· 

Bogini dusz- powrót z krainy zapomnienia

-Ona już zbadała twoją duszę, a ja po nią przyszedłem. Twój czas dobiegł końca, Vidarze. Wyrok został wydany, nie wyzdrowiejesz ze swej choroby.- Ozyrys pochylił się nad nienaturalnie wykrzywionym basiorem. Jego na wpół przymknięte oczy wydawały się śledzić każdy gest boga śmierci. Jego spojrzenie przywodziło na myśl to, które widuje się u zwierząt zapędzonych w śmiertelną pułapkę, pod żadnym względem nie przypominał czarnego rosłego basiora, jakim był jeszcze w ostatnią pełnię.

Brunatna wadera zaskomliła żałośnie jednak w jej zielonych ślepiach nie było widać żalu. Coś wyraźnie gnębiło jej duszę jednak nie był to stan zdrowia partnera.

- On jest ostatnim potomkiem wilków Czarnego Słońca, nie ma już innych przedstawicieli tego szlachetnego rodu. Nie może umrzeć bezdzietnie!- załkała. Całe ciało wadery zdawało się drżeć i być we władzy potężnych emocji. Jej szczęki zacisnęły się bardzo mocno, tak iż jej obnażone dziąsła zbielały. Zielone oczy pociemniały, zaszły mgłą wściekłości, zaszkliły się. Usilnie powstrzymywała łzy, ten najgorszy ich rodzaj- łzy bezsilnej złości.

O ile basior wydawał się Ozyrysowi żałosny, to owa wilczyca wręcz przyprawiła go o wewnętrzne obrzydzenie jej osobą. Co prawda, nie potrafił badać dusz jak Melione, ale co do Lilith nie miał cienia wątpliwości. Ta samka nigdy nikogo prawdziwie nie pokochała. Zależało jej, to prawda. Ale nie na Vidarze, ona szukała czegoś więcej. Korzyści wynikających z tego związku, imienia. W głębi duszy była niezadowoloną i zachłanną waderą. Dla Ozyrysa nie znaczyła zupełnie nic. Była w jego oczach niczym robak owładnięty desperackim instynktem przetrwania, nie dlatego że cokolwiek pojmuje a dlatego, że życie ma zapisane w każdej komórce i za wszelką cenę chce się go trzymać.

- Zrobię wszystko! Co tylko będziesz chciał! Przedłuż jego życie jeszcze jakieś czas!- rzuciła łamiącym się głosem widząc niezadowolenie i pogardę na obliczu boga.

- Co ty mi możesz dać mierna istoto? Nie ma nic czego bym od was chciał. Nie ma nic czego nie mogę wziąć wam siłą. Jesteście od nas zależni. - Ozyrys odwrócił się w stronę Lilith, by móc spojrzeć w jej oczy ogarnięte paniką.

- Jest...-wyszeptała płaczliwym głosem kuląc się pod gromiącym wzrokiem boga.- Dobra wola... tego nie można wymusić ani wziąć siłą...- wzdrygnęła się jakby w przypływie lęku o własne życie.

- Nie potrzebuje jej. -powiedział Ozyrys z drwiną w głosie.- Nie potrzebuje i nie chcę!

Samka wybuchła płaczem, piskliwym i przejmującym. O jak często bóg śmierci musiał tego słuchać. Każdy wie, że umrze, ale gdy musi faktycznie stanąć oko w oko ze śmiercią zdaje się być niegotowy, niepogodzony ze swoim losem. Nie ma istoty, która naprawdę będzie syta swych dni, kiedy nadejdzie ich koniec. Czy ze śmiercią da się pogodzić będąc stworzeniem przemijalnym? Czy ta krótka w rzeczywistości chwila wystarcza, by móc na końcu powiedzieć bez żalu ''czekałem na ciebie, Ozyrysie''? Bóg nie znał odpowiedzi na te pytania. Wbrew pozorom, zupełnie go to nie dotyczyło. On nie może umrzeć, jego dni nie mają końca, nigdy nie przyjdzie mu się żegnać z życiem. Ozyrys wiedział, że zawsze będzie potrzebny. Choćby inni bogowie mieli przeminąć i utracić swe obowiązki, on i jego zadanie będzie wciąż aktualne. Bo śmierć nigdy się nie skończy, jest rzeczą tak naturalną i przewidywalną, że nie może przestać być potrzebna. Jeśli kiedykolwiek nadejdzie rzeczywisty koniec świata, to właśnie on, bóg śmierci postawi kropkę na końcu całej historii.

- Do diabła, nie będę więcej tracić na was czasu. -warknął oprzytomniawszy z rozmyślań.- Wasze życie jest niesatysfakcjonujące dla was samych i czujecie to, a pomimo tego chcecie tu zostać. Dobrze, niech tak będzie. Twoja choroba zostanie odebrana od ciebie aż do czasu, gdy będziemy czegoś od was chcieli, waszej dobrej woli.- prychnął pogardliwie- Gdy wasza rola dobiegnie końca, twoja dusza trafi do zaświatów.- Ozyrys zastanowił się chwilę spoglądając na wyraźnie uradowaną samkę. -Ale ty nie dasz mu nigdy potomstwa. To jest cena za twoje intencje.- zwrócił się do Lilith oschłym i pozbawionym uczuć głosem.

Jak powiedział, tak się stało. Wyszedł z jaskini zostawiając za sobą nową falę łkania i histerii. Nie był w stanie zrozumieć postawy tych wilków. Nawet nie chciał, taka wiedza wydawała mu się zbędna i niesatysfakcjonująca.

Rozejrzał się po lesie, w którym przyszło mu się znaleźć. Pnie gęsto rosnących drzew były naprawdę wysokie a ich iglaste korony górowały nad krainą szczelnie blokując słońcu dostęp do niższych warstw roślinności. Ogromna przestrzeń, tworzona przez wielkie drzewa zdawała się być pusta, prócz pordzewiałych igieł i patyków nie było tam nic. Wyjałowiona ziemia nie porośnie mchem i jagodami. Wszystko tu przywodziło na myśl dawno temu wydany wyrok śmierci.

Ozyrys odchodząc miał coś, w czym nie pokładał żadnej nadziei. Nie wierzył obietnicą śmiertelników. Pomimo tego czuł, że zrobił dobrze. Nie dlatego że darował życie basiorowi, jego dusza nie przedstawiała żadnej wartości w jego oczach. Istnieje coś, co góruje nawet nad bogami, niezrozumiała i niepojęta siła wyższa, głos niebios, ziemi i gwiazd. To coś emanuje w każdej żywej istocie mając władzę absolutną. Niektórzy nazywają to przeznaczeniem. Każda śmierć służy życiu a każde życie kończy się śmiercią. Wszystko jest ze sobą splecione w niepojęty dla nas sposób. Siła wyższa bez wątpienia ma władzę absolutną. A Ozyrys wcale nie chciał wiedzieć, jaką role zagra w przyszłości marna śmiertelnicza dobra wola.

 

***

Około 10 lat później.

 

Ciężko jest być posłańcem bogów. Ciężko i niebezpiecznie. Narażać życie dla informacji i obawiać się jak oni na nie zareagują. Przez głowę szczupłego skrzydlatego basiora przelatywały coraz to nowsze myśli i wątpliwości. Biegnąc przez skąpane w półmroku zamkowe korytarze snuł wszelkie najgorsze możliwości zakończenia dzisiejszego dnia. Wiele wieści już niósł, ale ta różniła się od wszystkich dotychczasowych. Ta była w rzeczy samej wyrokiem na misterny plan uknuty przez władców Doliny Bogów. Miał wrażenie, że niesione orędzie przytłacza go z każdym następnym krokiem, odbijającym się echem pazurów uderzających o marmurową posadzkę.

- H.. historia... lubi się powtarzać- wysapał pod nosem szykując słowa, które ma przekazać. Jednak prawdę mówiąc, nie był w stanie ułożyć ani jednego odpowiedniego i wyważonego zdania. Jego serce kołatało, oczy mgliły się a obraz w pędzie pokonywanego korytarza chwilami się rozmywał. Miał wrażenie, że niesie rozżarzone węgle zamiast wieści z Krainy Burz.

Wpadł z impetem do wielkiej sali a wszystkie zgromadzone tam boskie wilki zawiesiły na nim oczekujące spojrzenia. Posłaniec zatrzymawszy się walczył o oddech. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, nie był w stanie wydusić ani słowa, nic nie przychodziło mu do głowy, pustka jedna wielka paląca pustka. W końcu przemówił z niewiarygodnym wysiłkiem.

- Historia lubi się powtarzać...

 

***

 

Świat zawirował w oczach Ozyrysa. Po opowieści posłańca zrozumiał wszystko, co dotąd było dla niego niejasne. Każdy brakujący kawałek układanki sprzed wielu lat złożył się w makabryczną całość. Melione żyje w nieświadomości w ciele jednej z mieszkanek Krainy Burz. West ją wyszkolił a teraz mieszka spokojnie w watasze. Doskonale pamiętał ją jako wilczycę o srebrzystym futrze i bursztynowych oczach. Jednak gdy zamienili ją w śmiertelniczkę, nie miał odwagi spojrzeć na szczenię, świadomością zawartości jedwabnego zawiniątka niezmiernie go bolała. Chciał się od tego odciąć, wymusić na sobie zaakceptowanie decyzji rady bogów, a nawet zrozumienie jej i poparcie. Czas mijał a jemu nigdy się to nie udało. Po masakrze, jakiej dopuszczono się na Lilith i Vidarze, Melione zaginęła. Ozyrys szukał jej jeszcze jakiś czas, na próżno, nawet nie wiedział jak ona wygląda. Rozpłynęła się w powietrzu i pomimo tego, że tak właśnie miało być, on sam nie potrafił wymazać jej z pamięci. Podczas gorączkowej narady w dolinie Bogów, Ozyrys nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że w obliczu nadchodzącej wojny Melione chcąc nie chcąc, będzie musiała odegrać jakąś rolę, a to z kolei oznacza przywrócenie jej mocy i majestatu boskości. Wszyscy zebrani, od Jowisza aż po najbardziej niezainteresowanych egzystencja wilków bożków, musieli przyznać, że mylili się co do bogini dusz. Owa Vesna sprawiająca wrażenie niekoniecznie sympatycznej, była oddana watasze i to niezaprzeczalnie. Podjęto więc decyzje, by przywrócić Melione do życia. A tego zadania miał się podjąć właśnie Bóg śmierci.

...

 

 

 ,,Zakop pod ziemią. Nakryj kamieniem,

A ja i tak Kości odgrzebię. Kim jestem? -

Wspomnieniem.''

~ Jennifer McMahon                             

 

 

Słońce powoli wędrowało po niebie w kierunku zachodu a jego pomarańczowawe światło zdawało się bezskutecznie próbować ogrzać spowite śnieżnym puchem polany. Ozyrys przystanął i spojrzał w dal. Gdy w odległości stu metrów ujrzał cynamonowofutrą waderę opuścił go cały spokój, który towarzyszył mu podczas narady. Niejednokrotnie zostawiał za sobą łzy i pustkę niemożliwą do zapełnienia w wilczych sercach. Wiedział, że tym razem będzie podobnie. Bogini duszy musi powrócić z krainy zapomnienia.

 

Vesna wyczuła czyjąś obecność. Nie chciała odrywać wzroku od zamarzniętej tafli jeziora dusz. Od wielu dni spała niespokojnie, czuła, że nadchodzą zmiany. Marzyła, by pozostać sama ze swymi myślami, jednak nieznajoma istota zbliżała się do niej pewnym krokiem. Wadera odwróciła się gotów wysłać nieproszonego gościa do wszystkich diabłów. Wtem jej oczom ukazał się Ozyrys, jej patron. Miał nietęgą minę, wyglądał jakby niósł ze sobą coś niezmiernie ciężkiego, był wyraźnie przytłoczony. Ich spojrzenia spotkały się na krótki moment. Tyle wystarczyło Vesnie, by wyczytać z jego oczu wielką powagę podszytą bólem.

Stali przez dłuższą chwilę w milczeniu a wadera pomimo usilnych prób nie potrafiła zrozumieć tajemnicy ukrytej w jego oczach i gdzieś na dnie serca. W końcu przemówił do niej. Zaczął opowiadać historię niejakiej Melione, upadłej bogini dusz, powiedział o intrydze i długu dobrej woli, o królu zła i Joranie, o zabójczyni z północy i niedoli Krainy Burz, o mocach i boskim majestacie. Powiedział o wojnie i jej rodzicach. Chciał rzec coś jeszcze, jednak zamilkł.

Każdy słowo wychodzące z jego pyska raniło Vesnę, jej dusza i umysł doznawały bolesnych razów. To wszystko, to było dla niej zbyt wiele, nie umiała tego udźwignąć. W głębi duszy wiedziała, że basior jej nie kłamie. Odsłonił przed nią całą jej przeszłość, z hukiem otwarł wszystkie dotychczas zamknięte drzwi jej świadomości. Samka spojrzała na swoje dygocące łapy. Krucha iluzja fundamentów jej życia zawaliła się pod nią zabierając ją w otchłań strachu. Nie stała już na niczym, nie wiedziała czego się uchwycić. Jej ciało odpływało w stan nieważkości jednak cały czas coś nie pozwalało jej runąć na śnieg. Wiedziała co to było. Ostatni filar jej dotychczasowego bytu. Wataha. Na chwiejnych łapach odbiegła znad jeziora pozostawiając Ozyrysa z jego myślami. Wadera w rzeczywistości uciekała przed wszystkimi czego musiała się dowiedzieć. Potykała się co chwile a szum w jej głowie nasilał się. Pierwszy raz od dawna chciała płakać, chciała by wszystko to skropliło się po jej policzkach i wtopiło w śnieg. Nie mogła, nie uroniła ani jednej łzy. Ulga łatwo nie przyjdzie, musi nauczyć się żyć z przeszłością i wiedzą, która paliła ją od środka. Powinna poinformować o wszystkim Alesse, nie miała ani chwili na pobycie sama ze sobą. Jej ojciec chce ich krwi, krwi Wilków Burzy.

Nagle świat zaczął się wydawać Vesnie zupełnie inny, jakby dotychczasowa kraina zapomnienia była jej oazą, mydlaną bańką. Cisza przytłaczała a powietrze stawało się coraz gęstsze. Śnieg odbijał zachód słońca, przez co cały krajobraz krainy Burz wyglądał jak skąpany we krwi. Krwi jej pobratymców i... rodziny.

 

Koniec?