· 

Płomyk Nadziei [1/1]

Mroźne powietrze zimowej nocy wdzierało się pod niekoniecznie ciepłe futro Romanie. Miała przerzedzoną sierść, a do tego nie utrzymywała temperatury ciała tak dobrze jak inne wilki, przez co trzęsła każdą możliwą częścią ciała jak galareta na koniu. Przynajmniej skórzane pasy owinięte wokół łap izolowały od lodowatego śniegu. Gdy masz specyficzne cechy związane z magią, w końcu uczysz się sobie z nimi radzić.

Za to Onyinyo dreptający tuż obok bawił się wyśmienicie. Ze swoim grubym futerkiem przypominał czarną kulkę z ogonkiem, pokrytą delikatną warstwą białego puszku. Skakał od zaspy do zaspy, nie raz zapadając się po pyszczek w delikatnym śniegu. Wołał coś w swoim lisim języku, co brzmiało jak krzyki radości, wyraźnie zadowolony z najzimniejszej pory roku. Na ten widok na pysku Romy pojawiał się nieświadomy uśmiech.

Niechętnie to przed sobą przyznawała, ale lubiła tego liska. Stanowił dla niej część stada, nawet jeśli tak bardzo się różnił od osobników gatunku Canis Lupus. Nawet więcej, zdawało jej się, że znała go od urodzenia. Przypominał jej rodzinę. Był rodziną. A przypominał...

Nagle świat zakręcił się do góry nogami, zmieniając całe otoczenie dookoła. Romanie dalej znajdowała się w lesie, ale drzewa były powykręcane w najróżniejsze spirale i wzory. Śnieg wciąż pokrywał grubą warstwą ziemię, jednak niskie popołudniowe słońce barwiło biel na wszystkie pastelowe kolory tęczy. Po błękitnym niebie przesuwały się tylko pojedyncze, malutkie chmurki, niczym latające kwiaty bawełny. Wadera czuła rozchodzące się po jej ciele przyjemne ciepło, ogarniające ją jak kąpiel w źródłach termalnych. Od kiedy ocknęła się wśród gruzu i skał, nie czuła tego ani razu. Widziała kątem oka jasne, pomarańczowo-żółte światło, zamiast ponurego fioletu, jaki ze sobą zawsze nosiła. A jej zasłonięte oko mogło obecnie oglądać krajobraz wokół bez bezpiecznej zasłony z grzywki.

Niedaleko wilczycy, na dwa skoki zajęcze od jej łap, bawił się Onyinyo. Nie, nie Onyinyo... Był to jakiś wilczy szczeniak. O szarej, wręcz myszatej sierści, tak grubej i aksamitnej, że na barkach lśniła od słońca. Skakał radośnie w śniegu, całkiem podobnie do czarnego liska. Romanie obserwowała go z uśmiechem na twarzy. Czuła z nim silną więź. Ale kim on był? Nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd go znała, ani dlaczego go tak bardzo lubi. Mimo to cieszyła się, że jest tuż obok, a nie... A nie...

A nie w czarnej otchłani, przykryty stertą głazów, podpowiedział jej ostry jak stal, surowy głos w głowie.

Przystanęła, rażona tą świadomością. Ale nie potrafiła jej przetworzyć, nie potrafiła do siebie dopuścić prawdy oczywistej. Jakby to, co już nastąpiło, tutaj nigdy się nie wydarzyło i nie miało miejsca.

Więc tylko patrzyła zadowolona, jak mały szczeniak bawi się w śniegu, coraz bardziej odbiegając od swojej opiekunki. Nurkował nosem w śniegu, próbując znaleźć wyobrażonego gryzonia. Po kilku takich skokach zatrzymał się i szybkimi ruchami zaczął rozkopywać śnieg pod sobą. Jego ogon latał przy tym jak małe tornado, gdy wilczek radośnie rozwijał swoją pasję. Kopanie dziury zajęło mu tylko chwilę. Zaraz potem skakał dookoła, prowadzony szczęściem odkrycia.

– Płomyczek! Hej, Płomyczek! Chodź coś zobacz! – zawołał do stojącej niedaleko Romanie, dumnie obserwującej poczynania przyszłego medyka.

– Już idę, #@#@#@#. Tylko tego nie rozdepcz!

Wadera ruszyła w stronę malucha, jednak zanim zdołała postawić nogę na śniegu, świat wokół niej ponownie zatoczył wielkie koło.

Wróciła do lasu opatulonego burym, szarym śniegiem. Wszystko spowijała ciemność nocy, a niemiłosierny chłód wżerał się we wszystkie zakamarki przykrytego pruszącym śniegiem ciała Romy. Lewe oko ponownie straciło wizję, zakryte gęstą grzywką. A wokół roztaczał się delikatny, fioletowy blask przygasających płomieni.

Onyinyo opierał się o waderę łapkami, rozpaczliwie próbując ją ocucić z niebezpiecznego transu. Wiatr przybierał na sile, a to mogło zwiastować przede wszystkim groźną dla wilków śnieżycę. Romanie otrzepała się z warstwy śniegowej i truchtem pobiegła do jaskini Przejścia, chociaż nawet już nie czuła, czy biegnie na własnych łapach, czy na kijach przyczepionych w ich miejscu.

W jaskini rozpaczliwie szukała ciepłego miejsca, w rogu, między wilkami, pod starą trawą, gdziekolwiek. Czuła, że zaraz zamarznie na śmierć, jeśli się nie postara.

– Romanie! – usłyszała za sobą znajomy, damski głos.

Wołała ją Irni, inna mieszkanka jaskini Przejścia. Chyba zauważyła, co się stało, bo dość ochoczo udostępniła część swojego miejsca dla przemarzniętej wadery.

– Chodź tutaj. Na ogon Jowisza, jaka ty jesteś zimna! Co ci się stało?

Romanie, skulona tuż obok skrzydlatej wilczycy, a z drugiej strony przytulona przez puszystego liska, zaczęła opowiadać o wydarzeniach na dworze. Że wracali z Onyinyo do jaskini, gdy nagle ogarnął ją jakby inny świat. Że czuła faktyczne ciepło, a jej oko widziało normalnie, a nie z wyblakłymi plamami. Że na miejscu bawiącego się w śniegu Onyinyo był szary szczeniak wilka. I że wołał ją "Płomyczek" a ona chętnie na to reagowała.

– Nawet teraz, jak wymawiam Płomyczek, to czuję jakąś dziwną bliskość z tym przezwiskiem.

– Może tak byłaś nazywana, zanim straciłaś pamięć. Na pewno byłaś tak nazywana, zanim straciłaś pamięć – poprawiła się Irni. – A to, co widziałaś, musiało być twoim wspomnieniem. Może za jakiś czas przypomnisz sobie całkowicie, co się działo, zanim obudziłaś się pod urwiskiem.

– Może... Ale chyba bym wolała tego nie wiedzieć – wadera ostrożnie potarła łapą swoją bliznę na twarzy. Nie była pewna, czy tak bardzo chce poznać swoją przeszłość. Szczególnie, jeśli miała ogromny związek z szarym, małym szczeniakiem.

– Dlaczego nie? W końcu byś wiedziała, kim jesteś. Skąd pochodzisz, jaka jest twoja rodzina. Może nawet mogłabyś ich znowu spotkać!

– Nie – przerwała stanowczo Roma. – Pochodzę znikąd, a moja rodzina jest tu. Nie mam ochoty dowiadywać się więcej, niż jest mi potrzebne. – Wstała na cztery łapy. – Dziękuję za pomoc. Dalej sobie poradzę.

Odeszła na swoje stanowisko, nawet nie szczycąc Irni ostatnim spojrzeniem.

Przypomnieć sobie przeszłość. Dobre sobie. Jakby jej to wielce było potrzebne. Wiedziała, gdzie jest i do jakiego stada należy. Po co jej jakaś przeszłość? Nawet jeśli odzyska pamięć, nic nie zmieni z dawnego życia, a jej obecnemu może tylko zaszkodzić.

Jesteś Romanie z Watahy Wilków Burzy, pomyślała stanowczo do siebie. Ognistą waderą wyposażoną we fioletowe flary na barkach, zdolną zostawiać za sobą ślady z popiołu. Mieszkasz w Dolinie Burz, jedynym miejscu, które było ci dane nazwać domem.

Ale czym była ta piękna kraina, którą widziałaś w mniemanym wspomnieniu?

Niczym ważnym, stwierdziła w głowie.

– Niczym ważnym – mruknęła na głos, jakby chciała sama siebie przekonać do tego zdania.

Skuliła się na swoim legowisku, pozwalając Onyinyo wcisnąć się pod jej łapę. Powieki zasłoniły świat, pozwalając waderze odpłynąć w delikatne, miękkie objęcia snu.

A na dnie jej szarego, zgasłego serca zapaliła się malutka iskierka nadziei, że być może istnieje miejsce, które mogła już kiedyś nazywać domem.

 

<koniec>