Powrót do Watahy Wilków Burzy był znacznie łatwiejszy, niż Romanie przewidywała. Może znała już drogę. Może powroty do miejsca, które można nazwać domem, po prostu już są łatwiejsze.
Ignis całkiem sporo dyskutował na temat ostatnich wydarzeń, a w szczególności o Górze Przegranej Pani, mieszkającej tam Sachiyo i szansie, że faktycznie jest z Watahy Polarnej Gwiazdy.
Jak się okazało, takowa szansa była całkiem spora. Wataha Polarnej Gwiazdy posługiwała się obcym językiem, rzadko używanym przez inne wilki. Członkowie watahy byli zawsze biali, o oczach w nietypowych kolorach. Być może Sachiyo i Mikio byli ostatnimi wilkami, jakie przeżyły. I mogli być rodzeństwem.
– Arelion by do nich pasował. Też jest biały – mruknęła Roma.
"Ty się skup na powrocie do Doliny Burz, a nie swataniu swojego gammy" odgryzł się żartobliwie bożek ognia.
– Oj tam, oj tam.
Szara wadera równym truchtem przemierzała ścieżkę nad rzeką wpadającą do Wolnego Jeziora. Wyjąca Puszcza nie stanowiła tym razem żadnego problemu, a ludzką wioskę wystarczyło tylko obejść. Psy nawet nie odważyły się zbliżyć do płonącego wilka. Wolne Jezioro Roma planowała pokonać dopiero z rana, tak dla czystego bezpieczeństwa. Spacerowanie po zmroku mogło być zbyt niebezpieczne.
Miejsce na nocleg znalazła w tym samym pustym pniu, co w trakcie drogi na GPP. Poczuła nawet swój własny zapach. Nikt tu przez te kilka dni nie zaglądał.
Skuliła się wygodnie i zapadła w tryb czuwania.
∆∆∆∆∆∆
Gdy tylko wstało słońce, wilczyca wyskoczyła jak poparzona ze swojej kryjówki i puściła się pędem wzdłuż brzegu Wolnego Jeziora. Jak żyła nie zdarzyło jej się tak szybko biec.
Dla widza stanowiła jedną, szarą, płonącą na fioletowo smugę w powietrzu, śmigającą po piasku niczym rakieta. Dla niej samej świat zamazał się w niewyraźny twór, jej sierść rozwiała się jak końska grzywa przy galopie, płomienie migały gaszone wiatrem.
Padło ciche pytanie, dlaczego tak biegła?
Odpowiedź brzmiała, usłyszała wołanie.
Wołanie małego, czarnego lisa, który błagał swoją ulubioną waderę o powrót do domu. Nie przestraszonego ani zrozpaczonego, ale zwyczajnie tęskniącego. A głos tej tęsknoty przebijał się przez sen Romanie niczym sztylet przez skórę. I teraz musiała ten głos uciszyć. W dobrym tego słowa znaczeniu.
Śmigała pośród drzew w stronę Doliny Burz, a dokładniej na miejsce swojej ulubionej kryjówki, gdzie Onyinyo najprawdopodobniej czekał. Oboje lubili to miejsce, bo było tam cicho i spokojnie, z dala od innych wilków. Musiał tam być.
Niedługo przeszła do chodu pośredniego między truchtem a biegiem, bo zwyczajnie straciła tchu. Ale za żadne skarby, pod żadnym biczem, nie zamierzała się zatrzymać.
Gdy ujrzała skały Smoczej Przełęczy, serce zabiło jej radośnie z podniecenia. Dom. Wróciła do domu. Przemierzała znajome sobie ścieżki, mijała drzewa oznaczone bliskim zapachem, poznawała łapy przyjaznych wilków. Była w domu.
Już wcześniej zorientowała się, że Ignis odszedł. Musiał wrócić do siebie w nocy, kiedy był pewien, że wadera bez problemów odnajdzie drogę. O dziwo Roma za nim zaczęła tęsknić. A tak była przekonana, że ma go dość. No patrz.
Przebyła trudniejszą część ścieżki, potem wspięła się na skały, na koniec wcisnęła się do szpary między dwoma ścianami. Tym razem zrobiła to bez specjalnego wysiłku. Musiałam schudnąć, stwierdziła.
Onyinyo, czarny lisek, którym się opiekowała ostatnimy czasy, leżał na środku kryjówki, zwinięty w czarną kulkę nicości. Jego cichutkie mruczenie świadczyło o głębokim śnie. Pyszczek, pokryty szarymi esami-floresami, które zawsze znikały w cieniu, odwrócony był od wyjścia.
Na pysku Romanie pojawił się matczyny uśmiech. Na widok liska, całego i zdrowego, w jej sercu zawitał spokój, w końcu po tych kilku dniach. Podeszła na palcach do śpiącego malucha i owinęła się wokół niego.
– Ra... Rama? – ocknął się czarnulek. Jego złociste oczka zwróciły się ku wilczycy.
– Cześć, mikrusie – wadera mówiła cichym, miłym głosem. – Mam nadzieję, że byłeś grzeczny. Inaczej nie wezmę cię do watahy, pamiętasz?
Onyinyo szczeknął piskliwie na potwierdzenie. Całe jego zmęczenie zostało momentalnie zastąpione podekscytowaniem i czystym szczęściem. Lisek skakał wokół swojej wilczycy, popiskiwał i machał ogonem, aż ten zmieniał się w ciemny rozmaz na tle z ziemi i starych liści. Romanie wybuchnęła śmiechem.
– Hej, hej! Spokojnie, pokrako! Też się cieszę na twój widok, ale mam jeszcze dwie inne sprawy do załatwienia, teraz, jak wróciłam. Możesz iść ze mną jak chcesz.
– Tak!
Przynajmniej podstawowe słowa umie, pomyślała do siebie Roma. Może dogada się z innymi wilkami.
Wspólnie wyszli z charakterystycznego pęknięcia i udali się do jaskiń watahy. Lisek skakał wesoło dookoła Romanie, aż musiała uważać, żeby go nie przetrącić. Sama w pewnym momencie zaczęła przez to skakać.
Najpierw postanowiła udać się do skrzydlatego gammy, bo ta sprawa zdecydowanie zajmie krócej. Wystarczyło mu przekazać informacje o samotnej alfie z Góry Przegranej Pani, która bardzo chętnie przyjmie białego basiora.
– Gdzie? – usłyszała po swojej prawej stronie cienki dziecięcy głosik.
– Do Areliona.
Spotkali wilka dosyć niedługo po opuszczeniu kryjówki, jak szkolił Avema w czymś nie do końca określonym. Roma bezceremonialnie wbiła się między nich.
– Hej, Arelion!
– Witaj, Romanie – przywitał się biały basior. – Trochę cię nie było, znikłaś bez śladu – zauważył.
– A no miałam coś do zrobienia. Ale wracam z informacjami o niewielkiej watasze zamieszkującej Górę Przegranej Pani. Ich alfa jest sama. I była tobą zainteresowana, gdy o tobie opowiadałam.
– Plotkowałyście o mnie?
– No tak troszeczkę – wadera uśmiechnęła się pół żartem, a pół złośliwie. – Myślę, że powinniście się spotkać. Nie mogła przestać słuchać informacji o tobie. Aż jej się oczy świeciły!
Na pysku Areliona zawidniał delikatny rumieniec.
– Nie musisz mnie swatać! Sam sobie umiem poradzić – bronił się.
Romanie uśmiechnęła się przymilnie, a jej uśmiech przypominał ostrą brzytwę. Już zdążyła wymyślić plan, jak zapoznać ze sobą Sachiyo i Areliona.
Bez słowa ruszyła dalej w celu odnalezienia Alessy, a Onyinyo trzymał się blisko jej łap. Chociaż przez długi czas prosił o dołączenie do watahy, teraz na widok innych wilków zaczął się nieco cykać. Nie ma co się dziwić, wyglądał jak liliput przy wyrośniętych członkach Watahy Wilków Burzy.
Znalezienie alfy nie było już takie proste. Zanim do niej dotarli, Roma musiała popytać kilka wilków o drogę. Na szczęście Alessa miała chwilę wolnego.
– Alesso? – szara wadera na widok swojej przywódczyni zwątpiła. Czy na pewno powinna brać lisa do watahy? Czy Alessa się zgodzi? A może jednak nie jest to dobry pomysł i bezpieczniej będzie kazać Onyinyo wracać do prawdziwej rodziny?
– Witaj, Romanie. Coś się stało? Gdzie byłaś przez te kilka dni? – ostatnie pytanie padło po krótkiej pauzie.
– Ee... Musiałam coś zrobić. Nagła sprawa – Roma starała się dać wymijającą odpowiedź.
– Rozumiem – Alessa kiwnęła głową. Nagle zauważyła małego czarnego liska, schowanego między nogami strażniczki. – Kto to jest?
– To jest Onyinyo. Szwenda się za mną od dłuższego czasu i pomyślałam, żeby... Żeby oficjalnie się nim zająć. Czy mógłby... Dołączyć do watahy?
Alfa zamrugała z zaskoczenia. Chyba nigdy jeszcze wilk nie wychowywał lisa. To mogło być nieciekawe w skutkach.
– Lis w watasze mógłby mieć wiele problemów. My wilki jesteśmy znacznie większe i przy zabawie nasze szczeniaki mogą mu zrobić krzywdę. Dorośli tym bardziej. Musiałabyś mieć ciągle na niego oko.
– Onyinyo się mnie zawsze trzyma, więc to chyba nie będzie problem.
– No dobrze, a jesteś w stanie nauczyć go zasad życia w watasze? Raczej trudno będzie się zaklimatyzować komuś, kto z natury jest samotnikiem.
– Cóż... Postaram się mu wszystko tłumaczyć, ale najpierw musi poznać wilczy język.
– Nie umie mówić po naszemu?
– Nie.
Romanie położyła po sobie uszy. Ta informacja mogła zdyskwalifikować Onyinyo w oczach Alessy. Na szczęście alfa okazała się wyrozumiała i tolerancyjna.
– No to będziesz musiała go nauczyć. Umie chociaż podstawowe słowa?
– Tak! Jak najbardziej – Romanie poczuła ogromną ulgę. Od dawna martwiła się, czy czarny lisek sobie poradzi w wielkim świecie. Teraz trafił pod opiekę i nawet jeśli zechce kiedyś odejść, będzie umiał o siebie zadbać. Niech tylko jeszcze pokaże, że faktycznie da radę w watasze. – No dalej, Onyinyo. Chociaż się przywitaj, co?
Lisek popatrzył na swoją opiekunkę oczami wielkimi jak spodki. Przywitanie samej alfy wcale nie jest takie proste!
– Dzien... Obry? – odważył się powiedzieć, po czym momentalnie uciekł do cienia.
– Romanie – Alessa zwróciła się do szarej wadery. – Opieka nad tym liskiem to ogromna odpowiedzialność. Będzie niezwykle trudno go wychować wśród wilków. Jesteś pewna, że temu wszystkiemu podołasz?
Roma spojrzała na przestraszoną czarną kulkę futra. Opieka nad nim mogła ją jednak przerosnąć. Z drugiej strony, miała przecież pomoc pozostałych wilków na wyciągnięcie łapy. Czy mogło być tak źle? Długo rozmyślała nad adopcją Onyinyo.
Teraz wiedziała jedno.
Nie może się poddać.
– Tak. Jestem pewna. Zrobię wszystko, żeby Onyinyo czuł się dobrze w Watasze Wilków Burzy.
Alfa kiwnęła głową.
– A więc niech ten mały lisek stanie się częścią naszej rodziny. Witamy w domu, mały.
Onyinyo wyściubił łepek z cienia, czujnymi oczami oglądając Alessę. Nie miał ochoty wychodzić, ale gdy Romanie podziękowała za obraną decyzję i odwróciła się, by odejść, szczeniak wystrzelił jak z procy i dołączył do swojej nowej opiekunki.
A Roma obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby lisek stał się przykładnym członkiem watahy. Dosłownie wszystko.
<Miły koniec>