboko, lecz z tyłu głowy nadal miałem myśl, że posyłam moich kompanów na pewną śmierć.

- Pójdę na sam przód, by zająć się pierwszą falą wroga. - pewna siebie powiedziała.

- Dobrze, ja będę latać nad całym polem bitwy i pomagać każdemu po trochu, a w razie potrzeby chronić z całych sił zapasów, jakie mamy tu zgromadzone. - półgłosem powiedziałem.

- Dużo na siebie bierzesz Arelionie. - z troską wadera rzekła do mej osoby.

- Na pewno mniej niż ty na czele. - szybko odpowiedziałem.

- To ja się będę zbierać. - odwróciła się i chciała już ruszyć.

- Alesso, czekaj! - zatrzymałem waderę.

- Słucham cię? - Zapytała się, ponownie odwracając się do mnie.

- Możesz mi obiecać jedną rzecz? Proszę, wróć cała, chcę jeszcze raz móc cię zobaczyć. - nawet teraz nie byłem w stanie wylać wszystkich emocji w głosie.

- Nie mogę ci tego obiecać Lunku. - sucho powiedziała.

- Pamiętaj, jeżeli będziesz mieć tam, na polu bitwy problemy od razu się zjawię, nawet gdybym ja miał umrzeć, jesteś ważniejsza niż ja. - po wypowiedzeniu tego zdania, zdałem sobie sprawę, jak kretyńsko to brzmi, lecz czasu nie cofnę. Wadera nie odpowiedziała, tylko się odwróciła.

 

- Lunek ty też na siebie uważaj. - po tym ruszyła biegiem na swoją pozycję. Stałem jeszcze z dwie minutki w kompletnej ciszy. Wtem ptaki nagle wzbiły się w powietrze, uświadomiły mi one jedną rzecz, że ja też powinienem być już nad ziemią.

- No to gotowi. do startu, start. - powiedziałem do siebie dla otuchy, po czym wzbiłem się na swych skrzydłach w przestworza.

 

 C.D.N

 

< Alice, czas działać>