· 

Misja Płomieni #3

Tym razem podróż była znacznie łatwiejsza, gdyż ścieżka prowadziła prosto do wioski i była starannie wydeptana przez pokolenia ludzi. Tylko Roma nie za bardzo rozumiała, jak można było łowić nad Wolnym Jeziorem, a tym bardziej pobierać z niego pitną wodę. Nawet rzeka, koło której przez dłuższy czas prowadziła ścieżka, wydawała się obrzydliwa i trująca.

 

Gdy zrobiło się ciemno, wadera znalazła schronienie w pustym pniu drzewa. Burczenie w brzuchu przypomniało jej o dawno niezjedzonym posiłku, jednak z charakterystycznych powodów wolała nie polować w nocy. Była wilkiem, potrafiła nie jeść.

 

Pohukiwania sowy przyniosły niewypowiedzianą ulgę po spędzeniu kilku godzin nad milczącym Wolnym Jeziorem. Rechotanie żab, popiskiwania gryzoni, wszystko to brzmiało swojsko i naturalnie. Wszystko też poruszało się w swoim naturalnym tempie, zamiast przemieszczać się jak w żywicy.

 

Zmęczone fioletowe oczy wilczycy same się zamknęły, odcinając Romę od zewnętrznego świata. Noc była spokojna, niezakłócona, przyniosła wyczekiwany odpoczynek od podróży.

 

 

∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆

 

 

Następnego ranka pierwszym obowiązkiem Romanie było polowanie. Najwyższa pora na jedzenie. Dzisiejsze menu: zając.

 

Skubał sobie trawę w bezpiecznej odległości od zatrutej rzeki - jeden dowód więcej, żeby się do niej nie zbliżać - i kompletnie nie przejmował się otoczeniem. Być może w tej okolicy nie było drapieżników, skoro czuł się tak bezpiecznie. Tym razem jednak się zdziwi.

 

Wadera ostrożnie zakradła się od tyłu, pozostając jak mogła w ukryciu. Jeden kroczek w tą. Jeden kroczek w tamtą. Jak osobliwy, wilczy taniec, aż zbliży się na odpowiednią odległość od swojej ofiary. Jeszcze jedna długość ogona i...

 

"Niedźwiedź!" rozległo się w głowie Romanie, bijąc głośno jak grzmoty w szczycie burzy. Wilczyca zamarła w bezruchu, podczas gdy zając znikał w zaroślach. I miał powód.

 

Spomiędzy drzew wyłonił się ogromny niedźwieć, wielki przynajmniej na trzy wysokości wilka. Potwór. Na szczęście dla siebie, Roma pozostała niezauważona. Z nastroszoną na sztorc sierścią wycofała się z akcji.

 

– Ożesz na ognie Ignisa! – wysapała ze strachu. Skąd w tym lesie takie wielkie bydlę się wzięło?!

 

"I na sierść chimery!" skwitował bożek. "Tego się tutaj nie spodziewałem."

 

– Jak mam podróżować, skoro nawet skormego posiłku nie jestem w stanie złapać? Zaraz padnę z głodu!

 

"Spróbuj tej kaczki. Kaczki są dobre."

 

Wadera obejrzała się dookoła w poszukiwaniu wspomnianej kaczki. Dorodny kaczor grzał pióra w słońcu, odpoczywając od pływania. Wystarczyło go po cichu zajść od tyłu i wreszcie posiłek gotowy.

 

Tym razem żaden niedźwiedź ani inna bestia nie przeszkodziła w polowaniu. Już kilka chwil później, Romanie oskubywała i zajadała osobnika wodnego dzikiego drobiu.

 

Wreszcie mogła ruszać w dalszą drogę.

 

A w kilka godzin później zobaczyła pierwsze ślady ludzkiej wioski.

 

Kikuty obrobionego drewna, poniszczone domy, wszystko zarośnięte i spruchniałe. Gdzieniegdzie pozostały jeszcze ślady ludzkich stóp, ale niewyraźne. Popiół z ognisk wymieszany z ziemią. Roma spojrzała za siebie, na swój własny ślad popiołu. Były kompletnie niepodobne.

 

Narzędzia ludzkie leżące dookoła, bez ładu i składu. Brudne. Zmatowiałe. Jakieś szmaty rzucone na glebę, zapomniane przez świat. Na swój specyficzny sposób cały ten widok uspokajał wilczycę, bo to znaczyło tylko tyle, że ludzi faktycznie nie ma. Ignis jednak nie kłamał.

 

– No proszę. Jednak to była prawda.

 

"No wiesz?" obruszył się bożek ognia. "Może i bywam złośliwy, ale kłamcą to ja nie jestem!"

 

Bywasz?, pomyślała ukąśliwe Roma, jednak nie odezwała się na głos. Skupiła całą swoją uwagę na opuszczonej wiosce.

 

Czuła tu strach. Przerażenie. Cokolwiek się tu wydarzyło, musiało być istnym horrorem dla byłych mieszkańców, obecnie odpoczywających na dnie Wolnego Jeziora. Pozostaje pytanie, co właściwie się stało? Wszystko było na miejscu, żadnych zniszczeń, spaleń, jedyne straty wynikały z panicznej ucieczki. Przed czym ludzie uciekali? Oby nie było już tego w pobliżu.

 

Na wszelki wypadek starała poruszać się bezszelestnie, zupełnie jakby polowała. Już niedługo okazało się to przydatne, bo usłyszała kroki innego zwierzęcia, mniej więcej tak dużego jak ona. Musiała się schować.

 

Spośród świeżych ruin wyłonił się sporej wielkości ludzki sługa, pies. Miał na grzbiecie jakieś zawiniątko, przyczepione dla pewności do obroży. Jego sierść była brudna i niezadbana, zupełnie szara. Chyba miała być dwukolorowa, ale nie dało się stwierdzić pod warstwą błota. Iście groteskowy widok. Pies rozglądał się bezradnie dookoła, prawdopodobnie za towarzyszami. Romanie postanowiła się nieco zabawić.

 

Wyszła z kryjówki z nastroszoną sierścią, żeby wydawać się większa. Obnażyła zęby w akcie udawanej agresji. Już miała otworzyć pysk, żeby się odezwać, ale ludzki sługa z podkulonym ogonem odwrócił się na pięcie i skomląc niemiłosiernie, uciekł.

 

"Przzegryw. Zero zabawy" skwitował Ignis.

 

– No, tak trochę kaszanka... – zgodziła się wilczyca. – Może jeszcze kiedyś się zabawimy.

 

"Oby" Ignis wydawał się być obrażony na nieudaną ofiarę żartu. Trudno, coś kiedyś wymyślą.

 

Roma ruszyła dalej. Postanowiła jak najszybciej opuścić ludzką wioskę, nie tylko ze względów bezpieczństwa, ale również nie podobało jej się to miejsce. Same zgliszcza pozostałe po ludzkiej egzystencji. Okropność.

 

Opuściła wioskę po przeciwnej stronie, gdzie akurat ludzkie sługi prowadzili obrady. Na jej widok nastroszyli sierść i zaczęli warczeć, otaczając ochronnym kręgiem psa z zawiniątkiem na plecach. Dookoła było słychać nawoływania "Odejdź stąd! Wynoś się!". Wadera nie musiała się długo zastanawiać.

 

Puściła się pędem przez sam środek sfory, podpalając każdego, kto śmiał ją dotknąć. Psy, które widziały to piekło, wycofywały się w panice, potrącając swoich towarzyszy. Nastąpił chaos i zamieszanie, ludzkie sługi gryzły się nawzajem, tarzały w piachu i skomlały pod wpływem urojonego bólu. A przecież ogień Romanie nie mógł ich spalić, co najwyżej podtruć.

 

W ten sposób wadera bezpiecznie przedarła się przez grupę, a zatrzymała się dopiero w odpowiedniej odległości, kiedy nie mogły jej już widzieć. Gdy stała pochylona, uspokajając oddech, usłyszała wśród skowyć psów inny dźwięk. Ludzki płacz. Szatańska rozpacz ludzkiego dziecka. To ono było w tobołku i to o nim rozmawiali słudzy. Jednak z jakiegoś powodu, wilczycy wcale nie było przykro.

 

Nagle usłyszała w głowie niepowstrzymany śmiech bożka ognia, którego najwyraźniej niezwykle bawiła panika psów.

 

"To było genialne! Byli tacy pewni siebie, a tu nagle kaszana! W ogóle nie zauważyli, że sama się palisz!" Ignis naprawdę nie mógł przestać się śmiać.

 

Roma wypięła dumnie pierś.

 

– Następnym razem zastanowią się dwa razy, zanim zaatakują spokojnego wędrowca.

 

"No ba!" chętnie zgodził się basior. "O ile będzie następny raz."

 

– Nie zabiłam ich! – Romanie poczuła się obrażona. Nawet nie miała tego w planach. – Ogień zaczął wygasać jeszcze zanim uciekłam. Może się podtruli, ale nic im nie będzie.

 

Ignis jeszcze raz zachichotał, jednak się nie odezwał.

 

Wadera nagle przypomniała sobie o swoim lisku. Onyinyo... Na pewno miewał się dobrze. Znaczy, może miał jakieś problemy, ale przecież był zaradny, umiał sobie poradzić. Może zakumplował się z innym wilkiem i u niego podjada. Albo nauczył się od swojej ulubienicy polować na ptaki i żywi się nimi. Oby tylko był grzeczny, inaczej nie dołączy do watahy.

 

"Do Wyjącej Puszczy" rozbrzmiał kolejny cel.

 

Wilczyca ruszyła truchtem w dalszą podróż, gotowa na kolejne przeciwności losu, pewna siebie i swoich płomieni. Ogień odstraszy wszystkich, a jeśli ktoś się jednak zbliży - niech wyjdzie, zanim zczeźnie w płomieniach. Romanie, wilczyca ognia, tak łatwo nie odpuści.