· 

Nieznany trop #10

Po kilku dniach niczym nieprzerwanej wędrówki w końcu zacząłem rozpoznawać okolice w których się znajdowaliśmy.

 

 

-Wiesz gdzie w twoich stronach jest ta świątynia? - spytała Alessa, obserwując mnie z uwagą. Czasami miałem wrażenie że tym spojrzeniem może zajrzeć mi w duszę.

 

 

-Aż za dobrze. To tam zginęli moi rodzice. - odparłem, starając się ukryć załamanie w głosie.

 

 

-Jak do tego doszło? - spytała, zmartwiona.

 

 

-Mój ojciec, Mista, był kapłanem w tej świątyni. Co prawda od dawna już nikt tam nie przychodził, ale i tak nie mieliśmy gdzie się podziać, więc po prostu tam mieszkaliśmy. Śmierć przyszła w nocy, bez fajerwerków i czarodziei. To był zwykły niedźwiedź. - opowiedziałem po krótce, wypranym z emocji głosem. 

 

 

-Widzisz? To nie było takie trudne. Mam nadzieję że po tym jak komuś się wygadałeś będzie nieco lepiej. - powiedziała, posyłając mi łagodny uśmiech. - Każdy ma swoją przeszłość i demony z nią związane, Marston. Pamiętaj, że w watasze nie jesteś sam. - dodała poważnym tonem. 

 

 

-Dziękuję. Chodźmy dalej, nie mamy czasu do stracenia. - powiedziałem oschle, lecz szczerze. Nie chciałem żeby zabrzmiało to w ten sposób, ale jakoś zawsze gdy pojawiał się ten temat robiłem się strasznie drażliwy. - Już niedaleko. - dodałem nieco łagodniejszym tonem.

 

 

Po ominięciu dosyć stromo wyglądającej skały naszym oczom ukazała się świątynia. Wygląda dokładnie tak jak ją zapamiętałem - pomyślałem i podreptałem za Aless. Bez wahania wkroczyliśmy do środka. Ku mojemu zdziwieniu pochodnie płonęły. 

 

 

-Coś jest nie tak. - oświadczyła wadera, jakby czytając mi w myślach. - To miejsce powinno od dawna być opuszczone. - skinąłem głową, zgadzając się z jej słowami i nie mając wyboru ruszyliśmy w głąb oświetlonego korytarza, Alvar w ciszy podążał za nami.

 

 

Na jego końcu natknęliśmy się na przeszkodę w postaci drzwi, które wyglądały jakby były dla olbrzyma. Miały wiele zdobień, wygrawerowane gryfy i inne mityczne stwory pokrywały całą ich powierzchnię. Z wrażenia usiadłem zadkiem na zimnych kamieniach. Jednakże niewzruszona wilczyca z całej siły pchnęła je barkiem i stanęły otworem.

 

Czasami widząc ile ma siły wyobrażałem sobie jakby to było być z nią w związku i wywołać kłótnię. Z pewnością nie skończyłoby się to dla mnie dobrze. Potrząsnąłem łbem i wszedłem za nią do wielkiej komnaty. Miecz lśnił spokojnie, wbity w kamień spoczywający na środku. Lecz moje obawy co do tego miejsca nadal się nie ulotniły.

 

 

-Może…może powinniśmy poczekać i jeszcze go nie ruszać? - zaproponowałem przełykając ślinę.

 

 

-Nie wygląda na to żeby coś miało się wydarzyć, z resztą, tak jak mówiłeś, nie mamy zbyt wiele czasu. - odparła fioletowooka stąpając w kierunku naszej zdobyczy. Sprawnie wyciągnęła go ze skały i wróciła do mnie. - Widzisz? Nic się nie wydarzyło. - powiedziała z dumą, trzymając miecz. Niemalże odruchowo wziąłem ją w objęcia i ścisnąłem, chcąc przekazać moją ulgę, jaką poczułem widząc że nic jej się nie stało. Aless uśmiechnęła się i przymknęła oczy, rozumiejąc bez słów. Puściliśmy się i ponownie skupiliśmy na naszym zadaniu.

 

 

Byliśmy już u wyjścia gdy zza naszych pleców dobiegł nas niepokojący odgłos syczenia. Momentalnie oboje odwróciliśmy się w jego kierunku i ujrzeliśmy wielkie bydlę. Był to wąż z szeroko otwartą paszczą, w której, jeden za drugim, znajdowały się trzy rzędy ostrych kłów. Od pyska do czubka ogona pokryty był lśniącymi łuskami, które wyglądały jakby były z jadeitu czy też innego szlachetnego kamienia.

 

 

-Co jak co, ale po tym wszystkim ostatnią rzeczą którą chciałem zobaczyć jest przerośnięta krowa bez nóg. - wybełkotałem bardziej do siebie niż do towarzyszki.

 

 

-Przestań gadać, w nogi! - warknęła Alessa popychając mnie barkiem.

 

 

< Al? Wydaje mi się że wszystko idzie w dobrym kierunku <: >