Jeśli na dworze leży gruba na wysokość jednego zająca warstwa śniegu, w którym w ciągu kilku minut odmarzają ci łapy, a pewien natarczywy bożek przychodzi do ciebie błagać o wypełnienie zadania związanego z długą wędrówką, bo sam nie potrafi tego zrobić, to masz prawo się zdenerwować. Zdenerwować, kłócić się z nim, wyzywać go od leniwców i nierobów, chociaż to ostatnie może się łatwo skończyć nieprzyjemną klątwą. Ale doskonale wiesz, że on tego nie zrobi, gdyż za bardzo cię potrzebuje.
Romanie miotała się po Jaskini Przejścia jak dziki huragan, kłócąc się z Ignisem i jego przeklętymi zadaniami. Jej płomienie wybuchały dodatkową energią, teraz niemalże różowe z mocy.
– Niech cię diabli, Ignis – warknęła do niego. – Ja mam swoje obowiązki w watasze, obowiązki strażnika i matki. Nie mogę tak po prostu sobie pójść, na dodatek w taki śnieg, nikomu o tym nie mówiąc.
"Powiesz Alessie" zabrzmiało w jej głowie, potwierdzone migotaniem płomieni. "Jest boginią, zrozumie."
– Nie, na wszystkie pięć żywiołów, nie zrozumie, bo bożkowie nie przychodzą sobie od tak prosić o pomoc. To zadanie porządnych bogów, takich jak Saturn czy Luna. Co ciebie to obchodzi, czy nam się coś stanie?
"Dużo, bo tak się składa, że..." Ignis uciął, jakby ugryzł się w język. Nie chciał dokończyć tego zdania. Milczał przez kilka sekund, zanim zaczął swoją wypowiedź od nowa. "Słuchaj, wiem, że taka podróż nie będzie dla ciebie łatwa, ale Kula Fortuny ma naprawdę wielkie znaczenie."
– Bo co, bo może zniszczyć świat? Pokryć Dolinę Burz wiecznym nieszczęściem? Podarować błogosławieństwo Fortuny każdemu, kto śmie jej dotknąć? – zakpiła szara wadera.
"Jeśli tak to cię interesuje, to nie chodzi wcale o moce tej kuli. Jest powiązana z twoją przeszłością i może ci pomóc chociaż częściowo odzyskać wspomnienia. Satisfecho?"
Strażniczka stanęła jak wryta. Wpatrywała się w nicość, bo nie miała jak spojrzeć niematerialnemu bogowi w oczy. Zastanowiła się ile w tym jest prawdy... I po chwili wściekłość do niej wróciła z podwójną siłą.
– Ach tak, bo przecież wspomnienia to podstawy egzystencji! Bez nich nie da się żyć! Bez nich nie jestem tym, za kogo się uważam! I to od dnia, kiedy obudziłam się pośród skał, już wtedy nic nie pamiętając. – Grzmotnęła ogonem o ścianę jaskini, wyżywając się na bogom winnych minerałach. – Słuchaj no, specu od pożarów, te wspomnienia wcale mi nie są do szczęścia niezbędne i nie czuję najmniejszej potrzeby ich odzyskiwać. Tyle mam do powiedzenia. Wynoś się z moich płomieni.
"Romanie, błagam" głos bożka zaczął się już załamywać. Zrozpaczony Ignis nie umiał walczyć ze wściekłą jak rój os, upartą waderą. "Tu nie chodzi o to, do jakiej watahy należałaś kiedyś i czy miałaś jakąś rodzinę. Chociaż tego też się pewnie dowiesz. Musisz się dowiedzieć, kim... CZYM byłaś kiedyś, jaką funkcję pełniłaś. I musisz tą funkcję odzyskać. Proszę." Ognista wilczyca wyraźnie słyszała nadzieję ulatniającą się z bożka z każdym kolejnym słowem.
– A ty wiesz, jaka ona była, prawda? – zapytała bez przekonania, choć znała odpowiedź.
"Tak. Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje."
Jak chyba każdy bóg, pomyślała gorzko. Ale rozumiała, że ostatecznie będzie musiała przystać na tą prośbę, inaczej Ignis albo obrazi się na dobre, albo będzie ją męczył do parszywej śmierci. Ani jedna, ani druga opcja nie malowała się kolorowo.
– Dobra, słuchaj... Nie mogę podejmować takich poważnych decyzji od razu, okej? Daj... Daj mi czas do jutra, odwiedź mnie przed południem i powiem ci, co postanowiłam. Pasuje?
"Puede ser. Do jutra."
Romanie poważnie się zastanawiała, skąd bożek ognia zna obcojęzyczne zwroty. Ostatecznie to nie było jej największe zmartwienie.
Bo już zadecydowała.
Wyruszy.
By mieć spokój od tego natrętnego głosu pod czachą.
Pozostało pytanie, jak powie o tym Alessie.
[Następnego dnia]
W porównaniu z wczorajszą burzą szara wadera była dzisiaj oazą spokoju z białym lotosem na środku jeziora. Cierpliwie wyczekiwała pojawienia się bożka, dając swojemu podopiecznemu Onyinyo instrukcje, jak ma się zachowywać podczas tej wyprawy. Bo nie potrafiła go zostawić zimą samego. Chociaż pod słowem "podróż" migało ogromne ostrzeżenie z treścią "NIEBEZPIECZNA".
W końcu usłyszała w głowie wyczekiwany głos. Słońce nawet porządnie nie wstało znad horyzontu. Wszystkim się spieszyło.
"Co postanowiłaś?" zapytał Ignis, a ton tych słów wyprany był z emocji.
– Idę – odrzekła stanowczo Roma. – Ale Onyinyo idzie ze mną – dodała.
"Serio się zgadzasz? Nie wprowadzasz mnie w maliny?"
– Tu nawet nie ma malin, Ignis.
Poczuła falę szczęścia napływającą od bożka. Ciekawe. Nie wiedziała, że możliwe jest wyczuwane emocji boga, który siedzi tylko w twoich płomieniach.
"Rany, nie masz pojęcia, jak mi ulżyło. Całą noc zastanawiałem się, czy pójdziesz. A Onyinyo nie masz się co martwić, tym razem nie będzie niebezpiecznie. Wszystko będzie w porządku..."
– To wcale nie tak, że mógłbyś mi po prostu wszystko powiedzieć, zamiast wysyłać w środku zimy na jakąś wielką wyprawę. – Gdyby słowa i ton głosu potrafiły gryźć, to zdanie dość poważnie poraniłoby skórę basiora.
Nastała niezręczna cisza. Tylko symbolicznego cykania świerszczy tu brakowało. Ignis skulił się w płomieniach jak szczenię niesłusznie obrywające za nie swoją winę.
"Nie mogę..." wyszeptał wreszcie. "Obiecałem to... Komuś. Musisz sama wszystko odkryć, inaczej nie odzyskasz... Tego, co utraciłaś. Nawet gdybym chciał, nie jestem w stanie nic powiedzieć. Obietnicy ognia nie idzie złamać. Jeszcze się tego nauczysz."
– Świetnie, panie prawa obietnica. Tylko sobie nie obiecaj, że zawsze będziesz prosił akurat mnie o zrobienie czegoś.
"Podobno jesteś cierpliwa i nie agresywna."
– Podobno nie wtrącasz się w sprawy śmiertelnych wilków.
Na to basior nie znalazł argumentów.
Romanie wyciągnęła ze swojego prywatnego schowka dwie pary skórzanych butów. Czyli w sumie cztery. Jej nieodzowne akcesoria przy wychodzeniu na śnieg. Zrobione tym razem z jeleniej skóry, sięgały niemal kłody wadery. Trudno się je ubierało i w nich chodziło, ale chroniły przed zimnem i śniegiem. Strażniczka nie raz zastanawiała się, jak była w stanie przetrwać na Górze Przegranej Pani bez tego stroju. Poza butami nałożyła na grzbiet płachtę z dzika. W tym stroju przypominała jakąś zmodyfikowaną brązową owcę z fioletowym blaskiem pod skórą i wilczym łbem. Jednak wilki ubierają owczą skórę. No prosze.
Onyinyo, jako malutka kulka czystego puchu, zupełnie nic nie potrzebował.
– No dobra, muszkieterze – powiedziała wadera na głos. – Dokąd tym razem?
"Na terenie Doliny Burz jest wodospad z ukrytym wejściem do systemu jaskiń. Co prawda ta droga zajmie nam nieco dłużej, ale to akurat niewielka cena za cieplejsze warunki podróży i trochę świeżego mięsa do pyska. Bo tam mieszkają zwierzęta. Tymi jaskiniami dotrzemy w bliskie okolice ruin zamku. Dzień drogi, jeśli pogoda nam będzie sprzyjać, i otworzy się przed nami zamkowa brama. W lochach ukryta jest Kula Fortuny. Znalezienie jej nie powinno stanowić problemu."
Nie powinno, powtórzyła w głowie Roma. Trochę za mało w tym pewności, ale teraz już nie mam co się sprzeciwiać. Pozostało poinformować Alessę lub Vesnę i ruszać.
Znalezienie alfy jak zwykle stanowiło problem, bo miała ogrom spraw na głowie. Ale za to udało się wpaść na Areliona.
– Arelion, przekaż Alessie, że nawiedził mnie Ignis i muszę wypełnić pewną misję – poinformowała bez owijania w bawełnę.
– Dokąd się udajesz? Onyinyo idzie z tobą? – Pytania całkiem adekwatne do sytuacji.
– Licho wie, gdzie ten boski ognik chce mnie zabrać – przyznała. – I tak, Onyinyo udaje się ze mną. Nie zamierzam zostawić go samego. Kto wie, może podczas tej podróży odkryje w sobie jakieś magiczne zdolności.
– Dobra, rozumiem. Idź. I oby Fortuna przychylnie patrzyła na twoją podróż.
Taa, Fortuna pewnie miałaby co nieco do opowiedzenia w tej sprawie, stwierdziła w duchu wadera, jednak na głos nic nie powiedziała. Odwróciła się tylko, żegnając zbytkowo gammę i ruszyła w stronę wskazywaną przez płomienie, z małym, wesołym Onyinyo przy boku.