· 

Misja Płomieni #2

Wolne Jezioro faktycznie było... wolne. Woda praktycznie tu nie falowała, wszystkie zwierzęta, owady, ptaki zdawały się poruszać w zwolnionym tempie, były flegmatyczne i spokojne, a drzewom nie chciało się nawet bujać w rytm wiatru. Romanie była nienaturalnie szybka i żywiołowa wśród tego sielankowego obrazu, a przecież w watasze do najbardziej energicznych nie należała.

 

Wszystko poruszało się tak powoli, że można było wyczuć zapach żywej zgnilizny. Rozkładające się, stare szczątki leżały to tu, to tam, niechciane przez żadne żywe stworzenie, nawet muchy. Wadera ledwo mogła oddychać w tej ilości zgniłych truposzy, a na ich widok miała ochotę zwymiotować swoją niedawną przekąskę z gołębia. Co, na mądrą Nessę, zmusiło ją do tej wyprawy? Powinna się cofnąć, wrócić do domu.  Tu nie było dla niej nic. Ta przygoda nie ma prawa zakończyć się niczym innym jak śmiercią. Jak brzmiało ulubione motto samicy: wyjdź, zanim zczeźniesz w płomieniach.

 

Chciała zawrócić, ale coś przykuło jej uwagę. Światełko na brzegu wody. Bardziej odblask czegoś błyszczącego, być może nawet metalowego. Ostrożnie zbliżyła się do źródła błysków.

 

Na sam widok żelaza podskoczyła w miejscu jak łania. Jej serce zabiło mocniej, gdy zrozumiała, na co dokładnie patrzy.

 

Najprawdziwszy, ludzki nóż, wyraźnie niedawno używany. Nowy. Ludzki. Nóż. A jak jest nóż, to w pobliżu są również homo sapiens. Trzeba się schować!

 

Romanie skoczyła do krzaków rosnących tuż nad brzegiem. Miała głęboką nadzieję, że ognie jej nie wydadzą. Schowana, czekała na mrok, w którym mogłaby bezpiecznie wyruszyć w dalszą drogę.

 

Gdy siedziała w bezruchu, czuła się nieprzyjemnie i zupełnie wyobcowana. Coś było nie tak. Coś b a r d z o było nie tak. Wadera nie umiała stwierdzić, o co chodziło, ale każdy włos na jej ciele, fioletowe płomienie, a nawet blizna pod grzywką informowały, że coś tu nie grało. Roma próbowała zrozumieć, skupiając wszystkie swoje zmysły, kiedy nagłe oświecenie uderzyło ją grom z jasnego nieba.

 

Nie było tu dźwięków. Drzewa milczały, woda nie uderzała o brzeg, żeby wytwarzać fale powietrza, wszystkie zwierzęta głos miały utkwiony głęboko w gardłach. Nie. Było. Dźwięków. Panowała taka cisza, że Romanie podskoczyła znowu w miejscu, gdy usłyszała w głowie głos Ignisa.

 

"Niezła miejscówa, co?" pomimo wesołego tonu, basior wydawał się przybity. Jemu też nie podobało się to miejsce.

 

– Świetna... – sarkazm Romy nie miał granic. – To... czego tu szukamy?

 

"Suchego drzewa. Jest koło niego ścieżka, którą musimy iść. A o ludzi nie ma co się martwić. Utopili się."

 

Aha. No piękna informacja, pomyślała wilczyca. Jak oni się potopili to co ja zrobię, jako wilk ognia i bez tych całych łusek do pływania*.

 

Mimo czarnych myśli wysunęła się ze swojej kryjówki. Gdzie jest to cholerne drzewo? Rozejrzała się po brzegach Wolnego Jeziora, jednak nie znalazła nic choćby podobnego do uschniętego drzewa. Wtedy naszła ją myśl.

 

Przebiegła się kawałek po plaży, uważając na zaklętą wodę, aż dotarła do jednej z rzek docierających do zbiornika. Zauważyła ją przy oglądaniu brzegów. Drzew tutaj, wzdłuż rzeki, właściwie nie było, zapewne zabite przez trucizny w wodzie. Pozostał jeden pojedynczy kikut, który, tak samo jak truchła, opierał się upływowi czasu. Uschnięte drzewo, zabite przez rzekę, a koło niego wydeptana ścieżka. Co jest na jej końcu? Tego trzeba się dowiedzieć.

 

Pewnym krokiem wadera ruszyła widoczną drogą, mentalnie gotowa na przeciwności losu. Nie wiedziała, co nią kieruje, ale wiedząc, że Ignis wciąż jest przy niej, czuła się znacznie lepiej. Truchtem podążała do kolejnego celu, którym jest...

 

– Dokąd teraz, Ignisie?

 

"Opuszczona siedziba ludzka" usłyszała odpowiedź. "Tam mieszkali jedni z tych, co stworzyli magiczny pierścień. Teraz leżą na dnie Wolnego Jeziora, więc luz, sprawiedliwość ich dopadła."

 

Jak miło. Tylko czemu musisz informować mnie w taki sposób?, poirytowała się Roma. Utrzymała jednak tępo i tylko przez chwilę pomyślała, że chyba wolałaby wrócić do domu. Co robi Onyinyo? Czy znalazł coś do jedzenia? Podebrał coś od innych wilków? A może głoduje, tęskniąc za swoją ulubioną waderą?

 

Wszystkie te myśli krążyły po głowie Romanie, aż zostały wyparte przez znajomy już teraz głos.

 

"Coś cię trapi, wadero ognia?" odezwał się Ignis.

 

– Martwę się o tego cienistego liska. Co prawda nie przepadam za nim, ale jednak żal mi dzieciaka. Był sam.

 

"Da sobie radę, jestem pewien" pocieszył ją bożek ognia. "Inteligentny chłopak się wydaje, coś wymyśli."

 

Nieszczególnie to zadziałało na waderę, ale cóż miała zrobić. Droga wydawała się daleka,  więc postanowiła oszczędzać słowa I w milczeniu kontynuowała trucht. Miała tylko nadzieję, że alfa Watahy Wilków Burzy, Alessa, nie będzie miała za złe nagłego zniknięcia.

 

Słońce schowało się za ciemnymi chmurami, zwiastując zimny, jesienny deszcz.

 

* łuski do pływania - chodzi o łodzie. Romanie po utracie pamięci nie zna ich nazwy, a do ludzkiej wioski na terenie watahy raczej nie zagląda. Z tego względu prawdziwa nazwa łodzi wadery nie obchodzi.