- Usiądźcie wokół mapy, zaraz wam wszystko wytłumaczę. - machnąłem wilczkom z tego oddziału ogonem, na znak by usiedli wokół mnie i alfy. Wyprostowałem się, wypiąłem pierś do przodu i stanąłem pewnie, miałem cień nadziei, że moja postawa doda wilkom siły i choć trochę ich morale wzrosną.
- Zacznijmy od tego, że to są nasze tereny, my je znamy. Oni już nie, nie znają ani ukształtowania terenu, ani gdzie występują jaskini czy jakie niezwykłe stworzenia tu mieszkają. - Pewnym siebie głosem mówiłem do wilków, ukrywając wszelakie emocje.
- Z powodu, że jest nas tak niewiele, będzie to bardzo trudna bitwa, wojownicy. - w tym momencie spojrzałem na Vixen i Aarela.
- Musicie się rozdzielić. Vix ty pójdziesz do tego kanionu, w którym są błękitne kryształy. Walka na otwartej przestrzeni byłaby czystym samobójstwem, w tamtym miejscu z boków masz zapewnioną ochronę, tak samo, jak od strony nieba, świecące kamienie uniemożliwią łucznikom i kusznikom strzały. - spoglądałem to na waderę to na łapę, ona tylko przytakiwała i twierdząco machała łbem.
Rzuciłem waderze kilka ostrych sztyletów.
- Mam broń, myślę, że nie będą mi potrzebne. - powiedziała do mnie wadera.
- Ostrzy nigdy za wiele, nigdy nie wiesz, kiedy mały sztylet uratuje ci życie. - parząc, jej w oczy mówiłem.
- To jest wojna, a nie ćwiczenia, a metal szybko się tępi na mięsie i kościach. - po tym zdaniu wadera spojrzała w piach i bez słowa przygarnęła białą broń.
- A ja, co mam robić? - niepewnie zapytał się, zwracając swoje rubinowe oczy w moim kierunku.
- Spokojnie nie zapomniałem o tobie. - skierowałem kąciki pyska ku górze, dając lekki uśmiech.
- Ty będziesz walczył w tym oto lesie. - pokazałem basiorowi punkt na mapie.
- Nie jest on może duży, ale bardzo gęsty i prawie zawsze panuje tam półmrok, z twoim czarnym jak smoła futrem, łatwo będzie ci się tam ukryć czy zastawić pułapkę, oraz drzewa zapewnią ci naturalną tarczę przed potencjalnymi snajperami czy magami. - wzrok basiora nie był zbyt pewien.
- Daleko od Vixen. - pełen niepokoju i nerwów powiedział do mnie.
- Dobrałem wam idealnie tereny pod was, Vix w kanionie pełnym skał i ziemi, nie ma szans, by ktoś nawet zdążył ją drasnąć, spokojnie ty w tym borze też masz przewagę terenową. - rzekłem pewnie.
- Masz rację. - już bardziej odważnie mi odpowiedział.
- Etrio, ty jako nasz medyk, będziesz miała miejsce na tyłach, w małej jaskini, w której jest tunel prosto na zachód, w razie niepowodzenia masz uciekać, z potencjalnymi rannymi i nie patrzeć za siebie. Ja będę latał na niebie i cię informował o ilości potencjalnych rannych czy też wydam ci rozkaz o niezwłocznej ewakuacji. Jakieś zastrzeżenia? - powiedziałem cały plan, jaki miałem dla niej.
- Nie, myślę, że to będzie jedna z najlepszych opcji. - szybko odpowiedziała.
- Dobrze. Więc teraz przejdziemy do ciebie Marston. - basior momentalnie na mnie spojrzał, słysząc swe imię.
Popatrzałem przez chwilę na mapę, układając sobie to, co mam mu przekazać. Po paru sekundach ciszy otworzyłem pysk i zacząłem opowiadać.
- Po rozważeniu tego, co potrafisz oraz twojej pozycji w północnych, będziesz dokładnie w połowie drogi między kanionem a lasem, to umożliwi ci szybkie przekazywanie informacji, ale spokojnie też będziesz mieć jakąś terenową osłonę, a mianowicie zimą są tam bardzo gęste mgły, i to właśnie one na tej łące są twoją przepustką, musisz to wykorzystać, rozstawiaj pułapki i walcz dzielnie.
Basior nic nie odpoweidział, tylko kiwnął łbem na potwierdzenie.
- Myślę, że możecie iść się szykować, obca armia zaraz tu będzie, idźcie na swoje stanowiska. - donośnym tonem powiedziałem do wszystkich tu zgromadzonych.
Wilczki rozeszły się, każdy ruszył w swoją stronę. W pustych już resztkach naszego tym czasowego obozu zostałem tylko ja i Alessa.
- A co ja mam zrobić? - Alfa zapytała się mnie.
- Myślę, że ty będziesz wiedzieć najlepiej, co masz zrobić droga Alfo. - mówiąc to, odetchnąłem głęboko, lecz z tyłu głowy nadal miałem myśl, że posyłam moich kompanów na pewną śmierć.
- Pójdę na sam przód, by zająć się pierwszą falą wroga. - pewna siebie powiedziała.
- Dobrze, ja będę latać nad całym polem bitwy i pomagać każdemu po trochu, a w razie potrzeby chronić z całych sił zapasów, jakie mamy tu zgromadzone. - półgłosem powiedziałem.
- Dużo na siebie bierzesz Arelionie. - z troską wadera rzekła do mej osoby.
- Na pewno mniej niż ty na czele. - szybko odpowiedziałem.
- To ja się będę zbierać. - odwróciła się i chciała już ruszyć.
- Alesso, czekaj! - zatrzymałem waderę.
- Słucham cię? - Zapytała się, ponownie odwracając się do mnie.
- Możesz mi obiecać jedną rzecz? Proszę, wróć cała, chcę jeszcze raz móc cię zobaczyć. - nawet teraz nie byłem w stanie wylać wszystkich emocji w głosie.
- Nie mogę ci tego obiecać Lunku. - sucho powiedziała.
- Pamiętaj, jeżeli będziesz mieć tam, na polu bitwy problemy od razu się zjawię, nawet gdybym ja miał umrzeć, jesteś ważniejsza niż ja. - po wypowiedzeniu tego zdania, zdałem sobie sprawę, jak kretyńsko to brzmi, lecz czasu nie cofnę. Wadera nie odpowiedziała, tylko się odwróciła.
- Lunek ty też na siebie uważaj. - po tym ruszyła biegiem na swoją pozycję. Stałem jeszcze z dwie minutki w kompletnej ciszy. Wtem ptaki nagle wzbiły się w powietrze, uświadomiły mi one jedną rzecz, że ja też powinienem być już nad ziemią.
- No to gotowi. do startu, start. - powiedziałem do siebie dla otuchy, po czym wzbiłem się na swych skrzydłach w przestworza.
C.D.N
< Alice, czas działać>