· 

Śniegu nigdy za wiele

Słońce bawiło się na puszystym śniegu niczym wesołe dziecko z brokatem i błękitną kredką. Wszędzie dookoła świeża biel iskrzyła po oczach, nadając krajobrazowi magicznego wyglądu krainy z baśni. Wiatr pozwolił mieszkańcom Doliny Burz cieszyć się spokonnym dzionkiem bez spadającego z drzew śniegu ani mroźnych powiewów, wczepiających swoje lodowe palce pod futra. Gruby koc opatulał świat znajdujący się w zimowym letargu.

 

Z tym, że koc był zimny, mokry i przebijał się przez starannie nałożone butki z sarny. Chociaż samo określenie "buty" było tylko umowne, bo stanowiły je tylko pasy sarniej skóry, wypreparowane, owinięte potencjalnie szczelnie wokół nóg. Jak się okazuje, "potencjalnie" nie zawsze wystarcza.

 

Bo buty się rozłaziły, a Romanie miała już po dziurki w nosie tej zimy. Oczywiście, kochała zimowy krajobraz, należał do tych najbardziej magicznych wraz z mglistym, letnim porankiem, ale gdy musiała gdzieś wychodzić w tym wysokim śniegu brały ją dreszcze. Po krótkim spacerze nie czuła kompletnie palców u łap, a gdy wybierała się gdzieś dalej, w pewnym momencie zaczynała całkowicie się trząść. Na pewno lepiej by to znosiła w pełnym stroju, ale cóż... Raczej wątpliwe, żeby w watasze był jakiś wilk znający się na szyciu ubrań.

 

A tuż obok w bieli nurkowała czarna, wiecznie ruchoma puchata kulka, pełna energii i wigoru. Onyinyo dosłownie ubóstwiał śnieg, skakał po nim, lądował pyszczkiem w zaspy, układał małe kupki, które potem rozsypywał ogonem. Po prostu bawił się w najlepszego. Strażniczka chciała mu pozazdrościć takiej odporności na zimno, ale jakoś nie potrafiła.

 

Dzisiejszym celem tej męczącej wyprawy były Wodospady Życia. Wadera była pewna, że po tak mroźnych nocach wodę skuł gruby lód, bezpieczny do ślizgania się na nim. Chciała zabrać tam Onyinyo, by ze swoją pasją śniegu mógł się pobawić.

 

Po dotarciu na miejsce reakcja liska była dokładnie taka, jakiej spodziewała się Romanie. Zaczął kwiczeć i skakać z radości, gotowy w każdej chwili wbiec na lód. Wadera też ostatecznie nie pożałowała tego męczącego spaceru.

 

Gdyż wodospady przypominały teraz olbrzymie białe ściany ostrych jak włócznie jęzorów, zimowych braci jaskiniowych stalaktytów. Pokryte świeżym, dzisiejszym śniegiem błyszczały magicznie w promieniach słońca, ozdabiając okolicę swoim dostojeństwem i chłodną modą. A stawy pod nimi zamarzły w idealnie równą taflę, odbijającą światło niczym lodowe lustro.

 

Roma ostrożnie wkroczyła na lód, podczas gdy jej podopieczny w najlepszego dokazywał na śliskiej powierzchni, rozpędzając się do "kosmicznych prędkości"... w przenośni. Za to wadera postanowiła z bliska obejrzeć ten cudowny parawan z zamrożonej w ruchu wody.

 

Jej fioletowe płomienie odbijały się od powierzchni lodu, tworząc fantastyczny taniec gwiazdek i blasków. Wilczycy coś to przypomniało. Przypominało...

 

Dostała przebłysku. Widziała przed sobą ogromną ścianę zamarzniętego wodospadu, w którego soplach błyszczały światełka w kolorach całej tęczy. Nie... To była tęcza. Najprawdziwsza tęcza powstawała w soplach lodu i spadała na śnieg, barwiąc go w gwiazdki i księżyce. A pomarańczowy, ciepły płomień dodatkowo oświetlał całą ścianę, nadając jej wygląd ognia.

 

Nagle za jej plecami rozległ się krzyk basiora. Zupełnie obcy, ale jakoś dziwnie znajomy.

 

– No idziesz czy nie? Nie będziemy na ciebie czekać!

 

– Już biegnę! – usłyszała własny głos, odpowiadający na wezwanie.

 

Podniosła nogę, by odejść.

 

Coś okropnie zimnego i mokrego uderzyło ją w głowę. Znowu była nad Wodospadami Życia, w niebieskiej bieli, a Onyinyo za jedną z  zasp szykował kolejną śnieżkę. Romanie uśmiechnęła się chytrze. Obróciła się w skoku.

 

– Taki jesteś cwany? – zawołała. – Zobaczymy, jak sobie poradzisz z obecnym duchowo wilkiem!

 

Rzuciła się w jego stronę, trafiając łapami w zaspę, za którą się chował. Śnieg obsypał małego liska jak confetti i z czarnej kulki zrobiła się biała. Szczeniak z wesołym piskiem uciekł nieco dalej, żeby znowu nie oberwać sztuczną śnieżycą. Wadera pobiegła za nim, ślizgając się po śliskiej powierzchnij lodu. Gdy lekki, znacznie mniejszy lisek skręcił, ona sromotnie przewróciła się na bok i pojechała dalej.

 

Oni był zachwycony tą zabawą. Podbiegł do swojej leżącej podopiecznej i zrzucił jej na kufę kolejną śnieżkę, popiskując ze śmiechu. Strażniczka wstając targnęła głową, rzucając malca w wielką zaspę tuż obok. Wybuchła tłumionym śmiechem, gdy szczeniak zatopił się w zaspie jak jakiś meteoryt i zostawił po sobie tylko dziurę.

 

– Hej, Oni. Żyjesz tam? – zdołała wydukać przez śmiech.

 

Lisek wychynął łepek z dziury, potem wyskoczył jak sprężynka, lądując na czterech łapach. Popatrzyli z Romą po sobie, a ich oczy wyrażały tylko jedno. Padli na ziemię w napadzie śmiechu, dusząc się i kwicząc ze szczęścia.

 

Tak naprawdę od kiedy Romanie przygarnęła za zgodą Alessy Onyinyo do watahy, nie mieli jeszcze takiej zabawy. Wadera nie należała do tych mega rozrywkowych, nigdy nie dawała rady wymyślić jakiejś zabawy sama.

 

Aż do teraz, gdy wszędzie wokoło leżała gruba warstwa śniegu, a zabawę można było znaleźć pod własnymi łapami.

 

– Onyinyo, mam pomysł. Ale musisz mi pomóc – zawołała wesoło do liska.

 

Ulepiła w łapach niewielką kulkę, po czym zaczęła ją toczyć po lepkim śniegu. Ciekawski maluch od razu zaczął pomagać, uważnie pilnując, by kula zachowała idealnie okrągły kształt. Po dziesięciu minutach zdołali ulepić całkiem pokaźną kulę i ustawić ją w dogodnym miejscu. Przyszła pora na drugą.

 

Ta zajęła im krócej, ale z zagapienia skończyli ją w znacznym oddaleniu od początkowej i musieli ją taśtać tam z powrotem. Wtarganie jej na szczyt pierwszej też nie było najprostsze, Roma z trudem wturlała ją bez uszkadzania czegokolwiek.

 

Na trzecią nawet się nie decydowali, po prostu poszukali jakiś dostępnych patyków, wykopali spod śniegu małe kamyczki i wszystko poprzyczepiali do bałwana. Śnieżna figurka była nieco zniekształcona, ale jakoś nieszczególnie to przeszkadzało uszczęśliwionej parce.

 

– Dzienkuję... Mamo – odezwał się Onyinyo cienkim głosem, z akcentem tak silnym, że omal nie dało się go zrozumieć.

 

Wadera poczuła kręcącą się w oku łezkę. Mały pierwszy raz nazwał ją mamą. Sam fakt, że chciał ją tak nazywać. Zupełnie jakby nie zostawił swojej biologicznej za sobą, by dołączyć do watahy wilków.

 

– Nie ma sprawy, karzełku – odpowiedziała ciepło. – A teraz wracamy do watahy, bo odmarzają mi wszystkie łapy, dobra?

 

Lisek energicznie pokiwał głową. Podbiegł jeszcze do swojej opiekunki i przytulił się do jej łap, czule owijając wokoło ogonkiem. Wadera objęła go w odpowiedzi i przycisnęła do piersi, obecnie najcieplejszej części swojego ciała.

 

W końcu ruszyli w drogę powrotną do jaskiń. Romanie nawet nie próbowała owinąć resztek sarniej skóry wokół łap, kompletnie się do tego nie nadawały. Pozostało jej pędzić truchtem, podczas gdy Onyinyo w najlepszego skakał przez ukochany śnieg.